Rozmowa z Grzegorzem Kwiatkowskim. Grzegorz Kwiatkowski w szczerej rozmowie o demokracji, nowym otwarciu, ojcostwie i gdańskiej lokalności o międzynarodowym zasięgu. Jestem szczęśliwym człowiekiem – deklaruje Grzegorz Kwiatkowski, poeta, muzyk i członek grupy Trupa Trupa, o której mówi się, że łatwiej ich zobaczyć za granicą, niż w Polsce. W tym roku zespół po raz czwarty wystąpił na OPEN’ER FESTIVAL w Gdyni. Koncert przyciągnął rzesze fanów alternatywnego rocka, a namiot Alter Stage wypełnił się po brzegi. Zespół zagrał materiał z ostatniej, świetnie przyjętej płyty „Mourners”, ale też kompozycje z poprzednich albumów. Grupa po odejściu gitarzysty Rafała Wojczala była zmuszona na nowo się zdefiniować. Choć, jak twierdzi Grzegorz Kwiatkowski, to nie do końca nowa droga, ale kontynuacja konsekwentnie wytyczonej przed laty ścieżki. Z Grzegorzem Kwiatkowskim w Gdyni dla portalu TVP.Info rozmawiał Mateusz Baran. ***Mateusz Baran: Wracacie na OPEN’ER FESTIVAL po długiej przerwie – ostatni raz graliście tutaj w 2018 roku. Czy z waszej perspektywy granie na festiwalach różni się od grania w małych, kameralnych klubach? Czy to inny sposób komunikacji?Grzegorz Kwiatkowski: Teoretycznie i pozornie tak, ale to kwestia energii. Trupa Trupa jest teraz innym zespołem. Od niemal dwóch lat zespół nie jest kwartetem, tylko trio. Ta energia, którą produkujemy na scenie – czy to w klubie, czy na festiwalu – jest dość duża i działa podobnie na widza. Osobiście wolę grać na festiwalach, bowiem dźwięk jest tutaj potężny, a ja uwielbiam takie monumentalne brzmienie.Ale to też da się ukręcić w klubach. Rzeczywiście, ta wściekła, dynamiczna, mocna energia jest i tu, i tu. Narodziliśmy się ponownie jako zespół, jako nowy zespół z nowym producentem – dlatego to już bez różnicy.Kiedyś odpowiedziałbym inaczej. Powiedziałbym, że wolimy mniejsze przestrzenie, teatralne, kameralne – że tam wszystko dzieje się subtelniej. I to byłaby prawdziwa odpowiedź, ale teraz bliżej mi do koncepcji „wszystko albo nic”.Nasze granie to jest trochę taka szajba i nie chodzi o to, że jest prymitywna, bo wydaje mi się, że nie. Jest radykalna, nie powiedziałbym, że zero-jedynkowa, ale bardzo energetyczna.Czy uważasz, że odejście Rafała Wojczala i perspektywa zmiany spowodowała tę radykalizację podejścia do muzyki i wykonawstwa?Może. Może po prostu nie idziemy już na tak duże kompromisy, chociaż wydaje mi się, że nigdy na nie nie szliśmy.Zmiana nastąpiła. Nasz przyjaciel Rafał Wojczal odszedł z zespołu – rozstaliśmy się w przyjaźni, to nie miało żadnego związku z muzyką. Ale skorzystaliśmy z tej okazji.Jak taka okazja zmienia zespół? Co się wydarzyło, kiedy nagle stwierdziliście: zostało nas trzech?Przemodelowało nas to potężnie, bo łatwiej się komponuje we trójkę niż w czwórkę.Wymiana energii, komunikacja stała się łatwiejsza, lepsza, mocniejsza. Poczuliśmy na poziomie podświadomym, że to jest moment większej radykalizacji. Nasza sztuka stała się mniej eklektyczna. I nagle pojawił się nowy producent Nick Launay – to też było kluczowe, bo on miał tę samą wizję. Produkuje zespoły takie jak Gang of Four czy Nick Cave and the Bad