„Utraciło świętość”. Miało być używane do mszy, tymczasem stało się atrakcją lokalnych barów i sklepów. Kościół katolicki w Kenii musiał znaleźć nowe wino mszalne po tym, jak poprzednie zaczęło trafiać do masowej sprzedaży. Wierni oraz duchowni uznali, że to niedopuszczalne. Nowy trunek, oznaczony po prostu jako „Wino mszalne”, zdobi herb Kenijskiej Konferencji Biskupów Katolickich (KCCB). Na etykiecie widnieje też oficjalny podpis, który potwierdza autentyczność wina. Nie to jest jednak najważniejsze.„Nowo zatwierdzone wino nie jest dostępne w sprzedaży w żadnym punkcie handlowym, lecz jest importowane i stanowi własność KCCB. Dystrybuowane jest wyłącznie do diecezji” – powiedział BBC arcybiskup Nyeri Anthony Muheria.Kenijski kościół musiał znaleźć nowe wino mszalne. Poprzednie stało się atrakcją barów i sklepówDecyzja o zmianie ucieszyła wiernych, którzy uznali, że poprzednia marka „utraciła świętość” ze względu na jej powszechne stosowanie poza kościołem.Wino jest używane podczas mszy jako symbol krwi Jezusa. Kłopot w tym, że butelki z poprzednim trunkiem były dystrybuowane przez lokalną firmę. Kościół w Kenii nie miał więc żadnej kontroli nad produktem, a przekonał się o tym, kiedy trunek trafił do sklepów monopolowych, hoteli, barów i supermarketów.Duchowni zaczęli więc szybko szukać zamiennika. Wybrali rocznik z RPA, a nowe wino zostało zaprezentowane wiernym podczas tegorocznego Narodowego Dnia Modlitwy w Sanktuarium Maryjnym Subukia.Duchowni sami importują nowy trunek. „Gwarancja czystości u źródła”„To jedyne wino, które będzie odtąd używane podczas celebracji mszalnych w całym kraju” – powiedział arcybiskup Maurice Muhatia Makumba, przewodniczący KCCB.Teraz kenijskie kościoły muszą wymienić swoje zapasy. To, że sprowadzaniem nowych butelek zajmuje się sam Kościół, ma – zdaniem duchownych – „gwarantować czystość u źródła”. Ponad 80 proc. z 50-milionowej populacji Kenii identyfikuje się jako chrześcijanie. Z tej liczby około 10 milionów, jak podają rządowe statystyki, to katolicy.CZYTAJ TEŻ: Polacy piją za dużo. Ekspert: Są trzy sposoby, by to zmienić