Przed nim historyczna próba. Andrzej Bargiel po raz trzeci wyrusza na podbój Mount Everest. Tym razem wierzy, że góra będzie łaskawa. Ze „szczytu świata” planuje zjechać na nartach. Bez użycia... tlenu. Chce to zrobić jako pierwsza osoba w historii. – Jest miejsce na lęk i strach. Te emocje chronią nas przed robieniem szaleństw – przekonuje w rozmowie z TVP.Info. Pierwsza próba zdobycia Everestu przez Bargiela miała miejsce w 2019 roku. Wtedy przeszkodą nie do pokonania okazał się potężny serak – oderwana masa lodu zawieszona 800 metrów nad lodowcem Khumbu – który stanowił poważne zagrożenie. Po trzech tygodniach oczekiwania w obozie bazowym, Bargiel zdecydował się zakończyć wyprawę i wrócić do kraju.Podczas drugiej próby w 2022 roku, wspinacz dotarł na wysokość 8000 metrów, osiągając Przełęcz Południową. Silne wiatry zmusiły go do przerwania dalszego ataku szczytowego i powrotu do niższego obozu. Z uwagi na pogarszające się warunki pogodowe, intensywne opady śniegu i rosnące zagrożenie lawinowe, podjęto decyzję o zakończeniu ekspedycji.Tegoroczna wyprawa została zaplanowana w oparciu o wcześniejsze doświadczenia. Jej rozpoczęcie przewidziano wcześniej niż w poprzednich latach, co ma umożliwić lepszą aklimatyzację oraz zwiększyć szanse na wykorzystanie tzw. okna pogodowego, które statystycznie najczęściej przypada na połowę września.Czytaj też: Niespodziewana pomoc warta fortunę. Mucha pomogła... golfiścieFILIP KOŁODZIEJSKI: – Za co tak bardzo kocha pan najwyższe góry świata, że znów tam wraca?ANDRZEJ BARGIEL: – Odnajduję tam spokój i harmonię. Codzienność, która nas otacza jest intensywna. W górach można od niej na chwilę odskoczyć. Poza tym przeważa ogromna pasja do narciarstwa. To wielki przywilej, że mam możliwość, żeby spędzać czas w tak wyjątkowych miejscach. Realizuję się. Ciągle mam ochotę tam wracać.Co najbardziej przyciąga do Mount Everestu?Lubię to miejsce szczególnie jesienią. Wtedy nie ma tam tłumów. Zmienia się otoczenie. Spada bardzo dużo śniegu. Nie widać śladów komercyjnej działalności. Ta góra ma niemal 9 kilometrów. Próba jej zdobycia to inspiracja. Jest ciekawość. Zastanawia mnie, jak będę się tam czuł. Jak będzie się czuło tam moje ciało. Ciekawe, czy zjazd na nartach bez użycia tlenu jest w ogóle możliwy. Już samo dotarcie na szczyt będzie sporym wyzwaniem. Trzeba jeszcze zachować siły na powrót. Będzie mnóstwo przestrzeni do działania.Przed panem trzecia próba wejścia na szczyt świata. Czego nauczyły poprzednie próby?Zrozumienia i złapania dystansu do tego, co się robi. Trzeba uszanować to, że nie mamy wpływu na naturę. Trzeba złapać harmonię z otaczającą rzeczywistością i przyrodą. Należy łapać momenty, w których działalność w górach jest w ogóle możliwa. Efektywność działania jest kluczowa. Trzeba być gotowym w każdej chwili i wykorzystywać nadarzające się okazje.Dwukrotna rezygnacja z wcześniejszych ataków szczytowych zmienia podejście do działania przed kolejną wyprawą?Już zapomniałem, co się wtedy działo. I dobrze. Nie wracam tam często. Nie mam w sercu zadry. Nie mam poczucia, że muszę wyrównać rachunki z tą górą. Pasja wygrywa. Mam wokół ludzi, z którymi mogę fajnie spędzić czas w Himalajach. Będę starał się wejść na szczyt. Mocno do tego trenowałem i się przygotowywałem.Mówiło się, że możecie zaatakować ten szczyt od strony Chin. Czy to możliwe?Dwukrotnie próbowałem załatwiać pozwolenia. Formalnie jest to niemożliwe. Odbijałem się od ściany. Chińczycy nie pozwalają rozwijać się turystyce w tym rejonie świata. Nie opłaca się im takie działanie. Środowiska wspinaczy są świadome. Chińczycy boją się krytyki i hejtu. Boją się też, że ponownie w mediach pojawi się temat związany z Tybetem. To główny kłopot. Wolą nie dopuszczać do wypraw w tych miejscach.Musicie być trochę masochistami, żeby podejmować takie wyzwania?Jeśli już to robisz i jesteś fachowcem, masz większe zrozumienie do tego, co się dzieje. Nikt nie chce się męczyć i marznąć. Gdy masz odpowiednie podejście do działania i wystarczającą wiedzę nie jest tak, że walczysz o przetrwanie i życie. To musi być przyjemne. Mam taką filozofię, że robię coś, dopóki odczuwam przyjemność. Jeśli czuję, że nie jest to fajne i zaczynam się męczyć, wycofuję się. Potrzebna jest strategia, dobra organizacja