„Po co ten urlop”? Gdy powstawał Fundusz Wczasów Pracowniczych Polacy, w ogóle nie wiedzieli, po co im „ten urlop” i „te wyjazdy”. Uczyli się wypoczywać pod czujnym okiem władzy. Dziś ośrodki wczasowe, kaowiec czy wybory miss turnusu wspominane są z sentymentem, a do miejsc, które w tamtym czasie święciły tryumfy i których niewiele już pozostało, wciąż wybiera się na wakacje bardzo wiele osób. Obecni pięćdziesięciolatkowie dosyć dobrze pamiętają wyjazdy organizowane przez zakłady pracy ich rodziców do ośrodków wczasowych czy domków znajdujących się na Mazurach albo w nadmorskich miejscowościach.– Jeździłyśmy z mamą do Łeby. Co roku do tego samego ośrodka i co roku spotykałyśmy kogoś, kto spędzał z nami poprzedni turnus. To były takie wakacyjne znajomości, które po wyjeździe kończyły się wysyłaniem kartek albo listów raz na jakiś czas – wspomina Małgorzata, która dziś ma 50 lat, a z dziećmi bywa nie w Łebie, ale w jednym z podobnych ośrodków w Juracie.Świetlica z telewizorem, Lato z Radiem i świeży chleb. Wczasy w PRL– Nie wyobrażam sobie, żeby nie spędzić wakacji w takim miejscu. To już nie do końca to samo, ale wspomnienia wracają – mówi. Z wczasów organizowanych przez zakład pracy jej mamy pamięta kilka rzeczy. – Świetlicę z fotelami, każdy z trochę innej parafii i stojący pod jedną ze ścian telewizor. Wieczorami wszyscy się tam zbierali i oglądali a to mecze, jeśli akurat się odbywały, a to seriale albo filmy. Pamiętam, że hitem były zawsze „07 zgłoś się” i „Stawka większa niż życie”. Poza tym można było pograć w ping-ponga a wieczorami, kiedy dzieci już spały, dorośli bawili się na wieczorku zapoznawczym i kolejnych imprezach organizowanych podczas turnusu – opowiada.Pani Anna, która w latach 70. pracowała jako nauczycielka, bywała na wczasach na Mazurach. – Dzieciom bardzo się te nasze wczasy podobały, bo mogły pluskać się w jeziorze, biegać na świeżym powietrzu od rana do wieczora. My z mężem też łapaliśmy oddech od codzienności. To były często naprawdę do upadłego przetańczone wieczory podczas dancingów w ośrodku, przepływane w jeziorze a ina wyżywienie nie mogliśmy narzekać, bo wszystkiego było pod dostatkiem i od lokalnych sprzedawców. Do dziś pamiętamy wszyscy smak jagodzianek czy świeżego chleba popijanego mlekiem albo kakao. No i zawsze rano słuchało się „Lata z Radiem” z takiego przenośnego magnetofonu. Trzeszczało czasem strasznie, ale też to miało swój urok – opowiada pani Anna.Władza dbała o obywateli. Tak PRL uczyła wypoczywaćPolska Ludowa dbała o swoich obywateli i organizowała im różnorakie formy wypoczynku. Wśród nich były nie tylko wczasy zakładowe, ale także kolonie, wczasy pod gruszą czy obozy wędrowne. – Było jednak coś za coś. W zamian chciała mieć wszystko pod kontrolą i przy okazji uczyć naród historii, patriotyzmu oraz miłości do ojczyzny oraz bratniego ZSRR, a kiedy zaszła taka potrzeba nawet pogrążyć się w żałobie – mówi Wojciech Przylipiak, dziennikarz i autor książki „Czas wolny w PRL”.Czytaj też: Skarby PRL. Wyrzucano je na śmietnik, dziś słono kosztująTakie zdarzenie miało miejsce w sierpniu 1964 roku, gdy zmarł przewodniczący Rady Państwa – Aleksander Zawadzki. Po jego śmierci ogłoszono trzy dni żałoby narodowej i nawet na wczasach pilnowano, by obywatele PRL godnie ją obchodzili.