Rosyjska propaganda w Polsce. „F-16 rozbił się w Radomiu. Fatalny błąd polskiego pilota w stosunkowo prostej sytuacji. Wiele mediów będzie nas przekonywać, że to wina Putina. Ale zawiniło szkolenie i słabe umiejętności pilota”, wpis tej treści ukazał się na platformie X tuż po tragicznym wypadku, w którym zginął mjr Maciej „Slab” Krakowian. Jego autorem jest Piotr Panasiuk, niegdyś polityk Konfederacji, słynący z szerzenia w Internecie prorosyjskiej i antyukraińskiej propagandy. Nie cytuję tych obrzydliwych wynurzeń bez powodu.Panasiuk nie ma żadnych zawodowych kompetencji związanych z lotnictwem. Można by przyjąć, że ferowanie wyroków i krytykanctwo dają mu jakiś rodzaj satysfakcji, co biorąc pod uwagę motywacje wielu innych użytkowników Internetu, nie byłoby niczym nadzwyczajnym. Lecz charakter publicznej działalności tego medialnego aktywisty raczej wyklucza „zwyczajną złośliwość”. Jest bowiem Panasiuk rycerzem nie tylko prorosyjskiej i antyukraińskiej „prawdy”, ale i orędownikiem wszelkich haseł o antyzachodniej i antyeuropejskiej treści, który widzi Polskę w rosyjskiej strefie wpływów, zarówno w sferze politycznej, społecznej, jak i technologicznej (oraz wszelkich innych, których wymienienie zajęłoby zbyt wiele miejsca).Patrząc z tej perspektywy, zacytowany wpis jawi się jako kolejna próba zdezawuowania kluczowej instytucji państwa polskiego – jego armii. Jeśli jeden z najlepszych polskich myśliwców ginie „w prostej sytuacji”, to co to mówi o systemie szkolenia oraz o kompetencjach innych lotników, niedelegowanych do prestiżowej roli pilota akrobacyjnego? Panasiuk sugeruje, że najlepsi polscy piloci są słabi, że całość personelu sił powietrznych jest źle wyszkolona. Próbuje też zasiać ziarno wątpliwości co do technicznych możliwości maszyn, które w Polsce cieszą się statusem kultowych – są symbolem naszych prozachodnich aspiracji, narzędziem przeskoku technologicznego, ale i źródłem finansowych wyrzeczeń, z jakimi wiązało się ich pozyskanie. Ów przekaz zmierza do tego, byśmy – jako odbiorcy – stracili zaufanie do elitarnego i jednego z najefektywniejszych komponentów Wojska Polskiego. Do idei westernizacji sił zbrojnych, a w docelowym zamiarze do armii jako takiej, na którą „nie warto wydawać pieniędzy, skoro i tak jest do niczego”. Kto na takiej refleksji – jeśli na dobre zakorzeni się w głowach znaczącej części Polaków – może skorzystać? Ano właśnie…Główne schematy narracyjneZostawmy Panasiuka – to tylko drobny element szerszego zjawiska. By je opisać, cofnijmy się do początku tego roku, kiedy opublikowany został raport Komisji ds. badania wpływów rosyjskich i białoruskich. O zgrozo, przeszedł on niemal bez echa, mimo iż zawiera alarmujące wnioski. Z prac Komisji wynika bowiem, że Rosja – z wydatną pomocą Białorusi – prowadzi przeciwko Polsce długofalową wojnę kognitywną. Czym w ogóle jest ten rodzaj konfliktu? Najogólniej rzecz ujmując, chodzi o wpływanie na procesy myślowe, emocje i zachowania, by tym sposobem osiągnąć cele polityczne lub wojskowe. Bitwa toczy się na polu poznawczym, integrując elementy wojny informacyjnej, psychologicznej i cybernetycznej. Wykorzystuje się przy tym m.in. media społecznościowe i inne zdobycze technologii do kształtowania opinii, postaw i przekonań jednostek i grup.„Z uwagi na nastawienie polskiego społeczeństwa, rosyjska narracja nie koncentruje się na promowaniu Rosji. Opiera się natomiast na krytyce i podważaniu zaufania do instytucji i procesów demokratycznych, w tym rządu oraz NATO i Unii Europejskiej, zwiększaniu polaryzacji. Wzbudza niechęć do Ukraińców i innych narodowości, wyznań i mniejszości”, czytamy we wstępie do raportu. Rosyjska wojna kognitywna ma doprowadzić do osłabienia i dezintegracji polskiego społeczeństwa (ale i Zachodu, wszak wymierzona jest także w inne kraje naszej wspólnoty).Autorzy raportu wyodrębniają pięć wiodących schematów narracyjnych, stosowanych przez Rosjan wobec Polski i Polaków. Pierwszy buduje wrażenie, że NATO i UE są opresyjne, wrogie, kolonizują swoich członków. Drugi przekonuje, że cywilizacja zachodnia upada, jest dekadencka i