Mroczna historia Katarzyny Onyszkiewiczowej. Opowieść sprzed półtora wieku. Wyruszmy śladem Katarzyny Onyszkiewiczowej – z Czerniowców aż do Lwowa. Marszruta wyznaczona bieluniem, lulkiem i szalejem. „Huku! Huku!”. Czy to możliwe, że pewien noblista uczynił z niej bohaterkę literatury? Wolność kocham i rozumiem… po swojemuWe Lwowie na murze oddzielającym ulicę Stepana Bandery od wzniesienia, na którym stoi kościół św. Marii Magdaleny, ktoś wysprejował czarną flagę i trzy słowa po ukraińsku: Swoboda, mołod, rewolucja – wolność, młodzież, rewolucja. Obok, już czerwoną farbą: „Toma, ja tebe kochaju!”.Tu właśnie, w sobotę 9 lipca 1870 roku, o świcie, wydarzyło się coś, co mogłoby otwierać film Quentina Tarantino – gdyby tylko Tarantino urodził się w Galicji.Z kobiecego więzienia mieszczącego się w dawnym klasztorze dominikanów, przy świątyni św. Marii Magdaleny, zbiegły dwie osadzone. Jedna z nich – Katarzyna Onyszkiewiczowa, znana również jako Kikierczukowa, Klotylda, Heńka lub Ksenia – miała już na koncie kilka wyroków, w tym za otrucie. Druga – Barbara Woźna z Lubienia – odsiadywała sześć lat za kradzieże. Obie w szarych, prostych więziennych sukienkach. I żadna nie pozostawiła po sobie śladu.W poniedziałkowym wydaniu „Gazety Lwowskiej” pojawił się tylko lakoniczny komunikat. Między informacją o nagłej śmierci młodego urzędnika banku anglo-austriackiego a notatką o ciele nieznajomego mężczyzny wyłowionym ze stawu Pełczyńskiego, znajdowało się zdanie:„Dnia 9. b. m. o godzinie 6. z rana uciekły z zakładu Maryi Magdaleny słynne złodziejki…”.Budynek nie pełnił już wówczas funkcji sakralnej. Po józefińskiej kasacie przekształcono go w zakład karny dla kobiet. Trójnawowe wnętrze podzielono na dwie strefy: po jednej stronie kaplica, po drugiej – cele. W cieniu krzyżowych sklepień, pośród wyblakłych fresków, przebywały kobiety, które biły, oszukiwały, mordowały i kradły.Jedna z nich – Onyszkiewiczowa – miała tu jeszcze wracać. Do tego samego dziedzińca, tej samej przestrzeni, tego samego muru. Dwukrotnie podejmie też próbę ucieczki. Raz skutecznie i na wolności zabije dwie osoby. Raz nieskutecznie – wtedy będzie próbowała podpalić cały budynek, zostanie schwytana i ponownie osądzona.9 marca 1895 roku Onyszkiewiczowa umrze w tym samym miejscu, z którego uciekła po raz pierwszy ćwierć wieku wcześniej. W międzyczasie stanie się bohaterką policyjnych raportów, artykułów w gazetach, miejskich legend i galicyjskiej wyobraźni.Może więc nieprzypadkowo ktoś dziś wypisał na tym murze: wolność, bunt i miłość. Bo przecież kochała wolność – choć rozumiała ją po swojemu.Katarzyna i jej cienieW aktach sądowych i policyjnych figurowała także jako Katarzyna Kikierczukowa, Klotylda Koczerczuk, Ksawera Onyszkiewicz, Joanna Topolnicka, Heńka, Kasia, Ksenia. Przez ponad dwie dekady przemierzała Galicję i Bukowinę, mnożąc nie tylko wyroki i pseudonimy, ale i ofiary.Po raz pierwszy stanęła przed sądem w 1858 roku w Czerniowcach – najprawdopodobniej właśnie stamtąd pochodziła i urodziła się w ukraińskiej (małorusińskiej) rodzinie chłopskiej. Podczas pierwszego procesu miała osiemnaście lat. Za kradzież otrzymała stosunkowo łagodny wyrok: sześć miesięcy więzienia. Rok