15 lat od zaginięcia 19-latki. Piętnaście lat po zaginięciu Iwony Wieczorek do sprawy wracają dwa głosy. Paweł, który spędzał z 19‑latką jej ostatnią noc, szczegółowo opisuje imprezę w sopockim Dream Clubie, nocne telefony i zarzuty, które postawiła mu policja. Z kolei anonimowe źródło, określane jako Omega, relacjonuje rozmowę z funkcjonariuszem, który krótko po zniknięciu dziewczyny miał powiedzieć o „znalezieniu ciała kobiety na ogródkach działkowych”, później uznanego za NN. Trop wciąż pozostaje niewyjaśniony. 17 lipca 2010 roku – równo piętnaście lat od chwili, gdy dziewiętnastoletnia Iwona Wieczorek wyszła z sopockiego Dream Clubu i ruszyła nadmorską ścieżką w stronę domu. Kamery rejestrowały jej samotny marsz. Śledczy przez lata widzieli na nagraniach sylwetki mijających ją nocnych spacerowiczów, w tym słynnego mężczyznę z ręcznikiem. Ale sama Iwona – jedna z najbardziej rozpoznawalnych zaginionych w Polsce – jakby rozpuściła się w mroku między Sopotem a Gdańskiem.Piętnaście lat później wciąż nie wiemy, co się wtedy stało. Nie ma ciała, nie ma prawomocnych ustaleń procesowych wskazujących sprawcę. Jest za to długa historia frustracji rodziny, nierównych fal medialnego zainteresowania, pracy kolejnych ekip śledczych i narastających mitów.Tegoroczna rocznica ma jednak dodatkowy ton. W lipcu ukazała się książka Marty Bilskiej i Mikołaja Podolskiego „Zaginiona Iwona Wieczorek. Koniec kłamstw”. Autorzy przeprowadzili dziesiątki rozmów, przejrzeli akta i – co szczególnie ważne – namówili do długiej wypowiedzi Pawła, jednego z młodych ludzi, z którymi Iwona bawiła się tamtej nocy. Jego głos pojawiał się w sprawie już wcześniej, ale nigdy tak obszernie i tak emocjonalnie.To właśnie z Pawłem związano w kolejnych latach wiele podejrzeń: miał znać więcej, niż mówi, miał coś ukrywać, miał usuwać dane z komputera Iwony, miał też problemy narkotykowe. On sam twierdzi, że został wciągnięty w spiralę podejrzeń i nagonki, której nie potrafił zatrzymać. Książka daje mu przestrzeń, by krok po kroku opowiedzieć swoją wersję.Ten tekst jest próbą połączenia dwóch planów: historii zaginięcia Iwony Wieczorek oraz teraźniejszego głosu Pawła – kolegi z imprez, świadka pierwszych godzin po zaginięciu i człowieka, na którego cieniu osiadły policyjne i medialne podejrzenia. To opowieść o pamięci, która z czasem blaknie; o procedurach, które zawiodły. I o tym, jak łatwo młody świadek może zostać na lata zakładnikiem nieudolnego śledztwa.Czytaj także: Kokaina dla „Pruszkowa” i tajemnicze zniknięcie dwojga osóbZaginięcie Iwony Wieczorek. Noc, która zmieniła wszystkoWieczór 16 lipca 2010 roku zaczął się zwyczajnie. Paczka młodych ludzi krążyła między wakacyjnymi punktami Trójmiasta: spotkanie na działce, potem przerzut na sopocki Monciak, gdzie w Krzywym Domku działał popularny Dream Club. Byli wśród nich: Iwona, jej przyjaciółka Adria, kilku znajomych chłopaków, w tym Paweł – sportowy typ z powiatu kartuskiego, który latem dorabiał w firmie budowlanej ojca i chętnie wpadł do Sopotu, by się pobawić.Iwona – to miała być jej pierwsza noc w Dream Clubie – liczyła na „wspaniałą noc”, jak wynika z cytowanej w książce korespondencji. Na miejscu atmosfera szybko zgęstniała. W tłumie było gorąco, głośno; znajomi gubili się z zasięgu wzroku. Pojawiły się pretensje: kto kogo zostawił, kto z kim tańczy, kto wraca. W materiałach książki przewija się obraz narastającej frustracji Iwony.Wspomnienia są różne: w grę wchodziły