USA biorą się za Amerykę Południową. Donald Trump chwalił się, że od początku drugiej kadencji w Białym Domu przerwał już sześć wojen. Rozpętał też kolejną – z narkobiznesem. Głównym wrogiem obecnie jest Wenezuela. Wydaje się, że antynarkotykowa krucjata Waszyngtonu w tym przypadku oznacza o wiele więcej. To także, a może przede wszystkim ważny ruch figury w geopolitycznych szachach. Po ponownym zaprzysiężeniu na urząd prezydenta Donald Trump postawił sobie za punkt honoru wzmocnienie pozycji Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej. Ruch jak najbardziej słuszny wobec działań Chin i ich klientów z Moskwy i Pjongjangu. Waszyngton musi pokazać siłę, żeby utrzymać szacunek, żeby dalej się z nim liczono.Trump zaczął się za to brać w sposób osobliwy. Upatrzył sobie Grenlandię przez jej położenie geograficzne i faktycznie doborowe źródło surowców. Domagał się, żeby Dania oddała Ameryce tę wyspę, bo przecież jakie ona ma do niej prawa, co z tego, że kilkaset lat temu ktoś przypłynął tam na łodziach – perorował.Groził interwencją przeciwko sojusznikowi z NATO. Rozwijał wizję interwencji wojsk Sojuszu, choć nie precyzował, że w takiej misji miałaby także wziąć udział Dania. Innym celem była Kanada, w tym przypadku próbował kaperować sąsiadów, sugerował, że nie spotka ich nic lepszego niż przyłączenie do Stanów Zjednoczonych jako 51. stan, skoro i tak są „całkowicie zależni od USA”. Było bardziej śmieszno niż straszno.Trump: Narkotyki śmiertelną broniąTeraz Trump znalazł nowy cel wymierzania dziejowej sprawiedliwości czy też geopolitycznej ekspansji. Oficjalnie jest jak najbardziej godny pochwały. To międzynarodowy narkobiznes. Nie bez racji zwrócił uwagę, że narkotyki „śmiertelna broń, która zabija Amerykanów”.Sprawa jest priorytetowa. Kilka miesięcy temu wysłał już Gwardię Narodową i żołnierzy służby czynnej na południowo-zachodnią granicę, aby powstrzymać przepływ narkotyków oraz nielegalnych migrantów. Do tego jego administracja nasiliła działania w zakresie nadzoru i zwalczania przemytu narkotyków. Departament Stanu USA uznał natomiast wiele karteli za organizacje terrorystyczne (między innymi salwadorski gang MS-13), wskazując, że stanowią „zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego wykraczające poza to, jakie stwarza tradycyjna przestępczość zorganizowana”.Określenie karteli mianem grup terrorystycznych pozwala Stanom Zjednoczonym „wykorzystywać inne elementy amerykańskiej potęgi, agencje wywiadowcze, Departament Obrony, cokolwiek, do atakowania tych grup, jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja” – jak wyjaśnił w wywiadzie dla katolickiej stacji informacyjnej EWTN Marco Rubio, sekretarz stanu i doradca ds. bezpieczeństwa narodowego. – Musimy zacząć traktować je jako uzbrojone organizacje terrorystyczne, a nie po prostu organizacje handlujące narkotykami – zaznaczył.Na orężu tym zarabiają – to znów Trump – „niezwykle brutalne kartele narkotykowe stanowiące zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, polityki zagranicznej i żywotnych interesów USA”. Tu też racja. Dowodem są choćby kartele meksykańskie. Jest jednak jeszcze jeden przeciwnik, wspierający je. To Chiny.Broń migracyjny PutinaTaka analogia. Rosyjski zbrodniarz Władimir Putin w ramach wojny hybrydowej sięga między innymi po bombę migracyjną, żeby rozsadzać od środka państwa