później zasądzono już chłostę – dwadzieścia uderzeń rózgą, wymierzonych publicznie w Śniatynie. W 1862 roku w Stanisławowie za liczne kradzieże zapadł znacznie surowszy wyrok: pięć lat więzienia, trzydzieści rózg oraz okresowy pobyt w izolatce. Sąd uznał, że Onyszkiewiczowa jest zepsuta moralnie.Czytaj też: A gdzie te grube polskie pany? Syberyjska herstoriaPo ucieczce powróciła do dawnego procederu. Dwóch spośród jej nowych gospodarzy zmarło w niejasnych okolicznościach, inni z trudem przeżyli. Zatrzymano ją dopiero w Krakowie. Sąd wymierzył kolejne dziesięć lat więzienia, z dodatkowymi karami za ucieczkę. W 1872 roku zapadł następny wyrok: za dwa zabójstwa, dwadzieścia kradzieży i próbę oszustwa.I na tym nie koniec. W nocy z 2 na 3 września 1879 roku Onyszkiewiczowa uciekła po raz kolejny. Kilka dni później rozpoznał ją pocztmistrz z Pieniaków, niejaki Władysław Zalewski – po charakterystycznej brodawce na twarzy. Zapytał wprost, czy to ona jest tą poszukiwaną. Odpowiedziała spokojnie, że nie… i ruszyła dalej, by dokonać kolejnych napaści. Pojawiła się także w Mikulińcach. W końcu zatrzymano ją 18 września 1879 roku w Monasterzyskach. Miała przy sobie jedenaście sznurów korali i fałszywe dokumenty. Przedstawiała się jako Malwina Dynowska – ale szybko została zidentyfikowana.Proces jak operaProces Onyszkiewiczowej był jedną z największych sensacji kryminalnych w Galicji końca XIX wieku.„Dziś rozpoczęła się w tutejszym sądzie karnym ostateczna rozprawa przeciw słynnéj trucicielce i złodziejce” – donosiła „Gazeta Narodowa” 26 lutego 1880 roku. „Wydano przeszło 160 kart (tj. wejściówek na salę rozpraw dla publiczności – przyp. aut.), a zebrało się dwa razy tyle”. Galerię przeznaczono wyłącznie dla kobiet. „Ciekawość pań, jak się zdaje, wyłącznie co do tego procesu tak była wielką, że nie zdołano się oprzeć proszącym i musiano im ustępować nawet miejsca w sali na dole, czego dotąd jeszcze nie bywało”.Onyszkiewiczowa wyglądała „daleko łagodniej, niż przedstawiała ją znana fotografia”. Siedziała „z zupełną apatyą” na ławie oskarżonych – jakby nie brała udziału w żadnym z wydarzeń, choć, jak zanotował dziennikarz, „na wszystko bacznie zwracała uwagę”.Zarzuty były poważne: usiłowanie zabójstw, ciężkie uszkodzenie ciała, kradzież z premedytacją. Zeznania świadków – „Maryi Podołanki, Hryńka Podolana, Palinki Krasołychy, Maryanny Poburki i Jaśka Orłowskiego” – nie pozostawiały wątpliwości. Ich relacje o „strasznych skutkach trucizny” nie wywołały u oskarżonej najmniejszej reakcji. „Sami pić chcieli, więc im pić dawała” – skwitowała beznamiętnie.Biegli sądowi, dr Karcz (najprawdopodobniej lwowski chemik dr Marceli Wilhelm Karcz – przyp. aut.) i dr Lukas (dr n. med. Adolf Lukas, medyk miejski), nie mieli wątpliwości: objawy wskazywały na przedawkowanie bielunia z lulkiem. „Działanie trucizny było spotęgowane spirytusem” – orzekli również. Jeden z lekarzy przypomniał, że zgodnie z Farmakopeą Austriacką, tj. oficjalnym, rządowym spisem leków, dawka lecznicza bielunia to 1 miligram. Ofiary Onyszkiewiczowej spożyły co najmniej kilkadziesiąt razy więcej. To „cios obustronny”, orzekli biegli, bo najpierw odurza, potem dusi.Czytaj też: Zabić posła. Warszawski