Seeds – a więc konkretne, mocne, bezpośrednie.Przypadkiem te dwie rzeczy – zmiana składu i pojawianie Nicka – zbiegły się. Okazało się, że jesteśmy w dobrym miejscu i czasie, a piosenki, które powstały już jako trio, były bardziej energetyczne, zwarte, „to the point”. Nick miał pomysł, jak to wszystko doprowadzić do końca.Czytaj też: „Lato z Radiem i Telewizją Polską”. Przystanek drugi: ElblągPamiętasz pierwsze z nim spotkanie, pierwszą burzę mózgów?Pamiętam. Jesteśmy zespołem, który zagrał kilka sesji BBC, Tiny Desk Session, gramy w wielu miejscach na świecie. Ale jesteśmy raczej skromnymi chłopakami. Dla nas przyjazd Nicka Launaya, topowego producenta, był lekko stresujący. Mieliśmy fałszywe wyobrażenie, że przyjdzie i będzie chciał wszystko zmienić od A do Z.Mieliśmy więc stres i lęk, ale okazało się, że to było chybione. Nick okazał się wspaniałym przyjacielem, kochanym człowiekiem, uprzejmym i dobrym.Praca z nim była bardzo wymagająca. On nie zmienił nas od podstaw – po prostu wyciągnął najmocniejsze rzeczy, delikatnie przestawił, niemal kosmetycznie. Ale to właśnie ta kosmetyka zmieniła wszystko.Poprosił mnie w pewnym momencie, żebym przeczytał kawałek swojego wiersza w jednej z piosenek. Bardzo tego nie lubię, ale on o tym nie wiedział. Widział, że byłem na nie, ale koledzy z zespołu powiedzieli: spróbuj. Przypadkiem miałem w studiu w torbie moją amerykańską książkę i przeczytałem fragment.Powiedziałem: okej, zrobię to, ale uważam, że to chybione. I nagle okazało się, że to było to. Moi przyjaciele mówili: kurczę, to działa! Nick też myślał, że brakuje takiego fragmentu. Popychał mnie lekko w stronę, której sam nie lubiłem.Czyli praca z nim to wyjście ze strefy komfortu, przekroczenie swoich granic.Tak, ale bardzo delikatne, przyjemne, uczuciowe. Nie wydarza się to „po chamsku”. Gdybym po tym teście powiedział: nie podoba mi się - nie byłoby tematu. Nick wpisał się w kolejną naszą współpracę międzynarodową. Ludzie, których spotykamy, są uczciwi, etyczni, przyjacielscy. Mamy szczęście do takich ludzi. Nie chodzi tylko o muzykę, chodzi o przyjemność wspólnej pracy. Nick przyjechał z Los Angeles do Gdańska, tu zrobił płytę, potem my pojechaliśmy do Ameryki. Premiera była w Hollywood. Więc to wszystko ma taki przyjacielski wymiar. Zaczęliśmy nowy etap, nieplanowany. Trupa Trupa ma teraz większą rodzinę.Wspomniałeś Hollywood i Los Angeles. Sporo podróżujecie. O Trupa Trupa mówi się, że to zespół, który częściej koncertuje na świecie niż w Polsce. Dlatego cieszę się, że możemy porozmawiać w Gdyni. Gdyby się nad tym zastanowić, to dość wyjątkowe. Przed OPEN’EREM widziałem komentarz w internecie jednego z uczestników festiwalu: „w końcu zobaczę Trupa Trupa! I to w Polsce”. Powiedz szczerze – jak to jest, że wam jeszcze nie odwaliło w związku ze statusem gwiazdy alternatywy?Po pierwsze protestuję i absolutnie nie jesteśmy żadną gwiazdą, a po drugie nie mamy w charakterze takiej funkcji odwalenia. Wszyscy jesteśmy skromnymi chłopakami.Obstawiam, że ja jestem najmniej skromny. Ostatnio dowiedziałem się przypadkiem, że jestem w spektrum autyzmu. Najpierw myśleliśmy, że nasz syn Józef