Zachodu. Tu migranci jako broń, a teraz jak wygląda sytuacja z Chinami. Czy nie jest dla nich korzyścią rozsadzanie USA od środka za pomocą broni psychotropowej?Faktem jest, że chińskie laboratoria zaopatrują meksykańskie kartele w fentanyl, który następnie trafia do Stanów Zjednoczonych. Można spekulować, czy proceder odbywa się za przyzwoleniem, czy może jest wręcz sterowany przez chińskie władze. Pytanie zostaje otwarte. Faktem jest, że Ameryka zmaga się z epidemią fentanylową, a poszlaka jest taka, że Chiny na tym korzystają w kilku wymiarach.Prezydent nie zdecydował się jednak uderzyć w Meksyk. Powodów miałby dość. Tamtejsza wojna z kartelami przynosi wiele ofiar, ale organizacje przestępcze wciąż są aktywne, wciąż zalewają Stany narkotykami. Można wygrać pojedyncze bitwy, rozbić taką grupę, skazać jakiegoś barona po ekstradycji, ale ich miejsce zajmują kolejne kartele.Co ciekawe, w kwietniu Trump poprosił prezydent Meksyku Claudię Sheinbaum, aby zezwoliła amerykańskich armii na walkę z kartelami narkotykowymi na terytorium jej kraju. Ta stanowczo odrzuciła pomysł, bez wątpienia szacując, że obca interwencja podważyłoby status lokalnych władz i doprowadziła do rozruchów.Kij w mrowiskoBez wątpienia interwencja wojskowa – tak podnosząca poziom szacunku i strachu na arenie międzynarodowej – w tym kraju byłaby włożeniem kija w mrowisko. Zaraz podniósłby rwetes, że co Amerykanie sobie pozwalają. To zniechęciłoby nawet sojuszników.Skończyło się na zintensyfikowaniu operacji tajnych lotów dronów zwiadowczych nad Meksykiem w celu poszukiwania laboratoriów fentanylu, zainicjowanych przez administrację prezydenta Joe Bidena. CIA nie ma bowiem zezwolenia na użycie bezzałogowców do przeprowadzania działań o charakterze ofensywnym. Na razie agenci CIA w Meksyku przekazują lokalnym władzom informacje zebrane przez drony, a co one z nimi zrobią to ich sprawa.Warto wspomnieć, że podczas pierwszej kadencji w Białym Domu Trumpowi spodobał się pomysł bombardowania laboratoriów narkotykowych w Meksyku, podrzucony przez ówczesnego sekretarza obrony Marka T. Espera. Ten później przyznaj w swoich wspomnieniach, że był on absurdalny, a sprawa wywołała oburzenie władze Meksyku.Tym bardziej USA nie mogłyby zaatakować Chin. Znaleziono więc łatwiejszy cel. Taki, którego przyciśnięcie nie powinno wywołać nadmiernego oburzenia wśród sojuszników, a na którym można byłoby sporo ugrać. To Wenezuela. Nie jest to nowy przeciwnik.Krwiożercza dyktaturaKrajem rządzi krwiożercza, choć nie ludożercza, dyktatura w stylu afrykańskim, która łamie prawa człowieka, prowadzi represje wobec przeciwników politycznych. Demokracja została tam stłumiona i zdeptana już dawno. Do tego reżim Nicolasa Maduro faktycznie zarabia na przemycie narkotyków do USA, choć jest to zaledwie kropla tego, co każdego dnia jest przemycane przez granicę z Meksykiem i tunelami pod nią.Wcześniej właśnie pomoc w reintrodukcji demokracji była oficjalnym powodem wcześniejszych nacisków na Wenezuelę. Po bezczelnie skręconych wyborach prezydenckich w 2019 roku Waszyngton uznał Juana Guaido jako oficjalną głowę państwa. Maduro jednak przetrwał. O Guaido świat zapomniał, a on dalej rządzi. Bez większego rozgłosu sfałszował ubiegłoroczne wybory z Edmundo Gonzalezem Urrutią po tym jak innych przeciwników powsadzał do więzień lub zakazał im startu.Deficyt