Chce kolejnych miejsc na podium. 19-letnia Wiktoria Gajosz ma za sobą kilka szalonych miesięcy. Życie jej nie oszczędzało. Najpierw musiała poradzić sobie z osobistymi problemami – jej ojciec doznał udaru. Później opuściła rodzinny dom. Potrzebowała spokoju. Podjęte decyzje przybliżały ją do sportowego sukcesu. Finalnie mogła wznieść ręce w geście triumfu. Od kilku dni jest posiadaczką brązowego medalu z mistrzostw Europy juniorów. – Chcę kolejnych sukcesów – mówi w rozmowie z TVP.Info. FILIP KOŁODZIEJSKI: – Niedawno wróciłaś do Polski z pierwszym medalem międzynarodowej imprezy. W trakcie rywalizacji w Tampere były wzloty i upadki. Jak podsumujesz czas spędzony w Finlandii?WIKTORIA GAJOSZ: – Jechałam na międzynarodową imprezę z pozycji liderki. Niestety, już w trakcie mistrzostw Polski we Włocławku nie czułam się dobrze. Nie był to mój szczyt formy. O wiele lepsza byłam w czerwcu. W głowie pojawiło się zaniepokojenie. Mimo to, pojechałam walczyć o medal. Indywidualnie się nie udało. Już w półfinale zabrakło sił na dystansie 200 metrów. Było mi bardzo przykro. Promyk nadziei nagle zgasł. Najwidoczniej, nie było mi to dane. Nawet, gdybym awansowała do decydującego biegu, nie wiem, czy dałabym radę pojawić się na starcie.– Dlaczego?– Zaczął mnie boleć przywodziciel. Naciągnęłam go. Pojawił się znak zapytania, czy będę mogła pomóc koleżankom w biegu sztafetowym. Na szczęście się udało. Sztab medyczny stanął na wysokości zadania. Koniec końców, pomogłam w wywalczeniu brązowego medalu. Byłam z siebie dumna.– Czego nauczył cię ten wyjazd?– Dwa ostatnie dni były jak rollercoaster. Najpierw płakałam ze smutku. Potem z radości. Gorsze momenty uczą jednak o wiele więcej niż udane, medalowe występy. Niedosyt niby pozostał, ale postaram się wyciągnąć wnioski. Nigdy nie wiadomo, co może nas spotkać kolejnego dnia. Należy się cieszyć z tego, co napotkamy na drodze. Jestem z siebie dumna. Zebrałam cenną lekcję na przyszłość. Musimy wiele poprawić z trenerem, by dowozić dyspozycję na najważniejsze występy. Nie jestem na niego zła. Specyfika treningu się zmieniła. Dostosowuję się do nowości. W tym roku byłam bardziej zmęczona. Pojawiały się drobne kontuzje i... zawirowania w rodzinie. Musiałam wprowadzić lżejsze treningi. Lepiej teraz niż później. – Poruszyłaś kluczowy temat – zawirowania w życiu prywatnym. Opowiesz o tym co nieco?– Jestem osobą, która o problemach mówi bezpośrednio. Nie chce takich tematów tłumić. Potem może być tylko gorzej. Mam coraz więcej osób na Instagramie, które również dopytują, co się dzieje. Wielu zaczęło nawet uprawiać sport dzięki mnie. Mówią, że jestem dla nich inspiracją. Dostaję dużo pozytywnych wiadomości. To bardzo cieszy. Bardzo pomogli mi przetrwać trudny czas. Zawsze podkreślam, że nie biegam tylko dla siebie. To sukces każdego z nas. A wracając do gorszych chwil, najtrudniejszy był moment, gdy mój tata zachorował...Czytaj też: Lech powalczy w eliminacjach Ligi Europy. Wiadomo, z kim zagra– Co dokładnie się stało?– Miał udar. To wydarzyło się nagle. Byłam w dużym szoku. Dodatkowo, był to czas, w którym zdawałam matury. Trudno było się pozbierać. Trener zauważył, że nie jest kolorowo. Odpuściliśmy kilka jednostek treningowych. Sama jestem zdania, że nic nie dzieje się z przypadku. Kolejna cenna lekcja w życiu.– Życiowa sytuacja została opanowana?– Nie będę ukrywać, że postawiłam na siebie. Zdawałam sobie sprawę, że muszę to zrobić. Chciałam zadbać o każdy detal. Nadal jestem młoda. Mam swoje życie. Aktualnie mieszkam sama. Nie mam, na tę chwilę, dobrego kontaktu z rodziną. Nie staram się go podtrzymywać. Brzmi to trochę brutalnie, ale potrzebuję przerwy od tego, co się dzieje. Sytuacja nie jest dla mnie prosta. To o wiele bardziej skomplikowany proces, niż się może wydawać. Musiałam zadbać o głowę i psychikę. Doszło duże zmęczenie sezonem. Potrzebowałam wyciszenia i podbudowania pewności siebie, bo po biegach na 200 metrów mi jej zabrakło. Nie chciałam zajechać organizmu.