kryminał z podlaskim sercemPo odczytaniu listy wcześniejszych wyroków, sąd przystąpił do zadawania pytań ławie przysięgłych. Odpowiedzi były jednoznaczne: Katarzyna Onyszkiewiczowa została uznana za winną niemal wszystkich zarzucanych czynów. Wyrok: dziesięć lat ciężkiego więzienia. Teoretycznie miała odzyskać wolność w 1901 roku.Zmarła 9 marca 1895 roku w zakładzie św. Marii Magdaleny. „Słynna trucicielka, której zręcznie popełniane zbrodnie i ucieczki z więzienia swego czasu wielką senzacyę budziły, niedoczekała się wolności” – podsumowała „Gazeta Narodowa”.I rzeczywiście: to był koniec historii kobiety, której nie zatrzymała ani kara, ani mur, ani modlitwa.Jak truła?Katarzyna Onyszkiewiczowa nie używała noża ani rewolweru. Jej bronią był kubek herbaty, szklanka jakiegoś alkoholu, czasem cukierek. Do każdego z tych „darów” dodawała z pozoru niewinne nasiona albo wywar: bieluń dziędzierzawa, lulek czarny, rzadziej szalej jadowity. Nie była alchemiczką – była praktyczką i doskonale znała swój fach.Gotowała „lekarstwo na ból zębów” w obecności domowników. Nigdy w ukryciu. Przeciwnie – opowiadała wtedy o cudach, o świętych objawieniach, klękała, modliła się. Wzbudzała zaufanie. Potem sama sięgała po napar – ale tylko demonstracyjnie, ledwo mocząc usta. Z uśmiechem częstowała innych. Nie podejrzewali niczego. Do czasu.Używane przez nią rośliny zawierały alkaloidy tropanowe: atropinę, skopolaminę, hioscyjaminę. Związki te są wykorzystywane w farmakologii do dziś, ale pod ścisłą kontrolą. Granica między dawką leczniczą a śmiertelną jest cienka jak papier. Objawy po spożyciu? Najpierw suchość w ustach i gardle, potem światłowstręt, rozszerzone źrenice, splątanie, euforia. Dalej: dezorientacja, omamy, arytmia, paraliż, śpiączka. W cięższych przypadkach – śmierć. Najczęściej przez zatrzymanie oddechu, wywołane porażeniem rdzenia przedłużonego. Ofiara może umrzeć w ciągu dwóch do ośmiu godzin. W relacjach ofiar, którym udało się przeżyć oraz świadków powtarza się ten sam ciąg: najpierw lekka duszność, potem zawroty głowy, senność, zimne dłonie, niezdolność do wstania z łóżka. Usta ciemne jak sadza. Ręce jak lód. Oczy bez ruchu.Wystarczało od piętnastu do trzydziestu nasion bielunia, by osiągnąć dawkę śmiertelną. Skopolamina – zawarta m.in. w lulku – prowadzi do trwałych uszkodzeń pamięci. Hioscyjamina – bliźniacza atropinie – działa szybciej i mocniej. Zbierała nasiona na łąkach, pod płotami, przy drogach. Suszyła je, rozcierała, gotowała. Do naparu dorzucała cukru, by zabić gorycz. Spirytus, którym Onyszkiewiczowa wzmacniała swoje mikstury, zwiększał biodostępność trucizny, czyli przyspieszał działanie. Mieszanka śmiertelna a tania. Trucizna dla biednych.Ale Onyszkiewiczowa nie truła z zazdrości. Nie z miłości. Nie z gniewu. Trucizna była dla niej narzędziem – takim samym jak wytrych. Dawała przewagę: nieprzytomny gospodarz nie podnosił alarmu, sparaliżowana kobieta nie krzyczała, dzieci spały. W połączeniu z dobrą grą aktorską – udawała zakonnicę, pielęgniarkę, służącą – tworzyło to strategię trudną do rozpoznania i jeszcze trudniejszą do zatrzymania.Czytaj też: Podlasie i psy Sienkiewicza, czyli o miedzę Rzędziana za dalekoKontekst Galicji