Brutalne obozy pracy. Bohater tej opowieści miał spędzić pięć obiecujących, biznesowych dni w Bangkoku. Zamiast tego było pięć miesięcy niewoli na granicy Mjanmy z Tajlandią, w prowadzonym przez chińskich gangsterów obozie, gdzie przetrzymywanych ludzi brutalnie zmusza się do realizowania oszustw w internecie wartych miliardy dolarów. Światło na proceder rzuciła agencja Reutera. Lot z Etiopii do Bangkoku trwa około dziewięciu godzin. W listopadzie 2024 roku w taką podróż wyruszył Oly, 39-letni specjalista w dziedzinie IT. Na miejscu w Tajlandii miał się spotkać ze znajomym, żeby omówić szczegóły potencjalnej, biznesowej współpracy.Nie zdążył wyjść z lotniska, a już wpadł w sidłaGdy koła samolotu dotknęły pasa lotniska Suvarnabhumi w tajlandzkiej stolicy, Oly nie zdawał sobie sprawy, że właśnie rozpoczęło się najkoszmarniejsze doświadczenie w jego życiu. W ciągu najbliższych godzin miał się zetknąć z wartym miliardy dolarów procederem, polegającym na wyłudzaniu pieniędzy na skalę przemysłową za pośrednictwem internetu.Czytaj także: Adwokat rosyjskiego diabła. Steve Witkoff próbuje gasić pożar wojny benzynąBranża ta kwitnie w całej południowo-wschodniej Azji. Do robienia przekrętów wykorzystuje się ofiary handlu ludźmi. Chodzi o setki tysięcy osób. Oly poznał miejsce szczególne – specjalnie stworzony obóz na granicy Mjanmy i Tajlandii, która stała się kluczowym punktem przerzutowym w handlu ludźmi.Co więcej, mężczyzna nie zdążył nawet opuścić lotniska, a już wpadł w sidła przestępców.Zaraz po wejściu do hali odbioru bagażów, podeszła do niego kobieta wyglądająca na urzędniczkę imigracyjną i stwierdziła krótko: „Proszę za mną”, po czym skierowała go do kolejnego urzędnika. Ten wykonał telefon i podstemplował paszport.Po chwili, już przy taśmie bagażowej, pojawił się mężczyzna w koszulce z nazwą hotelu, w którym Oly miał się zatrzymać. Zapewnił, że jest tutaj, żeby pomóc z transportem i skierował do następnej kobiety, która miała zaprowadzić go do samochodu.– Zastanawiałem się, dlaczego i jak pracownik hotelu może wejść na lotnisko, gdzie ludzie nie mają wstępu – opowiadał agencji Reutera.Ale w hali przylotów Oly czekał na transport przez dwie godziny i zaczął się powoli denerwować. Kobieta tłumaczyła, że jego kolega napotkał problem, choć podróżny nie wiedział, o kim ona mówi. W końcu zjawił się samochód, którym kierowała jeszcze inna kobieta. Przejazd do hotelu powinien potrwać mniej niż godzinę. Gdy podróż zaczęła się przeciągać, prowadząca auto powiedziała, że pojechała objazdem, chcąc uniknąć korków.Zmęczenie, przerażenie i niewolaPo pewnym czasie wyczerpany długim lotem Oly zasnął na tylnym siedzeniu. Gdy się obudził kilka godzin później, znak drogowy dał do zrozumienia, że to inna prowincja, daleko od Bangkoku. Nagle auto zatrzymały dwa inne samochody, z którego wysiedli uzbrojeni w pistolety i noże mężczyźni.Kilku przejęło „taksówkę” Oly’ego, po czym wszyscy dojechali do punktu kontrolnego, gdzie roiło się od umundurowanych żołnierzy, ale nie dało się rozpoznać, czy są oni z Tajlandii czy Mjanmy. Jedno było jednak oczywiste – wszyscy uzbrojeni zachowywali się względem siebie, jak dobrzy koledzy.Czytaj także: Służby specjalne pod kreską. „Politycy nie mają jak się nimi pochwalić”Przerażonego mężczyznę zaprowadzono do pokoju, gdzie, wyeksploatowany psychicznie i fizycznie, w końcu zasnął.KK Park. Enklawa chińskich gangówW ciągu następnych