Rozmawiamy z dr. Janem Oleszczukiem-Zygmuntowskim. Rolnicza spółdzielczość w Polsce nadal raczkuje. Czy przejęcie francuskiej sieci Carrefour przez państwowy podmiot sprawi, że polskie produkty przebiją się na sklepowych półkach? – To nie będzie tak, że zdejmiemy szyld Carrefoura i założymy szyld Krajowej Grupy Spożywczej. To, że coś się zmieni, to jest pewnik – mówi portalowi TVP.Info ekonomista i przedsiębiorca społeczny dr Jan Oleszczuk-Zygmuntowski, współprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii. Rozmawiamy też o tym, czy polonizacja niszczy wolny rynek i czy państwowe przedsiębiorstwo musi być rentowne za wszelką cenę. „To kolejny krok w kierunku budowy własnych łańcuchów dostaw, które z jednej strony wzmacniać będą pozycję rolników, z drugiej – zagwarantują konsumentom łatwy dostęp do wysokiej jakości produktów pochodzących z polskich upraw i gospodarstw rolnych” – czytamy w krótkiej notce Ministerstwa Rolnictw pobrzmiewającej patriotycznymi nutami. I ciężko się dziwić, bo tocząca się od dobrych kilku lat dyskusja o bezpieczeństwie żywnościowym w centrum stawia potrzeby nie tylko konsumentów, ale też dostawców i rolników. Polska chce przejąć sklepy CarrefouraTym komunikatem państwo dało jasny sygnał, że włącza się w grę o przejęcie sieci Carrefour, czyli około 800 sklepów – w tym także wielkich hipermarketów. Nie jest tajemnicą, że Francuzi sprzedają swój polski biznes po przeglądzie jego rentowności.W grze po rządowej stronie są na razie dwa ministerstwa: rolnictwa i aktywów państwowych. To drugie nadzoruje bowiem Krajową Grupę Spożywczą, którą resort Stefana Krajewskiego wskazuje jako potencjalnego nabywcę sklepów francuskiej sieci w Polsce.Czy budowa państwowej sieci sklepów to lepsze rozwiązanie dla rolnictwa niż choćby wspieranie małych i średnich producentów lub przetwórców czy rozwój lokalnych rynków i krótkich łańcuchów dostaw? O to pytamy specjalizującego się w technologiach spółdzielczych dr. Jana Oleszczuka-Zygmuntowskiego.Ekonomista: Udział państwa w spółdzielczości jest dziś minimalnyWspółprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii i wykładowca Akademii Leona Koźmińskiego wskazuje, że to dobry kierunek, ale – jak zwykle bywa – punktów do dalszej dyskusji jest kilka. – Mam wrażenie, że zawsze, kiedy słyszę zwolenników takiego nieskrępowanego, dzikiego kapitalizmu, to pojawia się hasło wolnego rynku. Tylko spójrzmy, że ten wolny rynek zawsze ma się skończyć na tym, że jest trzech albo czterech zagranicznych dostawców czy korporacji i te korporacje de facto między sobą ustalają wszystkie zasady na rynku. Kończy się zawsze tak samo: czyli płać i płacz – wskazuje nasz rozmówca.Jak ocenia, państwo może i nawet powinno wspierać nowoczesną spółdzielczość, która jest najlepszą formą skracania łańcucha dostaw. – I tak naprawdę dziś – mówię to jako praktyk, który dobrych już parę lat buduje te lokalne spółdzielnie – widzimy, że to się dzieje przy jakimś minimalnym udziale państwa – przyznaje.Jego zdaniem trzon stanowi nadal oddolny ruch, wyrastający niejako na buncie i irytacji konsumentów nieuczciwymi praktykami sieci handlowych, a po stronie rolników – chęcią obejścia skostniałej i wyzyskującej dystrybucji.Konieczne są jednak głębsze analizy. Rolnicy, przetwórcy – czego naprawdę potrzebujecie?– Jak sobie spojrzymy na przykład na wszystkie te Carrefoury, to są najczęściej raczej obrzeża miast, wielkie parkingi, gdzie zakupy robi się na cały tydzień z rodziną, a więc to jest gra warta świeczki. Ale mogą to być też miejsca, gdzie ten impuls lokalności, skracanie łańcuchów dostaw już wygrał, a wtedy nie trzeba przejmować już tego biznesu w całości. Na miejscu dzisiejszego zarządu Krajowej Grupy Spożywczej z jednej strony rozmawiałbym bardzo „z dołami” – czyli przede wszystkim właśnie z rolnikami, z dostawcami, z przetwórcami – i pytał ich: gdzie realnie czujecie, że wam ten magazyn czy miejsce sprzedaży jest potrzebne. Czy tu na przykład rywalizacja jest duża, mała, czy tu pojawiło się Dino, które zmieniło zasady gry, czy tutaj jest totalny oligopol i potrzebujecie tego „wyłomu” na lokalnym rynku? – proponuje ekspert.Tylko u nas: Z Polski masowo znikają apteki. Sygnał do koniecznych zmianTo bowiem nie w samej marce, ani przestrzeni marketu drzemie potencjał. Parki handlowe, gdzie często znajdują się sklepy wielkopowierzchniowe, zaplecze magazynowo-logistyczne, parkingi – to w tych miejscach zdaniem naszego rozmówcy drzemie potencjał na prawdziwą zmianę. I to one mogą zrobić prawdziwą różnicę na rynku.