W tle awantura o Nord Stream. Wołodymyr Ż. rozwiązał (prawdopodobnie) w kilka godzin problem, który przez wiele lat spędzał sen z powiek kolejnym polskim rządom – zablokował funkcjonowanie rurociągu Nord Stream, wysadzając go w 2022 r. Teraz politycy mają ochotę mu się odwdzięczyć, bo Ukraińcowi grozi ekstradycja do Niemiec. Jest jednak jeden problem. – W dojrzałej demokracji, ani premier Rzeczpospolitej, ani inny polityk dzierżący władzę, nie powinien komentować spraw, które należą do wyłącznej kompetencji sądów – mówi wprost mecenas Mikołaj Pietrzak, były dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie. Wołodymyr Ż. został zatrzymany 30 września na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania (ENA) wystawionego przez Federalny Trybunał Sprawiedliwości w Karlsruhe. Trafił do aresztu – najpierw na siedem dni, a potem Sąd Okręgowy w Warszawie przedłużył termin do 40 dni. Stołeczna Prokuratura Okręgowa wnioskowała o 100 dni, czyli na pełny okres w jakim (najpóźniej) miałby zapaść wyrok w sprawie ekstradycji Ukraińca.Tajemnica powrotu Wołodymyra Ż.– Nasze działania w ostatnich dniach polegały na tym, że mieliśmy zweryfikować, czy jest to rzeczywiście osoba poszukiwana ENA, czy są przesłanki za stosowaniem tymczasowego aresztowania. My nie jesteśmy gospodarzami postępowania bazowego, jesteśmy tylko formalnie upoważnieni, by realizować ENA i całą procedurę wdrożyć. I to zostało przez nas zrobione – mówi portalowi TVP.Info rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, prokurator Piotr Skiba.Niemcy wdrożyli procedury Europejskiego Nakazu Aresztowania wobec Wołodymyra Ż. już na początku czerwca ubiegłego roku. Ukrainiec mieszkał w Polsce, więc strona niemiecka zwróciła się do polskiej prokuratury, aby go zatrzymać.– W ramach realizacji Europejskiego Nakazu Aresztowania prokuratura zleciła czynności ABW. Bo jeśli mamy informację o podkładaniu ładunków wybuchowych czy sabotażu, to nikt z prokuratury nie zdecyduje się na wysłanie ludzi z prokuratury, bez wcześniejszego sprawdzenia, żeby to się nie zakończyło drugą Magdalenką – mówi prokurator Skiba, nawiązując do tragicznych wydarzeń sprzed 22 lat, podczas interwencji policji w Magdalence. Wskutek niedokładnego rozpoznania funkcjonariusze podczas akcji zetknęli się z dobrze wyszkolonymi przestępcami, którzy dysponowali m.in. ładunkami wybuchowymi. Zginęło wówczas dwóch policjantów, a 17 zostało rannych.Pomimo zaangażowania sporych sił i środków Wołodymyra Ż. nie udało się w 2024 roku zatrzymać. Okazało się, że kilka dni przed interwencją wyjechał on (dokładnie 6 lipca) na Ukrainę przez przejście graniczne w Hrebennem. Jak to było możliwe, skoro był wystawiony za nim Europejski Nakaz Aresztowania? Niemcy nie zastrzegli tego faktu w systemie Schengen (według polskiej prokuratury zrobiono to dopiero 24 lipca), dlatego nikt na granicy nie miał do Wołodymyra Ż. zastrzeżeń. Zastrzeżenia za to miała do polskich służb strona niemiecka. Zarówno tamtejsza prokuratura jak i media nie miały wątpliwości, że Ukrainiec został ostrzeżony przez polskich urzędników o groźbie aresztowania. – Były zastrzeżenia do strony polskiej, że prawdopodobnie ostrzegliśmy go, czy też pomogliśmy mu uciec. Tak nie było. To już jest teoria spiskowa – mówi rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.Nie wiadomo też, kiedy i w jaki sposób Wołodymyr Ż. trafił do Polski z powrotem. Jedna z wielu teorii spiskowych, związanych z jego historią mówi, że w ogóle naszego kraju nie opuścił. Faktem jest, że nie odnotowano jego ponownego wjazdu do strefy Schengen.Zobacz także: Wołodymyr Z. aresztowany. Ukrainiec ścigany za wysadzenie gazociągu– Nie wiemy, w jakich okolicznościach przekroczył granicę. Może być tak, że przejechał przez granicę z innym państwem należącym do strefy Schengen, gdzie go odpowiednio nie zweryfikowano. Mógł przyjechać na cudzych dokumentach, mógł być przemycony, mógł