je ma, a okazało się, że mam ja. To rozwikłało pewne rzeczy – bo mówię wprost, moje maile są bezpośrednie, nie owijam w bawełnę. Na Zachodzie to zrozumiałe, w Polsce niekoniecznie. Przynajmniej tak było. Kiedy dawniej mówiłem bezpośrednio, byłem nie zawsze, ale dość często traktowany jak chamski, źle wychowany chłopak.Teraz to się zmienia. Ten język bezpośredni, otwarty, przyjacielski jest coraz bardziej normalny. Ale kiedyś obowiązywał format „per pan”, „per pani”, „ustaw się w kolejce! Poczekaj! Jak odzywasz się do dyrektora festiwalu”.Na szczęście jest coraz więcej ludzi z przyjacielską aurą. Ten problem wciąż istnieje, ale żyjemy w antyestablishmentowej erze – to ma plusy i minusy. Jest coraz mniej miejsca na takie „panowanie”. Najważniejsi tytularnie ludzie, jakich poznałem w życiu – rektorzy, dyrektorzy – są serdeczni, kochani, normalni. Mówią: „cześć, hej”. Nie ma chamstwa, snobizmu, tytułomanii.Podobnie bywa z artystami. Ci najwięksi okazują się zupełnie normalni. Ale skoro poruszyłeś wątek antyestablishmentowej postawy – w jednym z wywiadów powiedziałeś, że muzyka Trupy Trupa pozostawia duże pole do interpretacji, unika mówienia wprost. Wasz przekaz jest pojemny, choć w wykrzyczanych przez ciebie tekstach i pomiędzy gitarowymi riffami czuje się bunt. Jesteś wkurzony na to, co się dzieje w obecnym świecie?Jestem. To ważne pytanie, bo Trupa Trupa to Grzegorz Kwiatkowski, Tomasz Pawluczuk, Wojciech Juchniewicz – trzy osoby. Ta demokracja zawsze była prawdziwa, nieudawana ani deklarowana na pokaz.Podstawową zasadą zespołu jest to, że ta muzyka ma być otwarta na różne interpretacje. Nie może być przypięta do jednej tezy. Tak czy owak, ta muzyka jest ponura, ciemna, błotnista – więc sama w sobie niesie określone pole interpretacji. Ale bardzo chcemy, by to było demokratyczne – żeby to nie był zespół Grzegorza Kwiatkowskiego czy kogokolwiek z nas z osobna. Ja mam swoje idee, swoje wkurzenie, poglądy polityczne, ale nie możemy przekładać ich wprost na Trupę Trupa. Cząstkę mnie – tak, bo jestem jego częścią. Ale nie możemy powiedzieć, że to jest zespół Grzegorza Kwiatkowskiego, który jest wkurzony na skrajną prawicę.Czytaj też: Ozzy Osbourne doczeka się filmu biograficznego. To ma być „surowa” opowieśćCo lub kto jeszcze Cię wkurza?Wkurza mnie to samo, co od dzieciństwa – że ludzie są niemili, że zło istnieje w nas i poza nami. Najgorsi są ci, którzy nie widzą zła w sobie, a widzą je wszędzie dookoła. Najwięksi moraliści, najbardziej hardcorowi etycy – to często ci, którzy dzielą ludzi na lepszych i gorszych. Każdy z nas zdolny jest zarówno do zła, jak i dobra. Dlatego trzeba dbać o to, żeby być jak najmniej toksycznym dla otoczenia.Niestety, im jestem starszy, tym bardziej widzę, jak spolaryzowany jest język komunikacji. Twitter, media, skrajne idee – ekstremizmy były zawsze, ale teraz przekroczyliśmy pewną granicę. Kiedyś politycy próbowali udawać – dziś kłamią w żywe oczy i nawet nie próbują tego maskować.Ludzie to kupują, bo paradoksalnie widzą w tym szczerość. Ale chyba nigdy tak wiele ludzi nie padło ofiarą manipulacji jak teraz. Dyskurs stał się biało-czarny – i sam w tym