– Tymczasem obywatele PRL, a dokładnie wczasowicze, zamiast słuchać o patriotyzmie i miłości do kraju czy władzy, chcieli się po prostu opalić, wykąpać, potańczyć i miło spędzić czas – dodaje Przylipiak.Zanim jednak obywatele czasów PRL polubili wczasy i wyjazdy, choć może dziś brzmi to nieco dziwnie i kontrowersyjnie, odpoczynku musieli się nauczyć. Władza ludowa postanowiła „dać” obywatelom coś takiego jak czas wolny.W tym celu już w kwietniu 1945 roku, gdy toczyły się jeszcze walki o Berlin, powołano Fundusz Wczasów Pracowniczych. To właśnie ta organizacja przez kolejne dekady minionej epoki organizowała Polakom czas wolny i wspomniane wcześniej formy letniego wypoczynku.Wczasy PRL w liczbach. Ilu Polaków korzystało z wypoczynku?Już od początku nie brakowało związanych z tym kłopotów. Początki zdecydowanie nie należały do najłatwiejszych. Powód? Obiekty, które przed wojną spełniały role turystyczne, były tak zniszczone przez działania wojenne, że nie nadawały się do użytku. Baza turystyczna zachowała się tak naprawdę jedynie na ziemiach odzyskanych, chociażby w Sudetach. To tam organizowane było na początku PRL najwięcej wyjazdów – wyjaśnia Przylipiak.Z czasem było coraz łatwiej, bo FWP zaczął przejmować budynki, które przerabiano właśnie na ośrodki wczasowe. Pokaźną bazę stworzono chociażby w Sopocie. Jak wyglądało to w liczbach? W 1945 roku FWP dysponowało 54 domami wczasowymi, rok później było ich już około 500. W 1967 roku liczba ta wzrosła do ponad 50 tysięcy miejsc wczasowych w 116 miejscowościach. Rosła także liczba chętnych na wyjazdy. W 1949 roku wczasowiczów było 451 tys. a już dekadę później nieco ponad pół miliona. W latach 60. Korzystało z tej formy wypoczynku ponad dwa miliony osób a w kolejnej dekadzie aż 4 mln.Przełomowy dla FWP był luty 1949 roku. Wówczas uchwalono ustawę o tym, że będzie on miał wyłączność na organizowanie wypoczynku i prowadzenie domów wczasowych, ośrodków oraz wszelkiego rodzaju wycieczek i obozów. Jego dyrektorem naczelnym został Bolesław Kania.– Władza z jednej strony chciała integrować klasę robotniczą z inteligencją a z drugiej prowadzić akcje kulturowo-propagandowe. Tym zajmowali się m.in. kaowcy – tłumaczy Przylipiak.Warto wspomnieć o tym, że zachętą dla ludzi pracy, którzy do tej pory nie wiedzieli w praktyce czym są wczasy, do korzystania z wyjazdów było m.in. wydłużenie czasu wolnego z 8 do 12 dni roboczych, w pierwszym i drugim roku pracy.Wczasy w PRL tylko dla jednej osoby. Co z rodziną?Z czasem popularne stały się wyjazdy 14-dniowe, ale istniała także opcja wyjazdów leczniczych i uzdrowiskowych, które trwały 21 dni. Pierwszeństwo w korzystaniu z wczasów mieli przodownicy pracy. – Proszono ich, czytaj: nakazywano, by wysyłali listy z miejsca, w które pojechali. Te listy były odczytywane podczas zebrań i w ten sposób chciano zachęcić innych, by interesowali się taką formą wypoczynku – mówi Przylipiak.Osoby, które chciały wyjechać, wypełniały odpowiedni formularz, w którym m.in. wskazywały, gdzie chcą pojechać i na jaki rodzaj wypoczynku. Decyzję o tym, kto gdzie się wybierze, podejmowała rada zakładowa. Ich członkowie byli przekupywani. Butelka wódki mogła sprawić, że trafiało się do wymarzonego ośrodka albo tego, który lepiej żywił lub miał lepszą lokalizację.Czytaj też: 5 zł na kobietę, przymusowy odbiór goździka. Dzień Kobiet czasów PRLProblemem, poza tym, że obywatele PRL nie wiedzieli, jak korzystać z czasu wolnego oraz urlopu, było również to, że nie mieli rozeznania w tym, jak się na takich wyjeździe zachować. – Na wczasy wysyłano daną osobę, czyli pracownika danego zakładu, więc jeśli miał żonę i dzieci, to nie mógł z nimi pojechać. Wyjątkiem były turnusy dla matki z dzieckiem. Oczywiście i tu przodowniczki pracy miały pierwszeństwo – opowiada Przylipiak.Brak ciepłej wody, widok na śmietnik. Na to narzekali wczasowiczeZ powodu braków w miejscach noclegowych oraz ich zaopatrzenia bywało, że wczasowicze narzekali. A to na ubogi program rozrywkowy, czy widok z okna np. na śmietnik, brak ciepłej wody albo jedzenia. Jak wynika z dostępnych w archiwach skarg i zażaleń, pracownica umysłowa z Warszawy wyliczyła, że podczas 14-dniowego turnusu aż 3 doby czekała na posiłki.Choć często czegoś brakowało