W tle wielki koncern motoryzacyjny. Obiecywali im dobre pensje, świetne warunki, a nawet możliwość gry w piłkę – skończyło się niewolniczą pracą w amazońskiej dżungli. Tak wyglądał jeden z pierwszych na świecie eksperymentów globalizacyjnych. W przeprowadzeniu go pomogły autorytarnemu reżimowi Brazylii międzynarodowe korporacje. Dzisiaj nie wszystkie chcą pamiętać o mrocznej przeszłości. „Historia zapomniała o koszmarach, jakich doświadczyli robotnicy na ogromnej farmie bydła należącej do producenta samochodów w brazylijskiej Amazonii. Ale ksiądz wszystko to uwiecznił” – pisze „The Washington Post”. Wspomniany ksiądz to Ricardo Rezende Figueira. Kiedy duchowny usłyszał, że koncern Volkswagen przyznał się do współpracy z brazylijską dyktaturą pół wieku temu, postanowił pokazać światu to, co gromadził przez lata.Fugueira zgłosił się do Rafaela Garcii, który w brazylijskim Ministerstwie Pracy zajmował się ściganiem przypadków pracy niewolniczej. Ksiądz przyniósł ze sobą teczkę z opisami, zeznaniami świadków, a nawet zdjęciami – w sumie ponad tysiąc stron dokumentów. Wszystkie dotyczyły farmy bydła Vale do Rio Cristalino, należącej do spółki zależnej Volkswagen Brazil. Na ranczu miało dochodzić do przymusowej pracy, tortur i oszustw.Farma Vale do Rio Cristalino w rządowym eksperymencie„Miejsce powstało w ramach jednego z pierwszych na świecie wielkich eksperymentów globalizacyjnych pół wieku temu, kiedy to międzynarodowe korporacje nawiązały współpracę z autorytarnym reżimem Brazylii, aby rozwijać Amazonię – zmuszając biednych, nieświadomych robotników do pracy w odległym lesie deszczowym” – opisuje gazeta. „Byliśmy w więzieniu” – zeznał pracownik, któremu udało się uciec. „Nigdy więcej nie słyszałam o moim synu” – powiedziała matka mężczyzny, z którym kontakt urwał się po jego wyjeździe na farmę.W aktach pojawiły się dane 69 domniemanych ofiar, a zeznania pochodziły z lat 1977–1987. Teczka zawierała poświadczone notarialnie oświadczenia, policyjne zeznania, dokumenty sądowe i wycinki prasowe. Dokumenty pokazywały, jak rekruterzy zatrudnieni przez Vale do Rio Cristalino wabili setki sezonowych pracowników do posiadłości w Santana do Araguaia w Amazonii. Ludzie, którzy liczyli na dobre życie, nieoczekiwanie znaleźli się w pułapce: zadłużeni, chorzy na malarię, byli zmuszani do ciężkiej pracy pod groźbą kar fizycznych. Pracownicy mieli zajmować się wylesianiem i robić miejsce dla bydła. „Pracowaliśmy od poniedziałku do poniedziałku, często bez jedzenia” – wspominał jeden z mężczyzn i dodał: „Grozili, że nas zabiją”.Pomysł hodowli bydła w Amazonii wydawał się absurdalny, ale znalazł zwolennikówJednymi z najbardziej brutalnych postaci w okolicy byli – jak wskazują zeznania – dwaj robotnicy: „Chicô” i „Abilão”. To pod ich dowództwem pracowała uzbrojona grupa „inspektorów”, którzy zmuszali osoby na ranczu do pracy. „Napadli robotnika, wybili mu zęby, zabrali go do szpitala, a potem ponownie zmusili go do pracy w dżungli” – zeznał świadek.„Dyktatura wojskowa, która rządziła krajem w latach 1964–1985, budowała autostrady, zachęcała do masowej migracji oraz oferowała ulgi podatkowe i fundusze publiczne korporacjom krajowym i międzynarodowym, licząc na to, że zainwestują w to, co wówczas wydawało się przedsięwzięciem absurdalnym: hodowlę bydła w najbardziej odległych lasach deszczowych świata” – przypomina „The Washington Post”. Wyzwanie podjęła firma Volkswagen Brazil, wtedy największy producent samochodów w Ameryce Łacińskiej. Prezes Rudolf Leiding przekonywał w 1974 toku, że świat potrzebuje nie tylko samochodów, ale też mięsa.Koncern odpiera zarzuty. „Motor rozwoju gospodarczego i społecznego kraju”Śledczy wszczęli dochodzenie w sprawie rancza, które zakończyło się federalnym pozwem. Brazylijscy prokuratorzy przekonywali, że odpowiedzialność ponosi spółka-matka motoryzacyjnego giganta. Volkswagen Brazil w oświadczeniu dla dziennika zaprzecza jednak oskarżeniom. Firma twierdzi, że była motorem „rozwoju gospodarczego i społecznego” kraju, poza tym „konsekwentnie broni zasad godności ludzkiej i rygorystycznie przestrzega wszystkich obowiązujących przepisów oraz regulacji pracowniczych”. Prawnicy giganta odpierają zarzuty i wyjaśniają, że koncern był udziałowcem niezależnej firmy, która zleciła innym firmom zagospodarowanie terenu. Ich zdaniem pozew jest więc bezprawny.CZYTAJ TEŻ: Afera korupcyjna we Francji. Oskarżona szefowa resortu kultury