Rozmowa z prof. nauk ekonomicznych. Kiedy Polska przyjmie euro? Jedno jest pewne – jeszcze nie teraz. Czy na przeszkodzie stoi gospodarka, czy raczej polityka? O tym, dlaczego wciąż płacimy w Polsce złotówkami i czy powinniśmy obawiać się unijnej waluty, opowiada w rozmowie z TVP.Info prof. dr hab. Leokadia Oręziak, z Katedry Finansów Międzynarodowych Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, autorka książki „Finanse Unii Europejskiej i strefy euro”. Małgorzata Kryda: Należymy do Unii Europejskiej już od 21 lat. Czy Polska jest wreszcie gotowa na przyjęcie euro?Prof. Leokadia Oręziak: Nie. Wręcz przeciwnie. Polska jest dość daleka od spełnienia warunków wejścia do strefy euro. Chodzi o tak zwane kryteria konwergencji, czyli o niską inflację, dobry stan budżetu, stabilny kurs waluty i odpowiednio niskie stopy procentowe. Poza tym musielibyśmy dostosować prawo, tak, aby NBP był dostatecznie niezależny, zgodnie z wymogami prawa unijnego. Najtrudniejsze byłoby jednak wprowadzenie zmian do konstytucji, które pozwoliłyby Europejskiemu Bankowi Centralnemu przejąć od NBP prawo do emisji pieniądza w Polsce.I to jest według Pani główna przeszkoda? Że trudno będzie osiągnąć w tej sprawie polityczny konsensus i znowelizować konstytucję?Trudno sobie wyobrazić, że w najbliższych latach w Polsce uda się osiągnąć porozumienie co do zmiany konstytucji, a bez tego nie da się wprowadzić euro. Brak tej jednej zmiany całkowicie zablokuje wejście naszego kraju do strefy euro, nawet gdybyśmy spełniali wszystkie pozostałe kryteria. A przecież na to też się nie zanosi w najbliższym czasie. Kluczowy wpływ ma na to trwająca od dawna prawicowa propaganda przeciwko Unii Europejskiej, w tym przeciwko wprowadzeniu euro.Według tegorocznego sondażu 74 proc. Polaków jest przeciwnych wprowadzeniu u nas euro.No właśnie. Przy takich nastrojach społecznych nawet polityk pozytywnie nastawiony do euro, nie opowie się publicznie za przyjęciem tej waluty w Polsce.Bo nie będzie chciał narazić się swoim wyborcom?Tak. Bo żeby spełnić wymagania potrzebne do wejścia do strefy euro, trzeba prowadzić odpowiedzialną politykę finansową, czyli dbać o stabilne ceny i finanse państwa. A to może się wiązać z pewnymi wyrzeczeniami dla społeczeństwa.Jakimi?Naprawianie finansów państwa często wiąże się z koniecznością ograniczenia wydatków albo podniesienia podatków. Może się więc okazać, że trzeba będzie ciąć wydatki, na przykład poprzez wstrzymanie podwyżek dla nauczycieli, lekarzy czy innych pracowników instytucji publicznych. Politycy unikają takich działań, bo wiedzą, że mogą przez nie stracić poparcie. Często decydują się wręcz na rozrzutną politykę budżetową, żeby zdobyć lub utrzymać władzę. Wygodniej jest im „zapomnieć” o euro.A nie chodzi o to, że wprowadzenie euro spowodowałoby duży wzrost cen? Obecnie to tego najbardziej boją się Bułgarzy.To jeden z najczęściej powtarzanych mitów. Przeciwnicy wspólnej waluty od lat straszą, że wprowadzenie euro spowoduje drastyczny wzrost cen. Ale to po prostu nieprawda. Ten straszak jest powielany od dawna, żeby zniechęcić do unijnej waluty zwykłego człowieka. A zwłaszcza mniej wykształconego lub mniej zaznajomionego z tematem. Dane z krajów, które już przyjęły euro, pokazują coś innego: