Przemyślenia dyktatora. Coraz głośniej mówi się, że Amerykanie są skłonni przekazać Ukrainie rakiety manewrujące Tomahawk. To, zdaniem Alaksandra Łukaszenki, „zły pomysł”, który „może doprowadzić do eskalacji wojny do poziomu konfliktu nuklearnego”. Czy groźbami białoruskiego dyktatora warto się jednak przejmować? – To nie rozwiąże sprawy. Żadne Tomahawki nie doprowadzą do zakończenia wojny w Ukrainie. To tylko eskalacja, która zmierza w kierunku wojny nuklearnej. (Prezydent USA) Donald Trump prawdopodobnie rozumie to najlepiej, dlatego nie spieszy się z przekazaniem tych śmiercionośnych pocisków – powiedział Łukaszenka, cytowany przez reżimową agencję BiełTA.Według niego Moskwa jest „zdeterminowana, by doprowadzić do pokoju”, a to Zachód i Kijów mają „rozniecać ogień wojny”.Czym są Tomahawki?Rakiety Tomahawk, w zależności od wersji, mają zasięg od 1600 do nawet 2500 kilometrów. Łatwo obliczyć, że pozwoliłyby Ukrainie atakować cele głęboko na terytorium Rosji. Jak obliczył Instytut Studiów nad Wojną (ISW), mowa o nawet dwóch tysiącach obiektów wojskowych po stronie wroga.W ubiegłą niedzielę Donald Trump przyznał, że „rozważa rozmowę z Putinem” w sprawie potencjalnego przekazania Tomahawków. – Jeśli ta wojna nie zostanie zakończona, mogę wysłać im (Ukrainie) Tomahawki. To niezwykła broń, bardzo ofensywna. I szczerze mówiąc, Rosja nie potrzebuje ich u siebie – wyznał, w swoim stylu, amerykański prezydent.Wołodymyr Zełenski zapewnił, że ewentualne użycie rakiet byłoby ograniczone wyłącznie do celów wojskowych, w tym infrastruktury energetycznej Rosji. Władimir Putin zagroził, że dostarczenie Ukrainie Tomahawków oznaczałoby „nową, jakościową fazę eskalacji” i „zniszczenie relacji między Moskwą a Waszyngtonem”.W piątek, 17 października, w Białym Domu ma dojść do spotkania Trumpa i Zełenskiego. Jak potwierdził sam amerykański prezydent, ukraiński przywódca poprosi go o Tomahawki. – On chce broni. Chciałby mieć Tomahawki. Wszyscy chcą Tomahawków. A my mamy ich pod dostatkiem – powiedział Trump w czasie konferencji prasowej.Groźby bez pokryciaZapowiedzi Łukaszenki i Putina to kolejna odsłona serialu gróźb i ostrzeżeń, jakie Moskwa i Mińsk wystosowują wobec Zachodu od początku pełnoskalowej inwazji. Rosyjscy politycy ostrzegali już przed „katastrofalnymi konsekwencjami” przy przekazaniu Polsce myśliwców MiG-29, potem przy decyzji o dostarczeniu Ukrainie czołgów Leopard i Abrams, a następnie myśliwców F-16.Za każdym razem scenariusz „eskalacji nuklearnej”, którym Kreml straszył opinię publiczną, nie spełnił się. Ani dostawy zachodnich czołgów, ani samolotów, ani rakiet dalekiego zasięgu nie doprowadziły do globalnego konfliktu, a linia frontu pozostała uwarunkowana przede wszystkim zdolnościami obu armii, a nie propagandowymi pogróżkami z Moskwy i Mińska.Czytaj też: Generał USA: Gdyby Rosja ruszyła Polskę, byłaby zniszczona w kilka godzin