Porażka „Pływaka Doskonałego”. Śmierć młodego harcerza wstrząsnęła kilka dni temu całą Polską. Mrożące krew w żyłach są też okoliczności, w jakich do niej doszło. Oficjalne i nieoficjalne rozmowy, jakie przeprowadził portal TVP Info wskazują jednak, że rewolucji nie będzie, bo „system działa prawidłowo” i to od lat. W przypadku śmierci 15-letniego Dominika system ten zawiódł na kilku szczeblach jednocześnie. – Dla mnie to wygląda jak próba zabójstwa. Nie da się tego inaczej ująć – mówi Konrad Kasjaniuk, instruktor ratownictwa z ponad 30-letnim stażem pływackim. Po tragicznym zdarzeniu nad jeziorem Ośno, koło miejscowości Wilcze w Wielkopolsce, ruszyło nie tylko prokuratorskie śledztwo, ale kontrole zapowiedział też Związek Harcerstwa Rzeczpospolitej oraz Ministerstwo Edukacji. Ta ostatnia instytucja już cztery dni po wypadku zorganizowała spotkanie ze środowiskiem harcerskim, „analizując sytuację”. Na wyniki tych zabiegów z pewnością trzeba będzie trochę poczekać, ale nie należy się spodziewać trzęsienia ziemi.W pogoni za „Pływakiem Doskonałym”– Harcerskie szkolenie nie jest tylko na pokaz. Podczas realizacji całego programu, który trwa ponad rok, trzeba się wykazywać, wypełniać wcześniej wyznaczone zadania potwierdzające, że harcerz nabył odpowiednie umiejętności z zakresu organizacji, ale też zarządzania grupami ludzi. Poza tym ważnym punktem programu szkolenia jest zdobycie uprawnień wymaganych przez kuratorium oświaty, pozwalających być wychowawcą na młodzieżowych wyjazdach – powiedział portalowi TVP Info Filip (nazwisko do wiadomości redakcji), który w strukturach ZHR spędził 15 lat. Choć nie działa już w harcerstwie od dawna, to spotykają się wciąż z kolegami z dawnej drużyny. Tragicznym wypadkiem nad jeziorem Ośno są wstrząśnięci.Zobacz także: Śmierć w Jeziorku Czerniakowskim. Utonął mężczyzna, drugiego szukają ratownicyDo utonięcia harcerza doszło w nocy z 23 na 24 lipca 2025 r. 15-letni Dominik uczestniczył w obozie dolnośląskiej chorągwi Związku Harcerstwa Rzeczpospolitej. Nastolatek miał zdobyć sprawność określaną w przepisach ZHR jako „Pływak Doskonały” – to jedna z umiejętności wodniackich.Próba z narażeniem życia„Sprawności pływackie należą do tych sprawności, które stanowią element lub warunek wielu sprawności wodniackich. Harcerze, a tym bardziej wodniacy, muszą umieć pływać, pływanie jest to najpierwsza umiejętność niezbędna podczas wszelkich wodnych zajęć” – można przeczytać w regulaminie sprawności ZHR.Jest kilka sprawności pływackich o różnej skali trudności. „Pływak Doskonały” należy do jednych z najtrudniejszych (cięższym sprawdzianem jest tylko „Delfin”). Harcerz, który ją zdobywa „potrafi przepłynąć w wodzie stojącej dystans 1000 m co najmniej dwoma stylami, umie przepłynąć 15 m pod wodą, a także zdjąć w wodzie ubranie: koszulę, spodnie i buty”. Poza tym w jej skład wchodzi jeszcze kilka mniej trudnych rzeczy – np. umiejętność wyznaczenia kąpieliska, posługiwania się kołem ratunkowym, wyławiania przedmiotów z głębokości 3 metrów, udzielanie pierwszej pomocy itp.Istotną kwestią, którą wyjaśnia prokuratura, jest to, dlaczego próba odbywała się w nocy. Pływania w takich okolicznościach nie przewiduje żaden regulamin ZHR ani też przepisy Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.