uczciwości w życiu politycznym w Wenezueli jest oczywiście gargantuiczny. Mogą mu dorównywać jedynie zasoby ropy naftowej, jakie ten niezbędny kraj posiada. Są one dwukrotnie większe, niż posiada Arabia Saudyjska. Amerykańska federalna agencja US Geological Survey oceniła w 2010 roku, że w wenezuelskim pasie rzeki Orinoko znajdują się złoża sięgające 513 mld baryłek ropy. Obłożonej embargiem.Czytaj także: Kolejny atak USA na wenezuelską łódź. Następny krok: operacja lądowaAdministracja prezydenta Bidena robiła przymiarki, żeby ukroić sobie kawałek tego tortu. Wykorzystali dźwignię ekonomiczną. Skuteczną w przypadku kraju oficjalnie socjalistycznego, co zawsze przekłada się na postępującą pauperyzację, a tu doszły takie nieprzyjemne zjawiska jako hiperinflacja (5,5 tys. proc.), bezwartościowa waluta narodowa. Reżim potrzebuje twardej waluty.Biden nawet dobrze rachował, zdjął część sankcji. Wierzył, że napływ gotówki przełoży się na wzrost zamożności społeczeństwa, co przełoży się na zmniejszenie presji migracyjnej, a może i na pewną liberalizację w kraju. Sęk w tym, że to Wenezuela, dyktatura. Tu inflację, po denominacji zmniejszoną do kilkuset procent, rozwiązuje się cięciem wydatków publicznych czy ograniczaniem kredytów. Amerykański Chevron owszem zaczął drenować, ale ludzie dalej uciekali, a zyski trafiały do wierchuszki.Wenezuela naturalnie zainteresowała też Rosję, a szczególnie Chiny. Chiński Bank Rozwoju oraz Eksportowo-Importowy Bank Chin należą do wiodących pożyczkodawców w całej Ameryce Łacińskiej, czyli zworników ekspansji Kraju Środka. W latach 2005-2020 pożyczyły łącznie około 137 miliardów dolarów rządom, często w zamian za ropę. Pożyczki służyły też do finansowania projektów energetycznych i infrastrukturalnych, zwykle budowanych przez chińskie firmy. Wenezuela jest ich największych beneficjentem, zadłużenie względem Chin wynosi obecnie około 60 miliardów dolarów.Reżim w Caracas jest również największym nabywcą chińskiego sprzętu wojskowego w regionie po tym jak rząd USA już w 2006 roku zakazał wszelkiej komercyjnej sprzedaży broni do tego kraju. Tylko w latach 2006-2022 Pekin miał wyeksportować do zasobnego w ropę sojusznika broń o wartości około 629 milionów dolarów. Oczywiście nie będzie się domagał szybkiej spłaty długu. Działa długofalowo – kupuje sobie wpływy wśród autorytarnych reżimów w ramach szerszej geopolitycznej kampanii ograniczania wpływów USA.Teraz Trump najwyraźniej też robi przymiarki do ropy z tego kraju, nawet jeżeli oficjalnym pretekstem jest słuszna walka z narkotykami. Zaczęło się od pokazu siły. Amerykanie uderzyli w dwa statki na Morzu Karaibskim. Przypuszczalnie zginęło w nich 14 osób. Reżim twierdzi, że były to kutry do połowu tuńczyków.Kokaina i fentanyl w workachDo ataków doszło, jak twierdzi Waszyngton na wodach międzynarodowych, albo, jak twierdzi Caracas, na wenezuelskich wodach terytorialnych. Trump zapytany przez o dowody, jakie USA mają na to, że statek przewoził narkotyki, odpowiedział: „Mamy dowody. Wystarczy spojrzeć na ładunek rozrzucony po całym oceanie – wszędzie leżały wielkie worki kokainy i fentanylu”.Waszyngton oświadczył, że celem pierwszego ataku na łódź było uderzenie w kartel Tren de Aragua, uznawany za organizację terrorystyczną. Do opinii publicznej poszedł więc przekaz o walce z terrorystami. Nie sprecyzowano, czy druga łódź też miała należeć do tego gangu. Równolegle Amerykanie wysłali pięć myśliwców wielozadaniowych F-35 oraz inne samoloty wojskowe do bazy w Portoryko.