przejść przez zieloną granicę, mógł przyjechać w bagażniku jakiegoś poselstwa dyplomatycznego… Nie wiemy, jak i kiedy znalazł się on w Polsce. Nie prowadzimy w tym zakresie żadnych czynności – informuje portal TVP.Info prokurator Piotr Skiba.Operacja jak z filmu o Jamesie BondzieDo wysadzenia trzech z czterech nitek rurociągów Nord Stream 1 i 2 doszło 26 września 2022 roku. Dochodzenie prowadzone przez Federalny Urząd Policji Kryminalnej (BKA) i Policję Federalną w Niemczech uznano za jedno z najbardziej spektakularnych śledztw ostatnich dekad. Inaczej do tego tematu podchodzono w Danii oraz Szwecji, gdzie zamknięto sprawy już na przełomie 2023 i 2024 roku.„Zamachowcy” mieli pływać niemieckim jachtem o nazwie „Andromeda” po Morzu Bałtyckim. Federalna prokuratura ustaliła na początku, że były to minimum trzy osoby, w tym kobieta. Łódź wynajęto od niemieckiej firmy na podstawie fałszywych dokumentów tożsamości i z pomocą pośredników. Jacht, po wypłynięciu z Rostoku zatrzymał się w Wiek na Rugii, na małej duńskiej wyspie Christianso, w Sandhamn w Szwecji oraz w Kołobrzegu, po czym ostatecznie powrócił do Rostoku.Jednym z głównych dowodów, że „Andromeda” została wykorzystana do ataku na Nord Stream, miały być ślady specjalnego materiału wybuchowego, używanego głównie przez wojsko, znalezione na jej pokładzie. Według śledczych nurkowie, na głębokości około 80 metrów, przymocowali do nitek rurociągów co najmniej cztery ładunki wybuchowe, a po akcji zostali odebrani przez kierowcę i zawiezieni do Ukrainy.Z materiałów prokuratury, do jakich dotarli niemieccy dziennikarze, wynika, że ważnym zdarzeniem przyczyniającym się do zidentyfikowania podejrzanych, było przekroczenie prędkości przez białego vana, którym podróżowała (z kierowcą) załoga „Andromedy” podczas pobytu na Rugii 8 września 2022 roku. Na zdjęciu, które trafiło w ręce śledczych, obok kierowcy, nie siedział Wołodymyr Ż., ale podobny do niego mężczyzna. W toku dochodzenia ustalono, że kompanami zatrzymanego w Polsce Ukraińca byli Jewhen U. i Switłana U. – małżeństwo prowadzące szkołę nurkowania i współpracujące w przeszłości z Wołodymyrem Ż.Niemieckie media, informując o sprawie, już ponad rok temu podkreślały niechęć polskich służb do współpracy z federalną prokuraturą. „Niemieccy śledczy wielokrotnie prosili swoich polskich kolegów o udostępnienie nagrań z kamer monitoringu w porcie w Kołobrzegu. Strona polska niedawno poinformowała, że nie ma żadnych nagrań. Nagrania zostały usunięte na wczesnym etapie, zgodnie z wymogami prawa” – można przeczytać w portalu tagesschau.de.W tym samym artykule pojawia się stwierdzenie, że polska strona świadomie nie zatrzymywała Wołodymyra Ż. w czerwcu 2024 roku, pomimo wydania już w stosunku do niego Europejskiego Nakazu Aresztowania i nie utrudniała mu wyjazdu z kraju.Pod koniec września 2024 roku, na życzenie władz niemieckiej prokuratury ABW dokonało przeszukania w mieszkaniu Ukraińca w Polsce, ale o tym media za naszą zachodnią granicą nie wspominają. Zobacz także: Więcej bomb zniszczyło Nord Stream. Zagadka sabotażu się komplikuje– Osobami obserwującymi byli funkcjonariusze policji niemieckiej. Zabezpieczono różne przedmioty i je wydano – zdradza portalowi TVP.Info prokurator Piotr Skiba.Nord Stream wbrew interesom całej EuropyRurociąg Nord Stream 1 i będący na ukończeniu Nord Stream 2, umożliwiały transport rosyjskiego gazu pod dnie Bałtyku bezpośrednio do Niemiec, jednego z największych konsumentów w Europie. Jednocześnie większa potencjalnie dostępność surowca, jeszcze bardziej uzależniała Stary Kontynent od polityki gospodarczej Kremla.Poza tym ominięcie państw tranzytowych, takich jak Ukraina i Polska, osłabiło ich pozycję negocjacyjną i bezpieczeństwo energetyczne – stawały się one bardziej podatne na naciski ze strony Rosji.Polska przez lata wyrażała swą dezaprobatę wobec tego projektu i trudno oczekiwać, żeby teraz z zapałem ścigała