uczestniczę. Też kiedyś widziałem więcej kolorów i pryzmatów, a teraz widzę mocne, radykalne przekazy. Nie podoba mi się to. Wydaje mi się, że jako ludzie właśnie przez to moralnie upadamy i coraz bardziej popadamy w strach, a od strachu jest tylko krok do agresji.I raczej nie mogę nikogo o to winić, bo w dużej mierze to wina technologii, która pędzi tak szybko, że sami konstruktorzy w Dolinie Krzemowej nie wiedzą, dokąd to zmierza. Dziś bycie spokojnym, nieradykalnym, zniuansowanym, normalnym – to jest nowa forma radykalizmu. Tak to widzę.Co myślisz o artystach, którzy używają swojej sztuki, swojej popularności jako platformy protestu? Głośnym przykładem stał się koncert Massive Attack na tegorocznym OPEN’ERZE. Koncert będący właściwie spektaklem – protestem, komentujący społeczno-polityczną sytuację nie tylko na świecie, ale również w Polsce.Myślę dobrze. Swoją drogą nasz koncert na amerykańskim Festiwalu SXSW w 2019 roku zadedykowałem zamordowanemu prezydentowi Gdańska Pawłowi Adamowiczowi, i był to rodzaj takiego anti hate koncertu. I przyznam, że bałem się mocno, aby to zrobić, ale śmierć prezydenta mocno mną wstrząsnęła, a ten festiwal wydarzył się kilka tygodni później. W każdym razie dla mnie ważny był zawsze ten wymiar trójmiejsko lokalny. W wieku osiemnastu lat zostałem koordynatorem trójmiejskiego oddziału Amnesty International. Dla mnie temat łamania praw człowieka to rzecz podstawowa. Mój dziadek był więźniem obozu koncentracyjnego w Stutthofie – był złamanym człowiekiem. W mojej rodzinie widziałem, czym kończy się odhumanizowanie. Potem byłem koordynatorem Amnesty — pisałem listy w obronie ludzi, których prawa były łamane. Do dziś większość mojej sztuki – poezja, aktywizm, praca na uniwersytecie – dotyczy przemocy. Temat przemocy i protestu wobec niej za pomocą naświetlania jej mechanizmu, jest u mnie mocno obecny.Sztuka jest przestrzenią wolności. To wspaniałe, że artyści mają odwagę protestować. Każdy, kto protestuje, jest błogosławiony – chwała mu za to. Ale opcja wymagania od wszystkich protestu jest dla mnie etycznie nie do przyjęcia. To jest wolność – nie można nikomu mówić, co ma sądzić albo w jaki sposób ma protestować. Ja w mojej poezji zajmuje się tematem przemocy, i badania mechanizmu przemocy, w nas i poza nami, i przez tę analizę i naświetlenia, uważam, że rozładowuję jakiś rodzaj toksycznego ładunku wybuchowego. Taki jest mój sposób i droga, ale nie robię tego, bo ktoś mi powiedział, że powinienem tak zrobić, ale tak to się po prostu u mnie w życiu ułożyło, i przez to co robię, nie jestem ani lepszy, ani gorszy etc.To temat, który jest dyskutowany w Polsce od początku wojny w Ukrainie – od artystów wymaga się jasnego określenia swoich postaw. Jeśli się nie określisz, jeśli milczysz, to znaczy, że jesteś po stronie agresora.Pamiętam, jak wybuchła wojna w Ukrainie – nie zmieniłem flagi na zdjęciu profilowym na Facebooku. Byłem i jestem absolutnie za Ukrainą i uważam, że Władimir Putin jest zbrodniarzem, mordercą. Ale nagle jakaś moja koleżanka zaatakowała mnie: „Jak ty możesz to zrobić? Czemu nie zmienisz tej flagi?” Na większości moich wykładów