Tu nie ma przypadków. To nie są zwykłe piękności. Zanim zostały zakwalifikowane do konkursu, już wcześniej zaistniały u boku Łukaszenki. Jedna podawała kwiaty, inna oglądała z prezydentem mecz hokeja. Tak reżim werbuje najpiękniejsze twarze kraju, by były… Zresztą napisano to na ich koszulkach, w których maszerowały: „Kobiety – naszą najskuteczniejszą dyplomatyczną bronią!”. Tu nie ma przypadkówWeźmy dla przykładu Darię Bazylewą, która wpisała się w krajobraz homelskiej elity i z lokalnymi urzędnikami składała kwiaty w miejscach pamięci w Dniu Zwycięstwa. Podczas finału konkursu piękności, zorganizowanego w Mińsku 12 września, przedstawiono ją jednak jako zwykłą studentkę psychologii. To tylko pozorna zwyczajność. Jej obecność na państwowych imprezach to nie zbieg okoliczności, ale nowa norma. Podobnie w przypadku Witalii Żamko z Mińska, przyszłej adwokatki, którą w marcu można było zobaczyć na trybunach podczas meczu hokejowego Łukaszenki. A Krystina Bielskaja z Mińska, na co dzień uczy dzieci języka angielskiego, lecz w wolnych chwilach regularnie pojawia się w otoczeniu prezydenta – czy to podczas Słowiańskiego Bazaru w Witebsku, czy podczas spacerów przy fontannach na Placu Niepodległości w Mińsku. To także nie przypadek. To nowy etat – etat państwowej piękności, której zadaniem jest upiększanie reżimu swoją obecnością.Miss Mińska 2025, Jekatierina Trikoza, to pracownica służby protokołu Rady Republiki, która w mediach społecznościowych eksponuje drogi telefon w etui z flagą i godłem Białorusi. To nie fanaberia, a manifestacja lojalności. Kolejna finalistka tegorocznego konkursu, przyszła chirurżka, Anna Byczko, podczas parady 9 maja znalazła się na trybunie tuż obok najważniejszych osób w państwie. Towarzyszyła jej Stefanija Kozłowicz, także przyszła finalistka konkursu na miss. W jednakowych strojach pozowały do wspólnych, siostrzanych zdjęć z innymi dziewczętami. To nie koleżanki z roku – to nowy oddział służby cywilnej.Obrazu systemowej rekrutacji dopełnia Alija Korotkaja, która niedawno sadziła drzewa u boku Łukaszenki w Parku Jedności Narodowej. I teraz wszystkie one spotkały się w finale konkursu Miss Białoruś 2025. Zbieg okoliczności? Raczej element dobrze zaplanowanego systemu. Ich fizyczna uroda to waluta, którą wymieniają na dostęp do elit i możliwość zrobienia kariery. Z kolei dla reżimu ich udział w konkursie to forma legitymizacji – publiczny dowód, że piękne, wykształcone i ambitne Białorusinki stoją murem za władzą.A zwyciężczyni z DonieckaŻadna z wymienionych jednak nie wygrała. Tytuł Miss Białoruś 2025 zdobyła Alena Kuczeruk, osiemnastoletnia studentka wyższej szkoły muzycznej z Nowopołocka, a więc z miasta, gdzie więziony jest Andrzej Poczobut. Kuczeruk w przeciwieństwie do wielu innych finalistek, nie była wcześniej widziana publicznie w bezpośrednim otoczeniu Łukaszenki, co jest ewenementem na tle pozostałych uczestniczek. W nagrodę otrzymała biżuterię oraz samochód – crossovera marki Belgee X50 (z białoruskiej montowni chińskich Geely) – o szacunkowej wartości 70 tys. białoruskich rubli, czyli ok. 75 tys. złotych.Kontrowersje budzi jednak jej pochodzenie. W komentarzach wielokrotnie powtarza się informacja, że urodziła się w Doniecku na Ukrainie, a do Białorusi trafiła w dzieciństwie. Podczas gali miała powiedzieć: „Biełaruś dla mienia