Jest coraz lepiej, chociaż do ideału jeszcze daleka droga. Chociaż nie ma tygodnia, żebyśmy nie słyszeli o wypadku spowodowanym przez pijanego kierowcę albo osobę, która dosłownie szalała na drodze, specjaliści przekonują, że Polacy jeżdżą coraz lepiej. Mamy znacznie mniejszy niż jeszcze kilkanaście lat temu problem z kulturą jazdy, poza tym większość kierujących raczej stosuje się do ograniczeń prędkości. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego media i internet pełne są doniesień o wypadkach? Czego cały czas nam – jako kierowcom – brakuje? Co jest największym problemem polskich kierowców, ich największym grzechem? Janusz Popiel, prezes Stowarzyszenia Pomocy Poszkodowanym w Wypadkach i Kolizjach Drogowych „Alter Ego”: Myślę, że – i pokazują to statystyki dotyczące wypadków drogowych – główny grzech polskich kierujących to nieznajomość zasad dotyczących pierwszeństwa ruchu. To dlatego rodzajem wypadków drogowych, z którym mamy najczęściej do czynienia w Polsce, są zderzenia boczne. Natomiast funkcjonuje wiele mitów, choćby ten, że Polak to pijak za kierownicą. Tymczasem na tle Europy mamy bardzo niski udział nietrzeźwych w wypadkach drogowych. Polscy kierujący są też podobno, również w przekazie medialnym, bardzo agresywni, jeżdżą jak wariaci, wręcz bandyci za kierownicą. Nieprawda! Myślę, że jeżeli chodzi o kulturę jazdy naszych kierujących, stosunek do innych uczestników ruchu drogowego – to się cały czas poprawia. Szczególnie stosunek do pieszych, bo mimo że przepis nie obliguje kierującego do tego, żeby ustępować pierwszeństwa osobie, która jest 5 metrów przed przejściem, coraz więcej kierowców to robi. To jest właśnie kwestia kultury jazdy. Dlatego uważam, że Polacy stają się coraz bardziej kulturalni, mamy coraz więcej szacunku do innych uczestników ruchu drogowego, po prostu dorastamy, uczymy się. Natomiast właściwie w każdym kraju mamy do czynienia z czarnymi owcami, które nie szanują innych uczestników ruchu. Jeżeli przejrzy pani szwedzką prasę – a Szwecja to podobno taki bezpieczny kraj – i poczyta pani na temat zachowań tamtejszych kierujących, to okazuje się, że oni są bardzo agresywni, na przykład potrafią jeździć „na zderzaku”. To oczywiście jest też częstym błędem naszych kierujących, ale wszędzie znajdą się osoby, które albo nie mają pojęcia o zasadach ruchu drogowego, albo nie dorosły do tego, żeby wsiadać za kierownicę, albo po prostu są frustratami za kółkiem. W internecie można znaleźć nagrania z kierowcami, którzy na przykład jadą przez miasto z prędkością 200 km/godz., ale pamiętajmy, że – wbrew pozorom – nie jest to masowe zjawisko. Gdybym miał ogólnie oceniać, to uważam, że coraz lepiej funkcjonujemy w ruchu drogowym. A czego nam brakuje? Przede wszystkim edukacji komunikacyjnej, od dziecka. Od lat razem z Markiem walczymy o to, żeby to był obowiązkowy przedmiot w szkołach. Aby dzieci uczyły się najpierw zasad ruchu drogowego jako piesi, potem umiejętności właściwego posługiwania się takim pojazdem, jakim jest rower; żeby później, na przykład w wieku 17 lat, te osoby mogły bezproblemowo skończyć kurs na prawo jazdy, zdobyć uprawnienia i być świadomymi uczestnikami ruchu drogowego. CZYTAJ TEŻ: Dobre