Rocznica rosyjskiej agresji na Polskę. Wyobrażasz sobie, żeby wysłać gratulacje za zdobycie Warszawy Niemcom, którzy właśnie dostali tam podwójny łomot? Taki właśnie był ZSRR 17 września 1939 roku, kiedy zaatakował Polskę. Największa na świecie fabryka memów. Mołotow – oto młot„Otrzymałem wiadomość o wkroczeniu wojsk niemieckich do Warszawy. Proszę przekazać moje gratulacje i pozdrowienia Rządowi niemieckiego imperium”. 9 września 1939 roku. Do niemieckiej ambasady w Moskwie wpływa telefonogram. Jej nadawca, szef radzieckiego MSZ Wiaczesław Mołotow, już świętuje. Jego przekaz jest prosty: gratulacje dla III Rzeszy z powodu zdobycia Warszawy. Problem? Stolica Polski dopiero co odparła dwa, upokarzające dla Niemców ataki i będzie się bronić jeszcze przez osiemnaście dni.Dziś, z perspektywy czasu, znamy tajny załącznik do paktu Ribbentrop-Mołotow. Wiemy, że to nie była pomyłka, a desperacka, żenująca niecierpliwość. Ten telefonogram to więcej niż dyplomatyczne faux pas. I dlatego to idealny materiał na serię historycznych memów. Jak te popularne w sieci: Jak ja się widzę vs. Jak widzą mnie inni. Oto agresor, Związek Radziecki – jego autoportret i te obrazy, które malowali mu sojusznicy, pokrzywdzeni przez niego oraz świat. I tak jak z memami bywa, kiedy już się wyśmiejemy, przychodzi refleksja. Co zrobić, by znów nie stać się ofiarą groteskowego, a jednocześnie śmiertelnie groźnego predatora? Jak rozpoznać te same stare metody w nowej, cyfrowej odsłonie?Jak ja się widzę – Sowietów portret własny„Rząd sowiecki nie może pozostać obojętnym w chwili, gdy bracia tej samej krwi, Ukraińcy i Białorusini, zamieszkujący na terytorium Polski i pozostawieni swemu losowi, znajdują się bez żadnej obrony”. Ta desperacka chęć znalezienia pretekstu odsłania prawdziwe intencje Kremla. Nie chodziło o „ochronę”, a o agresję, która wymagała legitymizacji. Już 15 września 1939 roku, na dwa dni przed inwazją, Ławrientij Beria przygotował szczegółowe instrukcje dla NKWD. Dokument, zatwierdzony czerwonym ołówkiem Stalina, nakazywał podczas ataku na Rzeczpospolitą:• Natychmiast zająć wszystkie urządzenia łączności: telegraf, telefon, rozgłośnie radiowe i węzły radiowe, poczty, stawiając na czele organów łączności niezawodnych ludzi.• Natychmiast zająć pomieszczenia państwowych i prywatnych banków, skarbców oraz wszystkich składowisk wartości państwowych i publicznych oraz wziąć na ewidencję wszystkie wartości, zapewniając ich przechowywanie.• W celu uniemożliwienia zdradzieckiej pracy konspiracyjnej – aresztować i ogłosić zakładnikami największych przedstawicieli obszarników, książąt, szlachty i kapitalistów.Czytaj też: Zapomniane ludobójstwo. „Zestrzeliwaliśmy niemowlęta jeszcze w locie”Dla zmylenia ludności zakazano jedynie dwóch rzeczy: „Aresztowań osób duchownych na razie nie przeprowadzać, szczególnie katolików” oraz „Unikać konfiskaty paszy i żywności od ludności. Niezbędną paszę i żywność kupować od ludności za gotówkę w radzieckich rublach, ogłaszając ludności, że kurs rubla równa się kursowi złotego”. To ostatnie było jednym z wielu kłamstw – rubel był faktycznie wart ok. 30 proc. polskiego złotego.A zatem Moskwa już na etapie planowania doskonale wiedziała, że jej działania to czysty bandytyzm. Cały ten teatr „wyzwolenia” był misterną konstrukcją, mającą ukryć rabunek i terror pod