Kiedy prawda staje się plemienna. „No cóż, nawet w Konfie zdarzają się głupie kobiety” – tak jeden z użytkowników X skomentował wypowiedź działaczki Konfederacji, która wytknęła partyjnemu koledze udostępnienie fake newsa. To nie tylko przykład godnej potępienia pogardy dla drugiego człowieka. To dowód niezrozumienia, że debata publiczna nie ma sensu, jeśli nie opiera się na prawdzie. Chodzi o wypowiedź Eweliny Michalczyk, działaczki Nowej Nadziei ze Szczecina. 2 lipca wystąpiła w Kanale Zero. Wspomniała o fotografii imigrantów przechodzących na przejściu dla pieszych. Według relacji, udostępnił je w mediach społecznościowych m. in. poseł Konfederacji Konrad Berkowicz. Wpis już skasował.„Pojawił się podpis, że to jest inwazja, że wysiedli z autokaru Syryjczycy, a to zdjęcie jest przestarzałe” – wyjaśniała Michalczyk. „Niewłaściwe jest upublicznianie takich zdjęć, jeżeli nie wiemy, jakie jest jego źródło” – podkreśliła.Trudno się nie zgodzić. Powielanie starych fotografii w fałszywym kontekście wprowadza w błąd i sprzyja powstawaniu plotek. Na profilu Kanału Zero na X pojawiło się mnóstwo głosów poparcia dla Michalczyk. Jednak to agresywne komentarze wybijały się na pierwszy plan.Haniebna inwektywa o „głupich kobietach” nie była wyjątkiem. „Pieprzy głupoty, usprawiedliwiając niszczenie Polski”, „Skoro z tej samej partii, to faktycznie nie powinna o tym ostrzegać” – komentowali internauci. Pojawiła się i bardziej kulturalna krytyka. Nawet administrator profilu Kanału Zero ocenił, że wypowiedź była „niefortunna”.CZYTAJ WIĘCEJ: „Głupia”, „powolna”, „z niskim IQ”. Kobiety w polityce wobec hejtu i dezinformacjiZdaniem dużej (i głośnej) części komentariatu, jeśli wytykać fake newsy, to tylko przeciwnikom. I nie chodzi tylko o anonimowych użytkowników platform społecznościowych. Podobnie zdają się uważać politycy.Donald Tusk, który „kłamie”„Widać ogromną różnicę w podejściu do informowania Polaków, prezes Jarosław Kaczyński mówi prawdę, Donald Tusk regularnie kłamie. Demagog sprawdził 7 jego wypowiedzi, aż 4 były nieprawdziwe” – napisał 9 lipca na X poseł Prawa i Sprawiedliwości Zbigniew Kuźmiuk. Stowarzyszenie Demagog od ponad 10-lat weryfikuje wypowiedzi polityków. Analitycy skrupulatnie sprawdzają hasła wykrzykiwane na wiecach czy ostre riposty w programach publicystycznych. Każdy artykuł oznaczają odpowiednią naklejką: „Fałsz”, „Prawda” czy „Brak kontekstu”.Komentarz Kuźmiuka nie uszedł uwadze administratora profilu Demagoga. „Widzą tylko „fałsze” przeciwników i swoje „prawdy” – tak można podsumować reakcje niektórych polityków na naszą pracę, zwłaszcza w minionej kampanii prezydenckiej” – odpowiedział.„Po co te „uszczypliwości”, przecież potwierdzam, że rzetelnie sprawdzacie” – odpisał Kuźmiuk. „Naszą misją nie jest dogryzanie politykom, ale wywołanie jak najszerszej, wartościowej dyskusji, opartej na faktach i rzetelnych źródłach” – ripostował administrator Demagoga.CZYTAJ WIĘCEJ: „Z twoich ust to brzmi trochę inaczej”. Lasy Państwowe fact-checkująNa stronie internetowej Demagoga rzeczywiście są statystyki fact-checków. Przy nazwiskach konkretnych polityków można znaleźć informację, jak wiele wypowiedzi zweryfikowano jako prawdziwe, a jak wiele jako wprowadzające w błąd.Na podstawie tych danych trudno jednak formułować wnioski o skłonności danego polityka do posługiwania się nieprawdą. A już na pewno nie o skłonności do „kłamania”. Statystyki dowodzą co najwyżej rozpoznawalności danej osoby. Demagog deklaruje, że stara się weryfikować, nie patrząc na barwy partyjne. Wypowiedzi