wieści dla posiadaczy starych aut. „Podatek Morawieckiego” do koszaMyślę, że sytuacja zmienia się na lepsze. Natomiast tak naprawdę, poza edukacją komunikacyjną w szkołach, należałoby trochę inaczej uczyć kandydatów na przyszłych kierowców: przede wszystkim rozpoznawania możliwości powstania stanu zagrożenia i oczywiście przepisów – tylko przepisy się u nas często zmienia i nie zawsze te zmiany idą w dobrym kierunku. Co w takim razie z osobami, które jeżdżą po alkoholu? Patrząc na policyjne statystyki, można odnieść wrażenie, że mimo kar, ostrzeżeń, takich kierowców cały czas jest zbyt wielu. J. P.: Pijani za kierownicą są problemem, ale nie tak dużym jak w innych krajach Europy. W Polsce robimy najwięcej kontroli na zawartość alkoholu we krwi. Komenda Główna Policji twierdzi, że jest ich 16 milionów. Tych nietrzeźwych ujawniamy – w zależności od kontroli – od 0,3 proc. do 0,7 proc. Tymczasem przeciętna dla Unii Europejskiej wynosi 2,2 proc. Czyli wystarczy porównać liczby, żeby zobaczyć, że na polskich drogach nietrzeźwi nie są aż tak wielkim problemem, jak mogłoby się wydawać. Do tego w statystykach policyjnych czytamy o kierujących „pod działaniem alkoholu”. Rzecz w tym, że nie ma w polskim prawie pojęcia „pod działaniem alkoholu”. Jest albo „stan po użyciu alkoholu”, czyli w przedziale powyżej 0,2 do 0,5 promila, albo „stan nietrzeźwości”, czyli powyżej 0,5 promila. I może trudno w to uwierzyć, ale mamy również jeden z najniższych wskaźników w Unii Europejskiej jeśli chodzi o nietrzeźwych powodujących wypadki drogowe. Nie mamy co prawda danych, które pozwalają to dokładnie ustalić, ale jest on na poziomie 6-7 proc. Warto tylko pamiętać, że kierujący pojazdami z raportów policyjnych to również rowerzyści, dlatego trochę brakuje nam materiału do tego, aby dokonać naprawdę rzetelnej analizy. Chyba dwa lata temu próbowałem ustalić to na podstawie wyroków sądowych, bo w przypadku, kiedy sprawcą wypadku ze skutkiem śmiertelnym jest nietrzeźwy kierujący, sąd obligatoryjnie orzeka dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów. Co się okazało? Że rocznie takich wyroków zapada około 40-50 – przy tylu ofiarach, ile mieliśmy na polskich drogach w ubiegłym roku, to nie jest wielka skala. Zapewne nie, ale – nie oszukujmy się – najlepiej byłoby, żeby tacy kierowcy w ogóle nie wyjeżdżali na drogi. Zgodnie z zasadą: piłeś – nie jedź. J. P.: To jest oczywista oczywistość! Tylko proszę pamiętać, że duża grupa spośród tych ujawnionych to osoby chore. Alkoholizm jest jednostką chorobową, którą trzeba leczyć i wydaje się jasne, że ci ludzie powinni być kierowani na – nawet przymusowe – terapie. Takich rozwiązań w tak zwanych programach poprawy bezpieczeństwa decydenci nawet nie sugerują. Jedyne rozwiązanie to kolejne drakońskie podwyższanie kar. CZYTAJ TEŻ: Samozwańcza „szeryfka” kontra ambulans. Ukarała załogę wulgarną naklejkąTo wymagałoby nowych przepisów i wielkich zmian, które pewnie zajęłyby lata. Ale wspominał pan o orzekaniu zakazów prowadzenia pojazdów. Tu już mamy odpowiednie prawo, tylko co z tego, skoro taki kierowca z zakazem niekiedy wsiada za kółko i powoduje kolejny wypadek. Jakie rozwiązanie pan widzi? Takich głośnych spraw