Gorący tydzień. Przez cały tydzień w studiu TVP Info próbowałam dowiedzieć się, kim lub czym według Roberta Bąkiewicza są „chwasty”, które należy wyrywać i polewać napalmem. Najbliżej był poseł Piotr Uściński, który – nieco niepewnie – zasugerował, że być może chodziło o Tuska i Żurka. Jeśli tak, to polska debata publiczna oficjalnie wkroczyła w etap, w którym wprost posługuje się groźbą – pisze Karolina Opolska w najnowszym felietonie w portalu TVP.Info. W ubiegłym tygodniu dowiedzieliśmy się, że wreszcie doszło do porozumienia w sprawie jednego z kluczowych postulatów, z którymi obecna koalicja szła do wyborów – związków partnerskich. Szczegóły mieliśmy poznać w tym tygodniu. I poznaliśmy. W piątek okazało się, że będzie to „ustawa o statusie osoby najbliższej w związku i umowie o wspólnym pożyciu”. Katarzyna Kotula z Lewicy zapewnia, że z PSL-em „spotkali się w połowie drogi”. Choć patrząc na kształt projektu, trudno oprzeć się wrażeniu, że ta połowa drogi zaczyna się tuż przy drzwiach siedziby Polskiego Stronnictwa Ludowego. Ustawa ma być zawierana u notariusza i regulować kwestie majątkowe, prawa do informacji medycznej, podatków od spadków i darowizn, czy wspólnego rozliczenia. Nie przewiduje jednak ani żadnej ceremonii, ani uregulowania spraw dotyczących dzieci. Złośliwi mówią, że kompromis udało się osiągnąć tylko dlatego, że ktoś tydzień temu puścił w świat informację, że projekt jest już gotowy – i głupio byłoby po raz kolejny udawać, że to „sprawa, nad którą jeszcze pracujemy”. Faktem pozostaje, że setki tysięcy osób w Polsce od lat czekają na jakiekolwiek uznanie swoich związków przez państwo. I choć to nie jest ustawa marzeń, przy obecnej większości sejmowej i prezydencie Karolu Nawrockim trudno było oczekiwać rewolucji. To wciąż pierwszy krok, który wreszcie ma szansę wprowadzić jakąś formalizację i daje choć minimalne poczucie bezpieczeństwa ludziom, którzy od lat żyją w takich związkach.***W czwartek stołeczna prokuratura okręgowa skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko Mariuszowi Kamińskiemu i Maciejowi Wąsikowi – obecnie europosłom Prawa i Sprawiedliwości. Chodzi o bezprawne uczestniczenie w obradach Sejmu po tym, jak 20 grudnia 2023 roku obaj usłyszeli prawomocny wyrok i stracili możliwość pełnienia funkcji publicznych. Mimo to pojawili się na Wiejskiej 21 i 28 grudnia, głosując i uczestnicząc w pracach komisji. Mariusz Kamiński po zajęciu miejsca w ławach poselskich wykonał gest, który jedni nazwali „gestem Kozakiewicza”, inni, znacznie dosadniej, po prostu „wałem”. Symboliczny, ale wymowny obraz jego stosunku do wyroków sądów i zasad państwa prawa. Dalszy ciąg tej historii znamy: ukrywanie się w Pałacu Prezydenckim, zatrzymanie przez policję, krótki epizod w zakładach karnych, a następnie ponowne ułaskawienie przez prezydenta Andrzeja Dudę. To już drugie ułaskawienie tych samych osób w tej samej sprawie. Pierwsze, z 2015 roku, Duda tłumaczył chęcią „uwolnienia wymiaru sprawiedliwości”. Tym razem uznał, że chodzi o naprawienie „niesprawiedliwości” wobec zasłużonych funkcjonariuszy państwa. Kamiński sprawę nazywa dziś „nielegalną i bezprawną”, a działania prokuratury – „dowodem na skrajne upolitycznienie i represję wobec opozycji”. Wąsik dodaje, że wyrok z 20 grudnia nie zakazywał