– Nieprzypadkowo dosyć znana warszawska kooperatywa Dobrze, która już 15 lat temu wyrosła na fali próby skrócenia łańcuchów dostaw, dziś – kiedy się coraz bardziej profesjonalizuje – jej inwestycją numer jeden jest właśnie magazyn. I może być tak, że funkcja takiego wielkoskalowego obiektu się zmieni: z bycia jednym brandem na przykład w nowoczesne targowisko – wskazuje współprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii. Po ogłoszeniu przez ministra rolnictwa planów przejęcia Carrefoura nie zabrakło jednak sceptyków. Pojawiają się znane hasła o „wolnym rynku”, wyzwaniu dla rentowności powstającego w ten sposób państwowego przedsiębiorstwa (Krajowa Grupa Spożywcza musiałaby być zapewne dokapitalizowana miliardami złotych, by udźwignąć transakcję z francuską siecią) czy… faworyzowanie krajowych produktów i możliwe zarzuty dyskryminacyjne. Rentowność? Państwo ma ważniejsze funkcje, niż zarabiać na obywatelachJan Oleszczuk-Zygmuntowski stawia jednak sprawę jasno – „jako przedsiębiorca spółdzielczy mogę to twardo powiedzieć: rentowność nie jest jedyną wartością, którą warto kierować się w biznesie”. I proponuje, by spojrzeć na plany przejęcia francuskiej sieci pod kątem wartości, które mogą z tego wyniknąć. – A nie tylko tak statycznie na zasadzie: państwo przejmuje biznes, zdejmiemy szyld Carrefour, założymy szyld Krajowej Grupy Spożywczej i poza tym się nic nie zmieni. To, że się coś zmieni, to jest pewnik. I pytanie brzmi, czy te aktywa, które Carrefour ma, mogą do tego posłużyć czy nie. Pewnie w jakimś stopniu mogą, choć może nie wszystkie – dodaje.Zobacz także: KOWR – złote jajo czy zbuk PSL-u? Czyli jak wyjść z populizmuOd Francuzów możemy się też czegoś nauczyć, a nie tylko odkupowaćA co z dyskryminacją zakupową? Polskie produkty w polskim sklepie to wyzwanie nie tylko strategiczne i logistyczne, ale być może także prawne. Żeby jednak daleko nie szukać, sposób znaleźli na to choćby Francuzi (ci sami, od których Polska może przejąć Carrefoura). Tam rolnictwo jest znacznie silniejsze niż w Polsce, a do tego w większości uspołecznione. – Jeśli jakaś firma, nawet jeśli jest ona państwowa, uznaje, że chce mieć na półkach produkt od swoich rolników, to czy ona dyskryminuje innych – na przykład Egipcjan, nie biorąc od nich choćby ziemniaków – czy ustanawia jakieś zasady dotyczące społecznej i środowiskowej odpowiedzialności, nie chcąc choćby akceptować pewnej skali emisji związanej z transportem. To jest obiektywne kryterium. A obiektywne kryteria nie są dyskryminujące – zauważa nasz rozmówca.Dyskusja w tym przypadku sprowadza się więc już nie do flagi, a na przykład poziomu emisji CO2, ochrony środowiska etc.Ekspert przestrzega jednak, by nie wpaść w regulacyjną pułapkę. – Być może niektóre z tych rzeczy można zrobić na poziomie ustawowym, ale inne powinny już zejść na trochę niższy poziom polityki zakupowej konkretnej firmy. To zresztą wydarzyło się na przykład w sklepach Orlenu, gdzie stanęły osobne stojaki z produktami ekonomii społecznej. I absolutnie nikomu to nie przeszkadzało, że jest taka wyróżniona forma sprzedaży. Więc być może nie wszystko warto wpisywać w ustawy, a niektóre rzeczy powinny być rodzajem powszechnie akceptowanej praktyki gospodarczej. Coś, co nazywamy często patriotyzmem gospodarczym. W krajach Zachodu bardzo często nie trzeba tłumaczyć, na czym ten patriotyzm polega. Nie trzeba go zatem też doregulowywać – podkreśla współprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii.Piłka po stronie rolników i spółdzielcówDr Jan Oleszczuk-Zygmuntowski przyznaje przy tym, że piłka jest także po stronie samych rolników. Jeśli chcą mieć dostęp do sklepowych półek, nawet niejako „faworyzowani” przez potencjalną państwową sieć, sami też muszą wykazać inicjatywę. I wskazuje chlubny wyjątek: mleczarzy. Rolnicy, którzy hodują krowy mleczne, nie mają zwyczaju protestować, właśnie dlatego, że mają spółdzielnie. – Jest to uniwersalne rozwiązanie na Zachodzie, w krajach Globalnego Południa, gdzie ludzie próbują się organizować wyzyskiwani przez korporacje. Dopóki Polacy i polski rolnik tego nie zrozumieją, to wielkiej przyszłości tu nie wróżę – mówi ekonomista.Żeby się nie okazało „po co to było”Widzi też inne zagrożenie, czyli pewien paradoks „polskiego skrzyknięcia” – pomaganie lekarzom w covidzie, pomaganie na granicy z Ukrainą, skrzyknięcie się, żeby coś zrobić i pytanie: Jak przerodzić to w coś, co jest trwalsze niż dwa miesiące pospolitego ruszenia?Zobacz także: Lokalny handel w dobie przemian. Bazarki umierają?