drobne konflikty w paczce, napięcia towarzyskie, może ślady świeżych emocji po wcześniejszym związku z Patrykiem (który jednocześnie był jej kuzynem). Iwona miała dostać SMS-a od koleżanki, że jej były bawi się w Banana Beach z jakimiś dziewczynami.Około godziny 2.50 Iwona po kłótni ze znajomymi wychodzi z klubu i opuszcza rejon Monciaka. Koledzy nie dają rady jej zatrzymać. Dziewczyna ruszyła pieszo w stronę domu – trasa prowadziła wzdłuż plaży, popularnym nocnym deptakiem. Kamery zarejestrowały fragmenty jej marszu. Zapis z monitoringu analizowany był później setki razy przez policję, rodzinę i media. Na nagraniach pojawia się m.in. postać mężczyzny niosącego ręcznik, zwany później „Panem Ręcznikiem” – anonimowa sylwetka, która stanie się jedną z najbardziej rozpoznawalnych ikon całej sprawy.Około 4.07 Iwona mija dyskotekę Banana Beach – plażowy lokal cieszący się reputacją miejsca, gdzie nocne życie stykało się z półświatkiem. Świadkowie różnie opisują ruch w lokalu o tej porze. Część podkreśla, że było już pusto, inni – że nadal kręcili się ludzie. To tam tej nocy był widziany jej były chłopak Patryk.Ślad urywa się o 4:12 przy wejściu na plażę nr 63 – to tu Iwonę ostatni raz rejestruje kamera monitoringu. Do domu oddalonego o kilkaset metrów już nie wróciła.Czytaj też: Sprawa „łowcy nastolatek”: Jest decyzja Sądu NajwyższegoRankiem 17 lipca zaczęły się niepokojące telefony. Nikt nie miał kontaktu z Iwoną. Początkowo zakładano, że dziewczyna śpi po imprezie albo rozładował jej się telefon. Dopiero seria braku odpowiedzi i sygnały od znajomych, że nikt nie ma z nią kontaktu, uruchomiły alarm. Później ruszyły poszukiwania terenowe, zgłoszenie na policję, a wraz z nimi pierwsze proceduralne potknięcia, które będą prześladować sprawę przez lata.Pierwsze godziny śledztwa pod lupąHistoria zaginięcia Iwony to nie tylko dramat rodziny, lecz także studium na temat jakości działania państwa w sytuacji kryzysu. Wiadomo o szeregu błędów w pierwszej fazie: opóźnienia w zabezpieczaniu zapisów monitoringu (czas, w którym część nagrań mogła zostać nadpisana); brak natychmiastowego, metodycznego przeszukania całego pasa nadmorskiego między Sopotem a Gdańskiem; niepełny i nieskoordynowany obieg informacji między jednostkami policji; zbyt wolne wykorzystanie danych telekomunikacyjnych; a także niedoszacowanie wagi zeznań świadków, którzy w naturalny sposób zaczynali zapominać szczegóły. Rodzina Iwony – z matką na czele – wielokrotnie publicznie krytykowała tempo i jakość działań, a późniejsze zespoły śledcze – w tym Archiwum X – przyznawały nieoficjalnie, że pierwsze dni po zaginięciu nie zostały rozegrane najlepiej.Paweł, choć nie był stroną w sensie procesowym, stał się jednym z lusterek odbijających te zaniedbania. W jego opowieści powraca motyw prób zwrócenia policji uwagi na konkretne ślady – choćby materiał z kamer – które, jak twierdzi, nie zawsze były zabezpieczane na czas. Czuje, że w chaosie pierwszych dni świadkowie zostali pozostawieni sami sobie, a to z kolei otworzyło drogę do powstawania sprzecznych wersji wydarzeń. Brak szybkiego, prowadzonego pod kontrolą śledczych „przegadania” grupy znajomych sprawił, że później każde kolejne zeznanie brzmiało inaczej. Z czasem rozbieżności zaczęto interpretować nie jako efekt stresu i upływu czasu, lecz jako dowód, że młodzi coś ukrywają.Czytaj również: Gang sutenerów rozbity. Szefem była 24-latkaKim właściwie był Paweł dla Iwony? W jego relacji