zdemoralizowana. Wedle trzeciego, w wojnie w Ukrainie Rosja wygrywa i musi wygrać, co ma związek z czwartym schematem, takim mianowicie, że Ukraina to upadłe państwo, a Ukraińcy nie są narodem. I wreszcie piąty schemat ma nam uzmysłowić, że Rosji – państwa nuklearnego, zwycięskiego w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej – nie można pokonać.Agenci wpływu i użyteczni idiociEksperci i ekspertki Komisji podkreślają, że w Rosji wojna kognitywna jest oficjalnie uznanym elementem prowadzenia działań wojennych. Rosja wydaje na nią od 2 do 4 mld dolarów rocznie. Prowadzona jest w sposób konsekwentny i systematyczny, z inspiracji i przez służby oraz siły zbrojne Federacji Rosyjskiej, dystrybuowana w tzw. konglomeracie dezinformacyjnym (o którym szerzej w dalszej części tekstu). To nie jest tylko „zwykłe” wprowadzanie w błąd. To przede wszystkim wpływanie na opinie i postawy Polek i Polaków oraz procesy polityczne czy gospodarcze.Czytaj też: Śledztwo w sprawie katastrofy F-16. „Przesłuchaliśmy 48 świadków”Jak dokładnie to działa? Rekonstruując ów mechanizm, opieram się o własne wieloletnie obserwacje (choć są one w istotnej mierze tożsame z ustaleniami komisji). Wynika z nich, że choć pierwotne źródła dezinformujące są rosyjskie, wieści idą w nasz świat już nie tyle za sprawą Rosjan, co Polaków. Ludzi, których można podzielić na dwie kategorie. W pierwszej umieściłbym osoby o uprzywilejowanej pozycji, dbające o rosyjski interes poprzez wywieranie wpływu na miejscową opinię publiczną i instytucje. Polityków, naukowców, aktorów, biznesmenów, dziennikarzy; wszystkich, ze zdaniem, których liczą się ich rodacy. A więc i gwiazdy Internetu, funkcjonujące wyłącznie na jego niwie – blogerów, youtuberów, właścicieli lub administratorów serwisów, tematycznych stron i forów. Innymi słowy, agentów wpływu, pełniących swoje role świadomie, choć z różnych pobudek – kryminalnych (szantaż), finansowych czy ideowych. Do drugiej kategorii zaliczyłbym „użytecznych idiotów”. Włodzimierz Lenin – autor tego określenia – posługiwał się nim w odniesieniu do zachodnich dziennikarzy, którzy 100 lat temu chwalili bolszewicką rewolucję, pomijając, umyślnie lub nie, różne jej wypaczenia. Ale ów epitet pasuje także do współczesnych internautów, propagujących korzystne dla Moskwy narracje, a nierzadko czyniących to w zgodzie z własnym postrzeganiem rzeczywistości i bez świadomości wysługiwania się Rosji, ba, w sprzeczności z wyznawanymi antyrosyjskimi poglądami.Przydatne Rosjanom resentymentyKreml już wiele lat temu zdał sobie sprawę, że Rosja nie jest w stanie konkurować z Zachodem w dziedzinie klasycznej technologii wojskowej. Moskwa postawiła zatem na „przeskok generacyjny” – z tym że nie w klasycznym tego zwrotu rozumieniu. Nie skupiła się na zaprojektowaniu i wdrożeniu rewolucyjnych, kinetycznych systemów broni – bo na to nie było jej stać (w wymiarze finansowym, technicznym i intelektualnym). Sięgnęła po bieda-broń, czyli dezinformację, szerzoną za pośrednictwem mediów, instytucji kultury, przedstawicielstw dyplomatycznych, głównie jednak przy użyciu Internetu. W długofalowe kampanie dezinformacyjne zaangażowano wszystkie rosyjskie służby specjalne. Ich celem było i jest doprowadzenie do sytuacji, w której problemy „wrogich” państw – wewnętrzne i w relacjach z innymi narodami – zaczną „grać” na korzyść Rosji. Temu właśnie służy – podkreślmy to jeszcze raz – podsycanie waśni, podważanie zaufania do rządów, instytucji, wiary w sens demokracji i integracji – zarówno militarnej, jak i gospodarczej.