uniwersyteckich mówię o zbrodniach Putina i o zbrodniach Hamasu i o zbrodniach Netanjahu. Ale nie lubię, kiedy ktoś mnie naciska, abym był w jego jednej jedynej sprawiedliwej agendzie, w której masz zbiór zasad dotyczących zachowania i komunikacji i jak nie jesteś z nami, to jesteś przeciwko nam. Ja natomiast jestem przede wszystkim sam ze sobą. Mogę być z kimś, ale nie muszę, szczególnie jak ktoś mnie do tego przymusza. Mam kolegę, który jest prezesem International Association of Genocide Scholars. Regularnie wysyła mi listę danych o konfliktach na świecie: ile dzieci, kobiet, ludności cywilnej zginęło. To się dzieje z różnym natężeniem, ale ciągle i jest to przerażające i porażające. I jeśli jacyś artyści czują, że ich sztuka może pomóc, świetnie. Jeśli natomiast malują obrazy marynistyczne to też świetne, bo sztuka jest na ogół czymś uwrażliwiającym, i rozładowującym ten ładunek nienawiści. Sztuka kreuje często piękno, a ono daje też nadzieję i spokój duchowy. Sztuka nie musi być tylko krzykiem i mocnym politycznym statementem, i myślę sobie, że ta najlepsza dla mnie sztuka to po prostu same znaki zapytania i pokaz tego jak bardzo skomplikowany jest świat i my sami. Taka antyteza biało-czarnego stanu rzeczywistości. Dla mnie świetna sztuka rozbija lustro pewności siebie i stałych niepodważalnych poglądów. Ona zawsze podważa i mówi, abyś szukał głębiej i był bardziej uważny.Powiedziałeś: „Ja nie jestem z nikim, jestem sam ze sobą”. Co to oznacza w czasach TikToka, Instagrama, mediów społecznościowych?Dla mnie to jest kwestia odpowiedzialności – za rzeczy, na które masz wpływ.Przyjmowanie odpowiedzialności i przede wszystkim szukanie zła w sobie. Być lepszym tatą, synem, mężem, ojcem, współpracownikiem. To jest najtrudniejsze. Większość ludzi żyje w konflikcie politycznym, i jest to w pełni zrozumiałe, ale najważniejsze według mnie są kwestie na podstawowym poziomie: czy powiedziałem dziś dobranoc mojemu synowi? Czy zrobiłem coś trudnego, czego nie lubię, ale wiem, że komuś przyniesie dobro?Nie twierdzę, że jestem w tym świetny – ale próbuję. Dla mnie to jest podstawowy poziom humanizmu. A mam wrażenie, że dziś częściej deklarujemy humanizm w sporach politycznych.Odpowiadają za to w dużej mierze technologie. Bardzo nie lubię tego owczego pędu – naganiania, zaganiania. Ostatnio były wybory prezydenckie w Polsce. Choć się bardzo starałem, finalnie i tak uległem polaryzacji, bo się nakręciłem: że jak wygra ten, a nie tamten, to koniec świata.A potem wszystko się dokonało i pomyślałem: „Mój Boże, jestem ofiarą tej polaryzacji!”. A przecież żadnego końca świata nie było, ponieważ prezydent w Polsce po prostu nie ma tylu uprawnień co prezydent w Ameryce i to nie będzie przemeblowanie rzeczywistości od A do Z. Owszem, sądzę, że wersja, na którą ja głosowałem, mogłaby powodować mniejsze rozlewanie się nienawiści, ale to nie jest koniec świata, a ja dałem się wkręcić w scenariusz apokalipsy, dałem się wkręcić sam sobie, a dokładnie temu, że za długo przebywałem na social mediach.Wracając do tematu mojej sztuki: ona zajmuje się złem – ale tak naprawdę przez naświetlenie tej skrajnej negatywności, i