Polska z jednym medalem mistrzostw świata. Lekkoatletyczna reprezentacja Polski wraca z mistrzostw świata w Tokio z jednym medalem. – Jak na potencjał naszej reprezentacji, to był naprawdę dobry start – przekonuje wiceprezes PZLA Tomasz Majewski. Statystyki pokazują jednak coś innego. Na palcach jednej ręki można policzyć reprezentantów Polski, którzy w stolicy Japonii byli w tym czasie w najwyższej formie. Srebro Marii Żodzik w skoku wzwyż wywalczone ostatniego dnia mistrzostw świata sprawiło, że zarząd Polskiego Związku Lekkiej Atletyki głęboko odetchnął. Dzięki temu sukcesowi może po raz kolejny uda się odwrócić uwagę od dość niekorzystnego zjawiska. Standardem w polskiej kadrze jest, że większość startujących na tzw. imprezie docelowej nie jest w stanie nawet zbliżyć się do swych najlepszych wyników w sezonie, które uzyskała kilka tygodni wcześniej (o rekordach życiowych nie mówiąc). O niedostatkach nie ma mowyWiększość lekkoatletycznych reprezentacji, ze Stanami Zjednoczonymi na czele, może sobie tylko pomarzyć, o takim zabezpieczeniu przygotowań do największych imprez, jakie ma kadra Polski. Dla czołówki są pieniądze właściwie na wszystko. Wieloletnią tradycją są już zimowe wyjazdy na kilkutygodniowe zgrupowania do RPA. Przed występem w Tokio kadra spędziła też kilkanaście dni na obozie aklimatyzacyjnym w Japonii. Z danych udostępnionych przez związek można się dowiedzieć, że w 2025 roku otrzymał on ponad 59 milionów publicznych dotacji. Sześć milionów figuruje w rubryce „koszty szkolenia sportowego”. O niedostatkach nie mogło być więc mowy, a oczekiwania (nie chodzi o medale) względem reprezentantów wydają się uzasadnione. – Start reprezentacji oceniam dobrze. Było mało wpadek, co też ma znaczenie. Jak na potencjał naszej reprezentacji, to był naprawdę dobry występ – przekonuje wiceprezes PZLA Tomasz Majewski.Zobacz także: Dramatyczne sceny w Tokio. Polak padł na bieżni z wycieńczeniaWiceprezes PZLA powołał się przy tym na dane statystyczne opublikowane na znanym koncie lekkoatletycznym w serwisie X. Z przedstawionych tam wyliczeń wynika, że aż 77 procent naszych reprezentantów w Tokio wypadło lepiej niż wskazywały na to ich miejsca w rankingu World Athletics. Takie zestawienie fałszuje jednak rzeczywistość. Po pierwsze większość naszych kadrowiczów była relatywnie nisko w tym zestawieniu, więc choćby dyskwalifikacja czy występ rywala znacznie poniżej oczekiwań oznaczał statystyczny awans. Po drugie nie mówi to nic o konkretnych wynikach, jakie na imprezie mistrzowskiej uzyskiwali Polacy.Suche liczby są brutalneO wiele bardziej miarodajne jest zestawienie osiąganych w Tokio przez reprezentantów Polski rezultatów z ich najlepszymi dokonaniami w tym sezonie. Skoro mistrzostwa świata są dla kadry imprezą docelową, to obowiązkiem każdego trenera jest przygotowanie zawodnika tak, aby wówczas był on w najwyższej formie. Jak to wyglądało w rzeczywistości? Suche liczby są brutalne. Wśród mężczyzn, na 19 startów indywidualnych, tylko w jednym przypadku udało się uzyskać najlepszy wynik w całym sezonie (oszczepnik Dawid Wegner poprawił w eliminacjach życiówkę wynikiem 85,67 m). Statystyka pokazuje, że prawie 95 procent męskiej reprezentacji jest na minusie. Pocieszający jest jedynie fakt, że w wielu wypadkach ta rozbieżność między najlepszym wynikiem sezonu a rezultatem z Tokio, nie jest dramatycznie wielka.Zobacz także: Kolejny triumf Świątek. Jest nowy ranking WTA po turnieju w SeuluU kobiet, ta statystyka wygląda nieco korzystniej, ale również słabo. Na 26 występów indywidualnych, w siedmiu przypadkach zawodniczki wypadły najlepiej w sezonie (bądź wręcz pobiły życiówki). Paradoksalnie aż trzy takie sytuacje zdarzyły się w biegach średnich, gdzie uzyskiwanie rekordowych rezultatów jest utrudnione, bo biegi – szczególnie eliminacyjne – zwykle odbywają się w wolniejszym tempie (rekordy życiowe ustanowiły na 800 m Anna Wielgosz i Margarita Koczanowa oraz na 1500 m Klaudia Kazimierska). Liczby jednak nie kłamią: aż 73 procent lekkoatletek uzyskiwało najlepsze wyniki kiedy indziej, niż podczas najważniejszego startu w sezonie.Klątwa przeciwsłonecznych okularówPiętą achillesową wielu naszych lekkoatletów (a raczej trenerów) jest nie tylko trafienie w punkt z przygotowaniem fizycznym, ale też mentalnym. Wywiady telewizyjne bezpośrednio po startach pokazały, że niektórzy sportowcy nie są gotowi do nawiązania walki ze światową czołówką, a sama ich obecność na takiej imprezie może być uznana za pomyłkę.Ogromna większość zawodników nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego uzyskała taki, a nie inny wynik (z reguły poniżej oczekiwań) lub przyznawała, że przyjechała do Tokio, nie mając zupełnie rozeznania, na co ich stać (dotyczy to także gwiazd naszej reprezentacji).Oszczepnik Marcin Krukowski swój słabszy start tłumaczył (nie pierwszy raz) stanem nawierzchni rozbiegu na rzutni w Tokio, pokazując na dowód zdjęcie z telefonu.Niekwestionowanym „mistrzem” występów przed kamerą został średniodystansowiec Filip Rak, który po swym fatalnym eliminacyjnym biegu na 1500 metrów zakpił sobie z kibiców (za pieniądze których do Japonii pojechał).– W sumie dobry bieg. Byłem gdzieś tam pierwszy od końca. W sumie założenia zostały zrealizowane, bo miałem być pierwszy. Ale jakieś 250-300 metrów przed metą przypomniałem sobie, że zapomniałem kremiku do opalania. No i, szczerze, to mnie trochę z rytmu wybiło. Bo przyjechałem rzeczywiście na wakacje. Parasolkę wziąłem, ale kremiku nie wziąłem, bo czasem warto skórę poopalać – ironizował Rak, dodając już na poważnie znaną formułkę, że nie wie, z czego wynika jego słabsza dyspozycja na mistrzostwach świata.Zobacz także: „Lewy” zszokował świat. Wyczyn Polaka do dzisiaj robi wrażeniePowodów swojej słabszej postawy nie potrafił także wyjaśnić płotkarz Jakub Szymański. Halowy mistrz Europy, nie radzi sobie w ważnych startach od początku tego sezonu – od kiedy zaczął występować w przeciwsłonecznych okularach. Tak było w czerwcu podczas Drużynowych Mistrzostw Europy w Madrycie oraz we wrześniu w Tokio (nomen omen ta rywalizacja odbywała się w środku nocy). Start Szymańskiego był jednym z największych rozczarowań w polskiej reprezentacji. Rekordzista Polski w tym sezonie uzyskał już wynik 13,28, ale podczas mistrzostw świata odpadł w eliminacjach z rezultatem 13,74.Sukces, który stał się problememW stolicy Japonii okazało się, że także dobry występ może być źródłem problemów. Oszczepniczka Małgorzata Maślak-Glugla, która w eliminacjach ustanowiła rekord życiowy (61,79 m) i awansowała do finału, wyznała w rozmowie z dziennikarzem TVP Sport, że przyjeżdżając do Tokio, w ogóle nie brała pod uwagę, że może pobić życiówkę i mieć szansę walki o medale. Swoją gorszą postawę w finałowej rozgrywce tłumaczyła zmęczeniem.– Finał odbywał się następnego dnia po eliminacjach. Organizm nie zdążył się zregenerować. Nie jestem jeszcze przygotowana na starty w takim systemie – tłumaczyła dwunasta zawodniczka mistrzostw świata w rzucie oszczepem.W ton tych dość osobliwych argumentów wpisał się dwukrotny wicemistrz olimpijski Piotr Małachowski. Były dyskobol i ekspert TVP Sport przekonywał, że zawodniczka po prostu nie udźwignęła ciężaru, jaki wiązał się z niespodziewanym uzyskaniem... przyzwoitego rezultatu. Poza tym ona wciąż zbiera doświadczenia. Mistrza dysku nie zbiła z tropu nawet przytomna uwaga dziennikarza w studiu, że Maślak-Glugla ma już 24 lata.