ceny wzrosły, ale minimalnie i tylko na początku. Na przykład inflacja wynosząca na poziomie 3 proc., po wprowadzeniu euro wzrosła do 3,2 proc. To żadna rewolucja.Czytaj też: Za dużo turystów, za mało mieszkań. UE reaguje na problemy z wynajmemPrzecież do dziś krążą jeszcze opowieści, że kiedy euro weszło do Niemiec, wszystko podrożało dwukrotnie.Wtedy, w 2002 roku, rzeczywiście zdarzały się przypadki nieuczciwego przeliczania cen. Na przykład kawa, która wcześniej kosztowała 2 marki, powinna po przeliczeniu kosztować 1 euro. Ale niektórzy przedsiębiorcy celowo podnosili cenę do 2 euro. Przez to ludzie mieli wrażenie, że wszystko nagle podrożało dwa razy. Dane Eurostatu mówią jednak jasno: inflacja w Niemczech w tamtym roku wyniosła tylko 1,6 proc.Dobrze, to załóżmy, że przyjmujemy euro i ceny nie wzrastają. A co zyskujemy?Przede wszystkim – stabilność. Euro to jedna z najważniejszych walut świata, szeroko używana w handlu i finansach. Wprowadzono ją, aby firmy działające na jednolitym unijnym rynku nie musiały ponosić ryzyka zmiany kursów oraz kosztów wymiany walut. Polskie firmy miałyby więc lepsze warunki do prowadzenia biznesu, gdyby naszą walutą również było euro. Za tym idą z kolei stabilne ceny i większe inwestycje.Jak to się przekłada na życie przeciętnego Polaka?Dla zwykłych ludzi euro oznacza niższe stopy procentowe, tańsze kredyty i większą siłę nabywczą oszczędności. Jeśli zostaniemy przy złotym, ryzykujemy jego dalsze osłabienie, a idąc dalej, obniżenie realnej wartości naszych pensji i posiadanych oszczędności w przypadku poważnego kryzysu finansowego. To, że złoty był ostatnio silniejszy, nie znaczy, że tak będzie zawsze.Czyli brak euro w Polsce to efekt decyzji politycznych, a nie czynników gospodarczych?Te dwie kwestie są ze sobą połączone. Dobrze działająca, nowoczesna gospodarka bardzo ułatwia przygotowania do wprowadzenia euro. Nie jest to jednak formalny warunek wejścia do strefy euro. Gdyby Polska – jak na przykład Bułgaria – konsekwentnie prowadziła politykę pieniężną i budżetową nastawioną na spełnienie kryteriów konwergencji, dziś bylibyśmy znacznie bliżej tego celu. Taki proces mógłby wtedy przebiegać łagodnie, nie wywołując skutków odczuwalnych dla obywateli i w efekcie nie powodując napięć społecznych. Tymczasem od 2015 do końca 2023 roku prowadzona była polityka oparta na rozdawnictwie, połączona z gigantycznym marnotrawstwem i defraudacją pieniędzy publicznych. Jej konsekwencją była nie tylko wysoka inflacja, ale też rosnące zadłużenie państwa. Teraz konieczność finansowania dużych wydatków na obronność stawia budżet przed nowymi wyzwaniami.To znaczy, że finanse publiczne są obecnie w złym stanie?Tak tego nie można określić, ale deficyt budżetowy w 2024 r. wyniósł już 6,6% PKB, a w tym roku może wzrosnąć do 7,3%. To już bardzo wysoki poziom i znak ostrzegawczy. Znajduje to wyraz w oprocentowaniu polskich obligacji, które należy do najwyższych w Unii. Wyższe mają już tylko Rumunia i Węgry. To, że inwestorzy żądają dużych odsetek za udzielanie Polsce pożyczek, wynika właśnie ze stanu, w jakim znalazły się nasze finanse publiczne.Czytaj też: „Mówienie nastolatkom, że mogą sięgać gwiazd, jest dla nich krzywdzące”Na co właściwie potrzebujemy tych pożyczek?Polska musi