płaszczykiem szlachetności. Klasyczny autoportret tyrana – malowany złotem skradzionym ofiarom.Jak widzi mnie mama i tata – czyli agresor trzęsie portkami„Poprzez huk dział słyszymy wezwanie narodu białoruskiego: – Na pomoc! Na pomoc, towarzysze!” Psychologia zbrodniarza często bywa podobna – szuka usprawiedliwienia dla swoich czynów, a równocześnie podświadomie mierzy się z wizją kary i zbiera fałszywe alibi. I tak też robił Stalin i jego komisarze. Gdyby zapytać psychoanalityka, pewnie powiedziałby, że Sowieci podświadomie szukali wsparcia mamy i taty. Od niej chcieli uzyskać emocjonalne usprawiedliwienie, pragnęli też, by wsparła ich wiarę w słuszność sprawy. Zaś tata to zimny, pragmatyczny strach przed konsekwencjami ze strony przełożonych.Dlatego inny przekaz kierowano do świata, a inny do własnych żołnierzy, których serca i sumienia (ich wewnętrzną mamę) trzeba było ukoić. W odezwie do czerwonoarmistów z Frontu Białoruskiego komandarm Kowalow pisał więc:„Nadszedł czas wyzwolenia bratnich narodów zachodniej Białorusi i zachodniej Ukrainy od ucisku polskich obszarników i kapitalistów. Już od 20 lat policyjny but piłsudczyków bezkarnie depcze rodzinne ziemie naszych braci Białorusinów i Ukraińców. […] My nie mamy już sił, by znosić ucisk obszarników i generałów”.Jednak równolegle działał tata – aparat terroru i cynicznej polityki. Instrukcje Berii nie pozostawiały miejsca na sentymenty. Rozkaz był jasny: zabezpieczyć łupy, zneutralizować wrogów, zostawić w spokoju księży, bo z nimi na razie się nie wygra. Strach przed niewykonaniem rozkazu Stalina (owego taty) był silniejszym motywatorem niż głaski mamy.Jak widzi mnie mój młodszy braciszek – baju, baju zza murów Kremla„Rzeczywiście, każdego czerwonoarmistę, każdego sowieckiego człowieka białoruska ludność wita entuzjastycznie”. Jeśli oficjalna nota dyplomatyczna była jak „selfie” Kremla, to reportaż Katajewa to perfekcyjnie dopracowany, filtrowany post na Instagramie sowieckiej agresji. Katajew, utalentowany pisarz i gorliwy propagandysta, został wysłany w ślad za Armią Czerwoną, aby swoim piórem zamienić brutalną inwazję w piękną opowieść o wyzwoleniu. I wywiązał się z tego znakomicie, tworząc klasyk gatunku: mieszankę pozornie szczerych obserwacji z głęboko zakorzenioną ideologiczną narracją. To spojrzenie „starszego braciszka” – tego, który wie lepiej, który upraszcza, ale zwłaszcza cukruje i opowiada młodszym, zachwyconym i bezkrytycznym, piękną, infantylną bajkę.Przykład: Katajew z jednym z dowódców jedzie w ślad za Czerwoną armią i za Mińskiem, tuż przed granicą z II Rzeczpospolitą, wojskowy jakoby mówi: „Zauważyliście, że żadne jabłko nie zostało zerwane, żadna gałąź niezłamana? A przecież obok tych jabłek maszerują już szósty dzień oddziały Armii Czerwonej”. To miał być dowód „kulturalnej”, ludowej armii. W rzeczywistości grabieże były powszechne, ale Katajew ich nie rejestruje. Jego rzeczywistość to teatr absurdu, gdzie spotyka Polaka staruszka w złotej czapce, który okazuje się strażakiem w paradnym mundurze i przedstawia się „Ja jestem, panie towarzyszu, starszy pożarny...”