– Dorosłe życie przytłoczyło?– Już od drugiej klasy liceum wiedziałam, że chcę spróbować żyć w pojedynkę. Nie będę jednak ukrywać, że przeprowadzka była dużym szokiem. Zajęło mi trochę czasu, żeby „zgrać” się z Lublinem. Na początku nie miałam komfortu w codziennym funkcjonowaniu. Nowe środowisko. Nowe miejsce do trenowania. Nowi ludzie i inne zasady przygotowań. Wykonuję ćwiczenia z kartki. Nie widuję się z trenerem zbyt często, ale to się ma zmienić. Za mną naprawdę szalony czas. Jest przebojowo. Był to też trudny okres dla mamy. Starała się trzymać kontakt. Kontrolować to, co robię. Jednak po czasie chyba pogodziła się z tym, że wchodzę w dorosłe życie z „buta”. Zaakceptowała to, co się dzieje. – Miałaś to szczęście, że w młodym wieku, pod skrzydła wzięła cię Justyna Święty-Ersetic. Jak wyglądał kontakt z mistrzynią olimpijską w jednym pokoju?– W trakcie drużynowych mistrzostw Europy czułam się jak dziecko i mały krasnal. Wokół mnie były same gwiazdy polskiego sportu. Wcześniej oglądałam ich tylko w telewizji. Bałam się, że będę traktowana nie na równi. Mile się zaskoczyłam. Atmosfera była znakomita. Rozmawiałyśmy z Justyną w pokoju. Szybko skróciła dystans między nami. Uspokoiła mnie. Było dużo śmiechu. Nie mam na co narzekać. Bardzo się stresowałam. Niepotrzebnie. Liczę, że w przyszłości będę miała jeszcze okazję, żeby poprzebywać w gronie najlepszych lekkoatletów w kraju. Dużo wyciągnęłam z tego czasu.Czytaj też: PZPN ogłosił rywala kadry. To uczestnik mundialu 2026– Była też historia z... ketchupem, ale nie chcę niczego przeinaczyć. Oddaję zatem głos.– Oj, tego się nie spodziewałam. Przeszłam chrzest bojowy. To była niespodzianka. Poszłam na spotkanie organizacyjne, ale „mama i tata” całego teamu, czyli Natalia Bukowiecka i Piotr Lisek mieli nieco inny plan. Pod ręką był tylko ketchup. Wzięli go i wysmarowali młodzież. Śmiałam się, że zabrakło jeszcze majonezu. Wtedy wyszłyby biało-czerwone barwy. Byłoby bardziej patriotycznie. Zapamiętam ten moment na długie lata. Była świetna atmosfera. Zrozumiałam, że nie jesteśmy robotami i w rywalizacji na najwyższym poziomie też jest czas na relaks i dobrą zabawę.– Kibice i eksperci z jednej strony porównują cię do najlepszych 400-metrówek na czele z Natalią Bukowiecką. Z drugiej strony, mówią, że możesz być godną rywalką dla Ewy Swobody na sprinterskim dystansie. Gdzie czujesz się pewniej?– Bardzo lubię odpowiadać na to pytanie. Pamiętam, że na jednym z treningów, gdzie miałam do przebiegnięcia 100 i 150 metrów, po powrocie do domu poczułam niedosyt. Chciałam więcej. Potem jednak się otrząsnęłam i powiedziałam w głowie: „Kurde. Czy Ty oszalałaś? Czy Ty nie pamiętasz, jak to boli?”. Na tę chwilę nie widzę się w roli ani Natalii, ani Ewy. Jestem uniwersalna. Pokazałam, że mogę biegać na 100, 200, 300 i 400 metrów. Radzę sobie bardzo dobrze. Muszę jednak poprawić wytrzymałość. Zrobię to z głową. Na spokojnie. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Nie chcę rzucać żadnych deklaracji. Jestem trochę szalona. Lubię, gdy wiele się u mnie dzieje.– A widziałabyś siebie w jeszcze innej konkurencji?– Za dzieciaka chciałam iść w wielobój. Biegałam, skakałam wzwyż i w dal. Niby nie lubiłam biegać przez płotki, ale po czasie się to zmieniło. Chciałam spróbować nowości. Trudno było nade mną zapanować. Jestem wielozadaniowa, chociaż trener Damian Leszczyński przekonał mnie do krótkich dystansów.– Pojawisz się jeszcze na bieżni w tym sezonie?– Jest plan, żebym wystartowała w gronie seniorów. Nie wiem, czy to się uda. Zobaczymy, jak potoczy się sytuacja zdrowotna. Nie chcę ryzykować. Lekarz w Finlandii podawał mi domięśniowy zastrzyk znieczulający. Sam powiedział, że to, co zrobiłam to był „gwałt natury”. Dlatego na spokojnie podejdę do kolejnych występów. Jeśli będzie źle, odpuszczę. Jestem jednak bardzo uparta. Robię wiele rzeczy na własną odpowiedzialność...Czytaj też: Bójka piłkarzy Rakowa i Maccabi. Osobliwa relacja izraelskich mediów