Stworzył wiele znakomitych kreacji. Straciłem emocje do tego zawodu i rozpocząłem zupełnie inną przygodę w swoim życiu – powiedział, gdy wyjaśniał, dlaczego postanowił porzucić zawód, który uprawiał przez wiele lat. Widzowie zapamiętali go z wielu teatralnych i filmowych wcieleń. Kilka z nich przypominamy w dniu, w którym Marek Kondrat kończy 75 lat. Powiedzenie, że „niedaleko pada jabłko od jabłoni” w przypadku Marka Kondrata sprawdza się idealnie. Przyszedł na świat w aktorskiej rodzinie. Aktorem był jego ojciec Tadeusz Kondrat, a także bratanek Józef Kondrat.Po raz pierwszy przed kamerą stanął, gdy miał 11 lat. W pamięci widzów zapisał się wieloma rolami teatralnymi oraz filmowymi. Marek Kondrat nie stronił również od seriali, kabaretu, a nawet dał się namówić na śpiewanie. Trudno jest wskazać jedną najbardziej cenioną jego rolę.Niektórzy kochają go za Romana Boryczko w filmie „Zaklęte rewiry” w reżyserii Janusza Majewskiego, inni za rolę Ola w „Psach” Władysława Pasikowskiego. Pod koniec lat 80. spore grono Polek wzdychało do niego, a jednocześnie przeżywało, gdy grany przez niego bohater Adam Racewicz w serialu „W labiryncie” zdradzał żonę. Wielu fanów jego talentu do dziś rozczula scena w „Pułkowniku Kwiatkowskim”, gdy płacze widząc nagi biust Renaty Dancewicz i śmieje się do łez, gdy wraz z filmowym synem, w którego wciela się Michał Koterski, powtarza angielski w „Dniu świra”.O niektórych swoich rolach mówił więcej, o innych mniej. Postanowiliśmy pochylić się nad kilkoma wcieleniami Marka Kondrata, które wydają się być tymi ważniejszymi od tych ważnych w całej jego karierze.„P” jak początek – debiut Marka Kondrata w „Historii żółtej ciżemki”Jak zostało to już wspomniane – Marek Kondrat pierwszy raz przed kamerą stanął, mając niespełna 11 lat. Był to film „Historia żółtej ciżemki” w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego z 1961 roku. Był to jego aktorski debiut oraz pierwsza główna rola.Marek Kondrat wciela się w postać Wawrzka, który ze swojej wsi Poręba, idzie w świat. Po długiej wędrówce dociera do Krakowa, gdzie najpierw musi stawić czoło zbójowi zwanemu Czarnym Rafałem, a potem dostaje się do pracowni mistrza. Dzięki zdolnościom i wytrwałej pracy zostaje dopuszczony do pomocy przy tworzeniu ołtarza. Pewnego dnia do pracowni przybywa król ze swoim dworem i ofiarowuje Wawrzkowi parę pięknych, żółtych ciżemek. Chłopiec jest przejęty i wzruszony. Wieloletnia praca nad ołtarzem dobiega końca, ale w dniu odsłonięcia dzieła okazuje się, że jeden z apostołów nie ma pastorału. Wawrzek ratuje sytuację, ale w czasie wspinaczki na ołtarz gubi jedną ciżemkę.W filmie tym w postać Wita Stwosza wcielił się Gustaw Holoubek. To pod jego skrzydła trafił młodziutki aktor. Marek Kondrat mówił po latach, że była to najważniejsza znajomość w jego życiu. Gdy Holoubek zmarł, Kondrat wspominając go przyznał, że współczuje młodym, utalentowanym aktorom, że nie mają takiego wzoru, który pokazałby im, jaką drogę wybrać w zawodzie aktora. Holoubek nie pozwalał na szmirę, chałturę, rzeczy niepoważne, był prawdziwym autorytetem – mówił wówczas aktor.Z tego czasu Marek Kondrat pamięta również braci Kaczyńskich – Lecha i Jarosława. Gdy on kręcił „Historię…”, oni grali w filmie „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. W rozmowie z Dorotą Wysocką-Schnepf na antenie TVP Info wyraził żal, że nie udało mu się wówczas przekonać ich, by zostali aktorami, a nie politykami.