– Mówimy teraz kartelom, że je powstrzymamy – oświadczył we wtorek Trump. – Jeśli będą próbowali się przeprawić lądem, powstrzymamy je tak samo, jak powstrzymaliśmy ich łodzie. Ale może jeśli trochę o tym porozmawiamy, to się nie wydarzy. Jeśli to tego nie dojdzie to dobrze – przekonywał.Była to wprost skierowana groźba użycia sił lądowych. Swoją drogą spotkała się z oporem nawet senatorów jego Partii Republikańskiej, ale sygnał poszedł w świat. Maduro już zresztą ogłosił manewry wojska i milicji, żeby pokazać determinację reżimu.Rajd na PanamęAmerykańska interwencja nie byłaby niczym nadzwyczajnym i najwyraźniej dyktator dobrze o tym wiem. Na pewno pamięta sytuacją z 1989 roku, gdy ówczesny prezydent USA George H.W. Bush wysłał ponad 20 tysięcy żołnierzy do Panamy w ramach operacji o kryptonimie Just Case, aby aresztować dyktatora Manuela Noriegę, również podejrzewanego o udział w przemycie narkotyków.Ciekawa historia, Noriega schronił się podczas inwazji w nuncjaturze papieskiej. Liczył na azyl polityczny, ale duchowni go przegonili, mieli dość muzyki heavy metalowej, którą przed budynkiem nuncjatury puszczali z głośników Amerykanie. To był zabawny epizod, choć Noriedze oczywiście nie było do śmiechu i Maduro też może nie być.Tym bardziej że wenezuelski dyktator – podobnie jak Noriega – ma być narkobaronem. Zdaniem amerykańskich śledczych stoi na czele organizacji o nazwie Cartel de los Soles (Kartel Słońc; także znajduje się na liście organizacji terrorystycznych), skąd taka nazwa – dalej. W jego skład wchodzi kamaryla Maduro, a nawet członkowie jego rodziny.Warto zaznaczyć, że działalność przestępcza, w tym w branży narkotyków, dla zdobycia przez reżim kapitału nie jest zresztą czymś szczególnym. Tak działa też choćby Korea Północna. Już za Kim Ir Sena dyplomaci szmuglowali narkotyki w walizkach i tak utrzymywali całe ambasady, państwo nie miało zresztą środków na ich utrzymywanie. Narkotyki to dobry, cichy sposób na pokątne zbicie majątku. Teraz doszły do tego cyberkradzieże kryptowalut, w co również wszedł Kim Dzong Un.Współpraca z „El Chapo”Powiązania z narkobiznesem miał też choćby prezydent Alvaro Uribe, gdy uszczęśliwiał Kolumbię. Miał współpracować z kartelem Jaquina „El Chapo” Guzmana, była to jednak – jak ustalono – pomoc logistyczna. Służyło to, jak się przypuszcza, walce z lewicową partyzantką, która też weszła w tę branżę. Najwyraźniej taki jest genius loci tych ziem.Model jest przejrzysty. Kraje biedne, rolnictwo kuleje, więc rolnicy biorą się uprawę koki, bo nic innego, szczególnie opłacalnego, za bardzo rosnąć tam nie chce. Możni przemycają kokainę na największy rynek zbytu, czyli do USA. Po kawałek tortu wyciągają ręce politycy i urzędnicy, korumpowani, by przymykali oko na przestępczy proceder. Plata o plomo.Zdaniem amerykańskich śledczych Maduro zmodyfikował ten układ i sam został bossem. Tak do tego doszli. Jesienią 2015 roku niedoświadczeni i lekkomyślni dilerzy narkotyków, 29-letni Efrain Antonio Campo Flores i jego kuzyn 30-letni Francisco Flores de Freitas, podczas rozmowy z jednym z meksykańskich baronów narkotykowych zaczęli chwalić się wpływami ich wujka. Wyjawili, że ich wujkiem jest sam prezydent