mieć stały dostęp do pożyczek na rynkach międzynarodowych, żeby móc uzupełniać braki w budżecie i spłacać wcześniejsze długi. Dlatego jesteśmy zależni od zaufania inwestorów. Przykład Grecji pokazuje, że bez tego zaufania nie jest możliwe pożyczanie przez dany kraj pieniędzy na rynkach międzynarodowych.Na ile ta groźba poważnego kryzysu jest realna? Przecież mamy obecnie silną gospodarkę, szóstą w Unii Europejskiej, a inflacja ciągle spada. W tym roku gospodarczo prześcigniemy Szwajcarię!Te sukcesy cieszą i warto też pamiętać, że zostały osiągnięte dzięki reformom gospodarczym i integracji z zachodnią Europą. W ciągu ostatnich 35 lat dochód na jednego mieszkańca w Polsce wzrósł aż 3,5-krotnie, przewyższając tempo wzrostu wielu krajów, i to nie tylko europejskich. Nie zmienia to jednak faktu, że sytuacja w finansach publicznych pozostaje trudna.Jak długo jeszcze Unia będzie na nas czekać, aż wejdziemy do strefy euro? Czy może nas ukarać za to, że zajmuje nam to tyle czasu?W traktacie akcesyjnym nie określono terminu wejścia Polski do strefy euro, więc nie ma formalnych sankcji za brak decyzji w tej sprawie. Ale rezygnując z przygotowań, sami odbieramy sobie korzyści – zarówno z samego uczestnictwa w strefie euro, jak i z procesu dochodzenia do niej. Gorsze skutki niż brak decyzji o euro może mieć jednak brak postępu w przywracaniu praworządności.Mniej środków z funduszy unijnych?Tak, ale nie tylko o fundusze chodzi. Jeśli Unia ograniczy swoje wsparcie dla Polski, przeciwnicy integracji europejskiej zyskają dobry pretekst do podważania sensu naszego członkostwa. Będą twierdzić, że skoro korzyści finansowe znikają, to nasza dalsza obecność w Unii staje się bezcelowa. Tymczasem największa korzyść z bycia w Unii to swobodny dostęp do wielkiego unijnego rynku dla polskich towarów rolnych i przemysłowych.Polexit to już naprawdę czarny scenariusz.Katastrofalny, zwłaszcza gospodarczo. Widzimy to na przykładzie Wielkiej Brytanii, która przez Brexit poniosła gigantyczne straty. Nic dziwnego, że większość Brytyjczyków pragnie teraz powrotu do UE. Nie możemy dopuścić do tego, żeby taka sytuacja powtórzyła się w Polsce – czyli żeby przeciwnicy Unii, poprzez oszustwa i manipulacje opinią publiczną, doprowadzili do wyjścia Polski z UE.Proszę więc powiedzieć, co to by oznaczało dla Polski. Ku przestrodze.Polska zostałaby całkowicie osamotniona – zwłaszcza w konfrontacji z autorytarnymi reżimami na Wschodzie, które nie mają oporów przed użyciem siły wobec swoich sąsiadów. Stracilibyśmy nie tylko sojusze i wsparcie militarne, ale też wolny dostęp do wspólnego rynku i unijnych środków. Gospodarczo oznaczałoby to kompletną marginalizację kraju i ubóstwo dla milionów Polaków. Politycznie – całkowity upadek demokracji, bo nie byłoby już wsparcia ze strony unijnych instytucji dla utrzymania praworządności.Co w takim razie powinniśmy zrobić?Potrzebna jest polityka, która zapewni krajowi międzynarodową konkurencyjność. Spełnienie kryteriów konwergencji jest ważne nie tylko po to, by wejść do strefy euro, ale by mieć dobry, silny pieniądz i rozwijającą się gospodarkę. Niestety nic co dobre, nie jest za darmo. Zawsze wymaga starań i wysiłku społecznego.Czytaj też: Skazani na... czekanie. Kara śmierci w USA w kryzysie