i dobre osoby. Wtedy w trudnych warunkach można działać poprawnie. Zyskane kompetencje i samodzielność w górach pozwalają rozwiązywać problemy.Jak zareagowali najbliżsi, gdy usłyszeli o kolejnej wyprawie?To trudne z punktu widzenia rodziny. Staram się jednak nie przesadzać z nieobecnością w domu. Chcę tam być jak najczęściej. Teraz podejmuję się jednej wyprawy w roku. Mam świadomość, że nie jest to fajne dla najbliższych. Szukam kompromisów.Czytaj też: Znamy pary I rundy Pucharu Polski. Będzie kilka ekstraklasowych meczówRodzice z różnym nastawieniem podchodzili do tej pasji. Jak jest teraz?Jest im trudno. Udało mi się zbudować zaufanie. Jestem odpowiedzialną osobą. Nie robię rzeczy za wszelką cenę. Działalność w górach jest pokazywana w drastycznym ujęciu. Zdarzają się wypadki, które są rozdmuchiwane i atrakcyjne dla mediów. Na miejscu nie jest aż tak źle. Poziom bezpieczeństwa bardzo się podniósł. Procedury mocno się rozwinęły. Sam jestem przewodnikiem wysokogórskim. Znam tę pracę od drugiej strony. Zarządzanie ryzykiem jest kluczową częścią aktywności na takich wysokościach.Doktor Patrycja Jonetzko zadba o wasze zdrowie. Mogliście liczyć na pełne dofinansowanie, jeśli chodzi o zakup leków. Wcześniej też tak było?Czujemy duży komfort. Mamy przygotowywane zaawansowane szkolenia medyczne. Każdy z osobna nosi ze sobą mini szpital. Nie możemy liczyć na to, że lekarz do nas przyleci helikopterem. Leki są opisywane w dwóch językach. Zawsze ktoś na wysokościach może nam pomóc, jeśli nie dajemy rady w pojedynkę. Czujemy się jak uzdrowiciele na wysokościach. Doktor Patrycja daje spokój w teamie. Nie musimy czekać na umawianie wizyty kontrolnej online.Miał pan już sytuacje, w których wcielał się w rolę lekarza?Musieliśmy radzić sobie z chorobami wysokościowymi. Zastrzyki z deksametazonem (lek ten może być pomocny w leczeniu astmy oskrzelowej, krupu, a także w innych chorobach, w których występują obrzęki dróg oddechowych – przyp. red.) to norma. Sprowadzaliśmy też osoby odmrożone. Trzeba szybko reagować. Bierzemy odpowiedzialność za ludzkie życie w trudnych sytuacjach. Mamy w ekipie Jana Gąsienicę-Roja, który jest zawodowym ratownikiem i przewodnikiem międzynarodowym. Fajnie mieć taką osobę na pokładzie.W trakcie ekstremalnych wypraw jest miejsce na lęk i strach?Tak. Te emocje chronią nas przed robieniem szaleństw. Jeśli jest zbyt niebezpiecznie pojawia się strach. Wtedy dochodzi do nas, że nie mamy kontroli nad tym, co się dzieje. Ryzyko rośnie. To normalne. Jednak im jest się większym fachowcem w danej przestrzeni, tym bardziej można przesuwać pewne granice. Trzeba być otwartym na zmianę planu albo wycofanie się z danego przedsięwzięcia.W świecie internetu pojawia się coraz więcej osób, które próbują sił w najwyższych górach świata. W Polsce najgłośniej jest o youtuberze Jakubie Pateckim, który ma już za sobą kilka wejść, między innymi na Mount Everest. Pochwala pan takie aktywności?W górach jest przestrzeń dla wszystkich. Dla różnych środowisk. Jeśli jest się odpowiedzialnym, inwestuje się dużo czasu w przygotowania i ma się fachowców wokół, można osiągać sukcesy. Fajnie, że nasze społeczeństwo się rusza i otwiera na nowe aktywności. Gdy byłem dzieckiem i wychowywałem się na wsi, cały czas biegałem. Wtedy wszyscy patrzyli na mnie, jak na szaleńca. Teraz gdy tam wracam, ludzie uprawiają sport sami dla siebie. Świetnie.À propos internetu. Mierzył się pan z hejtem w sieci?Szczerze? Nie wiem. Nie wnikam w to. Nie jestem królem social mediów. Nie jestem influencerem. Wolę być analogowy. Realizuję pasję. Mamy podzielone społeczeństwo. Jednym się to spodoba, drugim nie. Warto się wspierać. Jestem zdania, że jeśli Polacy próbują coś osiągnąć, to warto trzymać kciuki. Cieszę się, że mogę realizować kolejne cele. Jak długo ma potrwać wasza przygoda w Himalajach?Bilety powrotne mamy zarezerwowane na 25 września. Zobaczymy, jak potoczy się sytuacja...***Kierownikiem ekipy Bargiela w drodze na szczyt jest Tomasz Gaj. W jej skład wchodzą Jan Gąsienica-Rój, Maciej Sulima, Dariusz Załuski, Bartek Bargiel, Bartek Pawlikowski, Patrycja Jonetzko oraz fizjoterapeuta i wieloletni trener Andrzeja Piotr Sadowski.Czytaj też: Cztery polskie drużyny w grze o europejskie puchary. Dwa mecze w TVP