tych, którzy to przedsięwzięcie unicestwili. Wprost przeciwnie. – Ja w tym względzie wiele miesięcy temu przestawiłem niemieckiemu kanclerzowi oraz prezydentowi Zełenskiemu bardzo jasne polskie stanowisko. Z naszego punktu widzenia, jedynymi osobami, które powinny wstydzić się i powinny milczeć w kwestii Nord Stream, to są te osoby, które zdecydowały o budowie Nord Stream. Problemem Europy, problemem Litwy, Polski nie jest to, że wysadzono Nord Stream tylko, że go zbudowano. Rosja za pieniądze niektórych państw europejskich, czy firm niemieckich, holenderskich zbudowała Nord Stream nie tylko przeciwko najżywotniejszym naszym interesom, ale całej Europy – powiedział premier Donald Tusk na konferencji prasowej dzień po tym, jak Sąd Okręgowy w Warszawie przedłużał Ukraińcowi areszt do 40 dni.W przypadku Wołodymyra Ż. praktycznie wszystkie obozy polskiej sceny politycznej – co się rzadko zdarza – przedstawiają takie samo stanowisko.– Jeśli jest rzeczywiście tak, że ten człowiek wykazał się daleko idącą odwagą i daleko idącą determinacją do tego, aby Europa była bezpieczniejsza, to na pewno trzeba brać także pod uwagę cele jego działalności przemawiające na jego korzyść – stwierdził Marcin Przydacz, szef Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta. Zobacz także: Dania umorzyła śledztwo ws. wybuchów Nord Stream 2. Kreml zabrał głosW dniu drugiego posiedzenia aresztowego (6 października) przed budynkiem Sądu Okręgowego w Warszawie zebrał się spory tłum protestujący przeciwko zatrzymaniu Ukraińca.– Ktokolwiek to zrobił, jest bohaterem i to nie tylko Ukrainy, ale też bohaterem Polski – powiedział TVP Info uczestniczący w zgromadzeniu Marcin Janasik z Fundacji Rozkwitu.Służby wywiadu się nie spisały?Jak poinformował w końcu sierpnia dziennik „Sueddeutsche Zeitung”, najświeższe ustalenia prokuratury mówią o tym, że na pokładzie „Andromedy” znajdowało się siedem osób – sześciu mężczyzn i jedna kobieta, wszyscy obywatele Ukrainy.Pierwszy z tej grupy zatrzymany został 20 sierpnia 49-letni Serhij K. Ukrainiec przyjechał do włoskiej prowincji Rimini, gdzie był z żoną i dwójką dzieci na wakacjach. Zgodnie z nakazem aresztowania, udostępnionym niemieckiej telewizji ARD, dziennikowi „Sueddeutsche Zeitung” i tygodnikowi „Die Zeit”, Serhij K. kierował operacją oraz zespołem, który ją przeprowadził (on sam zaprzecza temu).30 września policja zapukała do drzwi mieszkania Wołodymyra Ż.– Był wtorkowy poranek, godzina siódma. Zbieraliśmy się wtedy do pracy, a nasze dzieci do szkoły. To był szok – powiedziała TVP Info żona zatrzymanego Ukraińca, Julianna.Włodymyr Ż. od dawna mieszka w podwarszawskim Pruszkowie. W Polsce prowadzi działalność gospodarczą, szykował się do zakupu mieszkania. Pojawia się wiele głosów zaskoczenia, że osoby, które uczestniczyły w tak spektakularnej operacji jak wysadzenie Nord Stream, nie mają odpowiedniej „ochrony” polskiego, bądź ukraińskiego wywiadu i wpadają w tak banalny sposób.„Wszystko to wygląda na jakąś potworną wielopiętrową amatorszczyznę tak ze strony ukraińskiej jak i polskiej. Jeśli to faktycznie są sprawcy, to Ukraina powinna ich obdarować nową, czystą tożsamością (a wcześniej skutecznie chronić ich tożsamość przed ujawnieniem), a Polska postarać się o to, żeby nie przebywali na naszym terytorium, tylko w jakimś przyjaznym państwie trzecim, szczególnie od momentu gdy było jasne, że Niemcy są na tropie” – napisał w serwisie X Krzysztof Bosak, wicemarszałek Sejmu i jeden z liderów Konfederacji.Jedna z nieoficjalnych hipotez mówi, że mogła zawieść komunikacja między policją a innymi służbami. Chęć zakupu mieszkania przez Wołodymyra Ż. miała sprawić baczniejsze przyjrzenie się mu przez pruszkowskich urzędników, którzy odkryli przy weryfikacji danych, że za Ukraińcem ciągnie się ENA. Przekazali sygnał do lokalnej policji, a ta „bez konsultacji” dokonała zatrzymania. W przypadku Serhija K. trudno wytłumaczyć, dlaczego