trafiają na warsztat fact-checkerów po tym, jak przejdą przez sito zespołu monitorującego media.Fakty, źródła, przejrzystość– Najczęstsze zarzuty to „cenzura”, „uprawianie propagandy” albo „działanie na zlecenie” – wylicza Jakuba Śliż ze Stowarzyszenia Pravda. To zespół fact-checkerów i edukatorów medialnych, który działa podobnie do Demagoga. I zmaga się z podobnymi reakcjami.Jakub Śliż zaznacza, że jego zespół opiera się wyłącznie na publicznie dostępnych źródłach. – Nasza metodologia jest dostępna na naszej stronie, a artykuły piszemy tak, żeby czytelnik mógł samodzielnie odtworzyć cały proces weryfikacji informacji – przekonuje w e-mailu przesłanym portalowi TVP.Info.Śliż podkreśla, że rzetelna walka z dezinformacją opiera się na faktach, źródłach i przejrzystości.– Trzeba jasno pokazywać, skąd mamy dane, oddzielać fakty od opinii i unikać tonu wyższości – zaznacza. – Finansowanie? Tak, mamy granty – m.in. z Unii Europejskiej czy fundacji wspierających niezależne media. Ale nie oznacza to, że ktoś nam dyktuje treści.Gwarancją jakości pracy fact-checkerów są międzynarodowe organizacje, które weryfikują ich pracę. Zarówno Demagog, jak i Pravda należą do International Fact-Checking Network (IFCN) działającej przy amerykańskim Instytucie Poyntera. Coroczny audyt dotyczy transparentności finansowej oraz niezależności. „Ile organizacji medialnych pokazuje swoje każde źródło finansowania wraz z dokładną sumą?” – pyta Jakub Śliż.Budowanie odpornościDr hab. Karina Stasiuk-Krajewska, profesor Uniwersytetu SWPS, zajmuje się teorią komunikacji i mediów. Od lat koncentruje się na badaniu dezinformacji. Pytana o nieporozumienia w internetowych potyczkach o „prawdę” i „fałsz”, zwraca uwagę na warstwę językową. Stasiuk-Krajewska sprzeciwia się mówieniu o „walce z dezinformacją”. Słowo „walka” proponuje zastąpić określeniem „przeciwdziałanie” lub coraz częściej używanym: „budowanie odporności”.– To nie jest tylko kosmetyczna zmiana. Podstawą przeciwdziałania dezinformacji powinna być bowiem edukacja, właśnie budowanie odporności” – zaznacza.Profesor Stasiuk-Krajewska podkreśla, że weryfikowanie przekazów ma istotne znaczenie, ale ostatecznie decyzja dotycząca reakcji należy do każdego z nas. To my decydujemy, czy w coś uwierzymy, czy nie. Jeśli nie dysponujemy odpowiednią wiedzą lub kierujemy się silnymi uprzedzeniami, żaden fact-checking nas nie przekona. Tym bardziej taki, który nie współgra z naszymi przekonaniami.Dezinformacja wytwarza spójną wizję, często nawiązującą do teorii spiskowych. Odrzucenie danego przekazu dezinformacyjnego przez odbiorcę byłoby jednocześnie zanegowaniem jego czy jej wizji świata. – To jest poważne wyzwanie poznawcze – zaznacza prof. Stasiuk-Krajewska. – Po drugie, dezinformacja sama w sobie obniża zaufanie społeczne, pogłębia konflikty i agresję – zauważa. Bo takie jest ogólne założenie tych, którzy – w złej wierze – ją szerzą.Plemienność, czyli pokrzykiwania w pustkęEliot Higgins, założyciel i lider grupy dziennikarzy śledczych Bellingcat, protestuje przeciw lekceważeniu problemu dezinformacji. Przekonuje, że to brak wyobraźni. „Zagrożenie nie polega tylko na tym, że ludzie wierzą w kłamstwa. Chodzi o to, że całe społeczności wpadają w systemy wierzeń, których nie da się podważyć – gdzie lojalność zastępuje dowody, a niezgoda jest traktowana jak zdrada” – napisał Higgins w emocjonalnym wątku opublikowanym 27 czerwca w serwisie BlueSky.Higgins ostro skrytykował w nim artykuł opublikowany na stronie amerykańskiego think-tanku Cato Institute z tytułem: „Wprowadzająca w błąd panika wokół dezinformacji”. Jego autor oceniał, że dyskusja wokół dezinformacji jest przesadzona, upolityczniona czy szkodliwa dla wolności słowa. A nikt tak naprawdę nie wie, co oznacza dezinformacja.