Idzie nowe. Kogo by o kadrę nie zapytać, pewnie pokręci nosem. Krytycy zżymali się, że nawet Juergen Klopp, odkurzony z częściowej emerytury, nie wycisnąłby z tej grupy ludzi niczego spektakularnego. Jan Urban nie jest cudotwórcą, ale jest wyczekiwanym, utęsknionym powiewem normalności. Po Michale Probierzu – balsamem na poparzoną skórę. Ale czy to wystarczy, by kibice znów pokochali reprezentację Polski? To nie tak, że do złych chwil nie jesteśmy przyzwyczajeni. XXI wiek jest w wykonaniu reprezentacji Polski niezły, momentami nawet dobry, ale wśród licznych wzlotów były przecież upadki. Z każdego turnieju (poza jednym: pamiętnymi finałami Euro 2016) wracamy ze spuszczonymi głowami, boleśnie doświadczeni tym, jak daleko brakuje nam do najlepszych. Obrywało nam się od Korei (2002), Ekwadoru (2006) czy Senegalu (2018). W 2010 i 2014 roku, choć prym w kadrze wiedli już Lewandowski, Błaszczykowski czy Piszczek, w ogóle nie awansowaliśmy na mundial. Jeśli spojrzeć na to z tej perspektywy: obecna sytuacja jest zła, nie do pozazdroszczenia, ale nie bez precedensu. Zwłaszcza, że niczego jeszcze przecież nie straciliśmy.Poza czasem. Zatrudnienie Michała Probierza od początku wywoływało spore kontrowersje. Selekcjoner, którego w Ekstraklasie – i można to napisać z dużym przekonaniem – nie chciałby żaden z czołowych sześciu, może nawet dziesięciu klubów, wylądował u sterów reprezentacji Polski głównie… po znajomości. Znał się z Cezarym Kuleszą z czasów pracy w Jagiellonii Białystok, lubił, więc dostał propozycję życia. No bo czemu nie?Niczym się ta kandydatura nie broniła. Ani Probierz sympatyczny, ani „na fali”, ani z sukcesami. Chwilę wcześniej nie dogadał się z ostatnią w ligowej tabeli Niecieczą, a we wrześniu 2023 roku mógł wsiadać w samolot do Barcelony, żeby pogadać z Lewandowskim o swojej filozofii (?) futbolu. Nie miało to sensu, nijak się nie broniło.Efekt jest taki, że zmarnowaliśmy – jako reprezentacja – co najmniej dwa ostatnie lata. Urban nie wchodzi do gotowego projektu. Nie zacznie zgrupowania od dopracowywania niuansów, dopisywania notatek na marginesie. Wszystkie kartki z nabazgrolonego notesu pod tytułem „Reprezentacja Polski Michała Probierza” trzeba wyrwać, a pewnie najlepiej spalić. Nie ma niczego.Czytaj też: El. Ligi Europy. Rewanżowy mecz Legii z FK Aktobe w TVP SportReprezentacja Polski bez kręgosłupaPal sześć problemy komunikacyjne. Że Probierz nigdy nie był niczemu winny, że na każde „trudniejsze” pytanie z konferencji odpowiadał co najmniej tak, jakby pozjadał wszystkie piłkarskie rozumy, a reprezentacja siedem rady z rzędu grała w finale mistrzostw świata. Zostawmy to. Jan Urban, już na wejściu, przeniesie tę reprezentację do innej galaktyki. To człowiek uśmiechnięty, kontaktowy, kochający futbol i rozumiejący, że gra nie zaczyna i nie kończy się na tablicy taktycznej. Że są kibice, że są mniej i bardziej wymagający piłkarze, że nie na każdego można gwizdnąć i wykrzyczeć w twarz kilka słów. Był bardzo dobrym piłkarzem, od prawie dwóch dekad pozostaje trenerem, zdobył mistrzostwo Polski, poradził sobie w wymagającej szatni warszawskiej Legii. Da radę i tutaj.Kłopotem pozostaje brak szkieletu. Nie mamy nawet pierwszego bramkarza: bo u Probierza raz grał Skorupski, raz Bułka, a Kamil Grabara – czołowy golkiper Bundesligi – trzymany był z dala od kadry, bo gdzieś kiedyś krzywo spojrzał się na selekcjonera. Obrona? Podobnie. Wydawać by się mogło, że Probierzowi, którego zespoły słyną przecież z ryglowania bramki, niespecjalnie porywającej gry i filozofii znanej jako „przede wszystkim na zero z tyłu”, będzie zależało na tym, żeby jak najszybciej scementować określoną grupę. Żeby bramkarz i trójka, czwórka czy piątka obrońców zgrali się i po drugim czy trzecim zgrupowaniu rozumieli na boisku bez słów. To w defensywie kluczowe, nad tym w klubach pracuje się miesiącami. W reprezentacji takiego komfortu nie ma, zawodnicy spotykają się z selekcjonerem rzadko, więc tym bardziej szkoda czasu na eksperymenty. Niestety: tu też Urban musi wszystko układać od nowa. Bednarek i Kiwior grali ciągle, niezależnie od formy, bo – to trzeba oddać – nie mamy nadmiaru talentu w defensywie. „Tym trzecim” bywał Sebastian Walukiewicz, bywali Mateusz Skrzypczak, Paweł Dawidowicz czy Kamil Piątkowski, a ostatnio Mateusz Wieteska.Już samo forsowanie gry piątką z tyłu, a trójką stoperów, biorąc pod uwagę niedostatki, jakie mamy