„Wrogowie” Rosji sami to ułatwiali, nadając wolności słowa status niezbywalnego prawa i tworząc odpowiednie środowisko technologiczne. To nie Rosja wymyśliła Internet, ale to jej spece od wojny informacyjnej szybciej pojęli, jakie perspektywy stwarza globalna sieć. Dzięki niej możliwe stało się rozpowszechnianie fałszywych i spreparowanych treści, błyskawicznie, licznymi kanałami, tworząc tym samym pozór wielości źródeł. Ów pozór jest efektem nie tylko masowego charakteru działań, ale też ich rozległej automatyzacji (przez co rozumiem także wykorzystywanie technologii AI). Żywymi ludźmi nie dałoby się obsłużyć gigantycznej liczby kont społecznościowych. Gros tych zadań przydzielono więc botom – na bieżąco udoskonalanym programom, zdolnym w coraz większym zakresie zastępować człowieka. Tak powstały całe internetowe siatki, składające się z licznych podmiotów, za którymi tylko niekiedy stoją pracownicy rosyjskich służb lub agenci wpływu.Esencją tych siatek, poza botami, pozostają wspomniani „użyteczni idioci”. To uczestnicy wymiany informacji, niekoniecznie prorosyjscy, za to pielęgnujący przydatne Rosjanom resentymenty (antysemityzm, ukrainofobię, antyamerykanizm, niechęć do demokracji, świata zachodnich wartości itp.), zwolennicy teorii spiskowych lub zwyczajni atencjusze lubujący się w odzewie, jaki generują udostępniane przez nich treści.Długofalowa perspektywaRosyjska wojna kognitywna trwa już od kilkunastu lat, ale nasiliła się wraz z pełnoskalową inwazja na Ukrainę. Główne uderzenie wyprowadzono wówczas w ukraińskich uchodźców i ich przywileje, nadawane rzekomo kosztem Polaków. Ale kwestionowanie faktów dotyczyło również sytuacji na froncie. Animatorzy prokremlowskiej narracji zaprzeczali kompromitacji rosyjskiej armii, jej okrucieństwom, przy okazji cały czas przemycając crème de la crème antyukraińskiej propagandy – treści przypominające o Wołyniu i zbrodni UPA. Przy tej okazji mogliśmy przekonać się, gdzie wcześniej ulokowany był punkt ciężkości rosyjskiej dezinformacji. Już pobieżna analiza profilów społecznościowych najbardziej aktywnych trolli ujawniła, że na przestrzeni lutego i marca 2022 roku przeszli oni z pozycji pandemicznych denialistów na pozycje szukających „prawdy” o toczonym na Wschodzie konflikcie. Już sama szlachetność tej intencji uwiodła wielu niezdolnych do zakwestionowania jej szczerości „użytecznych idiotów” – i jest to jedna z ważniejszych przyczyn stałej obecności i dystrybucji prorosyjskich treści w Polsce.Owe treści nie muszą rodzić pozytywnego skojarzenia z Rosjanami. We wrześniu 2022 roku – gdy Polska była już na dobre zaangażowana w pomoc Ukrainie, a na Wschód posłano m.in. setki naszych czołgów – animatorzy prorosyjskiej narracji zaczęli przekonywać o totalnej nieodpowiedzialności władz RP. Kreślono analogię z przedwojennym „silni–zwarci–gotowi”, wieńczoną konkluzją, że skończy się jak wtedy – tragiczną klęską – i stwierdzeniem, że Polacy „niczego się nie uczą”/„nie wyciągają wniosków z własnej historii”. Zatem niemądre było doprowadzenie armii do „niemalże ogołocenia ze sprzętu”. Naiwnością zaś wiara w stojące za nami potęgi militarne, te bowiem się od nas odwrócą, a w najlepszym razie staną do walki z Rosją, ale Polska zostanie „kompletnie zdemolowana”. „Bo Rosja to wciąż potęga…” I właśnie o to w tym szło – patrząc z kremlowskiej perspektywy. O wywołanie niepokoju, pod wpływem którego Polacy zaczną się zastanawiać, „co by było gdyby?”. W takich okolicznościach pojawia się refleksja dotycząca sensowności wspierania Ukrainy. A w odróżnieniu od Federacji, w państwach demokratycznych władza musi przejmować się głosami obywateli, a ich przestrach i jego konsekwencje – jak choćby postulat, by „nie drażnić Rosji”, mogą się przełożyć na decyzje polityczne.Czytaj też: Rosja może zaatakować kraje NATO. Szef sojuszu podał datęCzy się przełożą? W kontekście Ukrainy pocieszający jest fakt, że nadal wspieramy – jako państwo – wysiłek obronny naszych sąsiadów. Alarmujące za to jest narastające zjawisko niechęci czy wręcz wrogości wobec mieszkających w Polsce Ukraińców. Patrząc szerzej, Polacy nadal są prozachodni, ale rośnie grono euro-sceptyków, a w ostatnich miesiącach coraz większą popularność zyskują publicystyczne głosy podważające wartość natowskich gwarancji bezpieczeństwa (choć po prawdzie, duża w tym zasługa nie Rosjan, ale Donalda Trumpa i jego polityki wobec Starego Kontynentu). Tragiczne zaś są diagnozy dotyczące wewnętrznej polaryzacji – tego, jak wiele, zdawałoby się niemających potencjału antagonizującego kwestii, potrafi nas dzielić. A może być jeszcze gorzej, wszak rosyjskie zabiegi realizowane są w długofalowej perspektywie…