Kim jest nowy selekcjoner? W 2007 roku, kilka miesięcy po objęciu stanowiska trenera Legii Warszawa, jeden z dziennikarzy zauważył, że… ciągle się uśmiecha. – A co, mam się cieszyć dopiero, jak zdobędziemy mistrzostwo? Wtedy dziesięć dni uśmiechu, a potem znowu zmartwienia – bo się trzeba do Ligi Mistrzów dostać? Panowie, trzeba żyć, trzeba się cieszyć każdym dniem, cokolwiek się dzieje – odpowiadał. Dziś Jan Urban na pewno się cieszy. Właśnie został selekcjonerem reprezentacji Polski. To rzadka kombinacja: zawodnik świetny technicznie, lubiący piłkę, a przy tym nie tyle zdolny, co wręcz skłonny do ostrej, siłowej gry. Kibice takich kochają. „Pełen pakiet”. Jan Urban, gdziekolwiek się nie pojawiał, był pupilem trybun. A potem, już jako trener, niemal wszędzie zostawał ulubieńcem szatni. I to, paradoksalnie, przez lata blokowało jego sportowy awans – za jaki trzeba uznać objęcie posady selekcjonera reprezentacji Polski. A „bił się” o nią od prawie dwóch dekad. Regularnie wymieniany w gronie faworytów, przez kolejnych prezesów PZPN odrzucany jako kandydat a to za miękki, a to za spokojny, a to za mało „seksowny”. Wiele wskazuje jednak na to, że jest… w sam raz. Wreszcie dostał szansę. Jak Urban i hiszpański zaciąg w LegiiW 2007 roku, choć niczego na ławce trenerskiej jeszcze nie osiągnął, biły się o niego dwa największe polskie kluby: Wisła i Legia. Lata spędzone w Hiszpanii działały na wyobraźnię. Tamtejsi piłkarze robili coraz większą furorę, a Urban – cieszący się opinią „światowca”, mający za sobą dekadę pracy z młodzieżowymi drużynami Osasuny – miał wprowadzić nową jakość, spoza słynnej już „karuzeli”.Trafił na Łazienkowską. Do klubu, który sezon wcześniej zajął w lidze trzecie miejsce, przegrywając rywalizację z GKS Bełchatów i Zagłębiem Lubin. Klubu, w którym piłkarze byli skłóceni, podzieleni, a szatni nie był w stanie opanować ani wymagający i twardy Wdowczyk, ani „kumpel” Zieliński. Urbanowi się udało. Nie musiał długo pracować na szacunek zawodników. W mediach wciąż przypominano, że kilkanaście lat wcześniej strzelił hat-tricka Realowi Madryt na Santiago Bernabeu. Kto inny mógłby się tym pochwalić? Każdy w szatni wiedział, z kim ma do czynienia. Poza tym, nade wszystko, trener po prostu dał się lubić. Rozmawiał, aktywnie uczestniczył w treningach, wypytywał o sprawy personalne. Nie był zamordystą, lubił pożartować, ale gdy trzeba było „dokręcić śrubę” – robił to. W mediach krążyły opowieści o tym, jak to Roger czy Edson, najważniejsi wówczas piłkarze klubu, musieli targać bramki i sprzęt na treningach. „Gwiazdy nie noszą aluminium” – narzekali. Ale Urban udowadniał, że u niego nie ma równych i równiejszych. Młodszych kolegów uwielbiał karcić podczas gry w siatkonogę. Legendami obrosły jego starcia z jednym z asystentów, Jackiem Magierą. Dziennikarze, obserwujący z bliska treningi, śmiali się, że szkoleniowca bardziej interesują wyniki kolejnych pojedynków niż to, co i jak trenuje zespół. Tym miał nieco bardziej przejmować się choćby Kibu Vicuna, którego Urban ściągnął ze sobą z Pampeluny. Zresztą: nie jego jednego. Zatrudnienie Urbana w Legii było bowiem częścią szerszego planu. Dyrektorem sportowym klubu został wcześniej Mirosław Trzeciak, przez lata związany m.in. z Osasuną. Razem sprowadzili do Warszawy pierwszego w dziejach klubu Hiszpana: Inakiego Astiza. Chwilę potem, to już bardziej inicjatywa Trzeciaka, odrzucili chłopaka „stąd”, ze stolicy, niejakiego Roberta Lewandowskiego, bo lepsze wrażenie zrobił na nich 25-letni Mikel Arruabarena z Teneryfy. W Warszawie plują sobie z tego powodu w brodę do dziś.Urban postawił na GrosickiegoAle wtedy, latem 2007 roku, nie miało to większego znaczenia. Wydawało się, że władze klubu ze stolicy „przeszły grę”. W