– Nie jest naszym standardem organizowanie prób, które są zagrożeniem życia. Ja takich prób nie pamiętam, biorąc pod uwagę moje długoletnie doświadczenie. Nigdy takich sprawdzianów nie organizowałem jako wychowawca i nie brałem w nich udziału. Co tam się tu dokładnie stało? Czekamy na ustalenia prokuratury, bo nam też zależy na tym, aby to wyjaśnić – mówi portalowi TVP Info harcmistrz Jan Garnecki, kierownik Wydziału Instruktorów ZHR.Zobacz także: Poszukiwania zaginionych na jeziorze Małszewskim. Znaleziono trzy ciałaJak standardowo wygląda test na „Pływaka Doskonałego”, przedstawił dziennikarzowi TVP Info Filip, który taki sprawdzian przechodził.– Do przepłynięcia było 1000-1500 metrów. Próba odbywała się w biały dzień, miałem ze sobą bojkę ratunkową, a obok na łódce płynął ratownik, który utrzymywał ze mną kontakt i co chwila sprawdzał, czy wszystko jest OK – wspomina były wieloletni członek ZHR.W ubraniu się nie da pływaćW przypadku wyzwania na jeziorze Ośno nie dość, że próba odbywała się w nocy (pływak miał ze sobą lampkę-czołówkę), to ratownik – 19-letni Igor K. – nie asekurował Dominika z łodzi, a został na brzegu.– Sam często jestem kierownikiem na obozach, ale też ratownikiem oraz instruktorem ratownictwa wodnego, który naucza młodzież. Prowadzę w warszawskim Pałacu Młodzieży trzyletni program szkolenia. Po pierwszym roku, moi podopieczni, którzy są bardzo wytrawnymi pływakami, mają do przepłynięcia w ubraniu i w butach 35 metrów. To im wystarcza do zbudowania wyobrażenia, że w ubraniu się nie da pływać. Nie rozumiem, jak komukolwiek mogło przyjść do głowy, by przepłynąć 500 metrów czy kilometr. To jest absolutna abstrakcja. Myślę, że w swoim najlepszych momentach życia pływackiego nie dałbym rady przepłynąć pół kilometra. To wykracza poza wszelkie możliwe wyobrażenia – mówi portalowi TVP Info Konrad Kasjaniuk, wieloletni instruktor pływania, od 2007 instruktor ratownictwa wodnego, a także instruktor motorowodny, nurek i sędzia pływacki.Kasjaniuk zwraca uwagę na być może najistotniejszy element całej tragedii na jeziorze Ośno – braku wyobraźni i doświadczenia młodego ratownika, wynikający prawdopodobnie z bardzo słabego wyszkolenia.Zobacz także: Kolejny dramat nad wodą. 18-latek utonął w ośrodku wypoczynkowym [WIDEO]– Zadałbym pytanie jak to jest możliwe, że 19-letni młody człowiek dopuszcza w ogóle myśl o pływaniu w nocy. To nie przypomina jakiegoś sprawdzianu, a wygląda to po prostu jak wyrok śmierci. Wynika to z faktu, że szkolenia mocno różnią się od siebie. Zdarzają się 19-letni ratownicy, o wysokich kwalifikacjach i odpowiednim doświadczeniu, ale to nie jest standard. W 2012 roku weszła ustawa, która sprawiła, że szkoleniami ratowników mogły się zająć także inne podmioty, a nie tylko Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Teraz zrobienie kursu ratownika jest bardzo, bardzo proste. Czasami można go zrobić nawet w dwa tygodnie. Ktoś, kto kończy dwutygodniowy kurs, nie może mieć pojęcia o ratownictwie. Może wiedzieć, gdzie coś znaleźć w przepisach, jak powinno wyglądać kąpielisko, jakie są techniki pływania czy holowania, ale nie będzie miał doświadczenia. Kiedyś wyglądało to w ten sposób, że każdy człowiek, który kończył kurs młodszego ratownika, żeby w ogóle mógł nim być, musiał przejść szereg praktyk i różnych kursów, które teraz nie są wymagane. Przed 2012 rokiem były osoby 18-19-letnie, które idąc bardzo profesjonalnych tokiem WOPR-owskiego szkolenia, były doświadczone i bardzo dobrze przygotowane do tego zajęcia. Musiały jednak zaliczyć wcześniej 150 godzin praktyk na wodach śródlądowych, potem jeszcze 200 godzin na wodach morskich – tłumaczy Konrad Kasjaniuk, współzałożyciel warszawskiego stowarzyszenia „To my z Pałacu Młodzieży”.Błąd zawsze może się przydarzyćJego opinię pośrednio podzielił także Filip, który przyznał, że będąc harcerzem, „kwalifikacje” ratownika zdobył w błyskawicznym tempie.