odpowiedź jest mniej dramatyczna, niż przez lata sugerowały plotki. Znał Iwonę z grupy; wspólne ogniska, wspólni znajomi, wspólne imprezy. „To była koleżeńska znajomość” – mówi. Powtarza, że nie spotykali się sam na sam i że nie był jej chłopakiem ani konkurentem Patryka. W paczce, jak to w paczce, bywały przelotne sympatie, westchnienia, flirty – ale nic, co w jego pamięci układałoby się w poważny związek.Paweł w rozmowie z dziennikarzami podczas zbierania materiału do ich książki nie podał swojego nazwiska. „Mam na imię Paweł. Nie chcę podawać swojego nazwiska, ponieważ jestem przedsiębiorcą. To mi może tylko zaszkodzić” – rozpoczyna rozmowę. Dziś prowadzi firmę, ma rodzinę, a każda medialna wzmianka o sprawie natychmiast przyciąga falę internetowych komentarzy. W jego słowach słychać narastające przez lata zmęczenie rolą podejrzanego bez zarzutów. „Internet zrobił ze mnie kozła ofiarnego” – przyznaje w jednym z fragmentów. W innym dodaje: „Całe życie lubiłem pomagać. Jak ktoś się nie odzywa, to dzwonię”. To ważny klucz interpretacyjny do późniejszych analiz billingów.Noc zaginięcia Wieczorek oczami PawłaAutorzy oddają Pawłowi głos w kilku rozdziałach, które w książce noszą tytuły sygnalizujące emocje: „Monciak był zawalony ludźmi”, „Wróciła jakaś podbuzowana”, „Wstałem na dobre po godzinie ósmej”, „To było nierealne. Myślałem, że ktoś ją porwał”.Paweł wspomina spotkanie na działce jego dziadków, przed pójściem do Dream Clubu. „Był tylko alkohol. Ja w tamtym czasie żadnych innych używek nie próbowałem”. Rozmowy, śmiech, wakacyjna atmosfera. Potem przejazd na Monciak – scena tłumu, muzyki i nagrzanych lipcowym powietrzem ulic. „Monciak był zawalony ludźmi”. W Dreamie ruch jak co weekend; dziewczyny wchodzą bez opłat, nikt nie robi problemu z wieku. To ważne, bo w grupie była osoba niepełnoletnia – a jednak wszyscy weszli.Iwona bawiła się, ale – jak dziś mówi Paweł – miała moment, w którym wróciła do stolika „jakaś podbuzowana”. Czy ktoś ją zaczepił? Czy poszło o żart? Pamięć jest krucha. Nie zauważa, by trzymała się blisko ochroniarza nazywanego „Bolem”, choć słyszał potem, że śledczy wnikliwie badali ten trop. Gdzieś między drugą a trzecią w nocy grupa zaczyna się kruszyć; ktoś idzie zapalić, ktoś na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza, ktoś płaci rachunek. W końcu Iwona znika z klubu.Czytaj też: Śmierć Ewy Tylman. Zapadł wyrok w trzecim procesie Adama Z.Co robi Paweł? Tłumaczy, że imprezowy tryb życia w Trójmieście nauczył go, iż po nocach ludzie rozchodzą się różnymi drogami. Nie od razu panika. Kiedy jednak dociera do niego – już po wyjściu – że nie ma kontaktu z Iwoną, zaczyna dzwonić. Później, przed kamerą „Interwencji” w Polsacie powie: „O 2.57 wychodzimy z knajpy, bo sobie sprawdziliśmy na monitoringu. Szukaliśmy jej na własną rękę…”. Dziś, w rozmowie z autorami, rozkłada ten impuls na czynniki: dzwoni, bo zawsze dzwoni, gdy ktoś nie wraca; bo tak ma; bo lubi pomagać.Nad ranem budzi się niepokój. „Wstałem na dobre po godzinie ósmej”. Kolejne sygnały w słuchawce – brak połączenia. Telefony do wspólnych znajomych. A potem pierwsze jeżdżenie „gdzie mogła być”, przeczesywanie okolic ścieżki, meldowanie się u rodziny. W którymś momencie pojawia się myśl: „To było nierealne”. Za chwilę – „Myślałem, że ktoś ją porwał”. Rosnąca presjaW pierwszych tygodniach po zaginięciu Paweł jest wszędzie: szuka w terenie, rozmawia z rodziną, pojawia się przy jasnowidzu, który