Tragiczna historia. Zabawa, która miała być radosnym spotkaniem z sąsiadami, przerodziła się w dramat. Karolina Czostkiewicz w ciągu kilku chwil straciła zdrowie i głos. Od lat walczy o powrót do normalności. – Usłyszałam, że do końca życia potrzebna będzie rehabilitacja. Nie mówię tego, by zdobyć profity. Chcę ostrzec innych. Uważajcie na siebie – mówi w rozmowie z portalem TVP.Info. To miało być zwykłe wyjście na imprezę ze znajomymi. Zakończyło się tragedią. Września 2015 roku na zawsze zapadnie w pamięć Karoliny Czostkiewicz. W trakcie „domówki” do jej drinka dosypano dopalacze.W nocy zabawa przebiegała bez zakłóceń. Po powrocie do mieszkania sytuacja uległa zmianie. Kobieta była zmuszona wezwać służby medyczne. Od tego momentu jej życie wywróciło się do góry nogami.Lekarze długo nie wiedzieli, co jej dolega. Po intubacji pojawiły się powikłania. Ziarnica zaatakowała tchawicę. Karolina zaczęła tracić oddech. Szybko się męczyła. Usunięto jej część narządu. Straciła głos. Po wielu sesjach z logopedą sytuacja uległa drobnej poprawie. Problem jednak nie zniknął. Specjalistka przekazała diagnozę: ataksja rdzeniowo-móżdżkowa typu 8.Nadal walczy o lepsze jutro. Między innymi w mediach społecznościowych. Na TikToku śledzi ją ponad 70 tysięcy osób. Jednak zdaje sobie sprawę, że już nigdy w jej codziennej egzystencji nie będzie tak dobrze, jak przed feralnym wyjściem z domu.FILIP KOŁODZIEJSKI: – Od tragicznego w skutkach zdarzenia minęła dekada. Jak pani wspomina tamte chwile?KAROLINA CZOSTKIEWICZ: – Wszystko wydarzyło się, gdy miałam 25 lat. Doskonale pamiętam ten moment – 25 września 2015 roku. Poszłam na domówkę do sąsiadów. Nic złego nie podejrzewałam. W pewnym momencie wyszłam do toalety. Gdy wróciłam, znajomi mówili, żebym szybko wypiła colę z wódką, którą przygotowali. Mocno nalegali. Zrobiłam to. Potem wyszliśmy pobawić się na warszawskie kluby na ulicę mazowiecką. Gdy wróciłam do domu, dziwnie się poczułam. Pomyślałam, że to normalne po imprezie i poszłam spać. Wstałam rano, ale było już tylko gorzej. Wezwałam pogotowie. Stwierdzili, że coś jest nie tak. Straciłam przytomność. Trafiłam do szpitala. Potem na OIOM. Przez 11 dni byłam w śpiączce farmakologicznej. W trakcie intubacji uszkodzili mi struny głosowe. Wszystko zaczęło się sypać. Zostałam osobą niepełnosprawną.Czy ma pani zastrzeżenia lub uwagi dotyczące opieki medycznej?Nie. Nie popełnili medycznego błędu.Co działo się po wyjściu ze szpitala?W szpitalu spędziłam ponad miesiąc. Dopiero wtedy zaczęła się walka z chorobą. Moja mama Jolanta była bardzo zawzięta. Szukała specjalistów, którzy mogliby mi pomóc. Zakładała, że mam astmę, bo ciężko oddychałam. Badania ją wykluczyły. Następnie lekarze wykonali mi rezonans magnetyczny. Koniec końców okazało się, że jedna strona dróg oddechowych mi się nie domyka. Musieli zareagować foniatrzy. Pierwsze tygodnie były bardzo trudne. Nie mogłam się pogodzić z tym, co mnie spotkało. Pamiętam, że założyłam nawet łyżwy, ale cały czas się wywracałam. Choroba zabrała mi dużo radości.Chodziła pani od lekarza do lekarza?Tak. Dodatkowo okazało się, że mam za mały móżdżek. Trafiłam do pani neurolog z Warszawy. Po badaniach stwierdziła, że moja dolegliwość to ataksja rdzeniowo-móżdżkową typu 8 (jest objawem neurologicznym polegającym na braku dobrowolnej koordynacji ruchów mięśni, która może obejmować nieprawidłowości w chodzie, zmiany mowy i nieprawidłowości w ruchach oczu). Nie było to jednak takie oczywiste. Na jedne wyniki czekałam rok. Na drugie ponad dwa. Po ich analizach... nie wyszło nic złego.Czytaj także: Wpłacili kaucję i czynsz za miesiąc. Właścicielce napisali: Na tym koniecSzok.Usłyszałam jednak, że do końca życia potrzebna będzie rehabilitacja i wizyty u logopedy. Zaakceptowałam, że to nieuleczalna choroba. Wierzę w naszą podświadomość. Liczę, że wszystko się