siedmiu pierwszych kolejkach Legia zdobyła komplet punktów, tracąc przy tym… jednego gola. Urban chętnie stawiał na młodych. W pierwszym składzie regularnie pojawiał się 19-letni Kamil Grosicki, sporo minut dostawał też jego rówieśnik – Maciej Korzym. Pierwszoplanową postacią był 21-letni Jakub Rzeźniczak, a z biegiem sezonu trener postawił m.in. na 16-letniego Ariela Borysiuka czy niewiele starszego Macieja Rybusa. I to w czasie, w którym odważne inwestowanie w młodzież, zwłaszcza w czołowych klubach, wcale nie było na porządku dziennym. Żeby nie powiedzieć: wręcz przeciwnie. Po atomowym początku, oczekiwania wystrzeliły. Legioniści dość szybko zostali jednak sprowadzeni na ziemię. Skończyli sezon z 63 punktami: rok wcześniej dałoby to mistrzostwo. Ale w sezonie 2007/2008 dominowała krakowska Wisła – zespół Macieja Skorży zdobył aż 77 „oczek” i był klasą dla siebie, w całym sezonie przegrywając zaledwie jeden mecz. Z… Legią. Mecz co prawda „o nic”, gdy tytuł był już pewny, ale ślad w statystykach pozostał.Na pocieszenie, klub z Warszawy zdobył, po jedenastu latach przerwy, Puchar Polski. A Urbana do sztabu reprezentacji zaprosił Leo Beenhakker. – Jesteśmy na tej samej drodze. Widać, że Jan grał i pracował w Hiszpanii. W grze Legii jest coś z jego pojmowania futbolu, możesz to dostrzec – tłumaczył swój wybór selekcjoner.Warszawska pułapkaBeenhakker otwarcie mówił, że Urban może i powinien być jego następcą. Sam trener nie palił się do kadry – choć pewnie nie odmówiłby prezesowi PZPN. W Legii miał jednak niezłą pozycję, poza tym: dopiero wyruszał w drogę. Biorąc pod uwagę, że już po roku kibice widzieli go na najważniejszym stołku w polskiej piłce, mógł być spokojny, że podobne okazje jeszcze nadejdą. Przecież dopiero się rozkręcał.Euro 2008 Polsce nie wyszło. W Ekstraklasie, z perspektywy Urbana, było lepiej. Choć w drugim sezonie z Legią znów był drugi, znów za Wisłą, to tym razem, zamiast czternastu punktów straty, były tylko trzy i walka o tytuł do ostatniej kolejki. Do trzech razy sztuka? Nie teraz. W marcu 2010 roku, po porażce z Polonią Bytom, trenera pożegnano i zastąpiono Stefanem Białasem.Urban nie wiedział jeszcze, że wpadł w sporą pułapkę.Co jest po Legii? Czego może chcieć polski trener? O czym marzyć, o czym myśleć? Przez lata największe kluby były trzy: Wisła, Lech, no i Legia właśnie. Kiedy traci się pracę przy Łazienkowskiej, można czekać na telefon z Krakowa, Poznania lub reprezentacji. Skorża zaryzykował, wyjechał, choć Arabia Saudyjska – zwłaszcza trzynaście lat temu – nie była kierunkiem najbardziej ambitnym. Ale zagraniczną szansę dostaje niewielu, o czym boleśnie przekonał się niedawno choćby Marek Papszun.Jednocześnie za wicemistrzostwo z Legią nikt laurek nie wystawia. „Każdy głupi by potrafił” – można usłyszeć. Nie dorobił się więc ani opinii szczególnie sprawnego, ani nie dołożył niczego do gabloty, ani nie dał poznać jako taktyczny maestro. Może dlatego przez ponad pół roku pozostawał bezrobotny. Znów mówiło się o nim w kontekście Wisły, ale w Krakowie woleli najpierw Henryka Kasperczaka, a potem Roberta Maaskanta. Nie wiadomo ile ofert odrzucił po drodze, ale musiał stopniowo obniżać oczekiwania. Wielu dyrektorów nawet nie wybierało jego numeru, bo skoro dopiero co był w Hiszpanii, a potem w Warszawie, z niezłym kontraktem, to nie pójdzie nagle do Piasta Gliwice czy Zagłębia Sosnowiec. No ale poszedł. W końcu, w październiku, trochę z braku laku, przejął walczącą o utrzymanie Polonię Bytom. W dwa miesiące dał się poznać z niezłej strony, w klubie chcieli przedłużyć z nim umowę, ale tym razem to sam Urban odmówił. – Potrzebuję w pracy stabilizacji, a tego Polonia nie jest w stanie zapewnić – wyjaśniał. - Owszem, w klubie może być