Nowe narzędzia, potrzeby te same. Gdy media piszą o Alfach, brzmią jak rzecznik rządu po nieprzespanej nocy: „brainrot to ich rzeczywistość”, a „Skibidi Toilet” – język. Tymczasem Lily (15 lat) i Filip (11 lat) rozbrajają te klisze. Ona w nocy pochłania monografie o czarnych dziurach, on tropi dezinformację na Reddicie. I rzucają manifest: nie piszcie „o” nas, piszcie „z” nami. Uwaga, będzie nudno, ale wytrzymajcie, bo…Poniższa całostka, to kolaż cytatów z mediów (2024-2025) i celowo ilustruje paternalistyczny język, którym dorośli opisują pokolenie Alfa. To antywzór, demaskujemy go w dalszej części.„Pokolenie Alfa mówi, co myśli” i „to wyzwanie dla rodziców”. „Gdy 12-letnia Lena sprzedaje bransoletki na Vinted (sama robi zdjęcia, pisze opisy, obsługuje klientów!), a 9-letnia Anastazja ogląda YouTube’a z koleżankami na podwórkowej ławce”, „czujemy się [my, dorośli] jak bohaterowie tekstu «Mam 26 lat i... nie rozumiem memów pokolenia Alfa»”. „Wystarczyły klipy z głową w kiblu śpiewającą «Skibidi», by wielu młodych [ale już pełnoletnich] poczuło się staro”, bo „Skibidi Toilet jest jak dotąd «najznamienitszym» memem pokolenia Alfa”, gdzie „ludzie-toalety... zamierzają przejąć władzę nad światem”, a „ich głównymi przeciwnikami są odziani w garnitury ludzie z kamerami zamiast głów”. Tymczasem „dla dzieci to nie tylko rozrywka – to ich język”. „«Kto?» oznacza brak zainteresowania, «Sigma» – osobę sukcesu, «Rizz» – charyzmę (Słowo Roku 2023 Oxfordu!), «Bambik» – początkującego gracza”. „Słowa, które dla starszych generacji są hieroglifami”.Tymczasem „branża beauty zaciera ręce”, gdyż „dzieci z pokolenia Alfa wykazują niezwykłe zainteresowanie pielęgnacją skóry”. „Nigdy nie pomyślałabym, że kupię krem nawilżający dla swojego dziecka – przyznaje [zapytana kobieta], której córka ma obsesję na punkcie nawilżania”. „Zamiast lalek Barbie na listach życzeń znalazło się coś nieoczekiwanego: kosmetyki”, „a rodzice łapią się za głowę”.Czytaj także: Dyplom i upór. Jak pierwsza polska lekarka złamała system„Tu jednak pojawia się paradoks: gdy 81 proc. Alf marzy o pracy «na swoim», 65 proc. już zarobiło pierwsze pieniądze, często wykorzystując do tego technologię”, a „Lea (10 lat) coraz częściej ma krwotoki z nosa – możliwy efekt nadmiernego czasu przed ekranem”. „Syn jest bardzo mądry... ale czasem boję się, że nie nadążam za tym, co on czuje – mówi matka 11-latka”. „Ich pewność siebie bywa odczytywana jako lekceważenie”, choć to często „oznaka komfortu w kwestionowaniu konwencji”.„Jesteśmy częścią tego samego błędnego koła” [Boomersi, Iksy, Igreki, Zetki i Alfy]. „Platon bał się, że pismo osłabi pamięć, Thoreau – że telegraf zasypie świat śmieciami, my zaś drżymy, że «zombie scrolling» dostarcza mózgowi więcej bodźców, niż jest w stanie przetworzyć”. „Czy «brainrot» (zgniły mózg, Słowo Roku 2024 Oxfordu) to cena za bycie «liderami przyszłości»?” A może po prostu „nowy system operacyjny” dla pokolenia, które do 2025 r. osiągnie 2 mld i „może stać się najbogatsze w historii?”.Posłuchajmy Lily i FilipaZatem to kolaż cytatów. Z portali medonet.pl, natemat.pl, mamadu.pl, businessinsider.com.pl, kobieta.onet.pl, „Tygodnika Powszechnego”, „Forum Mleczarskiego” i kilku innych miejsc. Trochę też z naszego własnego tekstu w jednym z tygodników opinii. Brzmi dziadersko? Brzmi. Czuć mansplaining? Tak właśnie. Jakby przemawiał rzecznik ministerstwa po trzecim espresso i nieprzespanej nocy.Co zamiast?Zamiast kolejnych debat o tym, czy młodzież jeszcze czyta lektury, czy już tylko scrolluje TikToka – posłuchajmy naszych znajomych ekspertów. Filipa, jedenastolatka z Polski, który tropi fakty jak pies gończy. Albo Lily, piętnastolatkę z Anglii, która każdej nocy zanurza się w świat emocji, memów i fandomów.Czy w środku jest człowiek?