„MiG-29 ofiarą własnej legendy”. Nawet na przeciwnika „za miedzą” dotkliwych, głębokich uderzeń samymi dronami nie wykonamy – mówi portalowi TVP.Info kpt. rez. pil. Witold Sokół. Z doświadczonym pilotem wojskowym i wykładowcą Lotniczej Akademii Wojskowej w Dęblinie rozmawiamy o dronach, ale też przyszłości lotnictwa załogowego oraz o miłości do MiG-a-29. Marcin Ogdowski: Zrobił Pan na MiG-29 ponad tysiąc godzin nalotu. Poproszę o obiektywną ocenę możliwości bojowych tej maszyny.Witold Sokół: Wedle starego porzekadła „nie jesteś tak dobry, jak o sobie myślisz, ani tak zły, jak o tobie mówią”. Idealnie pasuje to do MiG-a, który jest ofiarą własnej legendy. Tę maszynę zaprojektowano jako lekki frontowy myśliwiec, czyli samolot, który działa 150-200 km od bazy i zabezpiecza własne wojska przed środkami napadu powietrznego. Miał szybko dolecieć w rejon działań, zniszczyć samoloty zagrażające oddziałom na lądzie, wrócić, zatankować i znowu polecieć. W związku z tym nie potrzebował dobrego radaru o dużym zasięgu. Nie potrzebował uzbrojenia o średnim i dużym zasięgu. Jego walorami miały być manewrowość, łatwość obsługi i skuteczność uzbrojenia krótkiego zasięgu. Do zadań poza pierwszym kręgiem były Su-27, od walki na najdalszym dystansie MiG-31.Czyli żaden dominator pola bitwy, a koń roboczy do ściśle określonych zadań.Solidne narzędzie.Mimo paliwożerności?Fakt, to był problem. Na MiG-u-29 latało się krótko – godzinę, maks półtorej z dodatkowym zbiornikiem. Włączenie dopalania oznaczało, że po minucie było 400 kg paliwa mniej. A więc przewagę w manewrowaniu mogłem wykorzystywać tylko przez pięć minut, bo potem kończyło mi się paliwo...Jak pilotom Messerschmittów z czasów bitwy o Anglię, którzy po przeskoczeniu Kanału mieli tylko chwilę na walkę z Brytyjczykami.Dokładnie tak. A MiG ma jeszcze inną wadę – kopci i widać go z daleka. Do tego duża powierzchnia odbicia czyni go łatwym do zauważenia na radarze. W symulowanych walkach powietrznych z F-16 zachodni piloci zawsze próbowali nas zastrzelić z dużej odległości. Wiedzieli, że jak tego nie zrobią, to na bliskim dystansie ich rozszarpiemy. F-16 to taki gość z pistoletem, MiG-29 to karateka. W bliskim kontakcie nie dawał przeciwnikom szans.Ale najpierw trzeba było „dobiec”…Nie raz się udało, co budowało MiG-owi legendę, a ta w ostatecznym rozrachunku zrobiła mu krzywdę.Ma Pan na myśli odwlekanie modernizacji polskich „dwudziestek dziewiątek”?Skoro to tak dobry myśliwiec, to czego wy jeszcze chcecie? Takie podejście było. Tymczasem mówimy o samolocie, którego pełne walory bojowe wygasły już w latach dziewięćdziesiątych. W NATO zawsze znaleziono dla nas jakąś niszę. Byliśmy wsparciem, tłem – nigdy głównym graczem. Taka rola MiG-a. Czytaj też: Rosyjski „kret” opracował atak na lotniska z ukraińskimi F-16 i Mirage 2000Zostawmy przeszłość i wybiegnijmy w przyszłość. Technologia coraz bardziej ogranicza udział pilota, zastępując go coraz bardziej wymyślnymi systemami. To proces, na końcu którego mamy maszyny w pełni bezzałogowe. Czy to nieuchronna przyszłość lotnictwa?Uważam, że zawsze będzie ten czynnik ludzki – konieczność pilotowania, także z elementami akrobacji, choć pewnie w coraz większym stopniu zdalnego.To chyba już inne nawyki?Na emeryturze zbudowałem sobie symulator, wyposażony w okulary do wirtualnej rzeczywistości. Poza tym, że nie ma przeciążeń, odczuwam lot tak, jakbym siedział w kabinie.Ale Pan spędził mnóstwo godzin za sterami prawdziwych maszyn.Dlatego operatorzy bezzałogowych statków powietrznych muszą mieć