„Byleby nie doszło do rewolucyjnego załamania”. Białoruski dyktator Alaksandr Łukaszenka stwierdził w rozmowie z dziennikarzem amerykańskiego magazynu „Time”, że nie zamierza się ubiegać o kolejną kadencję prezydencką. „Już nie planuję” – stwierdził satrapa, zaprzeczając też, że zastąpi go najmłodszy syn Nikołaj. Białoruska agencja BiełTa opublikowała omówienie wywiadu Alaksandra Łukaszenki dla amerykańskiego magazynu „Time”. Korespondent gazety Simon Schuster spotkał się z dyktatorem 25 lipca. Zapytał go m.in. o to czy będzie kandydował na kolejną kadencję prezydencką. „Nie, teraz nie planuję, już nie planuję. Jedyne, na co mnie stać, to miejsce dla siebie” – stwierdził Łukaszenka cytowany przez BiełTę. „Polska dostaje okruszki z amerykańskiego stołu”Dziennikarz wspomniał o najmłodszym synu satrapy – Nikołaju, który w zachodnich mediach ma być wymieniany jako kolejny prezydent Białorusi. „Nie, on nie jest następcą. Wiedziałem, że chcesz zapytać. Nie, nie, nie. Jeżeli go zapytasz (o to) możesz go tym tak bardzo obrazić” – odparł dyktator. Wedle BiełTy, Alaksandr Łukaszenka przyznał, że kolejnym prezydentem Białorusi może być osoba, która będzie prowadziła nieco inną politykę. „Oby tylko od razu czegoś nie rozwalić. Tylko tak jak ja to zrobiłem - opierając się na barkach silniejszych, na tym co jest, spokojnie, ewolucyjnie rozwijając kraj, żeby nie doszło do tego rewolucyjnego załamania. A jeśli przekona społeczeństwo, że trzeba iść w kierunku innego państwa, to na litość boską” – dodał dyktator. Czytaj także: Łukaszenka straszy Polską. Chce, żeby KGB wprowadził większy terror Łukaszenka odniósł się także do zarzutów, że Białoruś jest de facto „okupowana przez Kreml”. Jego zdaniem Ukraina, trzykrotnie bogatsza od Białorusi, jest od dawna okupowana przez Zachód. „A Polska jest okupowana przez kogo? A kraje bałtyckie, które tam się roją, nie są nawet wśród Amerykanów. Amerykanie pewnie już patrzą na nich z pogardą. Roją się wśród Europejczyków, wśród Polaków. Tam, ze stołu, sypały się okruszki, chwytają je, żeby dziobać, jak kurczaki. Czyż nie są okupowane?” – dopytywał się białoruski przywódca. Migranci jako broń Białorusi i Rosji BiełTa zwraca uwagę, że rozmowa dotyczyła też niedawnego przywróceniu kontroli na granicach między niektórymi krajami UE, które należą do strefy Schengen, w tym Polski. Ma to związek z napływem nielegalnych migrantów z Białorusi, jednak wg. Łukaszenki „jeśli jest taka potrzeba, zawsze można znaleźć powód”. W styczniu br. dyktator twierdził, że „ludzie ze Wschodu (zapewne miał na myśli nielegalnych migrantów między innymi z Afganistanu – przyp. red.) zaczynają gromadzić się na Białorusi”. Narzekał na ich „niekompetencję” i „brak umiejętności zawodowych”. Dodał, że „niekontrolowana migracja jest katastrofą” dla Białorusi. Potwierdził, że Białoruś jest głównym szlakiem tranzytowym dla migrantów udających się do Europy Zachodniej. „Przez nas przebiega ogromny tranzyt na Zachód, dokąd (migranci) próbują się dostać” – mówił Łukaszenka. Oskarżył przy tym UE o obwinianie jej za napływ cudzoziemców. „Nie będziemy chronić nikogo przed migrantami. Zwłaszcza tych, którzy nakładają na nas sankcje ekonomiczne. Dlaczego mielibyśmy ich chronić?” – dopytywał przywódca reżimu ściśle współpracującego z Rosją. Białoruski reżim od kilku lat wykorzystuje nielegalnych migrantów jako broń przeciwko Europie w ramach wojny hybrydowej. Bezpieka wysyła ich na granicę między innymi z Polską. Nieznana liczba poniosła śmierć, próbując sforsować zasieki. Jeden z nich podczas próby przekroczenia granicy zabił polskiego żołnierza. Polski Sejm zezwolił straży granicznej, wojsku i policji na używanie ostrej amunicji w walce z nielegalną migracją. Czytaj także: Łukaszenka znów straszy migrantamiW minionym roku Straż Graniczna udaremniła ponad 30 tysięcy prób nielegalnego przekroczenia granicy.