tygodni okazało się, że trafił do okrzykniętego złą sławą tzw. KK Parku w Mjanmie, przygranicznego obszaru, znanego międzynarodowym organom ścigania i dyplomatom z jednego powodu: oszustw.Rozległy kompleks KK Park, wraz z innymi pobliskimi obiektami, jest kierowany i nadzorowany przez chińskich bandytów ręka w rękę z lokalnymi grupami paramilitarnymi powiązanymi z wojskiem Mjanmy.Rządowe władze stwierdziły w oświadczeniu przesłanym agencji Reutera, że nie zezwoliły na żadne nielegalne działania na tych odległych przygranicznych terenach. Sęk w tym, że junta długo nie miała tam za wiele do powiedzenia. Sytuacja zmieniła się dopiero w ostatnim czasie po mocnych naciskach ze strony innych państw. Ale o tym później.Majnma – kraj pogrążony w wojnie domowej Jednocześnie trzeba tutaj przypomnieć, że Mjanma od 2021 roku jest pogrążona w wojnie domowej, gdy po zamachu stanu władzę przejęła w nim wojskowa junta.Na terytorium, gdzie funkcjonuje obóz, najwięcej do powiedzenia miały dwie paramilitarne grupy – Demokratyczna Buddyjska Armia Karenów (DKBA) oraz Narodowa Armia Karenów (KNA), na którą Stany Zjednoczone nałożyły sankcje.Czytaj także: Sprzedał wieżę Eiffla. Jak człowiek znikąd został genialnym oszustemJej rzecznik prasowy Naing Maung Zaw przyznał, że KNA wydzierżawiła grunty i obiekty firmom w celu „rozwoju regionalnego”. Dodał jednak, że centra telefonicznej obsługi klienta „bardzo” się rozrosły „bez naszej wiedzy”. DKBA na pytania dziennikarzy w tej sprawie nie zareagowała, choć w przeszłości deklarowała współpracę mającą ukrócić zjawisko wykorzystania ludzi do niewolniczej pracy przy oszustwach.Rzeczywistość – według ONZ – wygląda tak, że od 2020 roku KK Park i pobliskie zabudowania, stojące nad brzegiem rzeki Moei – wytyczającej granicę między Mjanmą a Tajlandią – rozrosły się do rozmiarów jednej z największych i najaktywniejszych enklaw przestępczych w Azji Południowo-Wschodniej.Za wysokimi murami i drutem kolczastym, jak relacjonuje Reuters, „podejrzane firmy prowadzą działalność przestępczą, wymierzoną w ludzi na całym świecie i są one strzeżone przez uzbrojonych żołnierzy z KNA i DKBA”. Rzecznik KNA zastrzegł, że organizacja nie czerpała zysków z ośrodków i że obecnie pracuje nad likwidacją pozostałych oraz „repatriacją cierpiących osób”.Z kolei chiński MSZ zapewnił w oświadczeniu, że „aktywnie współpracuje z Mjanmą i innymi krajami we wspólnym zwalczaniu raka hazardu online i oszustw bankowych”. Zapewniono, że „zlikwidowano szereg sieci oszustów internetowych i aresztowano dużą liczbę podejrzanych”, ale pytania dotyczące charakteru działalności chińskich gangów skierowano do lokalnych organów śledczych.Niewolnicza praca, zastraszanie i torturyPraca w KK Park – jak mówił Oly – była niewolnicza i w prowizorycznych warunkach. Spano w pokoju z dziewięcioma osobami i toaletą. Od godz. 15.00 do 6.00 rano, by dopasować się do czasu obowiązującego w krajach zachodnich, starano się naciągać naiwnych ludzi.Zadanie Oly’ego polegało na kontaktowaniu z mężczyznami online, podając się za „Alice” i udawaniu projektantki odzieży z Singapuru. Z potencjalnymi ofiarami flirtowano i nakłaniano do przekazania pieniędzy na rzekomą inwestycję.Czytaj także: Mołdawia ma dość Rosji. „Putin to kolejny Hitler”Przestępcy nazywali swoje cele „klientami”. Początkowo przedstawiano im fałszywe informacje, że rzeczywiście zarabiają, po czym nakłaniano ich do znacznych inwestycji – aż gangi znikały z pieniędzmi. Ofiary oszustw traciły w ten sposób dziesiątki tysięcy dolarów na całym świecie. Chińscy bossowie – ja opowiedział Oly – świętowali każde zwycięstwo i „zmuszali cię do wstawania i klaskania”.