„Nie mówcie, że lubimy wiersze. Nie lubimy. Serio😝” – pisze Filip, którego zapytaliśmy na komunikatorze i dorzuca emoji z wymiotującą buźką🤮. Poezja szkolna to dla niego nudna bajęda, a internet? To encyklopedia totalna. Gdy tylko zobaczył plakat do serialu Spider-Man na Disney+, zamiast odpalić zwiastun, wskoczył w Wikipedię, a potem zaczął grzebać w historii streamerów, których konta wyparowały bez śladu. U Filipa liczy się szczegół – liczby, daty, źródła. Każde zdanie musi dać się zweryfikować. Emocje? Tylko jeśli można je zapisać w procentach albo wyrazić emotką.Lily z kolei traktuje nocne scrollowanie jak osobisty rytuał. Zapada zmrok i jej telefon zamienia się w portal do mikroświatów, w których naprawdę coś się dzieje. „Czytałam wątek na Tumblrze o nowej adaptacji Percy’ego Jacksona – wszyscy pisali, który aktor jest najsłodszy. Nie mogłam przestać się śmiać😂 i scrollować!” – czytamy. Posłała wtedy dziesiątki komentarzy i gifów. Nie po to, żeby coś zrobić. Po to, żeby być z innymi.Czytaj także: Toalety mówią o nas więcej, niż myślimy „Postęp, nieudolności, nadzieje”I właśnie tu leży sedno. Większość treści „dla młodych” powstaje bez ich udziału. Piszą je dorośli, często przy wsparciu AI, szyjąc rzeczywistość na miarę własnych wyobrażeń. Młodzi wyczuwają to błyskawicznie. Mają radar na ChataGPT – i wychwytują treści generowane z 90-procentową skutecznością.Spójrzmy w dane: z badania Common Sense Media z 2024 r. wynika, że 62 proc. nastolatków czuje, że nie ma żadnego wpływu na to, co zobaczy. W efekcie emocjonują się tym, co niekoniecznie do nich trafia – ale od czego nie potrafią się oderwać. Świat bez końca. Echo bez treści.Dlatego tak bardzo potrzebują klucza – czegoś, co pomoże im oddzielić szum od sygnału, mem od emocji, info od manipulacji. Czasem tym kluczem jest błędny zaimek. Celowy błąd językowy. Bo AI tego nie robi. A oni chcą być pewni, że za tekstem stoi ktoś prawdziwy. To po pierwsze. I trudno nie oprzeć się wrażeniu, że robimy wielkie koło. Bo media to słowo z łaciny, które oznacza „środek”. A kto powinien być w środku – dzieci nie wątpią – człowiek.Mimo różnic, łączy ich instynkt łowcy treściLily z precyzją wybiera swoje cyfrowe przystanie: „Śledzę @bookishbex [blogerka, raczej niszowa] na Instagramie – jej mini-recenzje są szczere i mega zabawne, nie udają, że przeczytała wszystkie książki świata”. Jej drugim must-have jest lizapalmerxx na TikToku: „Super ciekawostki o książkach podane z fajnym przekazem, nie jak w szkole”. To jej mapa do świata, w którym treść musi łączyć autentyczność z rozrywką, gdzie forma waży tyle samo co przekaz. Jak to znalazła? Szukała „czegoś o książkach” i „algorytm wyświetlił”.Młodszy o cztery lata Filip przemierza inne szlaki: „Czytam Reddita i inne mniejsze fora, głównie po szkole. Szukam odpowiedzi na rzeczy, które mnie wkurzają albo ciekawią, a w klasie nie ma czasu pytać”. Jego eksploracja przypomina śledztwo – specjalistyczne wątki, wąskie subreddity czy niszowe grupy dyskusyjne tworzą nieformalny system peer review, w którym selekcjonuje się twarde dane i weryfikuje teorie, zanim cokolwiek zostanie puszczone dalej.Czytaj także: Demon-kobieta. Więcej niż kryminał z Galicji WschodniejGłosy Lily i Filipa – choć różne – twardo stawiają sprawę struktury przekazu. „Dorośli uwielbiają wielowarstwowe wstępy, jakby bali