albo nie było takie, jak zapowiadano, obywatele PRL na wczasy jeździli coraz chętniej i liczniej. W ośrodkach pojawiało się coraz więcej niezbędnego sprzętu jak łóżka, fotele, stoły oraz tego, który mógł umilać wolny czas – radia, telewizory, stoły do ping-ponga, planszówki. – Nie było tego zbyt wiele, ale było. Przykładowo w 1951 roku Administracja Domów Wczasowych w Mikołajkach miała na stanie tylko cztery aparaty radiowe, w tym 3 zepsute oraz jedną parę szachów i warcabów – mówi Przylipiak.Problem oprócz wyposażenia czy braków, stanowił także często dojazd do ośrodków. Często trzeba było pokonywać te trasę dwoma, a nawet trzema środkami transportu – pociągiem, autobusem, a nawet furmanką, która odbierała wczasowiczów z przystanków i dowoziła na miejsce.Pod koniec lat 50. wczasowicze mogli już korzystać nie tylko z oferty FWP, ale powstających wówczas ośrodków zakładów pracy, wojskowych oraz poszczególnych zawodów jak nauczyciele, architekci, kolejarze. W niektórych odpłatnie można było skorzystać z noclegu, stołówki czy dostępnych tam sprzętów. Właśnie dzięki temu liczba Polaków korzystających z wczasów zwiększyła się w 1960 roku do 2 mln a w latach 70. do 4 mln. Kiedy pobity został rekord wyjazdów? W 1977 roku. Wówczas z wczasów dofinansowanych przez państwo skorzystało aż 4,7 mln osób.Powiew luksusu, czyli świetlica z telewizoremPodczas turnusów w ośrodkach wypoczynkowych można było korzystać z wszelkiego rodzaju atrakcji. Dla dzieci były to m.in. place zabaw, dla wszystkich – kajaki, rowery wodne albo łódki. Nie brakowało wspomnianych stołów do ping-ponga, piłkarzyków. Powiewem luksusu była świetlica z telewizorem. W wielu ośrodkach wczasowych dostępne były biblioteki. Najchętniej wypożyczane książki? Oczywiście kryminały. Bywało, że na terenie ośrodka znajdowało się boisko do gier zespołowych, a nawet kort tenisowy.Kaowiec, czyli referent kulturalno-oświatowyO to, by wczasowicze się nie nudzili, dbał zazwyczaj kaowiec, czyli referent kulturalno-oświatowy. Postać dziś znana głównie z filmu „Rejs” w reżyserii Marka Piwowskiego, w którą wcielił się Stanisław Tym. To on organizował wczasowiczom wieczorki zapoznawcze, potańcówki, projekcje filmów, grzybobranie czy gry i zabawy. W tej roli występowali zazwyczaj studenci, którzy dorabiali sobie podczas wakacji. Bywało, że maturzyści albo działacze związkowi.Kaowcy wedle zaleceń z 1949 roku mieli wczasowiczów witać już na stacjach kolejowych albo przystankach PKS. Odprowadzali ich do ośrodka i często robili to w towarzystwie osób, które pomagały nieść bagaże wczasowiczów.Czytaj też: Pochody, przemowy i czekolada z nyski. 1 maja, czyli „imieniny” PRL– Kaowiec nie tylko witał, ale też uczył pieśni patriotycznych, organizował przeglądy prasy, pogadanki o ruchu robotniczym ,a także gry i zawody sportowe. Wieczorami to on urządzał wieczorki taneczne, literackie, przedstawienia albo akademie z okazji świąt państwowych, jak chociażby wypadający w wakacje 22 lipca – tłumaczy Przylipiak.Bywało, że uroczyste apele dotyczyły okrągłych rocznic urodzin takich pisarzy jak Henryk Sienkiewicz lub Aleksander Fredro. Kaowiec organizował także wspólne wyjścia do kina, wycieczki. Wówczas jedna z osób z grupy niosła proporzec ośrodka wczasowego. Dzięki temu nikt się nie zgubił i wiadomo było, z którego obiektu są wczasowicze. Bywało, że kaowców w danym ośrodku było dwóch. Jeden pracował rano, drugi po południu. Z czasem zawód kaowca odszedł w zapomnienie. W latach 80. wiele ośrodków rezygnowało z usług takiej osoby. Pozostały wieczorki zapoznawcze, które prowadził miejscowy dj lub lider zespołu, który przygrywał do tańca.