Zaskoczenie dla fanów. 25 lat z Mostowiakami i chwila, która ściska za gardło – powrót, jakiego jeszcze nigdy nie było! W jubileuszowym odcinku „M jak miłość” widzowie znów słyszą głos i widzą młodziutkiego Witolda Pyrkosza. Legendarny aktor ożywa dzięki sztucznej inteligencji, a jego syn w szczerym i poruszającym wywiadzie dla TVP.pl opowiada o emocjach, jakie towarzyszyły rodzinie. „Mama była pełna obaw” – wyznaje Witold Pyrkosz. Wyjątkowy odcinek kultowej telenoweli można oglądać w pakiecie TVP VOD oraz 4 listopada w TVP2 o 20:55. Longina Stempurska: Czy od razu spodobał się Panu pomysł ożywienia wizerunku i głosu Pana ojca, Witolda Pyrkosza, przy pomocy sztucznej inteligencji, czy jednak Pan się zawahał?Witold Pyrkosz: Nie, z mojej strony była od razu pełna zgoda. Działam trochę w biznesie, który też korzysta ze sztucznej inteligencji, więc mnie to zaciekawiło, m.in. w kontekście prawnym. Wiedziałem, że umowa będzie dopięta na ostatni guzik, ale od razu pojawiły się w mojej głowie pytania, jak to będzie wyglądać w przyszłości. Kiedy technologia na stałe zagości w naszej codzienności i czy może być nadużywana. Jakie było pierwsze odczucie związane z propozycją? Zaskoczenie. Przecież nigdy taki pomysł nie przyszedłby mi nawet do głowy. Ale gdy produkcja serialu „M jak miłość” przekazała, jak to ma dokładnie wyglądać, wówczas koncepcja wydała mi się interesująca. Ale oczywiście skonsultowałem wszystko z rodziną. Jaka była reakcja Pana mamy? Była oczywiście zadziwiona, bo nie wiedziała, że są takie możliwości techniczne. Pojawiły się też u niej obawy, jak to wyjdzie i czy oby na pewno dobrze. Długo trwała rodzinna narada? Nie, niedługo. Odbyło się jedno spotkanie u mamy i rozmowa telefoniczna z siostrą. Zostałem wydelegowany przez obie panie, żeby się tym zająć od A do Z. Obie w pełni mi zaufały. Widział już Pan z mamą i siostrą ten specjalny jubileuszowy odcinek? Nie, jeszcze nie. Czytaj także: „Chopin, Chopin!” od piątku w kinach. Reżyser zdradza tajemnice mistrzaZobaczycie go zatem po raz pierwszy razem 4 listopada, gdy będzie emisja w TVP2? Myślę, że nie. Mama jest w specjalnym ośrodku, bo wymaga stałej opieki. Ja będę za granicą, więc obejrzę go na platformie TVP VOD. Ale wszyscy jesteśmy bardzo zaciekawieni.W jakiej mama jest formie? Pamiętam, że po śmierci Witolda Pyrkosza opowiadała, że zajmuje się sporą gromadką zwierząt, by nie myśleć o stracie męża i samotności. Prawie rok temu złamała kość udową, która nie zrasta się, jak należy. Mama wymaga ciągłej opieki, rehabilitacji. Ma 82 lata i jej głowa też nie pracuje jak dawniej. Wkradła się niepamięć. Ja i siostra jesteśmy jedynymi członkami rodziny, których w pełni zawsze rozpoznaje. Czyli nie ma kontaktu z aktorami, z którymi pan Witold Pyrkosz pracował na planie serialu „M jak miłość”. Rozmowy przez telefon są dla niej trudne, więc trzeba byłoby przyjść do niej osobiście. Mama jednak nie pamięta już tych osób i tak naprawdę może ją odwiedzać tylko najbliższa rodzina. Obejrzałam ostatnio pierwszy odcinek sagi rodu Mostowiaków. W pierwszej scenie Pana ojciec jedzie Polonezem… To ważna marka samochodów w naszej rodzinie. Tata prywatnie też jeździł Polonezem. I ja również nim rozpoczynałem swoją przygodę z motoryzacją. Dostałem nawet Poloneza po rodzicach. Właściwie dopóki w rodzinie były krajowej produkcji auta, to rządziły u nas właśnie Polonezy. Potem to się zmieniło, gdy płace aktorów poszły w górę. Ja jednak bardziej pamiętam ojca z czasów, kiedy zarobki aktorów nie były za wysokie. W dużej mierze grał w teatrze, do tej pory pamiętam zapach pustego teatru w czasie