„Szturmowiec” o chaosie na froncie. W rosyjskiej armii od dawna panuje chaos, ale nie każdy ma odwagę mówić o tym głośno. Ostatnio odważył się na to szeregowy żołnierz. „Szturmowiec” wysyłany do frontowych ataków skierował pismo do samego Władimira Putina. List jest szeroko cytowany i komentowany na Telegramie. „Gdzie jest nasza artyleria? Wsparcie lotnicze? Drony?” – pyta uczestnik wojny w Ukrainie. Jego list opublikował na Telegramie m.in. Paweł Gubariew, były przywódca prorosyjskich separatystów w Donbasie i weteran tzw. „Specjalnej Operacji Wojskowej” (SVO). Dodał, że „mógłby to napisać sam – i to nie raz”.Atakowanie wroga, to złożona operacja?W pierwszych zdaniach listu skierowanego do Putina oraz ministra obrony „Szturmowiec” zaznacza, że nie jest zawodowym żołnierzem i może nie wszystko dobrze rozumie w temacie sztuki wojennej, ale zawsze uważał, że atak to złożona operacja obejmująca lotnictwo, artylerię, rozpoznanie i koordynację.Zobacz także: Rekrutacja po rosyjsku. Oferują fortunę i wysyłają żołnierzy na rzeź„Co widzę zamiast tego? Jesteśmy ładowani do UAZ-ów, kabrioletów Niva (rosyjskich »terenówek« z obciętym dachem-red.), motocykli – czasami nawet konno – i wysyłani w 2-3 lub 6-8 osobowych grupach bezpośrednio na pozycje ukraińskie. Po przebyciu zaledwie 1 km zostajemy zaatakowani przez ukraińskie drony, artylerię i moździerze, a do pokonania pozostaje jeszcze 7 km” – opisuje sceny z pola walki „Szturmowiec”.„Szanse na powrót żywymi spadają niemal do zera”Żołnierz dziwi się, że ma żadnego przygotowania artyleryjskiego, ostrzeliwania pozycji ogniowych wroga, czy zwalczania dronów. Zaznacza, że szczęśliwym trafem jest, kiedy pojazd z grupy szturmowej zostanie trafiony na początku ataku, bo można dostać zgodę na odwrót. Jeśli atakujący pokonają dwa kilometry lub więcej, szanse na powrót żywymi spadają niemal do zera.Zobacz także: Sojusz dyktatorów. Kim rzuca tysiące żołnierzy na pomoc PutinowiRozżalony żołnierz podkreśla, że nawet jeśli jakimś cudem, uda się małej grupie zająć pozycje Ukraińców, to za tym i tak nie nadąża wsparcie i Rosjanie są wybijani przez ukraińskie drony, bo na każdego piechura obrońcy są w stanie wysłać siedem bezzałogowców. „Szturmowiec” podkreśla, że nie boi się umierać za ojczyznę – „podpisałem kontrakt i wykonuję rozkazy, ale mam nadzieję, że te rozkazy będą przynajmniej wykonalne i strategicznie ważne dla armii i Rosji, a nie tylko doprowadzą do bezsensownej rzezi”.„Mamy dzieci, żony, matki. Chcemy żyć”Rosjanin nie kryje, że ludzie na szczytach władzy mogą być dla takich żołnierzy jak on, ostatnią deską ratunku.„Panie Prezydencie i Panie Ministrze Obrony, błagam. Nie mogę powiedzieć przełożonym, że to piszę. Powiedzieliby: »Co, myślisz, że jesteś mądrzejszy od wszystkich?«. A ja po prostu bym zniknął. Ale może ten list dotrze do ciebie i uratuje komuś życie. Mam uzasadnione pytanie: Gdzie jest nasza artyleria? Nasze wsparcie lotnicze? Nasze drony? Dlaczego musimy kupować drony za własne pieniądze – i nadal mamy ich dziesięć razy mniej niż wróg?” – pyta „Szturmowiec”.Zobacz także: Na froncie idzie atak za atakiem. Żołnierze walczą o atuty dla politykówŻołnierz na końcu zaznacza, że chciałby zapobiec wielu bezsensownym śmierciom na froncie.„Mamy dzieci, żony, matki i przyjaciół. Chcemy żyć. Jesteśmy gotowi umrzeć jako bohaterowie – ale nie z powodu czyjejś niekompetencji czy głupoty” – kończy swój list do rosyjskiego dyktatora „Szturmowiec”.