Pisze Anna J. Dudek. W przedszkolach brakuje ponad półtora tysiąca nauczycieli. Braki kadrowe to od lat bolączka na tym etapie edukacji, dlatego ministerstwo wprowadziło deregulację. Zgodnie z projektem uczyć będą mogli także studenci. Pomysł resortu jest szeroko krytykowany. Rząd przyjął nowelizację Karty Nauczyciela, zgodnie z którą wprowadzonych zostanie szereg zmian. Te dotyczą między innymi nagród jubileuszowych, odpraw emerytalnych, oceny pracy, godzin ponadwymiarowych czy zasad zatrudniania młodych nauczycieli. Przyjęto także dwa projekty deregulacyjne Ministerstwa Edukacji, które wzbudziły nie tylko kontrowersje, ale także falę krytyki, między innymi ze strony Związku Nauczycielstwa Polskiego. Chodzi o możliwość zatrudniania osób, które formalnie nie są jeszcze nauczycielami (studentów) oraz, jaki pisze „Głos Nauczycielski”, umożliwienie „niepublicznym przedszkolom, szkołom i ich zespołom zatrudnianie nauczycieli na śmieciówkach w wymiarze do dziewięciu godzin”. Proponowanymi zmianami zajmie się Sejm.To nie żadne „ciocie”Zgodnie ze stanem na połowę czerwca, w przedszkolach publicznych i niepublicznych zatrudnionych jest ok. 138 tys. nauczycieli, z czego ponad 92 tys. to nauczyciele wychowania przedszkolnego. W przedszkolach było wolnych 1657 wolnych stanowisk pracy (1564 etaty) dla nauczycieli wychowania przedszkolnego. To ogromne braki. Skąd wynikają?Nauczycielki (bo to bardzo sfeminizowana grupa zawodowa) wciąż postrzegane są nie jako wykwalifikowani eksperci edukacyjni, absolwenci studiów pedagogicznych, ale „ciocie” z przedszkola, których głównym zadaniem jest zabawa z podopiecznymi. To fundamentalny błąd, a to dlatego, że przedszkole to baza dla całej edukacji dziecka: tutaj uczy się pierwszych relacji społecznych, nabywa umiejętności działania w grupie i ciekawość świata. Podstawy edukacji i chęć, by uczyć się dalej. Nie robią tego „ciocie”, ale wysoko wykwalifikowani specjaliści. „Przedszkola będą mogły zatrudniać osoby, które nie są nauczycielami, ale mają kompetencje do prowadzenia zajęć z dziećmi w wieku przedszkolnym. Chodzi o wszystkie zajęcia, a nie jak do tej pory, tylko te, które rozwijają zainteresowania dzieci. Nowe przepisy realizują działania deregulacyjne rządu” – brzmi fragment komunikatu Kancelarii Premiera. Czytaj też: „Złodzieje życia”. Ministerstwo bierze się za szarlatanówŻaneta Hertz, pedagożka specjalna, logopedka i wieloletnia dyrektorka przedszkola, komentuje: – Nauczyciele w przedszkolach są wykształceni tak samo, jak ci na dalszym etapie edukacji, czyli nauczyciele wychowania wczesnoszkolnego. Za to pensum, które ich obowiązuje, czyli liczba godzin, jest wyższa. W dodatku nie mają prawa do dodatku za bycie wychowawcą, co powoduje, że ich pensja jest niższa. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego nie ma dodatku za wychowawstwo – przecież nauczyciel w przedszkolu jest z dziećmi cały czas, i podczas zajęć, i podczas zabawy, i na dworze. Nie ma przerw, musi być wciąż obecny i błyskawicznie reagować.– To jest bardzo trudny zawód – konkluduje. Ludzie, nie papierkiPodkreśla jednak, że wcale nie jest przeciwniczką pomysłu ministerstwa. Zaznacza, że wbrew doniesieniom medialnym nie jest tak, że zatrudniani jako nauczyciele w przedszkolach studenci ostatnich lat są „niewykwalifikowani”. – Nie mówimy o ludziach po maturze, tylko studentach ostatnich lat. Studenci na 4 roku pedagogiki mają już dużą wiedzą, są po praktykach. Na piątym roku piszą tylko pracę – dodaje. Inne zdanie ma Związek Nauczycielstwa Polskiego: „Zmiana ta uderza w status zawodowy nauczycieli wychowania przedszkolnego, może bowiem prowadzić do powstania podwójnych standardów zatrudnienia w przedszkolach – oprócz nauczycieli zatrudnionych na podstawie KN, pojawią się w placówkach w szerokim zakresie osoby niebędące nauczycielami, zatrudnione na podstawie Kodeksu pracy”. Opinia ZNP na temat projektu jest jednoznacznie negatywna. Żaneta Hertz zwraca uwagę na jeszcze inny aspekt: kształcenia przyszłych nauczycieli przedszkolnych. Podkreśla, że często są to osoby o wielu kwalifikacjach, np. logopedzi czy psychologowie dobrze przygotowani do pracy z dziećmi. Żeby móc uzyskać status nauczyciela, potrzebują dodatkowych, pięcioletnich studiów, podczas gdy – w moim przekonaniu – wystarczą rzetelne studia podyplomowe. Po drugie: trzeba zastanowić się nad kryteriami przyjmowania ludzi na studia pedagogiczne. Obecnie jest tak, że nie przyjmuje się człowieka, tylko papiery. Często nie ma nawet rozmowy z kandydatem, a przecież to zawód, który wymaga bardzo szczególnych kompetencji społecznych, interpersonalnych. To musi się zmienić.Na razie proponowane przez ministerstwo rozwiązanie zostanie wprowadzone pilotażowo, do 31 sierpnia 2017 roku. Będzie dotyczyło placówek niepublicznych. Czytaj też: Jak odpoczywać na urlopie? Okazuje się, że to nie takie proste