– Zajęło mi to tydzień czasu. W ramach zajęć miałem symboliczny odcinek do przepłynięcia, nurkowanie na głębokość trzech metrów, holowanie tonącego. Ta ostatnia czynność w bardzo podstawowym zakresie, jak na kursie pierwszej pomocy. Później z tymi „uprawnieniami” byłem ratownikiem, nawet w Stanach Zjednoczonych – opowiada portalowi TVP Info dawny wychowawca z ZHR. Filip, przez pryzmat swego wieloletniego harcerskiego doświadczenia na wielu szczeblach, zwraca uwagę, że „przemiał” w wypadku tej organizacji jest ogromny. Są setki organizowanych obozów, tysiące drużynowych, którzy podejmują decyzje… W takich sytuacjach błąd zawsze może się przydarzyć. Jednocześnie przyznaje, że chwalony przez niego system, w tym wypadku nie zadziałał. Problem polega jednak też na tym, że nikt do końca nie jest w stanie oszacować skali niebezpiecznych zdarzeń zagrażających życiu harcerzy. Bo to, że one się zdarzają, to pewne.Zobacz także: Mężczyzna porwany przez nurt Wisły. Odnaleziono jego ciało– Córka jest w harcerstwie od 18 lat. W tym czasie chciała z niego zrezygnować raz, a ja też byłam za tym. Jako dwunastolatka pojechała z drużyną na zimowy biwak do schroniska w góry. Miała wtedy dwójkę ambitnych drużynowych, chłopaka i dziewczynę. Po dojechaniu na stację kolejową zarządzili oni marsz na miejsce biwaku pomimo ogromnej zamieci. Harcerze brnęli w śniegu po pas, a w grupie tej były też ośmioletnie maluchy. Przy niemal zerowej widoczności wszyscy tracili orientację w terenie. Sytuację uratował gospodarz schroniska, który wypuścił psa. Zwierzę doprowadziło grupę do wyznaczonego celu, ale cała sytuacja była bardzo niebezpieczna – wspomina anonimowo matka harcerki, która obecnie jest wychowawczynią i pełni funkcję m.in. komendantki obozów.„Bezpieczniki” nie zadziałały„W każdym roku organizujemy blisko 300 obozów harcerskich. Wszystkie zatwierdzane są zgodnie z państwowymi i wewnętrznymi zasadami, a w trakcie trwania przechodzą liczne kontrole i wizytacje zewnętrzne i wewnętrzne. Po każdej akcji letniej analizujemy przebieg działań, wyciągamy wnioski i wprowadzamy zmiany, które pozwalają nam stale podnosić standardy bezpieczeństwa” – można przeczytać m.in. w komunikacie Naczelnictwa ZHR, który zamieszczono kilka godzin po tragicznej śmierci nastolatka.– Kadra tego obozu spełniała wszystkie wymagania formalne, i nasze i państwowe, bo wypoczynek został zatwierdzony w kuratorium. Obóz przeszedł też wizytację straży pożarnej i żadnych uchybień nie stwierdzono – podkreśla w rozmowie z portalem TVP Info harcmistrz Jan Garnecki.Analizując tragiczne zdarzenie, którego efektem była śmierć harcerza, po drodze było kilka „bezpieczników”, które powinny zadziałać, ratując życie nastolatka. Nie zadziałał żaden. Drużynowym nie powinna być osoba, która stawia przed innymi wymagania grożące utratą życia, ratownikiem nie powinien być człowiek, który dopuszcza do takich działań, jednocześnie ignorując podstawowe zasady bezpieczeństwa na wodzie, a komendantem obozu osoba, która nie wie, że jej podwładni organizują pod jej bokiem śmiertelne nocne wyzwania.Na obecną chwilę winnych całego zdarzenia nie ma, bo ani ratownik, ani drużynowy nie przyznają się do winy, choć postawiono im zarzuty. Czy ktoś z wyżej postawionych może je jeszcze usłyszeć?Zobacz także: Jest śledztwo ws. tragedii nad Wigrami. Nie żyją nastolatki– Śledztwo jest w toku i nie mogę tego wykluczyć. Ale nie mogę też potwierdzić, że tak się właśnie stanie – mówi prokurator Magdalena Kasprzak.