„Modelki”, kiedy była potrzeba, uwiarygadniały tzw. scamCzasami klient prosił o wideorozmowę z „Alice”. W obozie przebywały młode kobiety, nazywane przez hersztów gangu „modelkami”. Ich zadaniem było połączenie się z oszukiwaną osobą, żeby uwiarygodnić, że inwestycja jest uczciwa, bo „Alice” – jak widać – jest żywą osobą.Proszący o anonimowość Kameruńczyk, który przebywał w tym samym obozie, powiedział Reuterowi, że najtrudniejsza była praca po 17–20 godzin dziennie. A gdy pracownicy nie osiągali celów finansowych, spotykały ich brutalne kary.Jedną z nich były przysiady z trzymaniem 20-litrowych baniaków z wodą. Oly przyznał, że kazano mu zrobić 200 takich przysiadów. – To zabija psychikę – podkreślił.Czytaj także: „Edukacyjny wyścig zbrojeń”. Dzieci przez naukę nie mają tu dzieciństwaSpośród dziewięciu osób, z którymi rozmawiała agencja Reuters, wszystkie oprócz Oly’ego, zostały zwabione do obozów obietnicami wysoko płatnej pracy. Sześć zeznało, że były eskortowane z dwóch międzynarodowych lotnisk w Bangkoku przez domniemanych urzędników imigracyjnych, a następnie przewiezione samochodem do Mjanmy.Bicie pałkami, rażenie prądem za brak realizacji celuW innym obozie, 25-letni mieszkaniec Bangladeszu, Md Junaeid Hossan Parbas, przedstawiający się jako Ariyan, opowiedział, że więźniowie byli traktowani paralizatorami i izolowani w ciemnych pomieszczeniach.Ariyan – który pracował w branży hotelarskiej w Dubaju, gdy został nakłoniony do podjęcia rzekomej pracy w branży IT – miał problemy z realizacją dziennych celów narzucanych przez gangsterów. W rezultacie spotykały go surowe kary.Wyłudź 200 tys. dol. to wrócisz do domuUsłyszał też , że będzie mógł wrócić do domu po półtora roku – jeśli wyłudzi co najmniej 200 tys. dol. Reuters dotarł też do kilku innych osób, które mówiły o takich samych metodach.Czytaj także: Rosja w NATO? Tajne dokumenty rzucają światło na dziwaczny plan Clintona– Jeśli nie osiągniemy celu, mają system kar. Używają kajdanek i rażą prądem całe ciało. W więzieniu nie dają jedzenia. Nie dają wody i biją ludzi bambusowymi kijami – mówił Ariyan.Zawał serca po pobiciuJednej nocy pakistański pracownik z jego zespołu został dotkliwie pobity i doznał zawału serca. Nikt poza Ariyanem nie chciał go dotknąć, więc kazano mu towarzyszyć kierowcy, który miał zawieźć Pakistańczyka do lekarza.Po dotarciu na miejsce stwierdzono, że stan tej osoby jest bardzo zły. Wywiązało się małe zamieszanie, z którego Ariyan postanowił skorzystać. Wyszedł na zewnątrz na papierosa i powoli szedł w kierunku rzeki, o czym wtedy nie zdawał sobie sprawy. Kiedy stanął, na brzegu zrozumiał, że albo ucieknie, albo zostanie ukarany.Strażnik na wieży strażniczej zauważył go i strzelił, ale chybił. Woda była wzburzona, jednak po około 45 minutach Ariyan chwycił się złamanego drzewa i wydostał się z rzeki. Później całą noc uciekał przez las, a w oddali słychać było ścigających go motocyklistów. Rano udało mu się zatrzymać skuter i otrzymać pomoc.Porwanie chińskiego aktora zmusiło władze do ostrzejszej reakcjiW styczniu głośne porwanie chińskiego aktora Wanga Xinga przez syndykaty oszustów wywołało w końcu ostrzejszą reakcję ze strony władz