obcowanie z tą ciemnością, finalnie masz ochotę na dobro, bycie dobrym, a nie złym, i bycie po tej nieprzemocowej stronie. Cóż, żyjemy w ciekawych czasach.Ale jesteś optymistą?Mam dwójkę synów i wspaniałą żonę.Rodzicielstwo cię zmieniło?Totalnie.Dla mnie rodzicielstwo spowodowało jeszcze większy aktywizm na temat przemocy i pamięci. Zajmuję się tym na własnym podwórku: jestem z Gdańska, miasta Solidarności, II Wojny Światowej. Mój dziadek był w obozie Stutthof, niedaleko Gdańska. Moja żona jest z polsko-żydowskiej rodziny, która ukrywała się w lesie pod Rzeszowem. Moja mama natomiast była nauczycielką w gdańskiej szkole specjalnej i uczyła też dzieci z domu dziecka, a szkoły specjalne i domy dziecka na początku lat 90. to był horror i dramat. I właśnie te tematy są dla mnie bazowe, i poruszam się dookoła nich, bo je po prostu jakoś intuicyjnie czuję.Na przykład walczyłem wiele lat o upamiętnienie getta żydowskiego w Gdańsku – na Wyspie Spichrzów. Teraz jest tam tablica. Dla mnie to upamiętnienie nie dotyczy tylko mieszkańców Gdańska żydowskiego pochodzenia czy samego Holokaustu. To jest gest sprzeciwu wobec przemocy. Taki gest mówi: „To nie jest okej. Zabijanie nie jest ok. Nie rób tego”. Lubie właśnie takie działania – lokalne, namacalne. Ale nie wymagam tego od wszystkich.Wydaje mi się, że w sztuce jest miejsce dla każdego. Nie chciałbym żyć w świecie, gdzie każdy artysta musi wypowiadać się tak samo, nosić tę samą koszulkę, wyrażać te same poglądy. To nie byłoby fajne. Nie lubię też wyzywania, obrażania, nawoływania do mordowania kogokolwiek.Ale rozumiem czyjś bunt, czyjeś wkurzenie. Rozumiem, że ktoś nie ma już siły i chce coś wykrzyczeć. Fajnie, że jest pole, gdzie różni ludzie mają różne głosy. Dlatego tak kocham sztukę: że jest w niej miejsce na symfonię, kwartet smyczkowy, poezję Wisławy Szymborskiej, radykalne głosy polityczne.To wszystko jest w jednym ogrodzie – i to jest super. Ale nie chciałbym, żeby ten ogród był jednym, zamkniętym ogrodem, jak w socrealizmie: my, artyści, mówimy jednym głosem. Jestem bardzo na nie.Czytaj też: Lato i jesień w warszawskich teatrach. Oto najpopularniejsze spektakleDalej piszesz wiersze na starej Nokii 3310 bez dostępu do internetu?Tak, tak. To się nie zmienia.Lubię ten twój akt twórczy. Odczytuję go jako dochodzenie do wolności artystycznej, poprzez ograniczenie: ilości znaków, małego ekranu. Twórcza dyscyplina. Określone ramy.Totalnie. Paradoksalnie, tak samo jest z zespołem.Zespół to nasza trójka. Oni nie robią tego, co ja chcę – ja nie robię tego, co oni chcą. Wzajemnie się ograniczamy. Teoretycznie, solo, miałbym pełną wolność. A w zespole mamy wokół siebie barykady – naturalne, bo każdy ma swoją tożsamość.Najciekawsze rzeczy w sztuce dzieją się dzięki temu. Poprzez próbę ominięcia tych barykad. Przez kompromisy, które wydają się na pozór właśnie kompromisami, ale potem okazuje się, że to dzięki nim powstały najpiękniejsze rzeczy.Zawsze wierzyłem, że opór materii sprawia, że sztuka jest ciekawsza. Kiedy jest opór, musisz być innowacyjny. To też trochę życie Trupy Trupa. Mamy wiele awarii – jak każdy – ale mamy szczęście do