było w ostatnich latach kilka. Co zrobić z takimi przypadkami?J. P.: Myślę, że tutaj – ponieważ u nas te zakazy są liczone w latach – kierujący, którzy się do nich stosują, powinni mieć szansę wcześniejszego powrotu za kółko. Oczywiście po spełnieniu pewnych kryteriów. Może to być poddanie się terapii, bo duża część to są osoby z chorobą alkoholową, do tego uzyskanie zaświadczenia od specjalisty do spraw uzależnień, zamontowanie na własny koszt blokady alkoholowej w samochodzie. Sądzę, że dla wielu osób takie rozwiązanie byłoby na tyle ważne, że zrezygnowałyby z siadania za kółkiem w czasie obowiązywania zakazu. Mówimy o pewnym systemie karania, który dałby szansę powrotu do normalnego funkcjonowania po spełnieniu warunków. Osoby, które umyślnie ignorują zakazy i na przykład powodują wypadki to mała część kierujących. Bywa oczywiście, że dowiadujemy się o nich przy okazji głośnych wypadków, ale w statystykach to wcale nie jest duża grupa.Jako jedna z największych wad polskich kierowców wymieniana jest skłonność do zbyt szybkiej jazdy. Co prawda mówicie panowie, że coraz więcej osób przestrzega ograniczeń, ale nie ma się co oszukiwać: fotoradary mają w wielu miejscach żniwa, nawet jeśli to kwestia kilkunastu kilometrów na godzinę ponad ograniczenie. Dlaczego tak trudno nam trzymać się tego, co pokazują znaki? Marek Konkolewski, zastępca Głównego Inspektora Transportu Drogowego: To prawda, ciągle stanowi to problem, tym bardziej że nadmierna prędkość jest jedną z głównych przyczyn zdarzeń drogowych. Pamiętajmy jednak o tym, że współczesne samochody, które są naszpikowane tymi wszystkimi cudami techniki, są bardzo komfortowe, dobrze wyciszone – i my nie czujemy potęgi prędkości. Janusz pamięta – i ja pamiętam te czasy z lat 70., 80. – kiedy jechało się małym fiatem, syrenką, dużym fiatem, polonezem, żukiem, nysą, to 100 km/godz. wydawało się potworną prędkością. Było bardzo głośno, samochód nie był stabilny, więc czuło się każde 10 km/godz. Dzisiejsze auta są niezwykle wyciszone, komfortowe, zrywne. Kolejny problem: samochody elektryczne z bardzo dużym przyspieszeniem, nie tylko wyciszone i komfortowe dla kierującego, ale także sprawiające trudność dzieciom i osobom starszym przy ocenie prędkości jadącego pojazdu. Dlaczego tak mówię? Dlatego, że dzieci i osoby starsze prędkość jadącego auta bardzo często błędnie rozpoznają przez pryzmat głośności pracy silnika. Jeżeli jedzie ciężki samochód ciężarowy i jego silnik głośno pracuje, to znaczy, że jedzie szybko – a to nieprawda. Ta prędkość w nowoczesnych autach jest tłumiona przez komfort, przez wyciszenie, więc jej nie czujemy. Odczuwamy ją dopiero wtedy, gdy trzeba zacząć hamować, zatrzymać się nagle przed przeszkodą, albo gdy już uderzamy tym samochodem w inne auto, przeszkodę, słup, drzewo. Dopiero wtedy widzimy, jakie są skutki dużej prędkości. CZYTAJ TEŻ: Siedmiolatek wjechał rowerkiem pod auto. Policja publikuje nagranieNatomiast przyznaję tutaj rację Januszowi. To jest zupełnie inna Polska, zupełnie inna drogowa rzeczywistość. Zatem prędkość jest jedną z głównych przyczyn wypadków drogowych. W obszarze zabudowanym gołym okiem widać, że kierowcy jeżdżą zdecydowanie wolniej, po wprowadzeniu kilka lat temu przepisu, który mówi, że jeżeli przekroczysz prędkość o więcej niż 50 km/godz., tracisz prawo jazdy na 3 miesiące. Na piratów padł blady strach, znakomita większość kierowców zwraca uwagę na wskazówkę prędkościomierza. Oczywiście nie oznacza to, że wszyscy jadą 40-50 km/godz., ale już kalkulujemy. 