Prezydent USA z wizytą w Azji. Wizyta w Japonii okazała się dla Amerykanów wielkim sukcesem. Trump osiągnął wszystko, co chciał osiągnąć, choć… wcale nie musiał się starać. Szampanów nikt jednak jeszcze nie otwiera, bo to, co podczas tej podróży najważniejsze, ma bowiem dopiero nadejść. Nigdy wcześniej kobieta nie była premierem Japonii. Sanae Takaichi, konserwatystka z obozu zastrzelonego przed trzema laty Shinzo Abe, chce być dla swojego kraju kimś pokroju Margaret Thatcher. Zanim jednak honory i ordery, potrzebne jej było mocne, głośne otwarcie. Czy da się zacząć lepiej niż od spotkania z prezydentem USA? Japończycy wszystko dobrze przemyśleli. Podjęli Trumpa w spektakularnym, majestatycznym Pałacu Akasaka, który wygląda tak, jakby projektował go… on sam: złoto przełamywane jest tam złotem, zdobiąc ściany, krzesła, sufity i podłogi. 79-latek czuł się jak w jednym ze swoich hoteli, szerokim uśmiechem wyrażając podziw wobec wnętrzarskich upodobań gospodarzy.A dalej było tylko lepiej. Takaichi z dużym podziwem wypowiadała się o swoim gościu. W krótkim wystąpieniu nie szczędziła mu zresztą komplementów. – W tak krótkim czasie świat zaczął cieszyć się większym pokojem. Jestem pod wielkim wrażeniem. Inspiruje mnie pan – mówiła. Jak poinformował później Biały Dom, nowa premierka Japonii zapowiedziała nieoficjalnie, że nominuje Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla – jego największego, niespełnionego dotąd marzenia.Po takim otwarciu, spotkanie nie mogło nie zakończyć się sukcesem. Oba kraje, czując presję ze strony Chin, podpisały porozumienie o współpracy w zakresie dostaw metali ziem rzadkich i surowców krytycznych. W mediach przychylnych Trumpowi mówi się, że to „najlepsze geopolityczne posunięcie jego drugiej prezydentury”.Zgodnie z komunikatem Białego Domu, oba kraje mają „wspólnie identyfikować projekty i inwestycje w sektorze wydobycia, przetwórstwa i technologii pochodnych”, takich jak magnesy trwałe, katalizatory czy optyczne materiały wykorzystywane w przemyśle obronnym. W praktyce oznacza to stworzenie zachodniego „łańcucha surowcowej niezależności” – opartego na inwestycjach w Australii, Afryce i Ameryce Łacińskiej, które już dziś wspierają amerykańskie i japońskie koncerny.Trump cieszył się też, że Japończycy zwiększą wydatki na obronność do 2 proc. PKB.Czytaj też: Awaryjne lądowanie w Paryżu. Na pokładzie „zrobiła się sauna”Podwójny sukcesNowe porozumienie wpisuje się w szerszy pakiet współpracy gospodarczej: Tokio ma zwiększyć import amerykańskiego gazu, soi i samochodów, a także wesprzeć projekty stoczniowe w USA. Według Reutersa, wartość całego pakietu inwestycyjnego sięga 550 miliardów dolarów. To największy w historii bilateralny program współpracy przemysłowej między oboma krajami.Z punktu widzenia Trumpa to sukces o podwójnym znaczeniu: pokazuje, że jego „ekonomiczny nacjonalizm” – polegający na wymuszaniu korzystnych kontraktów z sojusznikami – wciąż działa, a jednocześnie wzmacnia amerykańskie wpływy w regionie, który coraz bardziej wymyka się spod zachodniej kontroli.Dlaczego to ważne?Podpisane w Tokio porozumienie jest częścią szerszej strategii powstrzymywania Chin. Pekin od lat wykorzystuje swoją dominację w sektorze metali ziem rzadkich jako instrument presji politycznej – blokując eksport lub manipulując cenami. Dla Stanów Zjednoczonych i Japonii, które uzależniły swoje przemysły zbrojeniowe i technologiczne od chińskich dostaw, stworzenie alternatywnego systemu to kwestia bezpieczeństwa narodowego.Równie istotny jest wymiar polityczny. Premierka Takaichi, jeszcze przed wizytą Trumpa, zapowiedziała „pełną synchronizację polityki obronnej Japonii i Stanów Zjednoczonych wobec zagrożeń ze strony Chin i Korei Północnej”. Trump natomiast potwierdził, że nie zamierza zmniejszać obecności amerykańskich wojsk w Azji – we wtorek odwiedzi bazę marynarki w Yokosuce, gdzie stacjonuje lotniskowiec USS George Washington.Czytaj też: W Wenezueli wylądował Ił-76. Wcześniej wspierał Grupę WagneraCo dalej?Z geopolitycznego punktu widzenia Tokio stało się kluczowym ogniwem amerykańskiej strategii „ekonomicznego NATO” – sieci partnerstw mających przeciwdziałać chińskiej dominacji technologicznej i surowcowej.Trump dostał do rąk cenne karty, których zamierza użyć w ostatecznej rozgrywce: w czwartek spotka się w Seulu z przywódcą Chin, Xi Jingpingiem. W Waszyngtonie nikt nie łudzi się, że dojdzie do „resetu” w relacjach amerykańsko-chińskich. Potrzebna jest jednak pauza, chwilowy oddech od wojny celnej i gwarancja, że Pekin przestanie traktować dostawy metali rzadkich w kategoriach politycznego szantażu.Amerykanie chcą być niezależni, chcą budować nowy układ sił na świecie – stąd wizyta w Tokio i podpisane porozumienie – ale… jeszcze nie są na to gotowi. Trump chce więc zamienić kosztowną, gorącą konfrontację z Chinami w chłodną rywalizację z jasnymi zasadami – tak, by równolegle budować niechińskie łańcuchy dostaw z innymi partnerami.Od tego, czy Xi Jingping przystanie na ten układ, zależy ostateczne powodzenie azjatyckiego tournee. Czytaj też: Eksport polskiej broni bije kolejne rekordy. Głównym odbiorcą Ukraina