. Reszta – lokalni włodarze i wojskowi mieli uciec. I w rzeczy samej – wielu niechlubnie opuściło swoje stanowiska.Czytaj też: Wrzesień 1939 roku oczami podlaskich dzieci. Innego końca świata nie byłoEntuzjazm, z jakim polscy obywatele przyjmują czerwonoarmistów, jest dla Katajewa aksjomatem. Zaś opowieść o chłopach, którzy sami, bez niczyjej ingerencji, dzielą ziemię, to esencja tej bajeczki, mającej udowodnić, że „lud” wziął to, co jego. Pomija milczeniem fakt, że cały proces od razu nadzorowało NKWD. Kwintesencją tej propagandowej naiwności jest scena z radzieckim czołgistą, dziwiącym się istnieniu w Polsce prywatnych sklepów. Jakoby nie znajduje słów i mówi tylko „Aj-aj-aj!”. Miało to pokazać, że sowiecki człowiek jest tak czysty i przyzwyczajony do sprawiedliwości, że kapitalistyczny wyzysk jest dla niego abstrakcją tak dziką, że aż śmieszną.Reportaż nie służył więc informowaniu, tylko czarowaniu. Miał przekonać czytelnika w ZSRR, że Armia Czerwona niesie ze sobą nie terror i grabież, a porządek, sprawiedliwość i radość. Katajew, jak starszy braciszek, opowiadał młodszym piękną, infantylną bajkę. Był tłumaczem zbrodni na język bohaterstwa, budował emocjonalny pomost między agresją Kremla a sercem i umysłem sowieckiego obywatela. Pisał scenariusz do rodzinnego albumu, choć o żadnej rodzinie nigdy nie mogło być mowy.Jak widzi mnie moja była dziewczyna – na ten związek nie ma rady„Ludność witała nas, ogólnie rzecz biorąc, życzliwie. Ale wyczuwało się pewną nieufność. Ludzie żyli dostatnio, schludnie. U wielu chłopów po raz pierwszy zobaczyliśmy siewniki, wialnie, inne skomplikowane maszyny. To był inny świat”. Na wschodzie trudno znaleźć relacje o „polskim pochodzie” (czyli agresji ZSRR na RP we wrześniu 1939), które będą wolne od propagandy. Mimo to – między wierszami i w mniejszych, lokalnych publikacjach – trafiają się szczere świadectwa. Na portalu „Ja Pomniu” można znaleźć relację żołnierza, którego wyobrażenia, ugruntowane przez politruków, zderzają się z rzeczywistością, a więc zaskakującym, uporządkowanym światem Polski:„Szliśmy przez miasteczka i wsie. Ludzie wychodzili, aby na nas patrzeć. Ale nie było to tak, jak nam opowiadano. Nikt nie rzucał się nam na szyję. Patrzyli w milczeniu. A ja patrzyłem na nich: czyste, schludne twarze, porządne ubrania. U wielu w domach były maszyny do szycia «Zinger», na ścianach zegary z kukułką. Dla nas to był prawie luksus. Szliśmy ze świata, gdzie wszystko było szare, biedne, wspólne – do świata, gdzie ludzie mieli coś swojego. I to rzucało się w oczy”.Dodajmy – niczym spojrzenie byłej dziewczyny – pełne nieufności, dystansu i cichego zdziwienia. Bo ona wie, jaki jest naprawdę ten, ktoś, kto przedstawia się jako wybawca i stroi w piórka. To spojrzenie, które widzi prawdę pomiędzy oficjalnymi frazesami. I tak jak była dziewczyna, która jednym spojrzeniem rozpoznaje wszystkie twoje słabości, tak miejscowa ludność w jednym sceptycznym geście potrafiła streścić całą groteskę sowieckiej „misji wyzwoleńczej”.Również na stronie „Ja Pomniu” 17 września 2006 roku zamieszczono wspomnienia Aleksandra Gutmana, oficera Armii Czerwonej, który uczestniczył w „wyzwalaniu” Zachodniej Ukrainy. Zapamiętał brak „entuzjazmu” ludności, ale też dał wyraz atmosferze, jaka panowała w wojsku:„Nasze dowództwo głośno mówiło: «…szkoda, że nie ma rozkazu, aby iść dalej, bo dalibyśmy Niemcom «łupnia» i doszlibyśmy do samego Berlina w ciągu dwóch tygodni!»”