„To ciągły strach o to, czy jeszcze żyje”. W przypadku, kiedy znika „ćpun”, pomocy trzeba szukać na własną rękę. Mam takie poczucie, że i osoba uzależniona i jej rodzice dostają z automatu łatkę „patusa”. Uważam, że „ćpuna” nikt nie szuka, choć przecież takie dzieciaki są w stanie zagrożenia życia – mówi w rozmowie z portalem TVP.Info Urszula, matka nastolatka uzależnionego od narkotyków, który kilkukrotnie był poszukiwany jako zaginiony. Ile czekałaś ostatnio na syna? Czekałam na niego dokładnie 30 dni, ostatni raz widziałam go 3 marca. W jakim był stanie? Był trzeźwy i zdeterminowany na trzeźwość, w dobrym nastroju. Pojechał spotkać się z kolegą i przepadł. Telefon zamilkł, żadnych operacji na karcie płatniczej. Kamień w wodę. Nie życzę żadnemu rodzicowi takiego doświadczenia, gdy musi włożyć buty, wziąć zdjęcie swojego dziecka i iść na policję. Nie życzę tego stresu, lęku, rozpaczy. Jeśli zaginione jest dziecko małe, to nie mam wątpliwości, że poszukiwania toczą się błyskawicznie i sprawnie. Jeśli jednak chodzi o uzależnionego nastolatka, to sytuacja wygląda inaczej. To nie jest zaginięcie wysokiego ryzyka. No właśnie – jak to wyglądało? Jak cię potraktowali, kiedy poszłaś zgłosić zaginięcie? Bardzo mechanicznie, tym bardziej że było to kolejne zaginięcie. Chciałabym tu wyjaśnić jedną rzecz, czysto semantycznie. To, co policja nazywa ucieczką z domu, ja nazywam zaginięciem. Kiedy z domu znika niepełnoletnia osoba i opiekunowie nie wiedzą, co się z nią dzieje, to fakt czy nastolatek zniknął, bo chciał, czy nie – nie ma znaczenia. Zniknął, nie ma kontaktu, zaginął, kropka. Taka osoba może być łatwą ofiarą wielu potencjalnych nadużyć, nie ma znaczenia czy ma 15, czy 17 lat. Warto jej szukać, zawsze. Ale wracając: Wchodzisz na komisariat, zgłaszasz zaginięcie i czekasz, czasem kilka godzin, na rozmowę ze śledczym. Przyjmują zgłoszenie i tyle. I nic. Potem już nic. Fragment pamiętnika Urszuli: Nie mogę zapanować nad drżeniem rąk. Potwornie się martwię. Wiedziałam, że to może się wydarzyć, ale i tak się nie spodziewałam. Było dobrze, spokojnie, poczułam odrobinę nadziei. Głupia ja. Ciekawe, czy będę zrywać kartki z kalendarza. Dni miną, tygodnie czy miesiące? Kiedy zobaczę swoje dziecko? Czy będzie żywe? Czytaj także: Czas płynie, oni nie wracają. Międzynarodowy Dzień Pamięci Osób ZaginionychJak wyglądały kolejne dni? Co mówili policjanci? Nic nie mówili. Po trzech tygodniach nieobecności syna zadzwoniłam na komendę, żeby zapytać, czy coś ustalili, śledczy miał się ze mną skontaktować. No i się nie skontaktował. Tak to wygląda w praktyce. Nikt nie szuka „ćpuna”. Bardzo żałuję, że powiedziałam śledczym o uzależnieniu mojego dziecka. Gdybym to zataiła, może byłoby inaczej. Robiłaś sama robotę śledczą? Dzwoniłaś, szukałaś informacji o synu? Oczywiście, i jest to bardzo poruszające doświadczenie, kiedy dzwonisz do nastolatków, znajomych twojego dziecka i błagasz przynajmniej o to, żeby ci ktoś powiedział, czy ono żyje. To bardzo trudne i takie, nie wiem – rozdzierające. Niczego się nie dowiedziałam, młodzi czują, że chronią swojego kolegę, koleżankę. Przez 30 dni nie wiedziałam, czy moje dziecko żyje. Czy policja dała ci jakieś wsparcie psychologiczne, powiedziała, gdzie szukać pomocy? Nie rozśmieszaj mnie, nie jest mi do śmiechu. Nie, nie