wpierwyje eto moja rodina” (Białoruś to dla mnie przede wszystkim ojczyzna) oraz „Mnie każetsia, szto ja rodziłas´ zdieś” (Wydaje mi się, że urodziłam się tutaj). Użycie zwrotu „wydaje mi się” w kontekście miejsca urodzenia stało się głównym powodem kpin i źródłem wątpliwości co do jej białoruskości. W sieci dominowało oburzenie, że tytuł otrzymała osoba nieurodzona w kraju. Jeden z komentatorów podsumował dosadnie: „Miss Białoruś powinna być rodowitą Białorusinką! To jakiś żart? Ona nawet nie jest stąd!”. Masowo wyrażano też zdumienie jej wyglądem, uważając, że w stawce były ładniejsze uczestniczki. Pytania „Gdzie oczy mieli sędziowie?” i stwierdzenia „Jeśli to miss, to ja jestem miss świata” przewijały się w dyskusjach. Wielu komentatorów uznało jednak, że wybór nie był przypadkowy i wynikał z politycznego zlecenia, mającego na celu promocję „przyjaźni” z okupowanym Donbasem i wysłanie sygnału, że Białoruś jest nowym domem dla uchodźców z ogarniętego wojną regionu.„Wybrał sobie kolejną!”Ale nawet oficjalne relacje nie mogły całkowicie ukryć absurdalnego charakteru niektórych konkurencji, takich jak dojenie krowy czy sprzątanie wybiegu jeżozwierza w mińskim zoo, które miały „zbliżać miss do ludu” i demonstrować ich „pracowitość”. Nie dość na tym, uczestniczki występowały w koszulkach z autentycznymi cytatami z Łukaszenki: „kobiety to nasza najskuteczniejsza broń dyplomatyczna”, „powołanie kobiety to upiększanie świata” i „białoruskie kobiety to prawdziwe pracownice”, co dodatkowo podkreślało polityczny charakter całego wydarzenia.Czytaj też: ZSRR jako mem, czyli sowieckie kłamstwaBiałoruska sieć nie pozostawiła suchej nitki na całym spektaklu. „Wybrał sobie kolejne” – pisze anonimowy użytkownik. Inny komentuje: „I wszystkie mają doskonałe kariery po spotkaniu z Łukaszenką”. „Za kilka miesięcy ta Alena zostanie urzędnikiem” – prognozuje ktoś inny. Pojawiają się też głosy oburzenia dotyczące marnotrawstwa publicznych pieniędzy („Po co w ogóle konkurs przeprowadzać, lepiej te pieniądze oddać na leczenie dzieci”). Inni pytają: „dlaczego crossovera nie podarować temu, kto przyniósł pożytek krajowi”. Najostrzejsze komentarze dotyczą samej istoty zjawiska, co do którego nikt chyba nie ma złudzeń. „Zwłaszcza gdy prezydent ma oficjalną żonę. To ja rozumiem tradycyjne wartości” – drwi jeden z użytkowników. „Jak w haremie – dopowiada inny – wybrał sobie kolejną”. Ten jawny sarkazm to broń słabszych, którzy nie mają już siły na otwarty bunt, ale wciąż widzą ponurą rzeczywistość ukrytą za lukrowanymi zdjęciami z gali. „To nie konkurs, to selekcja na poważne stanowisko” – kwituje inny, a ktoś doprecyzowuje: „Cała Białoruś tańczy pod dyktando karalucha”. Klimat komentarzy dosadnie podsumowuje porównanie do „Północnej Korei”, a dla wielu obserwatorów konkurs to jedynie „spektakl dla jednego widza”, w którym „urodą, a nie czy talentem” wygrywa się „drogę do koryta”.Jeden z komentatorów zadał retoryczne, ale przejmujące pytanie: „Czy odważyłbyś się wysłać tam swoją córkę?”