mu wypełniania mandatu posła. A wszystko to razem brzmi jak ironiczny komentarz do stanu polskiego państwa: gdzie nawet prawomocny wyrok nie kończy sprawy, tylko otwiera nowy rozdział politycznej epopei.Dwa lata po zmianieW środę 15 października minęły dokładnie dwa lata od wyborów parlamentarnych z 2023 roku – tych, które zakończyły ośmioletnie rządy Prawa i Sprawiedliwości i wyniosły do władzy koalicję złożoną z Koalicji Obywatelskiej, Lewicy i Trzeciej Drogi (dziś już osobno: PSL i Polska 2050). Czy jest co świętować? Z sondażu IBRiS dla Rzeczpospolitej wynika, że raczej nie. Aż 65,4 proc. badanych uważa, że rządząca koalicja sprawuje władzę gorzej, niż się spodziewali. 27,7 proc. twierdzi, że zgodnie z oczekiwaniami, a zaledwie 3,3 proc., że lepiej. W badaniu United Surveys dla Wirtualnej Polski Koalicja Obywatelska co prawda prowadzi: 29,8 proc. poparcia wobec 28,9 proc. dla PiS, lecz kluczowi partnerzy, PSL i Polska 2050, znaleźli się już pod progiem wyborczym. Na trzecim miejscu jest Konfederacja, która, w potencjalnym sojuszu z PiS, mogłaby zdobyć większość w Sejmie. Oczywiście, rząd Donalda Tuska może mówić o sukcesach: program in vitro, „babciowe”, odblokowanie środków z KPO. Tyle że te osiągnięcia nie wystarczyły, by zrealizować najważniejszy cel strategiczny – wygraną w wyborach prezydenckich i dzięki temu zyskanie mocy przeprowadzania zapowiadanych reform. Przed koalicją dwa lata współpracy z prezydentem Karolem Nawrockim, który już nie raz pokazał, że woli wetować niż współpracować. A przecież wciąż na stole leżą kwestie, które miały być symbolem tej władzy – związki partnerskie, liberalizacja prawa aborcyjnego, rozdział państwa i Kościoła. Trudno dziś wyobrazić sobie, by te postulaty udało się wprowadzić w życie w formie, której oczekiwałby elektorat. Scenariusz na 2027 rok wydaje się więc aż nazbyt znajomy. Koalicja Obywatelska może wygrać wybory arytmetycznie, ale bez potencjalnych partnerów nie będzie w stanie utworzyć rządu. Historia mogłaby zatoczyć pełne koło, dokładnie tak, jak w 2023 roku, tylko z odwróconymi rolami, wtedy bowiem to PiS procentowo zwyciężył, ale nie miał zdolności koalicyjnej.Czytaj też: Od euforii do trudnej kohabitacji. Półmetek rządowej koalicjiChwasty i napalmTydzień temu, w sobotę, na Placu Zamkowym odbyła się manifestacja Prawa i Sprawiedliwości przeciwko migracji i umowie Mercosur. Jeszcze w lipcu zapowiadany był duży marsz, który miał pokazać, że Polacy nie chcą migrantów i unijnych zobowiązań. Pytanie tylko, czy ów gniew społeczny rzeczywiście płynął z ulicy, czy raczej z narracji przekazywanej przez Roberta Bąkiewicza i jego Ruch Obrony Granic. I właśnie Bąkiewicz był jednym z mówców sobotniego zgromadzenia. Jarosław Kaczyński zapowiadał go w samych superlatywach – jako człowieka „dzielnego, mądrego, odważnego”. I ten „dzielny, mądry, odważny” człowiek rzeczywiście stanął przed tłumem, z kosą w dłoni, owiniętą biało-czerwoną wstążką. Były więc odniesienia do Kościuszki, Grunwaldu i Malborka, ale przede wszystkim padły słowa, które trudno zbyć wzruszeniem ramion: „Nie bójcie się tego, że oni próbują nas zastraszyć. Nie bójcie się prokuratur, sądów. Ci ludzie zapłacą za to cenę i ta droga na Grunwald musi być taka, że sprawiedliwość musi zapaść, że te chwasty trzeba z