WschodniejGalicja Wschodnia była jednym z najbardziej zróżnicowanych społecznie i narodowościowo obszarów monarchii Habsburgów – uboga, przeludniona, wiejska, głęboko religijna i silnie zhierarchizowana. Struktura społeczna była tu mniej płynna niż w zachodnich prowincjach cesarstwa: dzieci chłopów zostawały chłopami, a dzieci urzędników – urzędnikami. Przypadek Onyszkiewiczowej nie wpisuje się w schemat zawodowej nierządnicy. Pokazuje raczej, jak łatwo kobieta z chłopskiego środowiska mogła wypaść poza ramy społecznej normy – i jak niewiele miała alternatyw. A mimo to, nawet z tak niskiego pułapu, wykazywała spryt, zmysł improwizacji i może nawet – choć niedostrzeżoną przez otoczenie – wyjątkową inteligencję. Potrafiła rozpoznawać i rozgrywać społeczne schematy, zwłaszcza te oparte na religijności, która w Galicji była nie tylko sferą duchową, ale też narodową i symboliczną.Onyszkiewiczowa umiała z tego korzystać. Podając się za zakonnicę, żegnając się, modląc, posługując się zapewne elementami obrządku unickiego, zyskiwała zaufanie i budziła litość. Nie musiała działać z pełną premedytacją, wystarczyło, że intuicyjnie operowała gestem krzyża, słowem Bohorodica, tonem modlitwy. W świecie, który czcił ikonę, a podskórnie bał się uroków i złych szeptów, to wystarczało, by uśpić czujność.W statystykach galicyjskich widoczne były wyraźne różnice wyznaniowe: wschodnia część prowincji, z dominacją grekokatolików, cechowała się wyższą dzietnością i większym przywiązaniem do religii niż Galicja Zachodnia. Religijność grekokatolicka była wtopiona w codzienność, a figura świętej kobiety miała silny rezonans emocjonalny. To dawało Onyszkiewiczowej narzędzie, z którego korzystała, być może nieświadomie, ale skutecznie.Obrazy Galicji – także tej wschodniej – bywają spolaryzowane. Martin Pollack widział w niej przede wszystkim ziemię brudu, biedy i cywilizacyjnego zapóźnienia, skąd uciekano „za chlebem” do Ameryki. Kazimierz Wyka opisywał jako przestrzeń „emerytury historii” i „jałowego czasu”. Romantyzacja prowincji – jak u Stanisława Vincenza – była kolejną narracją, po jaką sięgano, by mówić o tej ziemi. Onyszkiewiczowa nie pasuje do żadnego z tych mitów i opowieści. Jej historia przypomina raczej, że realne życie kobiet z chłopskiego dołu miało dramatycznie zawężony margines wolności i że kobiece wybory wyrastały nie z legendy, lecz z konieczności.Onyszkiewiczowa nie była też postacią anonimową. Miała wygląd, który przyciągał uwagę i wyróżniała się wielka brodawka, niemal jak u baśniowej Baby Jagi. Jeden z opisów sądowych głosi: „jest to kobieta mocno schorzała, małego wzrostu, wyraz twarzy daleko łagodniejszy, niż go nam przedstawia znana fotografia”. To zderzenie wizerunków – łagodności i demoniczności – czyniło z niej figurę niepokojącą, trudną do jednoznacznej oceny.Nie ulega również wątpliwości, że miała podstawową wiedzę medyczną. Umiała przygotowywać mikstury, dawkować substancje, obserwować skutki działania ziół i trucizn. W innych warunkach mogłaby zostać akuszerką, znachorką, a może nawet lekarką.Toż to Horpyna z „Ogniem i mieczem”„Ogniem i mieczem” Henryka Sienkiewicza to klasyka polskiej literatury historycznej. W tej powieści, wśród