.Windą do pałacu: korona zamienia się w stanowiskoNagrody rzeczowe to tylko zasłona dymna. Białoruski samochód to pewnie procent czy nawet promil, zważywszy na to, że pierwsza wicemiss dostała 300 dolarów i czajnik elektryczny, od faktycznych profitów, jakie spływają na finalistki. Wygraną jest bilet wstępu do ścisłej elity reżimu, winda społeczna, która przenosi zwyciężczynie z prowincjonalnej rzeczywistości do świata luksusowych apartamentów i intratnych posad. To rzeczywisty schemat awansu. Marija Wasilewicz, Miss Białoruś 2018, będąc zaledwie dwudziestojednoletnią dziewczyną, niemal z marszu została najmłodszą deputowaną w historii białoruskiego parlamentu. Po zakończeniu kadencji, wraz z Jeleną Kazak – osobistą lekarką Łukaszenki – założyła firmę „Amalem” handlującą farmaceutykami. Firma, pomimo zerowych dochodów na starcie, otrzymała kredyt w wysokości 1,6 miliona rubli; wg kursu z 2024 roku było to 2,17 mln złotych. Eleonora Kaczałowska, Miss Białoruś 2023, swoją karierę zaczęła w podległej administracji prezydenta, Narodowej Szkole Piękności, by później przejść do państwowej telewizji STB, gdzie została prezenterką pogody. Najlepszym przykładem jest jednak Władłena Zajcewa. Uczestniczka konkursu w 2021 roku, która nawet nie wygrała Miss Białoruś. Ze służby celnej, gdzie była szeregową funkcjonariuszką, w mgnieniu oka trafiła do Administracji Prezydenta. Jest tam formalnie zatrudniona, jednak jej rzeczywista rola daleko wykracza poza obowiązki urzędnicze. Towarzyszy Łukaszence na oficjalnych uroczystościach, w zagranicznych wyjazdach, a jej styl życia – markowe ubrania, drogie zegarki – budzi poważne pytania o źródła finansowania. Te historie układają się w jeden obraz. Konkurs piękności był systemem rekrutacyjnym. To przetarg, w którym piękno i lojalność wymieniało się na wpływy i przywileje. Jak stwierdził jeden z internautów, to „najbardziej efektywny sposób na realizację samego siebie w państwie, gdzie panuje beznadziejność i brak perspektyw, jeśli jesteś z dala od władzy”.Arbuzowa ścieżka do miąższu władzyFenomen „państwowych piękności” to stały element systemu Łukaszenki. Są to młode, atrakcyjne kobiety, których zadaniem jest bycie pięknym tłem dla dyktatora. Ozdobą, która ma nadawać reżimowi przyjazny i atrakcyjny wizerunek. Widzimy je u boku Łukaszenki na meczach, balach, podczas świąt państwowych. Podają chleb i sól, wręczają kwiaty, ale też pełnią funkcje protokolarne i zarządcze. Ich obecność ma świadczyć o normalności państwa pogrążonego w kryzysie. Najbardziej wymownym symbolem tego zjawiska stał się tak zwany „batalion arbuzowy” z 2018 roku, gdy Łukaszenka zawiózł grupę takich piękności na pole zbierać arbuzy. Fotografie dziewczyn w sportowych strojach, schylających się nad płodami rolnymi, obiegły świat. Jedni mówili o absurdzie, drudzy żartowali: „Czyżby dostały w głowę tym arbuzem?”.Czytaj też: Zapomniane ludobójstwo. „Zestrzeliwaliśmy niemowlęta jeszcze w locie”Ale w 2025 roku proces się odwrócił. Dziewczyny, które już wcześniej pojawiały się w otoczeniu Łukaszenki – dopiero teraz biorą udział w konkursie. Nie są one odkrywane, są już sprawdzone, zatwierdzone. Konkurs nie jest początkiem kariery, ale jej oficjalnym, medialnym potwierdzeniem. Z arbuzowego pola idą wprost na wybieg.Mechanizm ten ma swoją mroczną stronę. Przykładem sprawa Kariny Kisielewej, zwyciężczyni eliminacji do „Miss Universe” w 2024 roku. Zamiast na światowy konkurs, trafiła do aresztu śledczego oskarżona o oszustwa. Jej miejsce zajęła natychmiast inna, „bezpieczniejsza” kandydatka. Władze, wykorzystując aferę, wydały dekret przyznający podległej prezydentowi Narodowej Szkole Piękna