Wenezueli Nicolas Maduro. Faktycznie Efrain, czyli Franqui jest siostrzeńcem Cilii Flores, żony dyktatora.Wówczas ambitni narkoprzedsiębiorcy szykowali swój pierwszy przemyt narkotyków do USA. Jak się potem okazało także ostatni. Campo i Flores rzucili się na głęboką wodę, zamierzali przerzucić aż 800 kg kokainy wartej ponad 20 mln dolarów. W tej sytuacji potrzebowali pomocy bądź co najmniej neutralności potężniejszych od siebie, żeby nie skończyć w kilku workach na pustyni.Baron agentem DEACampo i Flores przekonywali, że dokonają przerzutu z Międzynarodowego Portu Lotniczego imienia Simona Bolivara w Caracas, czyli największego lotniska w Wenezueli. Meksykański narkobaron się zainteresował: jak zamierzacie przewieźć tak wielki ładunek koki przez zatłoczone lotnisko? Był tajnym informatorem amerykańskiej agencji antynarkotykowej DEA, więc wyręczył śledczych, którzy sami chcieli poznać odpowiedź na to pytanie.Meksykanin był elementem pułapki od tygodni zastawianej przez śledczych na przemytników. Usłyszał od „narcosobrinos” (narkokuzyni), jak ochrzciła ich wenezuelska prasa opozycyjna, że mają nieograniczony dostęp do terminala numer 4, który umożliwiał ładowanie dużych partii kokainy do większych samolotów. – Samolot będzie mógł odlecieć stamtąd tak, jakby to wszystko należało do rodziny – nie posiadali się ze szczęścia.W tej sytuacji był to duży atut. Zwykle niewielkie samoloty karteli najczęściej startują z mniejszymi ładunkami z tajnych pasów startowych, wykarczowanych w dżungli, a tu wszystko na skalę przemysłową. 800 kilo yeyo na raz.Czytaj więcej: Napięcie z Wenezuelą wzrasta. USA wysyłają F-35W nagranych rozmowach z informatorami Campo określił siebie jako „tego, który zarządza”. Przekonywał, że żadne organy ścigania w Wenezueli nie będą utrudniać transportu narkotyków, ponieważ samoloty będą „odlatywać… tak jakby… ktoś z naszej rodziny był na pokładzie”.Oczywiście mielenie językiem przypieczętowało los kuzynów. Wpadli 10 listopada 2015 roku podczas międzylądowania w Port-au-Prince na Haiti. 18 listopada 2016 roku zostali uznanych za winnych stawianych im zarzutów. „Narcosobrinos” skończyli z 18-letnimi wyrokami więzienia, które odsiadują w zakładzie karnym na Florydzie.Owszem, mieli dostęp do ogromnych ilości kokainy, ale główną korzyścią dla amerykańskich był bezpośredni wgląd w relacje reżim-narkobiznes, a w zasadzie ich łączność. Kuzyni potwierdzili, że potencjalne pieniądze pochodzące z handlu narkotykami miały rzekomo zostać przeznaczone na „pomoc ich rodzinie w utrzymaniu władzy”. DEA i Departament Sprawiedliwości USA wiedziały już, że korzenie paramafijnego układu sięgają naprawdę głęboko.Teraz Cartel de los Soles. Tu trzeba przenieść się do lutego 1989 roku. W Wenezueli wrze od dawna, bieda, korupcja, zamordyzm. Niefortunnie dla reżimu Carlosa Andresa Pereza władze miasta Guarenas zdecydowały się podnieść ceny biletów komunikacji miejskiej, co musiało dotknąć przede wszystkim najuboższych. Wybuchły protesty. Perez odpowiedział wysłaniem wojskaDo 8 marca w całym kraju „El Caracazo” – jak nazwano zamieszki – spowodowało śmierć 276 osób, zaś ponad 2 tysiące osób zostało rannych. To oficjalnie, bo nieoficjalnie ofiar było znacznie więcej, jeszcze długo znajdowano masowe groby. Na fali tego społecznego niezadowolenia wypłynął wcześniej nieznany szerzej Hugo Chavez.Spiski