– Mam z tym bolesne wspomnienie. Z perspektywy lat pomyślałem, że nie wykonałem nic w tym czasie, kiedy ich spotkałem, żeby ich przekonać, aby zostali jednak aktorami. Bo to by było dużo zdrowsze dla regionu, w którym żyjemy – mówił nieco ironicznie Marek Kondrat. Wspominał również, że bracia Kaczyńscy grali głównie w wojny i mieli kilka pudeł żołnierzy ołowianych. – To była treść ich zabaw. Zazwyczaj Jarek musiał tę wojnę wygrywać. Leszek, który był skromniejszy w tych ambicjach, musiał przegrać, krótko mówiąc. Temperament okazywali bardzo znaczny. I widziałem, jak wiszą na sobie, jak są zależni od siebie. I jak komplikują życie innym ludziom, także wspólnie. Psycholog powiedziałby, że to się daje w dzieciństwie zauważyć, kto kim będzie w przyszłości – opowiadał Marek Kondrat.„Zaklęte rewiry”, czyli jak Roman Wilhelmi rywalizował z młodszym kolegąFilm „Zaklęte rewiry” jest jednym z tych, które uwielbiają ludzie związani z gastronomią. Nakręcony został w 1975 roku w koprodukcji polsko-czechosłowackiej na podstawie powieści o tym samym tytule autorstwa Tadeusza Kurtyki vel Henryka Worcella.Akcja filmu „Zaklęte rewiry” rozgrywa się na początku lat 30. XX wieku w restauracji hotelu „Pacyfik”, gdzie kilkunastoletni Roman Boryczko grany przez Marka Kondrata rozpoczyna pracę jako pomywacz i stopniowo pnie się po szczeblach kariery hotelarskiej. Film ukazuje jego dojrzewanie w środowisku pełnym zależności i klasowych podziałów, gdzie bohater doświadcza wielu upokorzeń i trudności.Aktor dostał angaż do tej produkcji tuż po szkole aktorskiej, którą ukończył w Warszawie. Jak wspominał reżyser Janusz Majewski w rozmowie z Polskim Radiem od razu, gdy tylko go zobaczył, wiedział, że to będzie główny bohater. – Kiedy przyszedł na casting i go zobaczyłem, to już właściwie nie chciałem kontynuować, bo wiedziałem, że to jest on. Na szczęście się nie pomyliłem – mówił Majewski. Przyznał, że choć bardzo chciał od razu powiedzieć mu „Pan wygrał i będzie pan grał” powstrzymał się. – Ale dałem mu jeszcze chwilę, dodatkowo się upewniłem i już wiedziałem, że najmniejszego wahania, że jest najlepszy – wspominał Majewski.Czytaj też: Maryja z Polski. Zagra w kontynuacji „Pasji” Mela GibsonaOprócz Marka Kondrata drugą ważną rolę w tym filmie gra Roman Wilhelmi. Legenda polskiego teatru i sceny wciela się w „Zaklętych rewirach” w postać Fornalskiego, wyższego rangą kelnera. To z jego ust pada słynne zdanie: „Chłopczyku, godność ludzka to jest bardzo piękna rzecz, ale nie dla kelnera”.Majewski wspominał, że między obydwoma aktorami doszło do pewnego rodzaju cichej rywalizacji. Kiedy tuż po zagraniu pierwszych scen ekipa filmowa usiadła, by je obejrzeć. Wilhelmi po projekcji wziął go na bok. – Potem Romek Wilhelmi bierze mnie na bok. On do wszystkich zwracał się „starenia”. I mówi do mnie: „Starenia, słuchaj, ku***, Marek gra jak anioł. Ja się muszę wziąć do roboty”. I wziął się do roboty, obaj się wzięli do roboty. Widziałem, że jest między nimi cicha rywalizacja – przyznał Majewski.Markowi Kondratowi rola ta – a właściwie to, jak ją zagrał – otworzyła drzwi do dalszej kariery. Na kolaudację „Zaklętych rewirów” miał przyjść Andrzej Wajda, który wówczas realizował film „Smugi cienia”. Jak wspominał Majewski, zobaczył Marka i zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia. - To określenie najlepiej pasuje do sytuacji, która nastąpiła. Andrzej zabrał Danielowi rolę (Olbrychskiemu – przyp. red.) i zaproponował ją Markowi, trochę tak, jakby odebrał długoletniej kochance pierścionek zaręczynowy i wręczył nowej. W takim duchu to wtedy komentowano, bo było to przyjęte w warszawce jako skandalik towarzyski – wspominał Majewski w książce "Ostatni klaps. Pamiętnik moich filmów".