monopol na organizację wszystkich konkursów piękności w kraju. To pokazuje, że system nie toleruje niesubordynacji.Prawdziwym uosobieniem mrocznej strony tego systemu jest jednak Jelena Kazak, kobieta, która współtworzyła „arbuzowy batalion” i jednocześnie osobista lekarka Łukaszenki. Widziana była w grupie osób, które w listopadzie 2020 roku obcinały biało-czerwono-białe wstążki – symbol protestu – w jednym z mińskich podwórek. Tej samej nocy w tym miejscu został śmiertelnie pobity 31-letni Raman Bandarenka. Pomimo doniesień, sprawa jego śmierci nie doczekała się rzetelnego śledztwa, a sama Kazak, która przejęła później luksusową klinikę, sprawia wrażenie osoby bez żadnej winy. „Piękno” służy tu przykrywaniu brudu i zbrodni. To demonstruje, że kobiety związane z reżimem nie zawsze są jedynie tłem; bywają również aktywnymi uczestniczkami jego represyjnych mechanizmów.Wnuczęta Aurory i chłopiec o twarzy ziemniaczanej Poza suchymi faktami kryje się głęboko ludzki, a przez to przerażający wymiar całego zjawiska. W komentarzach Białorusinów, obok sarkazmu, przebija autentyczne współczucie i moralne oburzenie skierowane w stronę „dziewczyn z prowincji”, które „rzuciły swoje życie, godność i kobiecość pod nogi dyktatora”. Jeden z komentatorów zadaje retoryczne, pełne goryczy pytanie: „Dziewczyno, czyż nie robi ci się niedobrze, kiedy to brzydkie, obrzydliwe, starsze stworzenie cię dotyka?”.To pytanie odsłania najciemniejszy aspekt „służby” – osobisty koszt. To nie tylko uczestnictwo w spektaklu. To codzienna bliskość z człowiekiem odpowiedzialnym za represje i zniszczenie przyszłości ich rówieśników. Czy oznacza to też kontakt cielesny? Białorusini nie mają co do tego wątpliwości. A jednocześnie Łukaszenka ze swoim „arbuzowym batalionem” nie odkrywa koła na nowo. Wystarczy przypomnieć harem Muammara Kaddafiego, obsługiwany przez jego przyboczne, czy „bunga bunga” Berlusconiego.Ale w odpowiedzi na te zarzuty, same zainteresowane mogłyby tylko wzruszyć ramionami. Gdyby je zapytać, czy są wykorzystywane, odpowiedziałyby zapewne, że nie, skądże. Dostały przecież wszystko: pracę, mieszkanie, szansę, są w Białorusi kimś wyjątkowym, należą do elity. I to połączenie naszego moralnego oburzenia z ich poczuciem awansu jest sednem tej układanki. To nie jest relacja ofiary i kata. To transakcja wiązana. One sprzedają swoją urodę i obecność. Reżim kupuje to, płacąc stanowiskami i luksusem. Nie wierzycie? Weźmy choćby przykład 18-letniej Eweliny Makarowej, która z dumą opowiadała na castingu do Miss Białoruś 2025, że jej dziecięcym marzeniem była praca… w mundurze. Jej życzenie się spełniło. Teraz, jako młodsza sierżant, pracuje w jednej z najsurowszych białoruskich kolonii karnych w Mohylewie, „siedzi w części dyżurnej i nadzoruje skazanych”. Mówi, że jest zachwycona, ma „dobre relacje” i planuje dalszy rozwój kariery w systemie penitencjarnym. W komentarzach internauci nazywają ją „sadystką”. Ale tu chyba się mylą.Kiedy Ewelina przychodziła na świat, Łukaszenka rządził czternasty rok. Nie zna więc innej rzeczywistości niż jego dyktatura i dla niej tytuł miss jest nie tyle certyfikatem urody, co najwyższym certyfikatem lojalności, jaki może zdobyć kobieta. A że atrakcyjna i ambitna z niej dziewczyna…Czytaj też: Zamknięcie granicy polsko-białoruskiej uderzyło w Rosję. „Czysty chaos”