prób, a tam przecież gaże nie były wielkie. Ale mimo to on zawsze wykonywał swoją pracę z miłością, z powołaniem. I przyszła propozycja zagrania pierwszoplanowej roli w serialu: głowy rodziny Mostowiaków – Lucjana. Pamiętam doskonale. Początkowo nie było zachwytów w rodzinie. Mnie to też nie cieszyło. Chyba jako najmłodszy członek rodziny byłem najbardziej przeciwny temu. Wszyscy się trochę baliśmy. Mieliśmy świadomość, że serial rokuje, że będzie miał dużą skalę oddziaływania. Czego Pan się bał? Wstydziłem się. I obawiałem się, że to wpłynie na moje życie. Popularność taty już i tak była dla mnie miażdżąca. Rola w telenoweli i „wyskakiwanie” w każdym domu z telewizora niemal codziennie, a nie od wielkiego dzwonu przy okazji emisji popularnego filmu, wydawały mi się przytłaczające. Obawiałem się pokpiwania kolegów w szkole. I rzeczywiście tak było? Nie, zupełnie nie. Ani razu. Były śmiechy, ale pozytywne. Były rozmowy, ale nigdy w kontekście kpin. Moje lęki okazały się bezzasadne. Prawdą jest, że role w telenowelach czy w reklamach pod koniec XX wieku nie były zbyt dobrze widziane w środowisku aktorskim. Tak. Z pierwszą reklamą taty było dokładnie tak samo. Gdy mu zaproponowano udział, zrobiliśmy rodzinną naradę. Już nawet nie pamiętam, co to był za produkt, ale absolutnie wszyscy byliśmy na nie. Ostatecznie tata przyjął propozycję. Kwota, którą mu zaproponowano, była tak miażdżąca w stosunku do jego rocznych zarobków, że odbierała wręcz możliwość odmowy...Czytaj także: Polacy donoszą na... polską aktorkę. Wszystko przez Strajk KobietWręcz byłoby to grzechem… Dla nas była to kwota tak odklejona od jakiejkolwiek rzeczywistości, że wszyscy przestaliśmy mieć opory. Rodzice mieli wówczas ogromne potrzeby. Byli świeżo po wybudowaniu domu pod Warszawą, więc te pieniądze spadły im jak gwiazdka z nieba. Ale potem tata często odmawiał reklamodawcom. Nie chciał niczego promować jako Witold Pyrkosz. Jeżeli już przyjmował propozycję to jako postać fikcyjna, filmowa. Taką miał zasadę. Jak to było być synem Pyzdry z „Janosika”, Wichury z „Czterech pancernych i psa” oraz Duńczyka z „Vabanku”? Gdy byłem młodszy, trudniej znosiłem popularność taty. Wszędzie go rozpoznawano. Nie było mowy o przejściu ulicą do sklepu. A to ktoś mówił „Dzień dobry”, a to podchodził, witał się, rozmawiał. Ja się tego po prostu wstydziłem. Wstydziłem się ciągłego zwracania uwagi na siebie. Byłem dzieckiem wycofanym, więc popularność taty była dla mnie trudna do zniesienia. W szkole średniej zaczęło się to zmieniać. Zauważyłem, że mój wstyd jest bezzasadny. Nie chciał Pan iść w ślady ojca? Nie. Tata próbował nawet we mnie zaszczepić tego bakcyla. Paradoksalnie, moja siostra Kasia, która miała ku temu predyspozycje i chęci, nie poszła tą drogą, bo bardzo nie chciał tego… właśnie ojciec. Obawiał się o jej przyszłość, znając realia zawodu od podszewki. Ale mnie tata umówił na kilka castingów, które ja sromotnie zawalałem. Specjalnie? Nie. Byłem tak przerażony, stremowany, że nie mogłem ich wygrywać. Nie panowałem w ogóle nad sobą. Ale raz „zagrałem” w filmie. Byliśmy wtedy w Sopocie, tata miał główną rolę u Antoniego Krauzego w „Dziewczynce z hotelu Excelsior” (1988 – red.). I zrodził się pomysł, że skoro tam jestem, odegram rolę dziecięcej postaci bohatera mojego ojca, kiedy śni o swojej młodości. To był epizod – pływałem na drewnianej belce i zaczynałem się topić… Miałem wtedy ciekawe doświadczenie. W moim odbiorze jednak w ogóle nie było to granie, bo wszystko okrojono do minimum. Liczba osób na planie, mały stawik i dwóch kaskaderów pod wodą, którzy mnie musieli