dostałam żadnego wsparcia. Może, gdyby było to zaginięcie medialnie rozpropagowane, to wtedy bym je dostała. Może pojawia się psycholog, traumatolog. W przypadku, kiedy znika „ćpun”, pomocy trzeba szukać na własną rękę. Mam takie poczucie, że i osoba uzależniona, i jej rodzice dostają z automatu łatkę „patusa”. Fragment pamiętnika Urszuli: Nadal nic od K., od policji, nic. Cisza. Robię rzeczy, które mi szkodzą – unikam ludzi, zamykam w sobie, nie jem, nie śpię, przestaję być w ruchu. Nie wiem czy jestem spokojna, czy zamrożona. Boję się, że znowu się załamię, więc staram się nie dopuścić do siebie mroku. Czasem się udaje, czasem nie. Minutę po minucie, godzinę po godzinie, dzień za dniem – trzeba przetrwać, ustać. Jaką mam inną opcję? Czytaj także: Seks za kieszonkowe. Berlin zmaga się z dziecięcą prostytucją i handlem ludziPojawia się wstyd. Co to za rodzice, jak do tego dopuścili? Zgadza się. A „dopuścić do tego” jest bardzo łatwo, bo ćpają wszyscy, wszędzie i wszystko. Rodzice uzależnionych dzieci dowiadują się o tym przeważnie rok do półtora roku po narkotykowej inicjacji dziecka. Ja ten moment przegapiłam, choć teraz już wiem, kiedy się to wydarzyło w naszym domu. Pamiętam, kiedy mój syn, 14-latek, wrócił „z podwórka” i zaczął opowiadać, co u niego. Mówił, mówił, buzia mu się nie zamykała. Nie włączyła mi się wtedy żadna lampka alarmowa. Po prostu się cieszyłam, że mówi. Teraz wiem, że to był efekt mefedronu. Jest tani i łatwo dostępny. Mówię to z perspektywy Warszawy – gram kosztuje 50 zł. Przychodzi do ciebie dziecko i prosi o 5 dych „na Maca”. Nie dasz? Ja dawałam. Żyłam w niewiedzy przez prawie dwa lata. Jak mogłam nie zauważyć? Mogłam, gwarantuję. Mefedron działa bardzo intensywnie, ale krótko, około godziny. Często dzieci uzależniają się psychicznie od tej substancji już po pierwszym razie, bo mefedron powoduje euforię, słowotok, empatię, na tę godzinę znikają wszystkie problemy. To rośnie jak kula śniegowa – godzina euforii za 50 zł bardzo szybko zmienia się w potrzebę czucia spokoju i miłości przez cały dzień. Tydzień. Miesiąc. A tolerancja rośnie bardzo szybko Tak. Momenty trzeźwości zdarzają się coraz rzadziej, widzisz dziecko „na zjeździe” i nie rozumiesz, co się dzieje. Patrzysz na dziecko, które już nie przypomina twojego dziecka, jest oszalałe, drażliwe, obce, w końcu – agresywne. Wobec siebie, wobec ciebie. Krzyczy, wyzywa, demoluje mieszkanie. To jest przerażające i ma prawo przerażać. My, rodzice, pomocy zwykle szukamy właśnie wtedy. Powiedziałabym, że w panice, na ślepo i za późno. Możesz powiedzieć, jak dowiedziałaś się o uzależnieniu syna? Miał 15 lat, kiedy nasza dynamika rodzinna wyraźnie się zmieniła. Zaczęło się znikanie z domu, nieodbieranie telefonu, agresja werbalna. Pojawił się alkohol, tego nie dało się nie zauważyć, przejawy są oczywiste. Zdarzyło się zatrzymanie przez policję, telefon, że mam odebrać pijanego syna. Kiedy wytrzeźwiał, sam powiedział mi o mefedronie. Próbował zastąpić go alkoholem, nie radził już sobie z emocjami na trzeźwo. Zaproponowano ci wtedy jakąś pomoc? Nie. Do sądu trafił wniosek o ukaranie syna za demoralizację. Zostałam też pouczona przez policjanta, że mam pilnować syna. Oraz że może powinnam mu spuścić porządny łomot. Mam tych „dobrych rad” powyżej uszu. Może