„W labiryncie”, czyli Marek Kondrat „wpuszcza się” w operę mydlanąGdy na szklanym ekranie wybrzmiewały pierwsze słowa śpiewanej przez Grzegorza Markowskiego piosenki: „Pędzimy gdzieś na oślep wciąż, nie wiedząc, którą wybrać z dróg” miliony Polaków w latach 1988-1991 zasiadały przed telewizorami, by zobaczyć kolejny odcinek serialu „W labiryncie”. To była pierwsza, polska opera mydlana. Niektórzy ją chwalili, inni ganili. Zagranie w niej nie wszyscy aktorzy w tamtych czasach uważali za „wskazane”. Wcielający się w postać Adama Racewicza, jednego z głównych bohaterów, Marek Kondrat przyznał, że nie miał oporów przed przyjęciem tej roli, choć wiedział, że w tamtych czasach aktorzy wciąż chcieli decydować się tylko i wyłącznie na role z górnej półki. – Moje środowisko żyło świeżym wspomnieniem minionej epoki, kiedy nie było reklam, a udział w czymś tak podrzędnym jak opera mydlana budził niesmak i zażenowanie. Ja się w to wpuściłem, bo uprawiałem ten zawód z całym jego dobrodziejstwem. Najważniejsze było to, że serial się przyjął – mówił w rozmowie z portalem TVP.info.Nie był jedyny, bo na grę w serialu zdecydowały się takie tuzy polskiego aktorstwa jak m.in. Leon Niemczyk. Wiesław Drzewicz, Barbara Horawianka, Małgorzata Lorentowicz czy Mieczysław Voit. Widzowie z wypiekami na twarzy śledzili losy i życiowe perypetie bohaterów tej produkcji. Złość wzbudzało w nich, zwłaszcza w damskiej części widowni, gdy Adam Racewicz zdradzał swoją żonę z piękną i kuszącą Danusią (Dorota Kamińska), ale kibicowali i trzymali kciuki, gdy on i inni bohaterowie prowadzili prace nad lekiem „Adoloran”.„Mydełko Fa”, czyli pastisz Marka Kondrata, który wymknął się spod kontroliMarek Kondrat nie tylko grał, ale też śpiewał i nie stronił od satyry. Można go było w 1979, 1981 i 1984 roku oglądał w roli pana Marka w Kabarecie Olgi Lipińskiej. W 1991 roku za sprawą Andrzeja Korzyńskiego wraz z Marleną Drozdowską wylansowali piosenkę „Mydełko Fa”.„Mógłbym cię mydlić mydełkiem Fa. Byłoby fajnie szabadabada” – śpiewał w niej aktor. „Lubię oglądać jedyną reklamę. Domek z »drew budu« a w domku my. Chcę taki domek i dużą wannę, a w niej po prostu ja i ty” – brzmiał inny wers tej piosenki.Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że Marek Kondrat stał się gwiazdą disco polo, zanim to było modne. Gdy piosenka stawała się hitem, ten gatunek muzyczny nazywany był „piosenką chodnikową”.— Andrzej Korzyński namówił mnie na żart, na parę piosenek, pastiszów piosenki chodnikowej. Miało być wesoło, okazało się to koszmarem. Żaden pastisz z tego nie wyszedł, tylko jeden do jednego. W rezultacie miesiącami z każdego okna w polskim Bździejewie dochodził mój głos, zająłem nawet pierwsze miejsce na liście przebojów w Chicago. Dwa miliony Polaków na Jackowie zapylało „Mydełko Fa”! — mówił w 2003 r. rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Kondrat.Czytaj też: Smarzowski uhonorowany w Łodzi. Reżyser w Alei GwiazdPastisz, który miał wyśmiać muzykę chodnikową, zaczął żyć swoim życiem i stał się jej hymnem. Mimo że znalazł się po drodze sponsor, który obiecywał sfinansować wydanie płyty czy kasety z tym przebojem, ale jak się okazało, płyta duetu została szybko wykradziona i rozpowszechniona na ulicznych straganach. Pół, jeśli nie cała, Polski znało i śpiewało dzięki temu „Mydełko Fa”.