Chin, Tajlandii i Mjanmy. Pod tą presją gangi prowadzące obozy uwolniły w kolejnym miesiącu tysiące ofiar, w tym Oly’ego. Jednak niektórzy z uwolnionych znaleźli się w obozach ratunkowych zarządzanych przez grupy paramilitarne.Po dwóch miesiącach spędzonych w obozie ratunkowym, Oly został przewieziony przez granicę do Tajlandii w ramach akcji ratunkowej prowadzonej przez tajskie władze i ostatecznie wrócił do domu.Z jednej niewoli do drugiejKNA, która zarządza niektórymi obozami ratunkowymi, poinformowała agencję Reuters, że około dwa tysiące osób czeka na repatriację z powodu „niekompletnych informacji”, niektórzy z nich są „leczeni z powodu złego stanu zdrowia”.Czytaj także: Tych miejsc boją się najgorsi przestępcy. Najsłynniejsze więzienia świataRzecznik tajskiego MSZ powiedział, że kraj jest zdeterminowany, aby sprowadzić ludzi do domu, ale liczy na pomoc ambasad ofiar, które borykają się z „ograniczeniami kadrowymi lub problemami budżetowymi”, co opóźnia cały proces.Przez swoją nieobecność Oly stracił pracę i teraz z trudem opłaca czynsz i rachunki medyczne swojej ciężarnej żony. Jednocześnie cieszy się, że ten pięciomiesięczny koszmar już się skończył.Tajlandzki Departament Imigracyjny i Porty Lotnicze Tajlandii – spółka publiczna zarządzająca największymi lotniskami w kraju – nie odpowiedziały na prośby o komentarz w sprawie zarzutów o udział urzędników i personelu lotnisk w handlu ludźmi.Ambasador Kenii uratował setki swoich rodakówTajskie władze przekazały, że policja wprowadziła w styczniu rygorystyczne kontrole, a podróżni narażeni na handel ludźmi byli sprawdzani pod kątem wiz, biletów powrotnych, planów podróży i zakwaterowania. Od tego czasu odmówiono wjazdu 16 538 osobom.Czytaj także: Kowboj kontra narkodyktator. Dlaczego Trump walczy z Wenezuelą?Lindsay Kiptiness, ambasador Kenii w Tajlandii, pomógł uratować setki swoich rodaków z obozów w Mjanmie. W rozmowie z Reuterem przyznał, że uwolnieni konsekwentnie opisywali, jak urzędnicy eskortowali ich z tajskich lotnisk. Kiptiness przekazał władzom Tajlandii szczegółowe informacje na temat porwań, ale nie otrzymał żadnych informacji zwrotnych.20 października junta przekazała, że jej siły „oczyściły” KK Park, uwalniając ponad dwa tysiące przetrzymywanych tam ludzi i konfiskując 30 terminali satelitarnych Starlink Elona Muska – powszechnie używanych przez centra oszustw na granicy tajsko-birmańskiej do działań online.W oświadczeniu za taki stan rzeczy obwiniono m.in. „terrorystyczny” Związek Narodowy Karenów, czyli polityczne skrzydło KNA i inne grupy, które walczą z juntą od czasu zamachu stanu.KK Park zamknięty czy nie zamknięty?Zdaniem władz okryte złą sławą centrum oszustw zostało zamknięte. Tyle tylko że, nawet jeśli to prawda, KK Park to jeden z co najmniej 30 podobnych kompleksów położonych na granicy, gdzie „biznes” dalej kwitnie.Serwis BBC podał, że odtrąbienie wielkiego sukcesu z zamknięciem KK Parku, to w dużej mierze propaganda reżimu, bo „dobrze poinformowane źródło poinformowało, że kompleks nadal funkcjonuje i ma się dobrze, a kontrolę przejęto tylko nad jedną jego częścią”.Natura samej interwencji też nie jest do końca jasna. Ten sam informator stwierdził w BBC, że do akcji doszło po wysłaniu z Pekinu do Mjanmy listy Chińczyków, których należy zatrzymać i odesłać do kraju, by stanęli przed sądem w związku z ich udziałem w organizowaniu oszustw na przemysłową skalę.