zdarzają się takie sytuacje, że służby w jakiś sposób kierują rodzinę, ja się z taką nie spotkałam. Po prostu szukałam w sieci. Kiedy już złapałam kontakt z jednym z Ośrodków Rehabilitacji Uzależnień (ORU) poznałam temat szerzej. Wraz z rodzicami innych uzależnionych dzieci tworzymy sieć wzajemnego wsparcia, wymieniamy się informacjami. Tworzymy dość hermetyczną społeczność, żadne z nas nie chodzi z transparentem „Hej, mam uzależnione dziecko”. Nikt z nas tego nie robi. To tam, w Ośrodkach, na grupach, dowiadujemy się, że uzależnienie jest chorobą. Chorobą śmiertelną. Fragment pamiętnika Urszuli: Nie mogę pozbyć się myśli, że nie wiem, gdzie go pochowam. Chyba w Warszawie, on kocha to miasto. Nie wiem, jak miałaby być jego ulubiona piosenka. Nic nie wiem. Oprócz tego, że nie wolno mi się rozsypać teraz. Gdzie jesteś, synku? Takie to trudne, takie ciężkie. Czytaj także: Dzieci wykorzystywane w narkobiznesie. Szokujący raport policji Twój syn w końcu przedawkował? Tak, w ten sposób się „odnalazł”. Ktoś znalazł go nieprzytomnego, zadzwonił po karetkę i policję. Zanim dojechałam do szpitala, dostał już wypis, czekał na mnie w radiowozie. Policjant powiedział, że skieruje sprawę do sądu i że powinnam oddać syna do Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego (MOW). Na litość boską, w MOW-ach nie leczy się uzależnień. Żadne uzależnione dziecko nie dostanie tam profesjonalnej pomocy. Więc – albo ucieknie, albo znajdzie sposób na zdobycie tam substancji psychoaktywnych. Kto stamtąd wyjdzie? Zdrowa osoba? Ani zdrowa, ani zresocjalizowana. No właśnie. Dlatego my, rodzice, okładamy się książkami, szukamy wiedzy o współuzależnieniu i mechanizmach uzależnień w internecie, na grupach wsparcia, w ośrodkach rehabilitacji. Z całą tą wiedzą, którą mam o uzależnieniach, trudno pogodzić mi się z tym, że zaginiony uzależniony nastolatek jest przez służby traktowany jak poszukiwany „drugiej kategorii”. Gorszy. Ostatnio śledczy powiedział mi, że gdyby miał szukać każdego „ćpuna” albo alkoholika to nie robiłby nic innego. To nadal ludzie, chciałoby się powiedzieć. Jest we mnie pewien rodzaj smutku, że polskie prawo nie widzi w uzależnionych nastolatkach osób chorych, tylko małoletnich przestępców. Oni oczywiście mają na nich potencjał, często są zatrudniani przez dilerów do dystrybucji środków psychoaktywnych, bo nie grożą im za to takie kary jak osobie dorosłej. Bardzo bym jednak chciała, żeby system jednak widział w pierwszej kolejności człowieka chorego, potem przestępcę. Szukał człowieka. Tymczasem zdjęcie mojego zaginionego syna nigdy nie ukazało się na policyjnej stronie ze zdjęciami osób poszukiwanych. W grudniu 2024 roku złożyłam do sądu wniosek o przymusowe leczenie mojego dziecka. Do dziś nie mam wyroku. Syn przedawkował, został „odnaleziony”, do sądu poszły wnioski o ukaranie za demoralizację, więc problem rozwiązany, prawda? Dla wszystkich poza rodziną Tak. Kiedy choruje dziecko, choruje cała rodzina. Kiedy gubi się dziecko, gubi się cała rodzina. I zostajemy z pytaniem: leczyć czy karać? Zostawiam te pytanie w próżni, bo nie trzeba się bardzo wysilać, żeby wiedzieć, jak to się skończy. Myślę, że problem zażywania substancji psychoaktywnych (SPA) przez nieletnich jest marginalizowany. O tym się właściwie nie mówi. Widać go dopiero kiedy starasz się o miejsce w ośrodku rehabilitacji uzależnień. Trzeba czekać tydzień, dwa, sześć. Jako rodzic, musisz w tym czasie oczekiwania na miejsce utrzymać dziecko w abstynencji. Warunkiem przyjęcia jest negatywny test na narkotyki w organizmie. