Wspomnienia rosyjskiego weterana. Ogromna grupa Rosjan na froncie w Ukrainie to żołnierze kontraktowi, skuszeni wizją zarobienia majątku. „Pieniądze to jedyny haczyk, na który rekruterzy łapią przyszłych zamachowców-samobójców, których przeznaczeniem jest śmierć w pierwszym ataku” – można przeczytać w kanale „Transformator” na Telegramie. O kulisach „zarobkowania” na froncie opowiada tam były żołnierz Igor S. – 46-latek z Czuwaszji, który walczył w Ukrainie przez dwa lata. Igor S. został zmobilizowany we wrześniu 2022 roku, a w marcu następnego roku przeniesiony na kontrakt. Brał udział w walkach na froncie zaporoskim od lipca 2023 roku. We wrześniu 2024 roku został poważnie ranny pociskiem w walkach pod Czasiw Jarem. Stracił oko i odniósł liczne rany.Na śmieciarce zarabiał więcej niż na froncie– Poszedłem na wojnę nie dlatego, że jestem superpatriotą czy chcę podbić Ukrainę. Po prostu nie mieli kogo zabrać z naszej wsi na wojnę. Mężczyźni wyjechali, bo nie ma pracy, nie ma perspektyw – opowiada na Telegramie Rosjanin.Weteran przyznaje też, że jest rozwiedziony, syn jest już dorosły, a rodzice nie żyją. – Gdyby coś się stało, nie było nikogo, kto by po mnie płakał – przyznał były żołnierz.Igor S. mówi wprost, że na wojnie zarabia się mniej niż w zwykłej pracy. Ale to dociera do żołnierzy kontraktowych dopiero na miejscu, kiedy jest już za późno, żeby się wycofać. Skusić się łatwo, bo na każdym rogu ulicy w rosyjskich miastach są billboardy z reklamami: „Umowa kontraktowa – 5 milionów rubli (235 tys. zł.) za pierwszy rok służby”. Nikt jednak nie dodaje, że prawdopodobieństwo przeżycia roku na froncie wynosi 30 proc., dwóch lat – 15 proc., a trzech – 10 proc. Zobacz także: Tak traktowani są rosyjscy żołnierze. Wstrząsające zeznania dezerterów– Kiedy pracowałem na śmieciarce, dostawałem średnio 55 tysięcy rubli (2584 zł), licząc nadgodziny. To nieporównywalne z 40-50 tysiącami, które zarabiałem w brudzie i zimnie, ryzykując życie i rujnując zdrowie. „Federalną” wypłatę otrzymałem dopiero po podpisaniu kontraktu, 195 tysięcy (9160 zł) – zdradza rosyjski weteran.Śmierć wyceniona na 200-300 tys. złIgor S. podkreśla też, że kulkę zarobić jest na froncie bardzo łatwo, „a po co trupowi pieniądze”? Rosjanin, mówiąc o kulisach funkcjonowania jednostki, zdradza, że ważnym elementem jest tzw. „fundusz wspólny”, na który zrzucają się wszyscy. Za te pieniądze jest kupowane wyposażenie, leki czy drony, które potem wspomagają operacje na polu walki. Za niemal wszystko trzeba płacić. Jedyne, co jest darmowe, to „amunicja i worki na zwłoki”. Weteran przyznaje jednak, że jego jednostka i tak miała szczęście, bo nie było tam korupcji. Inaczej „koszty” byłyby jeszcze większe. Ogromnym plusem było też to, że wszyscy w oddziale zgodnie współpracowali, wspierając się nawzajem.– Jeśli trafisz do słabego oddziału, w którym każdy jest zdany na siebie, szybko zginiesz. Albo zastrzelisz się, żeby uciec z tego piekła. Ale wtedy trzeba oddać lekarzom i agentom specjalnym wszystko, co się ma, żeby tylko nie zarejestrowali samobójstwa (to pozbawia rodzinę prawa do odszkodowania-red.) – zdradza Igor S. Zobacz także: Skansen na froncie. Rosja musi sięgać po sowieckie czołgi T-62W przypadku śmierci żołnierza w wyniku działań wojennych rodzina ma prawo do odszkodowania z ubezpieczenia społecznego, którego wysokość może wynosić około 3,123 mln rubli (134 tys. zł). Oprócz odszkodowania z ubezpieczenia rodzina otrzymuje jednorazowy zasiłek, który może wynieść około 5,5 miliona rubli (240 tys. zł). W grę wchodzi także odszkodowanie od władz lokalnych, w zależności od regionu.Ponad 6000 tysięcy dolarów za zdobycie kilometra terenuDla tych, którzy na froncie mimo wszystko są w stanie myśleć tylko o pieniądzach, ważny jest „cennik” – system premiowy za dokonania na polu walki. Za zniszczenie czołgu wroga bonus wynosi 12 800 dolarów, wozu opancerzonego – 2570 dolarów, a zdobycie kilometra terenu – 6430 dolarów. W tym ostatnim przypadku premia należy się wszystkim żołnierzom, którzy tego dokonali, a symbolem sukcesu jest flaga zatknięta na nowym terytorium. Igor S. opowiedział też, jak to wygląda w rzeczywistości. Często dana okolica czy wieś jest zdobywana dwukrotnie – najpierw dociera tam jedna jednostka, a po jakimś czasie robi to też zupełnie inna formacja. Dowódcy w sztabie nie zawsze są dobrze zorientowani i zapisują premie finansowe podwójnie. Weteran wspomina też przypadek zachowania „fair” przełożonych po jednym z takich ataków. Do natarcia poszło trzech żołnierzy, ale po zdobyciu terenu, wróciło tylko dwóch. Ostatecznie „premię” dostał też poległy kolega, a jego śmierć zapisano z inną datą. Zobacz także: Rosyjscy jeńcy nie mają w kraju łatwo. „Stracono do nich zaufanie”Igor S. podkreśla, że bonusy wypłacane są uczciwie, ale nikt z „frontowców” nie został jeszcze bogaczem. Największe szanse dorobienia się mają operatorzy dronów, bo to oni zwykle niszczą czołgi. Po ich stronie są jednak też duże koszty – wspólnie zrzucają się na drony, a jeden bezzałogowiec, to wydatek ok. 640 dolarów. W tym wypadku operatorzy i tak mogą mówić o szczęściu, bo przynajmniej nie ryzykują życiem tak, jak ci, co szturmują pozycje wroga.