biednie, ale zewnętrzne czynniki nie powinny mieć aż takiego wpływu na jego funkcjonowanie – dodał, nawiązując do zmiany w fotelu prezydenta miasta i związanych z tym komplikacji.I znów: kilka miesięcy bezrobocia, a potem praca nieco poniżej kwalifikacji. W Zagłębiu Lubin Urban sobie nie poradził – i była to pierwsza poważna wpadka w jego krótkiej trenerskiej karierze. Jak przewrotny jest los szkoleniowca, niech świadczy fakt, że po zwolnieniu z szeregu „Miedziowych”, niedługo później… zadzwoniła Legia. – Moja misja nie została zakończona. Chcę zdobyć z tym klubem mistrzostwo – opowiadał na konferencji prasowej. „Uratował mi karierę”Prezes klubu, Piotr Zygo, tłumaczył zatrudnienie Urbana przede wszystkim „wzorową pracą z młodzieżą”. Po dwóch latach z Maciejem Skorżą, znanym z dużego rygoru i przywiązania do taktyki, stary dobry znajomy miał też dać trochę luzu w szatni. Niezbędnego oddechu.Zadziałało. Legia w sezonie 2012/2013 grała ładnie, ofensywnie, pieczętując upragniony tytuł na kilka kolejek przed końcem. Majstersztykiem Urbana okazało się m.in. podejście do Bartosza Bereszyńskiego. Niechciany w Poznaniu, niespełniony skrzydłowy, z aspiracjami, by grać w ataku, po kilku treningach podczas zimowego obozu został przestawiony na… prawą obronę. Trener Legii dostrzegł jego atuty: szybkość, wytrzymałość, niezłą wrzutkę i uznał, że właśnie tam „Bereś” sprawdzi się najlepiej. Miał nosa. Przez kilka kolejnych lat Bereszyński był filarem Legii, a potem Sampdorii Genua. Pewnie byłby też reprezentacji, gdyby nie fakt, że u szczytu formy był niejaki Łukasz Piszczek. – Uratował mi karierę – mówił wielokrotnie „Bereś”, wdzięczny za lata pracy z Urbanem.To przypadek najbardziej wyrazisty. Ale sytuacji, w których Urban kogoś „ratuje” albo przynajmniej „pomaga” jest więcej. Wielu piłkarzy, jak choćby Jakub Wawrzyniak, opowiada chętnie, jak wiele zawdzięcza Urbanowi. Jak pomagał w rozwoju – nie tylko na boisku, ale i poza nim. Surowy ojciec, ale zawsze sprawiedliwy. Wawrzyniak zapiera się, że opowieści o tym, że trener jest „miękki” można włożyć między bajki. – Nikt, żaden z trenerów tak wiele ode mnie nie wymagał, jak Jan Urban. Myślę, że niejeden schowałby się wtedy za drzwi i narzekał, dlaczego pewne rzeczy odbywały się w takiej formie. Jak dla mnie, to jest bardzo wymagający trener – mówił niedawno Sportowym Faktom.Jaki będzie selekcjoner Urban?Mistrzostwo Polski nie wystarczyło. Bogusław Leśnodorski, który przejął władzę w Legii z rąk Zygi, tłumaczył potem, że „chciał w klubie czegoś nowego”. Powiewu zachodu. Z Urbanem pożegnano się po raz drugi (i na razie ostatni), gdy prowadził w tabeli Ekstraklasy, a w jego miejsce sprowadzono Henninga Berga.Norweg „dociągnął” tytuł do końca, więc Urban – oficjalnie – ma na koncie dwa tytuły. Na tym jego dorobek się zamknął. Próbował ratować jeszcze ukochaną Osasunę, potem dostał szansę w Lechu i Śląsku, ale trzy razy z rzędu zawiódł. Nazwisko miał jednak wciąż całkiem mocne: na tyle, by przejąć ukochanego Górnika i popracować w Ekstraklasie. W Zabrzu, jak w Legii, najpierw nieco przedwcześnie go zwolniono, potem zaproszono do współpracy ponownie. To tam udowodnił, że nie tylko w stolicy mu idzie. Że potrafi natchnąć piłkarzy do efektownej, ofensywnej gry. No i że wciąż ma oko do młodzieży. Nade wszystko: przy każdym zwolnieniu, nawet jeśli nie zawsze zrozumiałym, nawet jeśli nie zawsze zasłużonym, Jan Urban pokazywał wielką klasę. Od tygodni dziennikarze dzwonią po rozmaitych piłkarzach, asystentach czy trenerach, szukając kogoś, kto powie choćby jedną kontrowersyjną rzecz na temat nowego selekcjonera. Nic. Cisza.Oby po kadencji selekcjonera, najtrudniejszym na pewno wyzwaniu w jego życiu, było podobnie. Nawet jeśli nie będzie wyników.