– Co do występu Małgorzaty Maślak-Glugli w Tokio, to jeszcze miesiąc temu, gdyby nie jej dobry występ na mistrzostwach Polski, to nie pojechałaby ona w ogóle na mistrzostwa świata. Zawodniczka zajęła dwunaste miejsce na świecie. To był jej międzynarodowy debiut w seniorskim sporcie. Niektórzy nie są przygotowani na takie zdarzenia. Trenują na granicy swych możliwości. Nagle te granice przekraczają i to może ich zaskoczyć. Poza tym związek nie może brać odpowiedzialności za wystąpienia medialne sportowców po ich występach – tłumaczy oszczepniczkę w rozmowie z portalem TVP.Info Tomasz Majewski.Zobacz także: Fantastyczny gol Matty'ego Casha. Polak punktuje w Premier LeagueDwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą podkreśla, że będzie bronił dobrej oceny występu reprezentacji w Tokio. Na korzyść reprezentacji działa fakt, że w Tokio nie było spektakularnych wpadek, bo np. słaby start oszczepniczki Marii Andrejczyk już tak kwalifikowany od dawna nie jest. Wicemistrzyni olimpijska sprzed czterech lat, jako jedyna zawodniczka z szeroko pojętej czołówki światowej, może pochwalić się rekordem życiowym wynoszącym ponad 70 metrów (71,40) i wciąż dysponuje przeogromnym potencjałem. Przegrywa nie tyle z rywalkami, co z samą sobą i to jeszcze przed wyjściem na rzutnię.Wypadliśmy lepiej niż na igrzyskachMistrzostwa w Tokio pokazały, że lekkoatletyczna światowa czołówka pędzi mocno do przodu, a my za nią nie nadążamy. Utraciliśmy, raczej bezpowrotnie, dwie kolejne konkurencje, które na takich imprezach były dla nas medalodajne – bieg na 800 metrów (mężczyzn) i rzut młotem. W tym pierwszym przypadku wszyscy biegacze w finale uzyskali wyniki poniżej 1:43.00. To poziom niebotyczny. Nasi reprezentacji z życiówkami w granicach 1:44.20 za dwa lata nie będą w stanie przebrnąć kwalifikacji, o ile w ogóle na mistrzostwa się załapią. W finałowej rozgrywce młota mężczyzn oddano aż 15 rzutów poza granicę 80 metrów, a rezultat 82 metry nie dawał medalu. To już raczej poza sferą możliwości naszych „starych” mistrzów, a nowym się nie dochowaliśmy. Podobnie rzecz się ma w rywalizacji pań.Do zawodników trudno mieć pretensje, bo oni zawsze chcą wypaść jak najlepiej, ale do działaczy i trenerów można mieć kilka uwag. Fakty są takie, że tylko parę osób z kadry trafiło z formą w Tokio. Z drugiej strony podobnie jest jednak od lat i nikt sobie tym specjalnie nie zaprząta głowy. Poza tym, jeśli odpowiednio pożongluje się liczbami, to nawet można udowodnić, że lekkoatletyczna reprezentacja poczyniła… spory postęp. W tzw. klasyfikacji punktowej mistrzostw Polska zajęła 14. miejsce, poprawiając swe osiągnięcia z ubiegłorocznych igrzysk w Paryżu czy poprzednich mistrzostw świata w Budapeszcie. W rankingu tym za nami znalazły się np. reprezentacje Botswany czy Nowej Zelandii, które w Tokio zdobyły po trzy medale (po dwa złote i srebro). Takie zestawienie powinno dobrze wyglądać w podsumowaniu mistrzostw dla Ministerstwa Sportu i Turystyki. Zobacz także: Rosjanie na igrzyskach 2026 tylko pod neutralną flagą. Jest decyzja– Oczywiście zawsze z wyników rozliczamy się w ministerstwie. Są merytoryczne dyskusje na ten temat. Także w związku spotykamy się i podsumowujemy dokonania z udziałem trenerów blokowych. Czasami w takich analizach uczestniczy nawet 20 szkoleniowców. Trenerzy kadry są rozliczani z przygotowań oraz ze startu głównego swoich podopiecznych – zapewnia portal TVP.Info Tomasz Majewski.