ChavezaWojskowy i niespełniony pisarz – historia uczy, że mundur i niespełniona kariera artystyczna to niebezpieczna kombinacja w polityce – zafascynowany socjalizmem, stworzył kilka podziemnych ruchów rewolucyjnych, wrogich zarówno wobec kapitalizmu, neoliberalizmu, ale też komunizmu w wydaniu sowieckim. Spiskował od dawna, ale też czekał na właściwy moment, by uderzyć. Dogodnym był „El Caracazo”.Chavez organizował strajki, pucze, ale jak na ironię władzę zdobył legalnie, w wyniku wyborów. W lutym 1999 roku został prezydentem i z miejsca rozpoczął tak zwaną rewolucję boliwariańską, czyli próbę oporu przed ekspansją USA. Jej efektem był gigantyczny kryzys gospodarczy i społeczny, jeszcze ćwierć wieku później toczący Wenezuelę.Żeby zabezpieczyć swoją polityczną przyszłość – twierdzą amerykańscy śledczy – stworzył Cartel de Los Soles, organizację, do której wciągnął zaufanych dowódców armii i członków rządu. Słońca w nazwie to nawiązanie to stopni wojskowych – w wenezuelskiej armii stopnie od generała brygady wzwyż są oznaczane słońcami na naramiennikach.Waszyngton uważa, że celem było „ułatwienie importu ton kokainy do Stanów Zjednoczonych”. Członkowie kartelu byli wprowadzani do administracji, sądów i parlamentu, mogli liczyć na wysokie pozycje w wojsku i policji. Była to jednocześnie nagroda dla nobilitowanego członka kartelu oraz warunek konieczny funkcjonowania organizacji. Takie państwo w państwie.Ważny punkt na mapieAgenci DEA wiedzieli, że Wenezuela jest ważnym miejscem na mapie światowego przemysłu narkotykowego, ale nie byli w stanie dotrzeć do wierchuszki, nie wiedzieli, jak głęboko to sięga. Sam Chavez nie zamierzał współpracować z agencją, a w 2005 roku wygonił jej przedstawicieli z kraju. Zarzucił Amerykanom szpiegostwo i pogwałcenie suwerenności Wenezueli. Wiadomo, że nie chciał, żeby węszyli przy Kartelu Słońc.Tym bardziej że interes prosperował nieźle. Chavez – dowiedziono – miał podjąć współpracę z partyzantami z Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii, jedną ze stron trwającej ponad pół wieku wojny domowej w tym równie nieszczęsnym kraju, a może jeszcze bardziej niefortunnym, bo nie wygrał na geograficznej loterii i nie trafiła mu się ropa jak Wenezueli. Departament Stanu USA wiedział już, że FARC „stał się jednym z największych producentów kokainy na świecie”.Chavez oddał władzę w 2012 roku, żeby podjąć się leczenia raka, który go ostatecznie pokonał. Jego następcą został jego zaufany człowiek, były kierowca autobusu, nasz Nicolas Maduro, który u boku Chaveza doszedł do funkcji wiceprezydenta. W 2013 roku, po śmierci patrona, został prezydentem, ale przede wszystkim ojcem chrzestnym Kartelu Słońc – jak wynika z aktu oskarżenia przeciwko Maduro czekającego nań w USA. Wskazano w nim, że dyktator osobiście nadzorował wiele dostaw kokainy do Stanów.Po rozwiązaniu FARC w 2017 roku, co było elementem procesu pokojowego w Kolumbii, kokainowe źródełko nie wyschło. Zdaniem Waszyngtonu byli członkowie tego ugrupowania nadal kierują dziesiątkami fabryk kokainy rozsianych w dżungli przy granicy z Wenezuelą. Właśnie ją ma szmuglować do USA Cartel de Los Soles. Jak ustalili śledczy, reżim Maduro miał nie tylko przemycać kokainę na własną rękę, ale również kontrolować przemyt dla zagranicznych karteli. Wprowadzono nawet nieoficjalny podatek lotniczy – jego