ułoży. Nie mówię tego, by zdobyć profity. Chcę ostrzec innych. Uważajcie na siebie.Jak pani życie wyglądało przed feralną nocą?Mogłam wszystko. Biegałam, skakałam. Jeździłam na rowerze, na nartach, na rolkach i łyżwach. Uwielbiałam przede wszystkim rolki. Dawałam radę z wieloma wyzwaniami. Nie miałam zaburzeń równowagi. Wszystko było w normie. Niestety, teraz wygląda to inaczej. Często się przewracam. Nie mogę wyjść z mieszkania i czuć się bezpiecznie. Nie daję rady. Cholernie trudno jest mi o tym mówić. Nie pogodziłam się z tym.Czy sprawa trafiła na policję?Tak. Wycofałam jednak zeznania.Dlaczego?Chwilę wcześniej wyszłam ze szpitala i nie miałam siły na sprawę, zeznania, przesłuchania. Skupiłam się na zdrowiu. Nie chciałam w to brnąć.Doczekała się pani przeprosin od osób, które były na imprezie?Nikt mnie nie przeprosił. Nikt też nie otrzymał konsekwencji prawnych. Wybaczyłam im. Przeczytałam książkę Josepha Murphy'ego. Zrozumiałam, że pierwszym krokiem do szczęścia jest wybaczenie. Nawet największemu wrogowi. Od dawna nie widziałam tych osób. I dobrze.Co sprawia pani najwięcej kłopotów w codziennym życiu?Chodzenie. Nie daję rady. Z boku może to wyglądać tak, że jestem pijana. Zaprzeczam jednak wszystkim domysłom. Nie spożywam alkoholu. Poza tym nie daję rady wejść na stołki albo drabinę. Nie ma mowy na przykład o samodzielnym myciu okien.Czytaj także: Sprzedał wieżę Eiffla. Jak człowiek znikąd został genialnym oszustemSkończyła pani studia o kierunku „Psychologia Biznesu” ze specjalizacją „Zarządzanie zasobami ludzkimi”. Pojawiają się jakiekolwiek oferty pracy?Przed chorobą pracowałam. Zawsze marzyłam o tym, by współpracować z innymi osobami. Być wśród ludzi. W tym momencie to niemożliwe. Wstydzę się swojego głosu i przewracania. Przełamanie się, by w ogóle wrócić do innych, było bardzo trudne. Wiele mnie to kosztowało. Powrót do wcześniejszego życia to moje ogromne marzenie. Jeszcze raz powtórzę: nie jestem pijana. Często słyszałam to nawet na rozmowach o pracę. Robię, co mogę. Niestety, momentami potrafię zachłysnąć się nawet śliną. Trudno tak funkcjonować.Jak radzi sobie pani z przeciwnościami?Po prostu walczę. Mówię ludziom, żeby się nie poddawali. Jeśli my sami tego nie zrobimy, to druga osoba tym bardziej tego nie zrobi. Warto o tym pamiętać. Moim motto jest: „Idź zawsze do przodu. Nieważne czy dasz radę na nogach. Jeśli nie, czołgaj się, ale zawsze idź”. Nigdy nie można się poddawać.Na co dzień pojawia się pani w mediach społecznościowych. Na TikToku zgromadziło się już ponad 73 tysiące obserwujących. Jak reagują ludzie na publikowane materiały?Pojawia się hejt. Nie jestem na niego odporna. TikTok to dla mnie forma głosowej rehabilitacji. Mój głos różni się od innych. Ludzie zwracają na to uwagę. Walczę, by znów był taki, jak reszty osób. Wiem jednak, że to się nigdy nie stanie. Zawsze będę już „inna”. Jest też wiele osób, które chcą mi pomóc. Doceniam to.W 2025 roku pojawił się mężczyzna, który zmienił pani życie. Gdzie na siebie trafiliście?W sanatorium. Był sierpień. Chodził za mną bardzo długo! To dopiero początki relacji.Czym jest dla pani miłość?Miłość to wspieranie drugiej osoby. Przytulanie i rozmawianie. Póki co jest bardzo fajnie. Niech tak zostanie.Czytaj także: Służby specjalne pod kreską. „Politycy nie mają jak się nimi pochwalić”Jakie ma pani marzenia?Chcę dostać pracę. Bardzo mi na tym zależy. Planowałam też założyć rodzinę. Mieć dzieci. Niemal na pewno się to nie wydarzy. Szkoda.***Karolina Czostkiewicz jest jedną z osób wspieranych przez Fundację Avalon. „Przekazując 1,5 procent podatku lub darowiznę Fundacji Avalon z dopiskiem Czostkiewicz, 19136 wspierasz mnie w codziennych zmaganiach z chorobą” – czytamy na oficjalnej stronie.***Nie udało się nam skontaktować z osobami, które brały udział w imprezie.Napisz do autora: filip.kolodziejski@tvp.pl