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Uzależnienie na tym etapie nie jest chorobą, którą da się kontrolować. Chory zrobi wszystko, żeby zdobyć substancje. I – chciałabym, żeby to wybrzmiało – taka osoba nie przejawia tych działań na złość sobie, rodzicom i społeczeństwu. Ta choroba jest nieprzewidywalna i podstępna. Wystarczy czasem naprawdę maleńka rzecz, detal, by wyzwolić potworny nawrót choroby. Dlatego każdy dzień oczekiwania na ośrodek jest jak spacer po polu minowym. Nie wiesz, czy doczekasz tego przyjęcia, czy dziecko się nie podda i nie zdobędzie jakoś substancji. Pójdzie wyrzucić śmieci, a tam już będzie czekał jakiś „kolega” z narkotykami w kieszeni. Więc kiedy policjant powiedział, żebym pilnowała syna, powinien jeszcze powiedzieć jak. Jak mam to zrobić? Czytaj także: Od kliknięcia do kliknięcia. Tak dzieci zostają żądnymi krwi ekstremistami Tym bardziej że dzieciak może teraz łatwiej kupić narkotyki niż alkohol. Kto, jak kto, ale policja doskonale wie, jak łatwo jest obecnie zdobyć narkotyki. My, rodzice, przynajmniej na początku choroby dziecka, nie mamy o tym pojęcia. Co dzieci robią w telefonach? Z jakich aplikacji korzystają? Która emotikona oznacza mefedron, która kokainę? Jak wygląda dystrybucja? Kurier, paczkomat czy magnes na przystanku? Płatność blikiem czy gotówką zostawioną gdzieś pod cegłą? Policja to wszystko wie. Myślę, że służby powinny się mocno dokształcić na temat schematów, przyczyn i istoty uzależnień. Policjantowi, który doradził mi, żebym stłukła syna na kwaśne jabłko chciałabym powiedzieć, że gdyby to było takie proste i miało wyleczyć moje dziecko ze śmiertelnej choroby, to zrobiłabym to. Gdyby jeden strzał w zęby załatwiał sprawę, to wszyscy pralibyśmy swoje dzieci, zamiast czekać w kolejce do ośrodka. Ale nie załatwia. To jest wieloletnia podróż, codzienne zmagania, mnóstwo niepewności, lęku i cierpienia. I nad tym wszystkim musi pracować cała rodzina. Być objęta jakimś systemowym wsparciem, bo kiedy choruje dziecko, choruje cała rodzina. Bardzo bym chciała, żebyśmy nie byli tacy trędowaci. To system robi z was trędowatych Tak. „Ćpun” nie jest niczyim bohaterem. Całej tej codziennej walki z uzależnieniem, minuta po minucie, cierpienia psychicznego i fizycznego nikt nie widzi. Nikt nie widzi tych małych, codziennych, wygranych bitew. Ale te przegrane widać bardzo wyraźnie, a tu system jest bezradny. Prawo mówi, że to dziecko jest zdemoralizowane. Po co go szukać, kiedy zaginie? Wiem, że to może brzmieć bardzo egoistyczne, „ja, ja, ja”, ale jest mi potwornie trudno zrozumieć, jak w mieście, naszpikowanym kamerami, może bez śladu zniknąć dziecko? Dlaczego matka zaginionego dziecka przez cztery tygodnie nie ma od służb żadnej informacji? Rozumiem braki kadrowe, wszystko to rozumiem. Muszę rozumieć, bo przecież tu żyję i widzę. Ale bardzo bym też chciała, żebyśmy my, rodziny uzależnionych dzieci, też były widziane i rozumiane. Bardzo bym tego potrzebowała. Czytaj także: Zaskakujące dane. Młodzież odchodzi od marihuany Problem