niespodziewanych rzeczy, które działają na naszą korzyść.Odejście naszego kolegi z zespołu było kolejnym ograniczeniem. Ale my się rozejrzeliśmy i zrobiliśmy z tego dobry posiłek.To dotyczy wielu polskich artystów i generalnie artystów ze Wschodu – w Polsce było trudniej niż na Zachodzie, więc musieliśmy być bardziej pomysłowi. To jest nasz atut.W tym kontekście chciałbym jeszcze zapytać Cię o pracę u podstaw. Sukces Trupy Trupa nie przyszedł ot tak. To była twoja mrówcza praca – wysyłanie maili, próba dotarcia z waszą muzyką. Nawet dzisiaj, kiedy wchodzę na skrzynkę pocztową i widzę mail od ciebie, wiem, że to nie jest jedna z wielu wiadomości napisana z użyciem szablonu, ale autorski komunikat. Wiem, że po drugiej stronie jest człowiek. Ten nieustanny update, ten kontakt – ta potrzeba dzielenia się sukcesami to ujmujące, muszę przyznać.Ogromnie lubię się komunikować. Cieszy mnie komunikacja. Wierzę w moc słowa. No i w zachodnim świecie to jest normalne. Zespoły tak robią. W Polsce kiedyś to było rzadko spotykane, teraz już to się zmienia. Kiedyś byliśmy w sowieckim klimacie: artysta nie rozmawia z dziennikarzem, artysta trzyma dystans. Dla mnie dziennikarz to partner. Nie jest „po drugiej stronie” - działamy na jednym boisku.Magazyn Rolling Stone przy okazji premiery albumu Mourners napisał, że te moje maile to część działalności artystycznej – statementy Grzegorza Kwiatkowskiego. I trochę tak jest – są statementami, moimi, nie całego zespołu.Może dlatego, że te maile pisze poeta? Albo po prostu – człowiek? Nie bot, sztuczna inteligencja, czy osoba odpowiedzialna za komunikację z mediami z wytwórni płytowej?Widzę, jak w Polsce to ta komunikacja zmienia się na plus. Szczególnie u artystów urodzonych nie w PRL-u.Kiedyś, jak to robiliśmy, wiele osób z branży muzycznej mówiło: „what the fuck!?”.Jedna z pierwszych recenzji naszej płyty Headache – pierwszej międzynarodowej – brzmiała: „One of the best rock bands doing business now is from Gdansk, Poland”. Mocna, radykalna, świetna recenzja na łamach Los Angeles Times, która otworzyła nam wiele drzwi na Zachodzie.To nie jest coś, co się „załatwia” – takie rzeczy po prostu mogą się zadziać jeśli nie dasz się zamurować w postsowieckim trybie: „nie da się”, „nie wolno”, „nie można”, „nie wypada”.Im dłużej idziemy naszą drogą, tym bardziej widzimy, że było warto. I że to była nasza jedyna droga - nikt w Polsce nas nie chciał wydać, wydała nas brytyjska wytwórnia. Szliśmy do przodu, szukaliśmy partnerów, nie dlatego że marzyliśmy o jakiejś karierze ale po prostu o tym aby dalej trwać i być i uprawiać sztukę.Kiedy spoglądasz wstecz na zespół, na swoją praktykę etyczną, na rodzicielstwo, czujesz, że jesteś na właściwej drodze?Mogę powiedzieć zupełnie serio: jestem przeszczęśliwym człowiekiem.Mam 40 lat, wspaniałą rodzinę, wspaniały zespół, robię wiele projektów na wielu płaszczyznach z partnerami na całym świecie, w tym roku jestem artystą rezydentem Uniwersytetu Yale, „kuraturuję” serii antyprzemocowych warsztatów na Uniwersytecie Oksfordzkim. Ale najważniejsza jest tutaj rodzina. Ich nieustanne promieniowanie dobrem i miłością. Dzięki