Ludzi wypędzano siłą. Okres czystek trwał w Szkocji prawie sto lat. Wysiedlono kilkanaście tysięcy ludzi mówiących swoim językiem, mających swoje zwyczaje i swoją kulturę. I ta kultura została zniszczona – mówi w rozmowie z portalem TVP Info reporterka i dziennikarka, autorka książki „Ziemia jednorożca”, Patrycja Bukalska. Paula Szewczyk, TVP Info: Twoja podróż na północ Szkocji zaczęła się od?Patrycja Bukalska: Od wyprawy na wyspę Skye. Był to pomysł nietypowy, zima, nie wiem, skąd się narodził. To tam po drodze widziałam znaki ostrzegawcze przed „dzikimi kozami”. Rozumiem znaki ostrzegające przed spadającymi kamieniami, owcami. Ale dzikie kozy? Zafrapowało mnie to, chciałam to sprawdzić. I rzeczywiście, okazało się, że żyją tam dzikie kozy, a część z nich pochodzi od stad, które zostały pozostawione na Skye, gdy pod koniec XVIII wieku i na początku XIX wieku wysiedlono z tamtych terenów ludzi. Wysiedlono ludzi? Nic o tym nie wiedziałam! To był początek. Tak zaczęłam poznawać ten fragment historii Szkocji, określany jako „Highland clearances”, co można przetłumaczyć właśnie jako czystki, czystki w Highlands.Był to czas, kiedy z powodów ekonomicznych, wysiedlono z miejsca zamieszkania kilkanaście tysięcy ludzi, choć trudno określić ich dokładną liczbę. To oni nie mogli wówczas zabrać ze sobą kóz. Kozy zostały, nauczyły się żyć same, a że nikt się nimi nie opiekował, stały się dzikie. W tej pustce, przez którą przejeżdżałam, w tych kozach stojących samotnie przy drodze i patrzących na przejeżdżające samochody, było coś tak przejmującego, że nie mogłam przestać o tym myśleć. O tym, że ludzi już nie ma, domów już nie ma, nie ma po nich niemal żadnego śladu, tylko zostały te kozy. Tak zaczęła się ta moja podróż, której efektem jest książka.Posłuchaj całej rozmowy z Patrycją Bukalską, autorką książki „Ziemia jednorożca. Podróż do Szkocji”:Powiedziałaś, że ludzi wypędzono z powodów ekonomicznych. Dlaczego „opłacało się” przesiedlić tysiące mieszkających tam od pokoleń?Do połowy XVIII wieku Szkocja była oparta na strukturze klanów i właściwie takim trochę feudalnym systemie władzy. Był wódz, naczelnik klanu, a pod nim jego pomocnicy, tak zwani tacksmani. Oni dzielili się ziemią z ludźmi należących do danego klanu. O siła naczelnika decydowało, ilu ludzi może on wezwać do walki, to było istotne. Ale czasy się zmieniły, nagle to nie miało już znaczenia. Okazało się, że tak naprawdę ważniejsze jest nie to, ile kto ma mieczy, ale pieniędzy. A z tradycyjnych osad nie można było uzyskać już wielkich zysków. Chyba że na tych ziemiach urządziłoby się pastwiska dla owiec. Dlatego właśnie zaczęto usuwać ludzi, a na ich miejsce wprowadzać owce, które tam się rozmnażały i przynosiły wielkie zyski właścicielom. Okres tych czystek trwał prawie sto lat.Czytaj także: Sylwia Chutnik: Kultura zawsze przegra z ekonomiąCzystka to bardzo mocne słowo. Tak dosłownie nazywany jest ten czas w historii przez mieszkańców w Szkocji?Zastanawiałam się, jak przetłumaczyć „Highland clearances”, nie czytałam o tym wcześniej w Polsce. Zaczęłam używać słowa „czystki” i wydaje mi się, że to jak najbardziej uzasadnione. Ocenia tego, co się stało, bywa różna, cały czas się też zmienia. Zdarzają się opinie, kwalifikujące tamten czas wręcz jako czystkę etniczną. Też dlatego, że wysiedlani ludzie, mieszkający tam od pokoleń Highlanderzy, górale mówili po gaelicku. Na ich miejsce sprowadzono pasterzy, którzy zajmowali się owcami, mówili już w języku angielskim lub szkockim. Gaelicki przez to wymarł. Czystka miała więc też charakter