„Wrócił, żeby popatrzeć na ogień”. Władze Kalifornii postawiły zarzuty 29-letniemu mężczyźnie za wywołanie śmiertelnego pożaru, który stał się najbardziej niszczycielskim pożarem w historii Los Angeles – podaje amerykańska agencja Associated Press. Służby zatrzymał 29-letniego Jonathana Rinderknechta w sprawie o wywołanie wielkiego pożaru w Los Angeles w Kalifornii na początku stycznia tego roku. Mężczyźnie zarzuca się celowe wzniecenie ognia i ucieczkę z miejsca podpalenia. Według prokuratora federalnego Bill Essayli, Rinderknecht najpierw uciekł z miejsca wypadku, a później wrócił w jego pobliże, żeby „zobaczyć szalejący ogień”.– Odszedł, gdy tylko zobaczył, że wozy strażackie zmierzają w kierunku tego miejsca. Zawrócił i wrócił tam. Nagrał film i obserwował, jak strażacy walczą z ogniem – powiedział Essayli, w rozmowie z AP News. Zobacz także: To nie jest świat przez różowe okulary. Puder przykrył płonące Los AngelesOskarżenie prokuraturyZgodnie z aktem oskarżenia mężczyzna kilkakrotnie dzwonił do straży pożarnej, żeby zgłosić pożar. Mężczyznę obciąża m.in. fakt, że w zeznaniach zaprzeczał, że był na miejscu wypadku. Jednak jak zauważają śledczy musiał być blisko pożaru, ponieważ do służb dzwonił zanim pożar był informacją publiczną. Według prokuratury, na jego winę wskazuję też fakt, że był „wyraźnie zdenerwowany podczas przesłuchania”. Pytał także ChatGPT na temat wywoływania pożaru od ognia papierosa. Jak przekonują śledczy mężczyzna chciał się w ten sposób ubezpieczyć i w razie czego tłumaczyć, że pożar wywołał przypadkiem. Według wyliczeń AP News, ogień spowodował śmierć 12 osób i zniszczył ponad 6 tysięcy domów i budynków. Żywioł zmusił także tysiące osób do ewakuacji.Zobacz też: Kalifornia walczy z pożarami. Więźniowie wśród ewakuowanych