się od razu dać nam mięso” – zauważa Lily z przekąsem. To nie tylko zarzut wobec stylu, ale i krytyka tradycyjnego schematu, który od stu lat wbija się do głów marketingowców sprzedających treści, czyli AIDA (Attention (Uwaga)-Interest (Zainteresowanie)-Desire (Pożadanie)-Action (Działanie), który w wersji online często rozwleka się tak bardzo, że algorytmy oceniają niski wskaźnik „time on page” (czas na stronie) i obcinają widoczność tekstu. Młodzi zdają się mówić: „my wolimy prosty schemat: „Tu jest hook (haczyk), tu wartość – teraz działam”.Przy czym dzieci nie ukrywają, że mają ambiwalentny stosunek do algorytmów. Korzystają z mechanizmów optymalizacji treści, przyjmują to, co im podrzucają platformy – ale coraz częściej, jak mówi Filip, „robimy bekę” z tego, co się wyświetla. O casusie Tomasza Lisa, który dziwił się, że wyświetlają mu się reklamy roznegliżowanych kobiet, nie ma już mowy. Zatem – po drugie – młodzi dobrze wiedzą, że „to, co widzisz, nie jest tym, co widzisz” – jak celnie zauważa Lily.I bynajmniej nie jest to wyrok dla długich form„Umiem czytać długie rzeczy, kiedy ich naprawdę potrzebuję albo jestem mega zainteresowany” – tłumaczy jedenastolatek. To refleksja, która sprawia, że konwencjonalny podział na „krótkie vs. długie” przestaje mieć sens: liczy się celowość treści – intencja i kontekst odbiorcy. Kiedy Filip szuka rozwiązania problemu w grze albo chce zrozumieć, jak działa silnik sztucznej inteligencji wykorzystywany w nowej aplikacji, przeczyta nawet bardzo długi post – o ile widzi w nim obietnicę konkretnych odpowiedzi. Wtedy Internet staje się autentycznym laboratorium wiedzy, a nie tylko rynkiem clickbaitów.Lily dodaje: „Daj mi temat, który mnie wkręci, a pochłonę 5000 słów bez mrugnięcia okiem! True crime? Kosmos? Głęboka analiza ulubionego serialu czy książki? Proszę bardzo! Ale to musi być napisane dla ludzi, którzy już są w temacie, a nie dla tych, co dopiero się budzą. Chcę czuć, że autor wie, o czym mówi, i nie traci mojego czasu”.Więc problemem nie jest długość ani skrótowość, lecz fałszywe założenie o jednolitym odbiorcy. Gdy treść trafia w punkt – jest autentyczna, ma jasno postawiony cel i szanuje czas odbiorcy – wtedy znika granica między haczykiem a rozbudowaną analizą. Dopiero wtedy można wyjść poza szablon „dla młodych” i tworzyć treści, które nie tylko zostaną przeczytane – lecz przede wszystkim zapadną w pamięć i będą żyły. A owo życie – co jest trzecią konkluzją – mierzy się komentarzami, lajkami i emoji.Czasem esej, czas postPytamy jeszcze Lily i Filipa o ulubione formaty treści. Odpowiedź jest zaskakująco jednoznaczna: w ich cyfrowym świecie e-booki nie mają sobie równych. „Są po prostu łatwiej dostępne – stwierdza Filip. – Mogę mieć tysiące w jednym urządzeniu”. Lily dodaje: „Mogę czytać w ciemności bez lampki, nawet gdy rodzice już śpią, to ogromny komfort i gwarancja, że mnie nie przyłapią”, stawiając kropkę ikonką chrapiącej osoby😴.Czytaj także: Zabić posła. Warszawski kryminał z podlaskim sercemTen pozornie prosty wybór e-booków kryje jednak znacznie głębszy trend: odejście od linearnej, jednolitej narracji ku hybrydowemu modelowi konsumpcji treści. Cyfrowa biblioteka w kieszeni nie wyklucza krótkich form – przeciwnie, oba typy współistnieją jak uzupełniające się narzędzia.Z drugiej strony Filip zaznacza, że „raczej nie wyciąga się czytnika w szkole”. Tam scrolluje „wpisy z poradami albo ciekawostkami, bo to mniej rzuca się w oczy i można zrobić to w kilka sekund między lekcjami”.Lily potwierdza istnienie „stealth mode”, czyli – jak