– Na tych dancingach nie brakowało największych hitów, takich jak „Chałupy welcome to” czy „Daj mi tę noc”. Nad parkietem do tańca kręciła się dyskotekowa kula, migały światła. Na stolikach królowała sałatka jarzynowa, jajka w majonezie oraz oranżada i wódka – wspomina pani Ania. – Naprawdę można było się fajnie pobawić i wytańczyć z ludźmi, których albo dopiero się poznało, albo znało z poprzednich turnusów – dodaje.Marmolada, kakao i własne sztućce. Jedzenie na wczasach PRLTym, co prawie każdy wczasowicz czasów PRL wspomina z nostalgią, były rzecz jasna stołówki. Niektórym trafiało się jedzenie niezbyt zjadliwe jak naleśniki z rozwodnionym dżemem, ale bywały też takie miejsca, gdzie karmiono naprawdę dobrze.„W porze śniadania czekała na wczasowiczów owsianka, kromka chleba w towarzystwie kawałków masła, marmolady wyłożonej łychą na talerzyki, krojonego sera żółtego, kubki z kakao lub szklanki z przejrzystą herbatą. Obiady kojarzyły się z zupami pełnymi ziemniaków, niewielkimi kotletami, słodkim kompotem. Dla wielu, mimo, że niewyszukane, stały się one oprawą najprzyjemniejszych wspomnień – pisze Błażej Brzostek w książce „PRL na widelcu”.W latach 50. w ośrodkach FWP często brakowało nakryć stołowych. W 1952 roku wczasowicze zakopiańskiego ośrodka wczasowego mieli usłyszeć, że sami mają zadbać o noże, łyżki i widelce, bo „w innym wypadku nie będą jedli”. Z periodyku „Żywienie zbiorowe” z czerwca tego samego roku można z kolei wyczytać, że „w myśl instrukcji MHD i CRZZ każdy wczasowicz w ciągu dwutygodniowego pobytu na wczasach otrzyma 2,3 kg mięsa i przetworów mięsnych, 1 kg różnych tłuszczów, a także dziennie 45 dkg pieczywa, pół litra mleka, 0.5 kg warzyw, 0.5 kg ziemniaków, cukier, śmietanę, ser itp. „Instrukcja gwarantuje stałe i jednakowe przydziały dla wszystkich domów wczasowych”.W stołówkach zazwyczaj siadało się przez cały turnus przy tym samym stoliku, którego numerem był numer domku lub pokoju, w którym się mieszkało. Gdy jedzenie było niezjadliwe, wędrowało się do miasta. Tam można było skorzystać z oferty miejscowych sklepów czy lokali gastronomicznych albo cukierni.Z myślą o turystach indywidualnych, ale i tych z wczasów, zaczęto rozbudowywać tzw. małą gastronomię. Pojawiły się budki i wózki z jagodziankami czy lodami, a także saturatory, szaszłykarnie, czy ruszty z kiełbaskami. W „barobusach” można było zjeść coś ciepłego a wsie, gdzie stacjonowali letnicy objeżdżały sklepo-busy z artykułami spożywczymi. W czasach „późnego” Gierka pojawiły się też zapiekanki z żółtym serem, hot-dogi, czy smażona flądra jedzona na papierowej tacce z dodatkiem surówki z kapusty i frytek.Wczasy tematyczne, czasem wręcz kontrowersyjneBywało, że organizowano wczasy tematyczne jak chociażby obozy dla młodych małżeństw, wyjazdy dla szachistów, brydżystów a nawet dzieci z domów dziecka i rodzin chętnych do adopcji. Taki turnus w swoim reportażu „Jeśli się odnajdziemy, to cudownie” z 1979 roku opisała Małgorzata Szejnert. Bywały również wczasy wagonowe, podczas których wczasowicze mieszkali i odpoczywali w ustawionych na bocznicy pociągach oraz wokół nich. Do dziś w niektórych nadmorskich miejscowościach jak Darłówek czy Kołobrzeg, wciąż organizowane są takie formy wypoczynku.– Znakiem rozpoznawczym wczasów był dym papierosowy. Palili wszyscy i wszędzie – w domkach, w stołówkach czy nad wodą. Wyprodukowano nawet specjalne papierosy Wczasowe. Można je było kupić od 1954 roku. Znajdowały się na nich często hasła propagandowe. Jedno z nich brzmiało: „Wczasy zdobyczą świata pracy”. Nic dodać, nic ująć – śmieje się Przylipiak.Ośrodki, które w PRL służyły wczasowiczom, w większości zniknęły z mapy Polski, ale te, które się uchowały i wciąż przyjmują gości, pojawia się wielu chętnych. O popularności takiej formy letniego wypoczynku może świadczyć fakt, że w niektórych trzeba rezerwować miejsce nawet z rocznym wyprzedzeniem.