dzieciom wróciłem do wrażliwości, jaką miałem w wieku pięciu, sześciu lat – naiwności, czułości. Choć wciąż uważam, że rodzicielstwo nie jest jednoznacznie etyczne, no bo jednak wrzucasz kogoś na ten coraz bardziej radykalizujący się świat.W każdym razie to nowy początek. Czuję, że dopiero zaczynam. To też jest związane ze zmianą, a może ewolucją Trupy Trupa - mam 40 lat, kolejną szansę na nową drogę, która jest w zasadzie starą drogą, bo jest w tym konsekwencja jak i masa wypadków. Ale przede wszystkim praca, wiara i konsekwencja.Czuję, że to dopiero początek. Musisz mi wybaczyć – jeszcze trochę tych maili ode mnie dostaniesz.Post ScriptumMateusz Baran: A ta niebieska koszula to tak od zawsze?Grzegorz Kwiatkowski: Tak, tak, tak. Mam ten sam strój od 20 lat.Mateusz Baran: Skąd się wziął?Grzegorz Kwiatkowski: Nie wiem.***Trupa Trupa – zespół rockowy z Gdańska, działający od 2009 roku. Grupa słynie z oryginalnego brzmienia, w którym łączą się psychodeliczny rock, indie i eksperymentalne struktury dźwiękowe, a poetyckie teksty podejmują tematy pamięci, historii i kondycji człowieka. Zespół tworzą Grzegorz Kwiatkowski (wokal, gitara), Wojtek Juchniewicz (bas, wokal) i Tomek Pawluczuk (perkusja). Przez wiele lat ich muzykę współtworzył również były gitarzysta Rafał Wojczal (klawisze, gitara). Trupa Trupa zyskała rozgłos nie tylko w Polsce – występowali na najważniejszych festiwalach alternatywnych na świecie, takich jak Primavera Sound, SXSW, Iceland Airwaves, Desert Daze, a w Polsce m.in. na Open’er Festival, na Alter Stage wystąpili cztery razy. Twórczość grupy regularnie doceniają czołowe media i artyści z całego świata. The Guardian pisał o „off‑kilter melodies, dense instrumentation and lyrical explorations of the darkest side of the human condition”. Pitchfork określił ich muzykę jako „clever and strong”, a The Times porównał ich brzmienie do „radosnego zderzenia Beatlesów z Public Image Limited”. Ogromnym wyróżnieniem była również rekomendacja Iggy Popa, który wielokrotnie prezentował ich utwory w swojej audycji w BBC Radio 6 Music. Podobnie pozytywnie o zespole wypowiadał się Henry Rollins, który wielokrotnie rekomendował ich albumy w swojej autorskiej audycji radiowej. Trupa Trupa uchodzi dziś za jeden z najważniejszych polskich zespołów alternatywnych, który z powodzeniem buduje swoją pozycję na światowej scenie niezależnej.Grzegorz Kwiatkowski (ur. 1984) – poeta, muzyk, wokalista i gitarzysta zespołu Trupa Trupa, jednej z najważniejszych polskich formacji alternatywnych rozpoznawalnych na świecie. Autor kilku tomów poetyckich, w tym Radości (2008), Eine Kleine Todesmusik (2015) czy Karl Heinz M. (2019), które zostały przetłumaczone na wiele języków i ukazywały się w renomowanych czasopismach, m.in. The New Yorker, Harper’s Magazine czy Modern Poetry in Translation. Jego twórczość poetycka porusza trudne tematy pamięci, przemocy, historii i zła — podobnie jak teksty piosenek Trupa Trupa. Znany jest również z aktywności społecznej — angażuje się w projekty upamiętniające trudną historię Gdańska i Pomorza, m.in. zapomniane cmentarze i miejsca pamięci ofiar II wojny światowej.