proponuje własne tropy. Ta aktywność – paradoksalnie – staje się pożywką dla internetowych spekulacji. Na forach wycina się jego wypowiedzi z kontekstu, liczy każde połączenie na bilingu, zestawia miny z nagrań telewizyjnych. „Internet zrobił ze mnie kozła ofiarnego” – przyznaje po latach. W tym samym czasie śledczy dopytują o szczegóły. Kiedy decyduje się wziąć adwokata, w sieci natychmiast słychać: „Bo ma coś do ukrycia”. On twierdzi, że prawnik radził ostrożność, bo sprawa jest medialna, a każde słowo może wrócić jako zarzut.Z biegiem lat fala zainteresowania opada i wraca wraz z kolejnymi wznowieniami śledztwa. Kiedy w działania włącza się Archiwum X, policja zaczyna na nowo sprawdzać świadków. W domu Pawła pojawiają się funkcjonariusze – czasem, jak mówi, z psem do narkotyków. Wspomina akcję, podczas której „zaczęli wołać: 'Policja!'” i weszli do domu. Przesłuchali też jego partnerkę. W książce opisuje to jako moment, w którym poczuł, że historia sprzed lat znowu wkracza do jego codziennego życia z pełną siłą.Zarzuty: narkotyki i utrudnianie śledztwaPrzełom medialny przyszedł w grudniu 2022 roku. Z polecenia prokuratury zatrzymano Pawła w sprawie odrębnego wątku narkotykowego. Śledczy informowali o ujawnieniu niewielkiej ilości środków odurzających. Jak szybko podkreślano, nie dotyczyło to bezpośrednio samego zaginięcia Iwony – ale nagłówki poszły w świat. Jednocześnie przedstawiono mu zarzut utrudniania postępowania w sprawie Iwony Wieczorek: miał usuwać dane z jej komputera i zacierać ślady. Zastosowano dozór, zakaz opuszczania kraju i poręczenie majątkowe. Paweł nie przyznał się do winy. Powiedział, że nigdy przed zaginięciem nie bywał w mieszkaniu Iwony, nie znał hasła do jej komputera i nie miał powodu, by cokolwiek usuwać. W jego ocenie połączenie dwóch spraw – narkotykowego incydentu i zaginięcia – zadziałało jak medialny detonator: „Zaczęła się dla mnie jazda”.Czy długi głos Pawła w książce rozwiązuje zagadkę? Nie. Ale zmienia temperaturę rozmowy. Klaruje to, co przez lata opierało się na insynuacjach. Wyjaśnia, dlaczego rano wydzwaniał tak intensywnie – i że to nawyk, nie paniczne mazanie śladów. Potwierdza, że z Iwoną łączyła go znajomość towarzyska, nie związek, co osłabia popularne wątki o zbrodni z zazdrości. Dodaje tło do realiów Dream Clubu i letniego Sopotu, gdzie brak restrykcji wejściowych mógł pozwolić wślizgnąć się każdemu. Pokazuje też, jak szybko młodzi świadkowie zostali wrzuceni w medialny kocioł bez profesjonalnego wsparcia – i jak z biegiem czasu każde pęknięcie w pamięci urastało do rangi dowodu.Na poziomie śledczym jego relacja przypomina o podstawowych lekcjach: pierwsze godziny decydują o jakości materiału dowodowego; świadek pozostawiony sam sobie generuje sprzeczności; opinia publiczna nie zastąpi procedur; a brak jednolitej komunikacji ze społeczeństwem rodzi fantomy, które później żyją własnym życiem i obciążają wszystkich – również niewinne osoby.Co o sprawie Iwony Wieczorek wiemy w 2025 roku?Wiemy, że Iwona Wieczorek opuściła Dream Club i szła wzdłuż morza w stronę domu. Wiemy, że zapisały ją kamery i że w pobliżu znalazły się inne osoby, których rola została w różnym stopniu zweryfikowana. Wiemy, że w pierwszych godzinach nie zabezpieczono wszystkich możliwych śladów. Wiemy, że kolejne lata przyniosły wznowienia i że w jednym z nowszych etapów śledczy postawili Pawłowi zarzut utrudniania postępowania oraz zarzut posiadania niewielkiej ilości