.Zaś na lokalnym białoruskim portalu „Mozyr News” 17 września 2019 roku zamieszczono wspomnienia mozyrskich weteranów. Ogólnie – są w duchu propagandowym, ale pod koniec przeczytamy:„Oszczędności rodziców mojej żony, Anny i Iwana Timoszczuków, pochłonął zakup ziemi. Latem 1939 roku zamierzali się na dobre rozwinąć. Ale z nadejściem Sowietów wszystko runęło. […] Osadnik [polscy osadnicy, którym oddawano ziemie dzierżawione państwu na wschodzie RP] w naszej wsi był sumienny, pracowity. Zbudował na rzece młyn wodny z kamienia, z którego wszyscy korzystali. Po wojnie [młyn] wysadzili. Razem z nim zawalił się most. Szczyt głupoty! Był wrażliwy [Polak]. Zawsze odpowiadał na prośbę mieszkańców wsi o pomoc. We wsi był szanowany”.I tak też spojrzy była dziewczyna, bez złudzeń. Zniszczyć młyn, zburzyć most – wie, że to akurat potrafisz. Wie, kim jesteś, i ty też wiesz, że ona wie.A po memach – czas na porządekFaktem jest, że 17 września 1939 roku Armia Czerwona, wkraczająca na wschodnie tereny Rzeczpospolitej, była witana przez część Białorusinów, Ukraińców i Żydów, zmęczonych rzeczywistymi lub wyimaginowanymi, rozdmuchanymi przez Moskwę, krzywdami zadanymi przez II RP. Ale wystarczył miesiąc, aby wielu zmieniło zdanie, a później to już nie była kwestia opinii, ale życia i śmierci. Obywatele polscy wszelkiej narodowości byli zsyłani na Sybir, rozstrzeliwani w Katyniu, grabieni przez Sowietów – poznali na własnej skórze, kim są „oswobodziciele”. Przekonał się o tym również trzynastoletni Igor Zakrzewski, polski Rosjanin, który w miasteczku na Podlasiu obserwował wejście Armii Czerwonej z mieszaniną dumy i lęku w sercu. Minęło niespełna półtora roku i:„W lutym 1941 roku, podczas kolejnej akcji nocnych aresztowań, NKWD ujęło […] mego ojca. Osadzeni w łomżyńskim więzieniu, siedzieli w jednej celi z byłymi rosyjskimi podoficerami, bielszczaninem Jarosławem Kostycewiczem i jeszcze Michałem Tymoszyckim ze Szczytów-Nowodworów [naszym, tj. autorów tekstu, przodkiem]. Logicznym było, by rodziny wszystkich zaaresztowanych także miały wspólny los. Wraz z Kostycewiczami, Wołosowiczami i Tymoszyckimi wpakowano nas 20 czerwca 1941 roku do 100-wagonowego pociągu, zdążającego, jak się później okazało, na Ałtaj”.Minęło ponad 85 lat. Tamte doświadczenia to dla wielu sucha podręcznikowa wiedza. Pewnie dlatego nie daje nam emocjonalnego oparcia, jakiego potrzebujemy. Pomocne mogą być więc memy, jak te powyżej. Bo to nie są tylko żarty. To współczesny język w połączeniu z historią pomaga nam dostrzec groteskowość, absurdy i toporność propagandy – zarówno tej sprzed lat, jak i dzisiejszej, putinowskiej.Pamiętajmy jednak, oni się uczą. W 1939 roku nasz ambasador Grzybowski twardo ripostował, że polska władza trwa; już następnego dnia rząd uciekł, a Sowieci rozgłosili to wszem i wobec. Cóż jeszcze? Międzywojenna Polska nie była idealna. Sowieci to wyolbrzymiali, tworzyli filmy, uwieczniali na fotografiach, pisali reportaże o tym, jak to „ludność ich wita”. Niestety, to działało i działa do dziś.Jeśli wykpiliśmy sowieckie kłamstwa z 17 września 1939 roku, to dlaczego teraz nie mieliby sięgnąć po te same, sprawdzone metody? Ich Katajew to Miedwiediew i siedzi na Twitterze, a Mołotow to Ławrow i nagrywa TikToki.A po memach, gdy się już wyśmiejemy, czas na porządek. Zestrzel drona. Zablokuj kanały dezinformacji. Demaskuj kłamstwo. Czytaj też: Wrzesień 1939 roku oczami podlaskich dzieci. Innego końca świata nie było