mówi – „trybu niewidzialności”, o którym dorośli słyszą najczęściej w kontekście myśliwców.W jej angielskiej szkole wygląda to tak: czyta wątki na Twitterze po kryjomu pod ławką, ze słuchawką przykrytą włosami zerka na Insta Stories, a wideo z TikToka włącza, gdy stoi w kolejce do stołówki. Dodaje emoji „tajemnica”🤫 i pisze: „To moje szkolne szybkie strzały informacji”.Ale granica między głębokim czytaniem a migawkowym pochłanianiem treści nie przebiega już między przestrzeniami – domem, biblioteką, autobusem – ale między kontekstami. To, jak długo czyta młody odbiorca, zależy od jego trybu dnia, poziomu zaangażowania i potrzeby „niewidzialności”.Czytaj także: „Nie pytaj o cenę - wszystko za pensa”. Jak I Rzeczpospolita współtworzyła LeedsI tu dochodzimy do czwartego wniosku: prawdziwe potrzeby młodych odbiorców nie zależą od liczby znaków ani formatu pliku. Jeśli media potrafią zaoferować treść tak elastyczną, jak jej odbiorcy – wtedy znajdą w dzieciach odbiorców. Więc – po piąte – Filip nie zajrzy na portale oferujące publicystyczne czy analityczne teksty. A Lily w Anglii nie sięgnie po media takie jak BBC. Ale nie dlatego, że „są za młodzi” na poważne treści – tylko dlatego, że klasyczne internetowe media nie oferują im równocześnie dłuższych tekstów i kiedy trzeba, strzałów informacyjnych.Humor i „porady do rzycia”Drążymy, co potrafi ich zatrzymać przed ekranem na dłużej. Lily odnajduje się w innym formacie: „Uwielbiam podcast Stuff You Should Know. Jest taki luźny, zabawny, serwuje randomowe ciekawostki o wszystkim – od historii gumy do żucia po czarne dziury – i nigdy nie czuję nudy. To jak gadanie z kumpelami, które akurat wiedzą mnóstwo dziwnych rzeczy”. Dzięki temu nawet półtoragodzinny odcinek staje się okazją do wspólnego śmiechu, refleksji i dzielenia się emocjami.Więc po szóste – ich wspólna recepta na dobry tekst, ale też podcast albo wideo obraca się wokół trzech filarów. Praktyczność: „Dajcie nam tip, który można wprowadzić w życie od razu, serio. Jak radzić sobie ze stresem przed klasówką, jak zaczynać mały biznes online, jak organizować czas w pandemii – coś, co od razu można zastosować, nieteoretyzowanie” – mówi Lily. To dowód, że nastolatki nie boją się wyzwań, ale nie chcą pływać „w oceanie bzdetów” – mówi dosadnie.Następnie humor i bezpośredniość. W kilku słowach musi się odbić ich rzeczywistość, język, który znają, i dowcip.I wreszcie autentyczność: „Nie bójcie się GIF-ów, literówek, momentów OMG, to nie do wiary! Dla nas to znak, że jesteście ludźmi, a nie maszyną. Takie teksty się czuje!”. To wezwanie do porzucenia firmowego języka na rzecz ludzkiego tonu, który pozwala młodym rozpoznać w autorze sojusznika, a nie copywritera. Filip zaś apeluje o „porady do rzycia”.Żenująca żenadaNa koniec pytamy o to, czego brakuje dzieciom w mediach tworzonych przez dorosłych. Filip nie owija w bawełnę: „Gdzie są teksty o naszych dziwnych hobby?”. Lily rozwija ten wątek: „To nie zawsze jest impreza do rana! Dorośli redaktorzy NIGDY poważnie nie piszą o tym, jak nastolatki naprawdę zakładają małe firmy! Sprzedajemy handmade, prowadzimy vintage’owe sklepy online, pomagamy lokalnym firmom w social media. To się dzieje na masową skalę, a o tym się milczy”. A jeśli nawet takie teksty powstają, to pisane są z perspektywy poważnego portalu ekonomicznego, gdzie osądza się potencjał ekonomiczny młodego pokolenia, krytykuje, szacuje, prognozuje, ale „nie ma rad, jak rozwijać konkretnie działalność, co z podatkami, kiedy dopisać od dochodów rodziców?” – pisze nam Lily. Dodajmy, że