polskiej ziemi powyrywać i napalm na tę ziemię rzucać, żeby nigdy nie odrosły”. Przez cały tydzień w studiu TVP Info próbowałam dowiedzieć się, kim lub czym według Roberta Bąkiewicza są te „chwasty”, które należy wyrywać i polewać napalmem. Najbliżej był poseł Piotr Uściński, który – nieco niepewnie – zasugerował, że być może chodziło o Tuska i Żurka. Jeśli tak, to polska debata publiczna oficjalnie wkroczyła w etap, w którym wprost posługuje się groźbą. Prokuratura zapowiedziała, że przyjrzy się wypowiedzi Bąkiewicza pod kątem publicznego nawoływania do przemocy, grozi za to do trzech lat więzienia. Jednak najciekawsze w tej historii jest coś innego: żaden z polityków PiS oficjalnie się od tych słów nie odciął. Co więcej, jak wynika z kuluarowych rozmów, najwięcej pretensji w partii nie dotyczyło wcale tego, co powiedział Bąkiewicz, tylko że w ogóle przemawiał na równi z prezesem i czołowymi politykami PiS. Niektórzy chyba poczuli się nieswojo, gdy zrozumieli, że w partyjnej hierarchii Robert Bąkiewicz stanął z nimi ramię w ramię.200 kilometrów na godzinęPoseł Prawa i Sprawiedliwości Łukasz Mejza znów przypomniał nam o sobie. Tym razem nie z powodu nocnych śpiewów czy kontrowersyjnych biznesów, lecz za sprawą prędkości. Policja zatrzymała go na drodze ekspresowej S3, gdy pędził z prędkością 200 kilometrów na godzinę, o 80 km więcej, niż pozwalają w tym miejscu przepisy. I chociaż takie zachowanie byłoby karygodne w przypadku każdego kierowcy, to w przypadku posła – osoby, która współtworzy prawo – jest po prostu kompromitujące. Jeszcze bardziej bulwersujące jest to, że Mejza mandatu nie przyjął, zasłaniając się immunitetem. Gdyby nie ten fakt, pewnie w ogóle nie dowiedzielibyśmy się o sprawie. W dodatku jakby zapomniał, że już dekadę temu przepisy zmieniono i policja może wystawić mandat posłowi, wystarczy, że ten zdecyduje się go przyjąć. Ale pan poseł miał ważniejszy powód. Jak tłumaczył, bardzo spieszył się na lotnisko. Nie zdążył. Do TVP.Info przesłał oświadczenie: „Źle się zachowałem i nie mam zamiaru pie***yć głupot, bo nic tego nie tłumaczy. Przepraszam. Taka sytuacja nie powtórzy się więcej”. Słowa mocne, skrucha wiarygodna, gdyby nie to, że podobne zapewnienia słyszeliśmy już nie raz. Bo przecież nazwisko Mejzy pojawia się w kontekście afer. Były już nocne imprezy, wątpliwe interesy i firma, która chciała zarabiać na rodzicach ciężko chorych dzieci. Teraz dochodzi jeszcze nieodpowiedzialność za kierownicą. W Prawie i Sprawiedliwości coraz głośniej mówi się, że Mejza staje się dla partii zbyt dużym obciążeniem, choć niektórzy wciąż dodają, że „to dobry chłopak, tylko czasem go ponosi”.Czytaj też: Mocne słowa o Mejzie. „Niech ten człowiek zniknie”***Na koniec – dobra wiadomość. Sejm przyjął nowelizację ustawy o ochronie zwierząt, zakazującą hodowli zwierząt na futra. Za ustawą głosowało aż 339 posłów, przeciw było 78, a 19 wstrzymało się od głosu. Co ciekawe, poparcie dla zakazu przyszło z różnych stron sceny politycznej: „za” było stu posłów PiS, wszyscy z Lewicy i Polski 2050, a także zdecydowana większość KO i PSL. Przeciw – Konfederacja. Po latach sporów i hipokryzji wreszcie możemy zakończyć bezsensowne cierpienie zwierząt. Teraz ustawa czeka już tylko na podpis prezydenta. Oby tym razem ręka mu nie zadrżała.