możliwość normalnego latania. Ci, którzy szkolą się w Dęblinie, są też klasycznymi pilotami.Natomiast jeśli chodzi o drony FPV, trudno tu mówić o samolotach. To są latające pociski, sterowane. Swoista artyleria, nie lotnictwo.Rozumiem, że Pana zdaniem małe drony nie wyeliminują konieczności posiadania „dużego” lotnictwa załogowego i bezzałogowego?Nie, one są do innych zadań. Co więcej, nie wierzę, byśmy poszli w skrajną autonomiczność systemów uzbrojenia. Oddanie wszystkiego sztucznej inteligencji to recepta na scenariusze z filmów science-fiction.To, jak wciąż ważne jest klasyczne lotnictwo załogowe, dobrze pokazuje ostatnia wojna Izraela z Iranem.Owszem, choć ona udowodniła również, że samo lotnictwo to za mało. By izraelskie samoloty mogły nad Iranem operować, wcześniej należało wyeliminować irańską obronę przeciwlotniczą. W dużej mierze uczyniły to grupy dywersyjne na ziemi. Ktoś musiał zebrać dla nich dane, wskazać cele, przygotować misję. W wojskowej nomenklaturze mówi się o działaniach wielodomenowych, to jest ich dobry przykład.Czytaj też: Płyny, narzędzia, sprzęt sportowy. Tego nie wniesiesz na pokład samolotuWracając zaś do lotnictwa, Izraelczycy i Amerykanie pokazali, że samolot nadal pozostaje skutecznym, bardzo elastycznym i dynamicznym środkiem rażenia na dużym dystansie.W oparciu o doświadczenia wojny w Ukrainie część analityków się z tym nie zgodzi. „Drony, drony, drony!”, powtarzają.To widzenie tunelowe i kolejny przykład nieuczenia się na błędach. Ileż to razy przekonywano, że czołgi to przeżytek, a one wciąż pełnią ważną rolę na polu bitwy. W lotnictwie mieliśmy podobne historie. Na początku lat 60. Amerykanom wydawało się, że rakiety załatwią wszystko. Że nie trzeba już klasycznego uzbrojenia pokładowego. I szybko okazało się, że F-4 bez działek obrywały od wietnamskich MiG-ów-17, które, a jakże, działka miały.Wyposażono w nie więc Phantomy. Ale wróćmy do Ukrainy.Zauważmy, że żadna ze stron tego konfliktu nie posiada mocnego lotnictwa, by oddziaływać w takiej skali, jak robi to wspomniany Izrael. Rosjanie mają liczne siły powietrzne, ale czy silne? No raczej nie. Są słabiutcy taktycznie i nawet nie próbują zapuszczać się nad Ukrainę. Z kolei ukraińskie lotnictwo jest po prostu słabe, dopiero od niedawna ma zachodnie samoloty, ale to wciąż kropla w morzu realnych potrzeb.No i Ukraina to jednak wciąż konflikt lokalny, nie taki, jaki mógłby wybuchnąć między Dalekim Wschodem a Zachodem. Gdzie użyto by o wiele większych sił, na dużej przestrzeni, nie tylko lądowej, ale i morskiej i powietrznej. Dronami by tam niewiele zdziałano, klasycznym lotnictwem owszem.No tak, ale my też jesteśmy częścią tego Zachodu, a potencjalnego przeciwnika mamy za miedzą…I dlatego trzeba zadbać o odpowiednie nasycenie dronami na szczeblu taktycznym, ewentualnie operacyjnym. Ale dotkliwych, głębokich uderzeń nimi nie wykonamy. Do tego niezbędne jest lotnictwo.***Kpt. rez. pil. Witold Sokół, absolwent Wyższej Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie (1993 rok). Służył m.in. w 1. Eskadrze Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim, przez cztery lata był pilotem pokazowym samolotu MiG-29. Z latania akrobacyjnego zrezygnował w 2006 roku. Po odejściu ze służby czynnej zajął się działalnością społeczną i komentatorską. Fani awiacji znają go z prowadzenia największych w Polsce pokazów lotniczych, w tym Air Show w Radomiu. Obecnie wykładowca w Lotniczej Akademii Wojskowej.Czytaj też: Nowoczesna armia i polskie technologie. „Inwestujemy w polskie umysły”