mężczyzna ścigany Europejskim Nakazem Aresztowania jedzie z rodziną do Włoch, kiedy wiadomo, że przekroczenie przez niego granicy Schengen automatycznie uruchomi procedury zatrzymania go przez Włochów.Zobacz także: Niemcy kontynuują śledztwo w sprawie wybuchów na NordStream– Największe wpadki w służbach specjalnych, to zawsze był efekt czyjejś głupoty, albo przypadku. Wysadzenie Nord Streamu to była bardzo zaawansowana operacja, a nie jakieś tam podpalenie magazynów. Ale ukraińskie służby też popełniają błędy. Błędy wynikają z ułomności ludzkich. W każdej służbie nawet amerykańskiej, rosyjskiej czy Mossadzie zdarza się, że ktoś coś zapomni, zawali. Mógłbym dawać setki przykładów. W raporcie podsumowującym każdą operację jest zawsze na końcu taki punkt „przedsięwzięcia na wypadek nieudanych działań” – mówi portalowi TVP.Info Vincent Severski, były oficer polskiego wywiadu.„Dług wdzięczności” względem „terrorysty”Teraz o losie Wołodymyra Ż. ma zadecydować Sąd Okręgowy w Warszawie. Co jeśli zapadnie wyrok o ekstradycji Ukraińca do Niemiec? Wiele wskazuje na to, że polska elita polityczna zechce jednak spłacić „dług wdzięczności” względem „terrorysty”.– W interesie Polski i w interesie zwykłego poczucia przyzwoitości i sprawiedliwości, na pewno nie jest oskarżanie, albo wydawanie tego obywatela w ręce innego państwa. Decyzja będzie należała do sądu, ale nasze stanowisko jest jasne – powiedział Donald Tusk 7 października, przy okazji wspólnej konferencji z premier Litwy Ingą Ruginiene w Warszawie.To nie jest pierwszy przypadek, kiedy ocena prawna pewnych zdarzeń i odczucia społeczne nie idą ze sobą w parze. Teraz pozostaje tylko pytanie, jak to pogodzić. – Powinniśmy się zastanowić, w jaki sposób prawnie i politycznie tego człowieka obronić, bo to co zrobił dla bezpieczeństwa energetycznego Polski i Ukrainy, jest nie do przecenienia – stwierdził w TVP Info Andrzej Szejna, były wiceminister spraw zagranicznych z Nowej Lewicy.Vincent Severski jest przekonany, że polscy politycy znajdą właściwe rozwiązanie, ale nie chce wchodzić w szczegóły.– Będzie dobrze. Sprawa dobrze się zakończy. Zapewniam – mówi tajemniczo portalowi TVP.Info były oficer polskiego wywiadu.Takiego optymizmu nie podziela zupełnie mecenas Mikołaj Pietrzak. Prawnik i ekspert z zakresu m.in. prawa międzynarodowego twierdzi, że w przypadku prawomocnego postanowienia sądu nakazującego przekazanie Wołodymyra Ż. Niemcom, nie ma już żadnego pola manewru. Decyzja taka jest jednoznaczna, nie ma tam miejsca na jakiekolwiek interpretacje. – Europejski Nakaz Aresztowania to jest wniosek ekstradycyjny wewnątrz Unii. Jest on zbudowany na fundamentach prawa europejskiego jak wzajemne zaufanie i uznawanie orzeczeń. To znaczy, że w przeciwieństwie do klasycznego wniosku ekstradycyjnego, np. ze Stanów Zjednoczonych, Australii czy Kanady, tu ministerstwo sprawiedliwości nie ma żadnej decyzji do podjęcia. To sprawa wyłącznie pomiędzy sądem państwa wystawiającego nakaz oraz sądem wykonującym nakaz. Jeśli sąd prawomocnie w dwóch instancjach, postanowi wykonać to orzeczenie, to ono podlega wykonaniu – wyjaśnia jednoznacznie, w rozmowie z portalem TVP.Info adwokat Mikołaj Pietrzak z kancelarii Pietrzak Sidor & Wspólnicy.Zobacz także: Atak na Nord Stream. Były szef wywiadu Niemiec wskazuje na rolę prezydenta DudySprawa Wołodymyra Ż. ma tło polityczne, ale według byłego dziekana Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie i byłego społecznego doradcy Prokuratora Generalnego, w żaden sposób nie daje to politykom prawa do ingerowania w nią.– Politycy nie mają nic do powiedzenia w sprawie, która leży w kompetencji sądów. W dojrzałej demokracji, w której panują rządy prawa, ani premier Rzeczpospolitej, ani inny polityk dzierżący władzę wykonawczą czy legislacyjną, nie powinien komentować spraw, które należą do wyłącznej kompetencji sądów – mówi wprost mecenas Mikołaj Pietrzak.