„Strzała Olo”, czyli Marek Kondrat w kinie sensacyjno-kryminalnym„Przez całe lata 80. Kondrat jest aktorem cenionym i popularnym. Gra w komedii >>C.K. Dezerterzy<< Majewskiego, w >>Roku spokojnego słońca<< Zanussiego czy >>Kuchni polskiej<< Bromskiego. Spokojne, dobre aktorstwo. Aż tu nagle, na początku lat 90., na ekrany wchodzi film, który rewolucjonizuje pojęcie gwiazdorstwa na polskim rynku, a także życie Marka Kondrata. Wchodzą >>Psy<<” – pisała o aktorze Agnieszka Prokopowicz w magazynie „Film”.We wspomnianych „Psach” Władysława Pasikowskiego Marek Kondrat wciela się w postać Olgierda „Olo” Żwirskiego. To były funkcjonariusz SB oraz mechanik. Po utracie pracy w milicji rozpoczyna pracę u handlarza narkotyków. Ginie z rąk Franza Maurera (Bogusław Linda), gdy ten dowiaduje się, że Olo sypia z jego kobietą.Sam Marek Kondrat nie ukrywał, że praca w filmie „Psy” otworzyła nowy rozdział w jego karierze. – To był film o ludziach, którzy nagle przez historię zostali wyrzuceni na zakręt, jakichś facetach noszących całe odium zła tego kraju, ubolach zapętanych w największe tragedie, dosyć prymitywnych. Ich los wydał mi się wtedy nagle bardzo bliski mojemu, bo też czułem się porzucony przez życie, nie wiedziałem, co miałem dalej robić – mówił w jednym z wywiadów.Krytycy pisali, że choć to postać, która pozostaje w cieniu głównego bohatera, jest jedną z ciekawszych. Olo według nich był złym charakterem, ale uczłowieczonym i ocieplonym zarówno głosem jak i spojrzeniem aktora.Ciekawostką z planu jest to, że początkowo nie Kondrat miał grać Ola. Rola ta miała przypaść w udziale Olafowi Lubaszence. Z racji tego, że ten miał inne zobowiązania zawodowe, dostał rolę „Młodego”, który ginie podczas nieudanej obławy policyjnej.„Psy” rzeczywiście sprawiły, że Marek Kondrat wszedł na nowy tor swojej kariery i gatunku, jakim było polskie kino sensacyjno- gangsterskie. Kolejne role, jakie otrzymał i z jakich również został zapamiętany to m.in. Olgierd Halski w kryminalnym serialu Wojciecha Wójcika „Ekstradycja” i „Ekstradycja II”, „Nocne graffiti” Maciej Dutkiewicza czy „Operacja Samum” Władysława Pasikowskiego.„Dzień świra” – jedna z najważniejszych, choć męcząca kreacja Marka KondrataPremiera filmu „Dzień świra” w reżyserii Marka Koterskiego odbyła się w 2002 roku. Niewiele osób wie lub pamięta, że 20 lat wcześniej aktor zagrał Adasia Miauczyńskiego w „Domu wariatów”. To był dla niego powrót do tej kreacji, choć jak mówiła w wywiadach dosyć trudny i ciężki.W rozmowie z magazynem „Viva!” poproszony o wymienienie postaci, która najbardziej go wycieńczyła, bez wahania odpowiedział, że właśnie Adaś. – Jak bardzo kosztowne to było przeżycie, odkryłem właściwie już w trakcie zdjęć, kiedy po półmetku mówiłem Markowi Koterskiemu, że go zabiję deską z gwoździem, jeśli jeszcze chwilę będziemy pracowali razem – żartował Marek Kondrat.Problemem, jak wyznał aktor, było nie tyle wcielanie się w rolę zmęczonego życiem, sfrustrowanego nauczyciela polskiego, co sceny, które musiał grać. – Do wszystkich emocjonalnych eksperymentów, które – jak się okazało – angażowały bardzo głębokie prywatne pokłady, dochodziła obscena niektórych scen. Wystarczy, że sobie wyobrazimy, jak wygląda scena wypróżniania się pod krzakiem, kiedy dzieje się to na prawdziwym osiedlu. Albo scena, w której krzyczę obelżywe słowa do robotników, rozbijających młotem chodnik, a z okna obok odzywa się starsza pani: „Panie Marku, niechże się pan uspokoi! Oni tak codziennie walą” – mówił w rozmowie z „Vivą!”