„Artykuł jest niebezpiecznie błędny i całkowicie nie rozumie prawdziwego kryzysu, z jakim się mierzymy” – stwierdził Higgins.Zdaniem założyciela Bellingcata, nie można traktować fałszywych informacji jak „kilku fałszywych twierdzeń unoszących się w sieci”. Pocieszeniem nie może być fakt, że większość ludzi w nie nie wierzy, a szkody są niewielkie. „To skrajnie umniejsza skalę i charakter zagrożenia” – przekonywał. Argumentował dalej, że konsekwencjami rozprzestrzeniania się dezinformacji są zniszczenie zaufania i załamanie się sposobu, w jaki społeczeństwo podejmuje decyzje.Absolutyzm wolności słowaHiggins przestrzegał przed opacznym rozumieniem wolności i powołuje się na myśl brytyjskiego filozofa Isaiaha Berlina. Jak przekonywał, pozwolenie wszystkim ideom na konkurowanie bez żadnej ingerencji opiera się na wąskim rozumieniu wolności. Tym, co Berlin nazwał wolnością negatywną.Isaiah Berlin opisał również inny rodzaj wolności – pozytywną. Rozumianą jako zdolność do działania w świecie w sposób znaczący – oparty na rozumieniu, rozumowaniu i partycypacji. „Jeśli ludzie są zalewani manipulacją, chaosem i informacjami zaprojektowanymi, by wprowadzać w błąd – to nie są wolni. Są narażeni na zagrożenia, zdezorientowani, łatwi do wykorzystania. To nie jest wolność. To porzucenie” – argumentował Higgins.Jak przekonywał, pozytywna wolność oznacza posiadanie narzędzi do jasnego myślenia, podważania władzy i działania w sposób znaczący w życiu publicznym. „A to wymaga czegoś więcej niż tylko „braku cenzury”. To wymaga fundamentów” – podsumował.„Stwierdzenie „fact-checking to cenzura” to nieporozumienie” – uważa Jakub Śliż z Pravdy. „Cenzura to zakaz publikacji. Fact-checking daje więcej informacji” – argumentuje. Śliż gorzko zauważa, że politycy uwielbiają proste stwierdzenia i pomijanie faktów. Lubią prezentować rzeczywistość w czarno-białych kolorach. „My w procesie fact-checkingu często pokazujemy, że ona bywa bardziej skomplikowana. I to wielu osobom się nie podoba, dlatego mówią, że jesteśmy cenzorami” – podsumowuje.„Tak, możliwa jest walka ponad podziałami – pod warunkiem, że wszyscy zgodzimy się, że fakty istnieją. Problem zaczyna się, gdy jedna strona uważa, że nie musi ich respektować” – kwituje Śliż.Jak się dogadać w demokracjiDr hab. Karina Stasiuk-Krajewska wspomina o problemach regulacji dotyczących usuwania treści dezinformacyjnych. Przekonuje, że trzeba je dokładnie wypracować, a później dbać, by nie były nadużywane. „To bardzo trudne w spolaryzowanym społeczeństwie o niskim wskaźniku zaufania. A takie właśnie jest polskie społeczeństwo” – zauważa.Według profesor Stasiuk-Krajewskiej dodatkowym problemem w Polsce jest brak punktu odniesienia w postaci w pełni wiarygodnych i rzetelnych mediów. „Ze względu na specyfikę otoczenia społecznego i rynkowego media są silnie spolaryzowane, często nastawione na sensację. To z kolei powoduje spadek zaufania do przekazów medialnych i zwiększone zainteresowanie social mediami” – ocenia. A właśnie w nich najłatwiej natknąć się na dezinformację.Zdaniem Stasiuk-Krajewskiej, fact-checking odgrywa istotną rolę i co do zasady zajmujące się nim organizacje działają ponad podziałami. Jako najskuteczniejszą broń profesor konsekwentnie wskazuje jednak edukację.Apeluje o zapamiętanie tego kluczowego sformułowania: „budowanie odporności”.