już sto lat temu Korczak w książeczce „Bankructwo małego Dżeka” pokazywał dzieciom, jak pisać biznesplan.Czytaj także: W cieniu „dziadka Hitlera”. Lecimy śladami BaumanaGłos Lily i Filipa obnaża brak tzw. narracji hemipelagicznych – takich, które opisują życie na pograniczu szkoły, pasji i przedsiębiorczości, gdzie codzienność miesza się z pierwszymi lekcjami odpowiedzialności i samodzielności.Jeszcze bardziej zaskakuje dojrzałość naszych rozmówców w kwestii polityki – tematu, który media „dla młodych” zwykle omijają szerokim łukiem. Filip mówi: „Chcę czytać o polityce – tak, jak czytają rodzice”. Lily dodaje: „Podajcie mi politykę w formie, która nie zanudzi! Memy, krótkie wideo z konkretnymi faktami, infografiki, które w minutę wyjaśniają co i jak. Zero patosu, zero zadęcia, zero wielkich słów, których i tak nikt nie rozumie. Mówcie naszym językiem, o waszych sprawach”.„Polityka, ekologia, wojna w Ukrainie – to nas nie nudzi” – mówi Lily. – „Ale podajcie to bez patosu: memy, infografiki, zero wielkich słów!”. Gdy pytamy o programy „dla młodych” w angielskiej telewizji, odpowiada bez wahania: „Polityk w środku, my wokół i dekoracja z graffiti. Żenująca żenada”.Rcaja„Nie traktujcie nas jak temat badań czy «fenomen» do opisania. Piszcie o naszym RZECZYWISTYM życiu” – apeluje Lily. To nie jest prośba, lecz wyraźne żądanie pokolenia, które nie zamierza być sprowadzane do kilku klisz.A jaka jest reakcja na teksty pisane przez czterdziestolatków, którzy próbują „zgadywać” albo – co gorsza – „naśladować” młodzieżowy język? Dramatyczna i bezlitosna. Filip wzrusza ramionami, gdy przesyłamy mu linki do portali najpopularniejszych polskich tygodników. Wyświetla po kolei i kwituje za każdym razem tak samo: „to mnie nie obchodzi🤷♂️”.Czytaj także: Rechrobryzacja – podpowiadamy, jak urozmaicić repolonizacjęW końcu, jak odróżnić fałszywy „młodzieżowy” ton od głosu, który naprawdę rezonuje? Filip nie wątpi: „jak osoby, które ZBYTNIO chcą się poczuć młodo”. Lily jest precyzyjniejsza: „Wystarczy jedno źle użyte, przestarzałe słowo, hashtag z raportu marketingowego albo tekst pełen drewnianego entuzjazmu („Ekstra młodzieży!”). Od razu wyczuwamy fałsz”. Jest dumna ze swoich kompetencji językowych.Nie chodzi więc o styl, tylko o słuch – i gotowość do uczenia się. Zatem – po dziewiąte –rada dla tradycyjnych redakcji jest prosta: „Gdyby dorośli dziennikarze naprawdę wiedzieli, o czym gadamy na przerwach, co nas śmieszy, co nas wkurza, o czym marzymy, a nie tylko myśleli, że wiedzą, o czym powinniśmy mówić – ich teksty byłyby dla nas” – mówi Lily.Czyżby więc to nie była kwestia formatu ani platformy, tylko uważności? Filip ujmuje to słowem „rcaja!” i emoji🤯. Nie wiemy, co to znaczy. Pytamy, czy to literówka, ale on się upiera: „rcaja!” – i dodaje: „chcę treści, o których po przeczytaniu czy obejrzeniu powiem rcaja!”.Myślimy nad tym. Mógłby być z tego chwytliwy skrót: RCAJA czyli R – jak rewelacja, C – celność, A – autentyczność, J – jawność i A – akceptacja.Pointa: piszmy „z” nimiI choć to nie pada w naszej korespondencji z Lily i Filipem, to „po dziesiąte” będzie mieć dwa podpunkty:a) Od Platona, który bał się pisma, po dzisiejsze lęki przed „brainrot”, starsze generacje zawsze widzą w nowych mediach zagrożenie.b) Najnowsze pokolenie, którego pamięć i inteligencja wykraczają poza ich głowy – hulając w chmurze danych – wymusi rewolucję w komunikacji. Jaka to będzie formuła – nie mamy zielonego pojęcia. Ale warunek jest jeden, żebyśmy nie zostali w tyle: musimy przestać pisać „o” nich, a zacząć pisać „z” nimi.