kulturowy, wysiedlono grupę ludzi, mówiących swoim językiem, mających swoją kulturę i swoje zwyczaje. I ta kultura została zniszczona. Tak argumentują to właśnie zwolennicy używania określenia „czystka etniczna”. Ja też tak myślę. Ciężko byłoby mi nazywać inaczej fakt, że można przyjść do osady i wysiedlić z niej wszystkich ludzi, w tym robić to z użyciem przemocy.Kto decydował o tym, że mieszkańcy tamtych terenów mają być przesiedleni? Była to decyzja wewnątrz klanu czy przychodziła z zewnątrz, od rządu bądź lokalnych polityków?Nie, nie. Była to wyłącznie decyzja naczelnika klanu. Przyszedł taki moment, że naczelnicy klanów zamienili się we właścicieli ziemskich. Zmieniła się cała dawna kultura. Mieszkańcom tych osad, czasem bardzo niewielkich, ciężko było uwierzyć, co się dzieje. Ich całe przekonania opierały się na wierze, że oni są członkami klanu, że mają prawo mieszkać na tej ziemi, a naczelnik nie jest właścicielem, jest opiekunem. To było wielkie zderzenie dwóch ideologii, tej zakorzenionej, wielowiekowej tradycji i z nowoczesnością. Z myśleniem, że ziemia należy do mnie i mojej rodziny, i mogę z nią zrobić, co zechcę. To trzeba podkreślić, że decyzja o wysiedleniu należała do właścicieli ziemskich, bez żadnego udziału władz. Co działo się z przesiedlonymi? Mieli dokąd pójść, gdzie się podać? Dostawali coś w zamian za to, że opuszczają teren?Część z nich zmuszono – albo sami podjęli decyzję – o emigracji do Ameryki albo Australii. To było zawsze też wyjście trudne, bo ci ludzie mieli olbrzymie przywiązanie do ziemi. Tak naprawdę chcieliby zostać tam na każdych warunkach, nawet i w jak największej biedzie, ale być u siebie, zostać w domu. Natomiast dużą część osób z głębi górskich dolin – uprawiali tam ziemię, te były bardzo żyzne – wysiedlano na nabrzeże. A że był to taki czas ideologii, którą określano jako ulepszanie, właściciele ziemscy zakładali tam mnóstwo przeróżnych biznesów i przedsiębiorstw, więc potrzebowali ludzi do pracy. W rybołówstwie, do zbierania wodorostów, z których produkowano jodynę, do destylarni, ceglarni. Dawali tym ludziom kawałek ziemi, którą mogli uprawiać, jednak celowo na tyle mały, by podejmowali pracę u nich. Czytaj także: Skandal w Niemczech. Na sklepie pojawił się napis „Żydzi mają zakaz wstępu”Można powiedzieć, że to, co działo się z tymi ludźmi, było znakiem nowych czasów? Przyszło nowe, świat się zmienia i taka była cena tego rozwoju?W pewnym sensie można tak powiedzieć. Gdy zaczęłam jeździć do Szkocji, uderzyło mnie na początku poczucie krzywdy dalej w ludziach bardzo żywe. Choć to działo się sto, dwieście lat temu, kiedy rozmawiałam z ludźmi, czułam, że to ciągle jest rana, że jest ciągle otwarta. Ale największym problemem nie wydaje mi się, to kiedy to się stało, ale jak się stało. Rozumiem, że czasy się zmieniały, pewne rzeczy i pewien sposób bycia były już nie do utrzymania. Ale wysiedlenia przeprowadzono w bardzo gwałtowny i bardzo brutalny sposób. Stawiało to tych ludzi w sytuacji, w której trudno im było się odnaleźć. Pierwsze pokolenie, drugie pokolenie osób wysiedlonych żyło w bardzo trudnych warunkach, ale trzecie już nieco zyskało na tych przenosinach. Więc to też nie jest tak, że ten bilans jest jednoznacznie negatywny, choć ja tak go odbieram. Nie można po prostu przyjść do kogoś, spalić mu dom i kazać mu się wynosić. Tak na to patrzę i nie ma na usprawiedliwienia. Natomiast w szerszym aspekcie gospodarczym, pewnie znalazłyby się argumenty przemawiające za tym, że proces ten był nieunikniony. Natomiast można było go przeprowadzić z pewnością lepiej.