pod nią przytrzymać, nie przytłoczyły mnie tak bardzo. Teraz można by wykorzystać do tego sztuczną inteligencję… Dokładnie tak! I już Panu nie zaproponowano odegrania roli młodego Lucjana Mostowiaka… Na szczęście (śmiech). Podobny jest Pan do ojca? Trudno mi powiedzieć. Ale widzę bardzo duże podobieństwo na zdjęciach z dzieciństwa u mojej młodszej córki. Znajomi mówią natomiast, że im jestem starszy, tym jestem bardziej do niego podobny. Jaki był Witold Pyrkosz? Tata przede wszystkim, gdy był w domu, to był. Aktorstwo zostawiał absolutnie poza domem. Zamykając za sobą drzwi teatru czy wytwórni filmowej, nigdy nie przynosił pracy do domu. Spokojny domator, pasjonat drobnych prac wokół domu, wędkarz. Nie lubił imprez i gal. Za półtora roku dziesiąta rocznica śmierci Witolda Pyrkosza. Czy rozważacie jakieś upamiętnienie dorobku Pana ojca – wystawę, spotkanie z fanami, może dokument?Prawdę mówiąc, nie myślimy i nie planujemy takich działań. Do tej pory odrzucaliśmy nawet wszystkie propozycje wywiadów. Nie chcemy wchodzić w ton sentymentalny czy robić pokazów z rodzinnych wspomnień. Tata sam zapracował na swoje miejsce w historii. To, co zostawił – filmy, role, wspomnienia widzów – to jest jego prawdziwe dziedzictwo. Jeśli kiedyś ktoś przygotuje dokument czy wystawę z fotosami i zrobi to z sercem, oczywiście nie będziemy się sprzeciwiać. Co byłoby dla Pana ojca największym komplementem od widzów? Myślę, że pamięć o nim, to, że pamiętają jego role i się uśmiechają na samo wspomnienie. Że z radością oglądają filmy czy seriale z jego udziałem. Tata zawsze starał się być prawdziwy i naturalny. Nigdy nie odgrywał ról, tylko stawał się postaciami, które odtwarzał. Zupełnie nie potrafiłem zrozumieć, jak mu się udawało wyjść z roli wraz z ostatnim klapsem albo zejściem ze sceny. Nigdy nie był gwiazdorem. Był prostym, bezpośrednim, naturalnym człowiekiem.Która rola ojca jest dla Pana najbardziej znacząca?Bardzo lubię wracać do „Vabanku”. Sam w domu nie mam telewizora, ale gdy gdzieś leci film, to oglądam. Czasami też na streamingach. Na oficjalnej premierze pierwszej części miałem cztery lata, byliśmy wtedy w górach. A gdy w telewizji emitowano po raz pierwszy drugą część, wracałem ze szkoły po jakichś zajęciach i Warszawa – mieszkaliśmy w tamtym czasie na Woli – wyglądała jak wymarła, ulice zupełnie puste. Takie to było wówczas wielkie wydarzenie! Lubię też bardzo „Alternatywy 4”. To postać, którą tata sam bardzo lubił. Często opowiadał anegdoty z planu i całego procesu tworzenia serialu. Czy jest coś, może jakaś rada ojca, którą stosuje Pan w swoim życiu? Tata zawsze powtarzał: „Ja nie jestem artystą. Artystą tylko się bywa”. Chciał być możliwie najlepszym rzemieślnikiem. Gdy zaczynały pojawiać się większe role, duże gaże, jego credo zawsze go uziemiało. Mówił, że kunszt i dobre rzemiosło nie miną nigdy, natomiast sława czy pieniądze dziś są, a jutro wszystko może się odwrócić. Czytaj także: „Franz Kafka” wchodzi do kin. Obraz powalczy o OscaraPan stosuje tę zasadę? Od kilku lat prowadzę własny biznes – stworzyłem markę Pan Kobido. Zajmuję się szkoleniami i masażem twarzy w Polsce i za granicą. To moja pasja i źródło ogromnej satysfakcji. Wiem, że dzięki mojej pracy ludzie zmieniają swoje życie, a to daje mi poczucie sensu. Ale czasami zauważam lekką tendencję do „odbicia palmy”. Wtedy zawsze sięgam do jego słów – „bądź dobrym rzemieślnikiem, a reszta przyjdzie sama”. I tego się trzymam.Gdzie można oglądać „M jak miłość”?Premierowe odcinki emitowane są w poniedziałki i wtorki o 20:55 w TVP2. Serial można oglądać również online w serwisie .