wysokość była uzależniona od ilości narkotyku przewożonego w samolotach nad terytorium kraju.Podatek od przerzutu narkotykówDziennik „New York Post” dowiedział się od osoby zajmującej się sprawą, że stawka wynosiła od 30 tys. dolarów za kilka kilogramów białego proszku do nawet miliona w przypadku wielotonowych przerzutów. Wenezuelskie wojsko miało rozkaz zestrzeliwać wszystkie maszyny, których właściciele odmawiali płacenia narkopodatku.Wszystko szło dobrze aż do 2019 roku i tych nieszczęsnych wyborów, które postawiły sytuację na głowie. W ich wyniku Wenezuelę obłożono kolejnymi sankcjami, doszło embargo na ropę i izolacja kraju na arenie międzynarodowej. Reżim został zmuszony między innymi do wyprzedaży zgromadzonych rezerw złota.Prywatne samoloty czarterowe ze sztabami kursowały do Stambułu, gdzie chętnie kupowały je europejskie banki, to skąd pochodzą, nikomu nie spędzało snu z powiek. Tak wyprowadzono 23 tony złota, kolejne 20 ton w złotych monetach również zniknęło z wenezuelskich banków. Ustalono, że ich przemytem miała zająć się kolumbijska skrajnie lewicowa partyzantka Armia Wyzwolenia Narodowego (ELN), wspierana między innymi przez dyktatora Libii Mu’ammara al-Kaddafiego.Ojciec chrzestny Kartelu Słońc musiał rozszerzyć jego działalność, werbował do niego także członków rodziny – tu koncertowo położona rola Campo i Floresa. Po zatrzymaniu na Haiti w samolocie wypełnionym kokainą, zeznali, że zbierali na kampanię swojej ciotki, a więc żony Maduro, do Kongresu (jakby wybory w tej dyktaturze miały jakieś znaczenie).– Potrzebujemy pieniędzy, bo Amerykanie atakują nas twardą walutą. Opozycja otrzymuje pieniądze i my również musimy je mieć – wyjaśnił w rozmowie z gringos jeden z kuzynów dyktatora podczas lotu do White Plains w stanie Nowy Jork, już na pokładzie samolotu DEA.Kartel Słońc na celownikuWaszyngton ma mocne dowody przeciwko Kartelowi Słońc. Pewnie co nieco opowiedział także generał Cliver Antonio Alcala Cordones, członek tej organizacji, który w marcu 2020 roku poddał się Amerykanom (wyznaczono za niego 10 mln dolarów nagrody). W kwietniu ubiegłego roku został skazany na 21 lat i 8 miesięcy więzienia między innymi za wspieranie FARC i transport narkotyków do USA, więc przypuszczalnie za bardzo nie pomógł w sprawie Maduro.Dziesięć lat mija od zatrzymania kuzynów żony dyktatora, Waszyngton dobrze wie, czym się zajmuje reżim, a mimo to dotąd nie miał dość determinacji, żeby porządnie zabrać się za Maduro i jego Cartel de los Soles. Czy teraz zaatakuje? Oznaczałoby zaognienie sporu z Chinami i Rosją, która także uważa Caracas za swojego „strategicznego partnera”. Donald Trump ma zatem twardy orzech do zgryzienia.Bez wątpienia machina ruszyła, zobaczymy na jakim etapie się zatrzyma. Na razie operacje militarne – atakowanie łodzie podejrzewanych o przemyt narkotyków – mają ograniczony zasięg. Samoloty czekają w gotowości. Pojawiło się też oświadczenie prokurator generalnej USA Pam Bondi, która zapewniła, że Maduro „nie ucieknie przed sprawiedliwością i zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za swoje nikczemne zbrodnie”.Departamenty sprawiedliwości i stanu zgodnie ogłosiły natomiast, że rząd Stanów Zjednoczonych podwaja nagrodę za informacje prowadzące do aresztowania Maduro, ponownie nazwanego szefem kartelu narkotykowego. Obecnie wynosi ona 50 milionów dolarów.