narkotykowy dotyka wszystkich grup społecznych Z pewnością nie dotyka tylko rodzin „patologicznych”. Jeśliby tak było, to musiałabym postawić tezę, że każda rodzina jest na swój sposób patologiczna. W całej tej drodze, którą przeszłam jako mama uzależnionego dziecka, przeczytałam rzecz, która bardzo mnie poruszyła: „Przeciwieństwem uzależnienia nie jest trzeźwość. Przeciwieństwem uzależnienia są więzi”. Teraz wiem, co nie zadziałało w naszym domu, w którym przecież nie było nigdy alkoholu, narkotyków, przemocy. Powiedziałabym kiedyś śmiało, że to dobry dom. Wydawało mi się, że wszystko działa – praca ogarnięta, raty popłacone, lodówka pełna. Nie wystarczyło. Zawiódł brak czasu, nieuważność. Więzi – choć ciężko przechodzi mi to przez gardło – powierzchowne. Młody powiedział mi kiedyś: nigdy cię nie było, kiedy byłaś potrzebna. To łamie serce. Tym bardziej, że to prawda. Kiedy patrzę na problem uzależnień dzieci szerzej, to mam poczucie, że moje pokolenie strasznie zawiodło. Ja zawiodłam. Pracowałam dużo, ponad siły, żeby mieć, „dowozić”. Tak cieszyłam się, że zarabiam pieniądze, że zgubiłam się jako mama w zaspakajaniu emocjonalnych potrzeb swoich dzieci. Myślę, że wielu i wiele z nas, z pokolenia 40 i 50-latków zrobiło dokładnie to samo. W pierwszym odruchu chciałam powiedzieć, że wielu z nas popełniło ten błąd, ale to nie jest żaden błąd. To jest jakby pokłosie systemu, który raptem dał nam zarabiać pieniądze, wyrwać z niedostatku i skompensować to, czego nie mieliśmy. Teraz płacą za to nasze dzieci. Płacą samotnością, poszukiwaniem miłości, akceptacji i często szukają jej w niewłaściwych miejscach. Nie mogę powiedzieć dziś, że sama siebie zbyt surowo osądzam, oskarżam, ale mogę powiedzieć, że dobrze, że wiem, co źle zrobiłam, co nie zadziałało. Trzeba to zaakceptować, udźwignąć, ustać. Spojrzeć prawdzie w oczy, powiedzieć: OK, nawaliłam. I zacząć zmianę od siebie. Iść na terapię, przyznać do współuzależnienia, stanąć do pracy. Jak wygląda codzienność matki zaginionego dziecka? Czułam rozpacz, ogromny brak. Ciągły lęk. Wielu rodziców zaginionego dziecka mierzy się z PTSD, nikt o tym nie mówi, że ci rodzice potrzebują długofalowej pomocy. Nie mogłam spać, nasłuchiwałam kroków na klatce schodowej. Zostawiałam zapalone światło w oknie, żeby mój syn znalazł drogę do domu. Dużo płakałam, nie byłam w stanie tego w żaden sposób kontrolować. Szłam do sklepu, na spacer z psem, łzy po prostu płynęły. Wychodziłam z domu nocą i błąkałam się po ulicach w nadziei, że może jakimś cudem, przypadkiem... Przeżyłam dwa załamania nerwowe, ostatecznie przyszły myśli rezygnacyjne, samobójcze. Nie ma żadnego podręcznika, który mówiłby o tym, jak sobie radzić w takiej sytuacji. To proces podobny do żałoby, tylko nie wiedziałam, czy płaczę po osobie żywej, czy martwej. Czułam nieznośne napięcie, cały czas. Czekałam na telefon z policji, a jednocześnie bałam się, że zadzwoni. Że dowiem się rzeczy ostatecznej. Jeśli czyta to rodzic zaginionego lub zaginionego – uzależnionego dziecka, proszę cię, zaopiekuj się sobą. Sięgnij po pomoc psychiatry i psychologa. Pomóż sobie, bo musisz mieć siłę, żeby pomóc dziecku. Nie jesteś sam, nie jesteś sama. Są nas setki i tysiące, niestety. Czytaj także: Jest niebezpieczny jak alkohol i narkotyki. „Byliśmy zbyt zaślepieni”