.Czytaj też: „Typ ambitny, lecz samotny”, czyli Roman Wilhelmi„Dzień świra”, choć minęło wiele lat, wciąż uchodzi za film kultowy i zdobywa kolejne pokolenia wiernych fanów. Marek Kondrat jeszcze raz skusił się na wcielenie się w Adasia Miauczyńskiego w filmie „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” ponownie w reżyserii Marka Koterskiego.Marek Kondrat porzucił aktorstwo, powiedział „tak” branży winiarskiejRok po premierze tego filmu Marek Kondrat zapowiedział, że kończy z aktorstwem. Ostatni raz stanął przed kamerą na planie produkcji „Mała matura 1947” w reżyserii Janusza Majewskiego. – (…) prawdę powiedziawszy, z aktorstwa zrezygnowałem trzy lata wcześniej. Do tej roli zostałem poniekąd przymuszony. To był dług, jaki chciałem spłacić Januszowi Majewskiemu za początek kariery, za "Zaklęte rewiry" – mówił w rozmowie z portalem Encyklopedia Teatru Polskiego.Od tamtej pory od czasu do czasu użyczał głosu w dokumentach lub animowanych filmach m.in. "Autor Solaris", "Kreskostoria", „Zabij to i wyjedź z tego miasta. Po latach pytany, dlaczego taką decyzję podjął, wyznał, że stracił emocje do zawodu aktora.– Straciłem emocje do tego zawodu i rozpocząłem zupełnie inną przygodę w swoim życiu, nauczywszy się, że właściwie nie ma takich przedziałów wiekowych, które by nie pozwalały człowiekowi coś zaczynać – mówił w „Rozmowach niesymetrycznych” Doroty Wysockiej-Schnepf w TVP Info.– Myśmy jeszcze byli w takiej epoce, w której sztuka pełniła jakąś misję. [...] Dzisiaj to entertainment i wszystko w porządku. W każdym razie od zmiany ustroju i od momentu, kiedy pieniądze zaczęły cokolwiek znaczyć, to cała sztuka, mówię głównie o filmie, który wymaga zainwestowania dużych pieniędzy, żeby potem odzyskać je z widowni, to już jest wersja kapitalistyczna – wyjaśnił były wówczas aktor.Pasja do wina jak mówił, nauczyła go „cieszyć się codziennością, trudem zwykłego dnia”. - Wiem jedno: nigdy nie chciałem się zestarzeć na scenie. Te przemyślenia doprowadziły mnie do miejsca, w którym dziś jestem – wyznał w rozmowie z portalem Encyklopedia Teatru Polskiego.O tym, że żadne wino nie jest mu obce mówił z kolei w podcaście winiarskim magazynu kulinarnego Kukbuk. Na krótkim nagraniu zamieszczonym na Instagramie Marek Kondrat odpowiada na pytania związane z tym trunkiem. Najtańsze wino, jakie pił pan w swoim życiu? – brzmi jedno z nich. Aktor z rozbawieniem stwierdza, że to wino Szkwał za „12,50 a może jeszcze taniej”. Przyznaje, że daniem, do którego nigdy nie otworzyłby butelki tego trunku, są pierogi – a tym bez kieliszka którego nie wyobraża sobie konsumpcji, jest dziczyzna. Marek Kondrat zdradza również, ile butelek wina ma w swoim domu. Choć wydawać, by się mogło, że to dobrze wyposażona piwniczka, aktor przyznaje, że „trzy, cztery, nie więcej”.Marek Kondrat słowa nie dotrzymał, powraca na plan filmowyI choć Marek Kondrat zarzekał się, że nie wróci na plan filmowy, jakiś czas temu okazało się, że jednak zrobi wyjątek. W czerwcu ogłoszono, że dołączy do ekipy nowej wersji „Lalki” Bolesława Prusa. Wcieli się w postać Ignacego Rzeckiego, przyjaciela Stanisława Wokulskiego.– „Lalka” jest moją ulubioną powieścią. Nigdy wcześniej w moim aktorskim życiu nie miałem okazji znaleźć się wśród jej bohaterów. Udało się to mojemu ojcu w ekranizacji Wojciecha Hasa. Teraz los daje tę szansę mnie – i chcę z niej skorzystać. Rzecki to postać z dwóch światów – odchodzącego i obecnego. Ta perspektywa jest mi bardzo bliska i sprawia, że aktualność tej powieści odczuwam szczególnie mocno. Wymarzona ekipa twórców dodaje mi odwagi – tłumaczy swój powrót Marek Kondrat.Czyżby był to również prezent dla samego siebie z okazji 75. urodzin?