narkotyku w odrębnej sprawie.Nie wiemy, gdzie i w jakich okolicznościach Iwona zniknęła. Nie wiemy, czy padła ofiarą przestępstwa, czy wypadku ukrytego przez osoby trzecie, czy scenariusza porwania. Nie ma też prawomocnego rozstrzygnięcia łączącego Pawła z jej losem.Paweł żyje swoim dorosłym życiem, ale – jak wyznaje – telefon wciąż potrafi zadzwonić w środku dnia z pytaniem o Iwonę. „Nie podaję nazwiska, bo każdy nowy artykuł wyciąga wszystko na nowo”.Zdecydował się jednak mówić, bo wierzy, że milczenie tylko rozdmuchuje kłamstwa. Może to najważniejszy sygnał piętnastej rocznicy: w sprawie, w której brakuje twardych odpowiedzi, warto przynajmniej uporządkować to, co wiemy o ludziach, którzy byli obok. Zwłaszcza jeśli przez lata byli osądzani w ciemno.Co z policją? Grzechy systemu widziane z dołuOcena pracy organów ścigania – temat od dawna wielokrotnie medialnie maglowany. Główne grzechy śledczych to m.in.: spóźnione zabezpieczanie zapisu monitoringu, w tym z rejonów, które mogły pokazać kluczowe momenty; brak jednego oficera prowadzącego komunikację z rodziną; niespójne protokołowanie zeznań, przez co później trudno było ustalić, czy świadkowie zmieniali relacje, czy tylko inaczej zadawano im pytania; minimalne wykorzystanie potencjału społecznych poszukiwań w pierwszej fazie; i wreszcie długie przerwy w aktywności, po których śledztwo trzeba było zaczynać od nowa.Zobacz także: „Władcy Siedlec” skazani. Najważniejsi bandyci uciekli przed wyrokiemNiewyjaśniony sygnał z ogródków działkowych: czyje ciało znaleziono?W książce Bilskiej i Podolskiego pojawia się fragment, który – jeśli potraktować go poważnie – powinien już dawno zostać proceduralnie sprawdzony. Autorzy przytaczają relację anonimowego źródła nazwanego „Omega”. Źródło mówi, że kilka, może kilkanaście dni po zaginięciu Iwony spotkało znajomego policjanta z Komendy Wojewódzkiej w Gdańsku. Po służbie dorabiał wtedy w sopockich klubach. Według niego funkcjonariusz był wyraźnie poruszony i rzucił: „Znaleźli jej ciało na ogródkach działkowych”.„Pamiętam, jak kilka, może kilkanaście dni po zaginięciu Iwony powiedział, że znaleźli jej ciało na ogródkach działkowych” – relacjonuje Omega w książce.Następnego dnia miał się z tej informacji wycofać. „To nie ona. Jakaś bezdomna” – tak według Omegi policjant skorygował wcześniejsze słowa.Omega zwrócił uwagę na coś jeszcze: w mediach nie pojawiła się żadna wzmianka o znalezieniu kobiecych zwłok w tym czasie i w tym rejonie. To go zaniepokoiło „Zazwyczaj, jak znajdują ciało, to zawsze gdzieś o tym mówią… Może pochowano jakąś kobietę jako N.N.” – mówi autorom.Nie twierdzi, że chodziło o Iwonę. Ale sugeruje, że w rejestrach mogła przejść niezidentyfikowana kobieta, którą błędnie sklasyfikowano lub zbyt szybko pochowano. To trop, który – jak piszą autorzy – warto by było jednoznacznie zweryfikować: czy w lipcu i sierpniu 2010 roku na ogródkach działkowych w pasie Sopot–Gdańsk ujawniono ciało kobiety zarejestrowane jako N.N.? Jeśli tak, co zrobiono, by ją zidentyfikować? Jeśli nie – skąd policjant miał informację i dlaczego ją przekazał?Wątek „NN z ogródków” pokazuje po raz kolejny szerszy problem: informacji krążących półoficjalnymi kanałami, które nigdy nie zostały przepracowane proceduralnie. Gdyby każdą taką notkę weryfikowano dokumentacyjnie – miejsce ujawnienia, protokół oględzin, wpis do systemu, zgodność z wykazem osób zaginionych – być może część mitów nie przetrwałaby piętnastu lat.