nielicznych, najczęściej papierowych bohaterek, wybija się Horpyna – potężna, dzika i tajemnicza kobieta-wiedźma, towarzysząca Bohunowi i opisana na tle XVII-wiecznych walk na Ukrainie. My dostrzegamy w Horpynie, ukraińskiej czarownicy i trucicielce z przełomu XVII i XVIII wieku właśnie Onyszkiewiczową. Obie kobiety łączy symbolika – dzikość, nieokiełznana siła i społeczny lęk wokół nich, lęk przed kobietami trudnymi do ujarzmienia.Warto dodać, że „Ogniem i mieczem” powstawało w latach 1884-1888, w czasie, gdy gwiazda Onyszkiewiczowej świeciła jasno w miejskich legendach i pamięci zbiorowej. Onyszkiewiczowa, a dokładniej jej kreacje prasowa, funkcjonowała jako postać wywołująca strach i fascynację, co czyni ją archetypem „kobiety-monstrum” znanym na pograniczu kultur polsko-ukraińskich. Jej wizerunek mocno rezonuje z literacką Horpyną – kobietą obdarzoną zdolnościami magicznymi i przewidującą przyszłość. Sienkiewicz, literat czerpiący z prasy i sam tę prasę współtworzący, mógł wykorzystać symboliczny potencjał, jaki dostrzegł w tej postaci. I tak, zainspirowany, powołał swoją bohaterką tak, aby wzorem Onyszkiewiczowej była jednocześnie kwintesencją ludowych wierzeń i społecznych napięć. Czy nie jest to bardzo prawdopodobne?Scena, w której Horpyna wróży z wody – woła „Huku! Huku! w kole dębowym, w pianie białej, w tumanie jasnym, pokaż się!... Widzę” – i przepowiada los bitwy, doskonale oddaje ten mitologiczny wymiar postaci, łącząc świat realny z nadprzyrodzonym. Taki archetyp kobiety-wieszczki czy czarownicy pojawia się także w literaturze europejskiej, np. u Szekspira czy w mitologiach nordyckiej i celtyckiej, co pokazuje uniwersalność tej figury.Dodatkowo śmierć Horpyny – zabitej święconą kulą – nawiązuje do ludowych i literackich motywów baśniowych oraz gotyckich, które były popularne w literaturze XIX wieku. Tego typu zabójstwo łączy powieść Sienkiewicza z folklorem i literackim dziedzictwem, podkreślając złożoność postaci Horpyny jako konstruktu scalającego autentyczne historie, legendy i literacką fikcję.W polskiej literaturze XIX wieku postaci kobiet-trucicielek i wiedźm symbolizowały chaos, nieprzewidywalność i destrukcyjną moc, zwłaszcza na terenach pogranicza. Horpyna stanowi zatem przeciwwagę dla idealizowanej Heleny Kurcewiczówny, to zaś pasuje do literackiego schematu kontrastujących kobiecych typów – od delikatnych dam po dzikie, pełne mocy postaci. Taki dualizm odzwierciedla także społeczno-kulturowe napięcia epoki i fascynację archetypami kobiecości jako siły jednocześnie twórczej i groźnej.Czytaj też: Oleńka i Michał w drugiej turze… wyborów prawdziwych wartościStawimy więc tezę, że Sienkiewicz, świadomy swojego odbiorcy, sięgał nie tylko po znane motywy ludowe i historyczne, ale też po bohaterów ówczesnych mediów i wprowadził do powieści, odpowiednio przepracowaną literacko, Onyszkiewiczową. I dzięki temu Horpyna, choć jest postacią drugoplanową, stała się jednym z najsilniejszych symboli „Ogniem i mieczem” oraz całej Trylogii, łącząc świat realny z literackim i mitologicznym.Postać Onyszkiewiczowej przetrwała więc, a jej literacki odpowiednik – Horpyna – stanowi pomost między przeszłością a współczesnością, historią a mitem.