w tej formacji, było dziwne. Czy Urban będzie kontynuował tę ścieżkę? To wątpliwe, biorąc pod uwagę jego doświadczenia w Górniku czy Legii. Kiwior, choć nie gra regularnie w Arsenalu, wydaje się pewniakiem. Czy obok niego zagra Skrzypczak, czy forsowany będzie Bednarek – zobaczymy. Wiadomo tylko, że raczej dwóch niż trzech. I całe szczęście.Bo przecież z przodu, wiele na to wskazuje, jest trochę lepiej. Jakub Kamiński zmienił właśnie klub, Jakub Moder gra regularnie w Feyenoordzie, Sebastian Szymański to pupil Jose Mourinho w Fenerbahce, a Piotra Zielińskiego czy Roberta Lewandowskiego nie trzeba nikomu przedstawiać. Po bokach szaleć mogą czy to Nicola Zalewski, czy Matty Cash, a największym wyzwaniem zdaje się wymyślenie partnera dla „Lewego”. Lub – co też możliwe – zmiana formacji i granie jednym napastnikiem. Tu przestrzeń do zagospodarowania jest potężna, bo kogo by nie zapytać o to, jak w ostatnim czasie grała reprezentacji Polski, poza „brzydko”, odpowiedzią, która będzie padała najczęściej jest… „nie wiem”. Goncalo Feio obraził się kiedyś na Tomasza Sokołowskiego, byłego Legionistę, bo ten podczas konferencji prasowej nie dostrzegł pomysłu Legii na grę. Probierza nikt o ten pomysł nawet nie pytał. Nie było sensu. Czytaj też: Chorwacka legenda w Milanie. Roczny kontrakt z opcją przedłużeniaJan Urban selekcjonerem. Gorzej nie będzieNa to, co wymyśli Urban, można czekać ze spokojem. To selekcjoner, który nie będzie chciał nikomu niczego udowodnić. Nie będzie powoływał kogoś w ramach nieuzasadnionego kaprysu. Na nikogo się nie obrazi. A to już spory atut. Probierz nie był przecież pierwszym „cudakiem” na tym stanowisku. Jerzy Engel po awansie na mundial w Korei i Japonii uwierzył, że wie o piłce nożnej wszystko. Zbigniewa Bońka nie trzeba nikomu przedstawiać. Paweł Janas awansował w dobrym stylu na mistrzostwa świata w 2006 roku, ale – z sobie tylko znanych przyczyn – nie zabrał na nie Dudka, Iwana czy Frankowskiego, całkowicie rozbijając grupę. Leo Beenhakker zrobił sporo dobrego, ale po historycznym dla Polski awansie na Euro opowiadał z wyższością o „wychodzeniu z drewnianych chatek”. Szybko się też kadrą znudził. Franciszka Smudę na fotel selekcjonera wynieśli kibice i ci sami kibice, tuż po Euro 2012, najchętniej wywieźliby go z Narodowego na taczkach. Fornalik okazał się na kadrę „za krótki”, a Nawałka… To było pięć najlepszych lat reprezentacji Polski w tym stuleciu. Mówimy jednak o selekcjonerze opętanym wręcz na punkcie przesądów: jeśli w studiu podczas wygranego meczu był jakiś ekspert, to selekcjoner potrafił wydzwaniać do władz telewizji, żeby pojawiał się przy każdym następnym. Autobus z piłkarzami nie mógł zawracać, stoły w bufetach musiały być okrągłe, a wszelkie dziwactwa – które po pewnym czasie zaczęły piłkarzy bawić, a potem zwyczajnie denerwować – z biegiem kadencji tylko się nasilały.Brzęczek? Syndrom oblężonej twierdzy. Paulo Sousa pięknie mówił, ale nie przyjmował krytyki i wszystkich traktował z wyższością. Michniewicz, jak to Michniewicz, początek miał dobry, wesoły, a potem zaczął się na wszystkich obrażać. O Fernando Santosie pisać i mówić nie ma sensu, bo to pewnie jedna z najgorszych kadencji nie tylko w ostatnich latach, ale w całej historii reprezentacji Polski. Probierz nawet po porażce z Finlandią, gdy cały naród zwrócił się przeciwko niemu, nie potrafił wyjść na konferencję prasową i powiedzieć: „przepraszam, zepsułem”.Jan Urban jawi się na tle poprzedników jako człowiek z innej planety. Piłkarze – nie ma co do tego wątpliwości – znów będą przyjeżdżać na zgrupowania z uśmiechem. Młodzi dostaną szansę, starsi mogą liczyć na należny im szacunek. Nie jest typem pracoholika, który „zajedzie” kadrę taktycznie, fizycznie, wymyślając kilkanaście wariantów i treningi a’la Orest Lenczyk. Michał Żewłakow w rozmowie z Tomaszem Ćwiąkałą porównał go do… Carlo Ancelottiego i jest to pewnie porównanie uzasadnione. Włoch też „ufa” piłkarzom. Daje im więcej luzu. Wierzy w profesjonalizm. Nie ma niemieckiego rygoru, jest Hiszpania. Czy piłkarze to docenią? Czy odpłacą się dobrą grą i akceptowalnymi wynikami? Urban zaczyna od wyjazdowego starcia z Holandią. To dość wygodne: jeśli przegra, nikt nie będzie miał pretensji. Jeśli wywiezie choćby punkt, odtrąbimy uzasadniony sukces. Ważniejszy mecz jest trzy dni później: u siebie z Finlandią. Czy 8 września selekcjoner nadal będzie się uśmiechał? Oby.