10-20 km/godz. ponad ograniczenie, czasami 25 km/godz. – owszem, bywa, ale już rzadko zdarza się, że ktoś przekracza prędkość w obszarze zabudowanym o więcej niż 50 km/godz., bo ma z tyłu głowy, że straci prawo jazdy na 3 miesiące. W obszarze zabudowanym jest zdecydowanie lepiej, widać to gołym okiem. Gorzej jest na drogach gminnych, powiatowych, wojewódzkich, krajowych, poza obszarem zabudowanym. Tam często po prostu łamiemy przepisy, nie stosujemy się do ściągawek w postaci ograniczeń prędkości. Batem na takich piratów będzie rozszerzenie przepisu, który da możliwość zatrzymania prawa jazdy poza obszarem zabudowanym, gdy przekroczy się prędkość o więcej niż 50 km/godz. Wielu kierowców myśli sobie, że przecież nic takiego się nie stanie. 10, 20, 30 dodatkowych kilometrów na liczniku to właściwie nic takiego. I ignoruje te ograniczenia. M. K.: Prędkość zabija!. Cały czas to podkreślam: prędkość zabija. Podam taki przykład: nie włożysz dłoni do gotującej się wody, bo wiesz, że dotkliwie się poparzysz. Ale nie masz zielonego pojęcia, że jadąc 100 km/godz., 120 km/godz., 130 km/godz., gdy uderzysz w drzewo, to jest tak, jakby ten samochód zrzucić z 8-10 piętra na ziemię. Praw fizyki oszukać się nie da, a więc wracam do punktu wyjścia. Jeździmy bardzo często zgodnie z przepisami, stosujemy się do ograniczeń prędkości wtedy, gdy ktoś mrugnie światłami, gdy korzystamy ze ściągi w postaci znaku, który informuje o fotoradarach, odcinkowym pomiarze prędkości, gdy jakaś aplikacja w samochodzie nas ostrzega o kontroli radarowej. Wtedy włącza się ta czerwona lampka: mogę zapłacić mandat, stoją, „suszą”, muszę jechać zgodnie z przepisami. Wielokrotnie mówiłem, że policjanta, który pracuje z radarem, można oszukać, gdy jedziemy „pod publikę”, ktoś mrugnie światłami i wtedy prowadzimy zgodnie z przepisami prawa. Tylko niebezpiecznego zakrętu oszukać się już nie da. Czyli ta nowoczesność w autach trochę usypia naszą czujność? M. K.: Mam jedną dobrą radę dla tych, którzy są posiadaczami samochodów 10-15- letnich – a znakomita większość naszego społeczeństwa ma do dyspozycji właśnie auta, które mają 14-15 lat. Ja też chciałbym jeździć mercedesem s-klasą albo bmw, ale mając świadomość tego, że mam swoje lata, jadę samochodem trochę gorszej klasy, mam też nieco słabszy refleks, to jeżeli widzę przed sobą supernowoczesne, drogie, szybkie auto, od razu koduję sobie, że mój czas reakcji wynosi średnio jedną sekundę. Natomiast droga hamowania w tym „wypasionym” samochodzie jest zdecydowanie krótsza niż w moim. Mówiąc wprost: jeżeli jadę pojazdem nieco gorszej klasy, a przed sobą mam auto supernowoczesne, to pierwszą rzeczą, jaką muszę zrobić, jest zwiększenie odstępu. Dlaczego? Tamten samochód potrzebuje zdecydowanie mniej miejsca, żeby się zatrzymać. Właśnie z ignorowania tej zasady biorą się najechania na tył. Prędkości nie można lekceważyć. J. P.: Ale nie zgodzę się, że prędkość jest jedną z głównych przyczyn wypadków. Prędkość rodzi skutki, natomiast przyczyną wypadku jest zawsze inny błąd.CZYTAJ TEŻ: Cyfrowa rewolucja. Zmiany zobaczymy, płacąc za parkingM. K.: Nie, Janusz, istota nadmiernej prędkości polega na tym, że im szybciej jedziesz, tym mniej widzisz. Masz więcej na liczniku, droga się zwęża i nagle zaskakuje cię sytuacja. Masz wtedy mniej czasu na to, żeby ją ocenić, wybrać wariant awaryjny, ale – co gorsza – równocześnie mniej czasu na odpowiednią reakcję zostawiasz innym uczestnikom ruchu. Zatem: jadę zbyt szybko, mniej widzę, samochód jest mniej stabilny, potrzebuję zdecydowanie więcej miejsca, żeby to auto zatrzymać. Mówię na przykład o prędkościach rzędu 110-130 km/godz. W sytuacji podbramkowej nagle okazuje się, że ktoś nie ustępuje pierwszeństwa, wchodzi pieszy, ktoś przebiega przez jezdnię, ktoś wjeżdża hulajnogą. Wtedy mam mało miejsca i czasu na reakcję, najczęściej kończy się to ostrym hamowaniem, tyle że tego miejsca i czasu zostawiam mniej także innym na drodze. W taki sposób możemy sobie jeździć na torze przeszkód, na jakiejś płycie poślizgowej, kiedy wiemy, że jesteśmy sami na trasie, jest to fajna zabawa i może nawet jeżeli popełnimy błąd, nic się nie stanie. Na drodze jest zupełnie inaczej. Tu nie ma miejsca na zabawę, bo jeden błąd może kosztować czyjeś życie. M. K.: Nie zmienię zdania, jeżeli chodzi o prędkość. W badaniach psychologicznych wyszło mi, że jeżdżę wolno, po prostu nie lubię dużych prędkości. Kiedyś jechałem na Torze Poznań 200 km/godz. i pamiętam, że miałem wtedy spocone ręce, byłem cały mokry. Psychicznie bardzo źle się czuję przy dużych prędkościach. Proszę mi wierzyć, że jak jadę z Warszawy do Starogardu, najczęściej mam na liczniku 90-100 km/godz. i nie przekraczam tej prędkości. Jeżdżę naprawdę wolno, ale wolno to też nie znaczy, że zawsze jedzie się bezpiecznie. I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, poza prędkością: często irytuje mnie na przykład zachowanie kierujących wobec pieszych i pieszych wobec kierujących. Nawet najlepsze prawo nie jest w stanie zastąpić rozumu ani wyobraźni kierującego i pieszego. J. P.: I kultury!M. K.: I kultury! My, co do zasady, jesteśmy pokoleniem „motoryzacyjnym”. Dla młodego człowieka samochód nie jest niczym niezwykłym. Internet, smartfon, tablet i auto – to coś normalnego. O ile 30, 40, 50 lat temu można by było wytłumaczyć kardynalne błędy pieszego tym, że nigdy nie siedział za kierownicą samochodu, nie miał zielonego pojęcia o drodze hamowania, o tyle teraz jest to trudne, bo jesteśmy przyzwyczajeni do samochodów. Dziwię się też niektórym pieszym, że będąc również kierowcami, popełniają podstawowe błędy. Dotyczy to tak samo – jak Janusz słusznie powiedział – rowerzystów, tych, którzy korzystają z hulajnóg elektrycznych czy tych zwykłych – i zaskakują kierowców swoimi nieodpowiedzialnymi manewrami na jezdni, nawet na przejściu dla pieszych. Jest też oczywiście druga strona medalu. Jesteś kierowcą, dojeżdżasz do wyznaczonego przejścia dla pieszych i ignorujesz elementarne zasady bezpieczeństwa, nie myślisz, nie przewidujesz – i też doprowadzasz do sytuacji podbramkowej. Po pierwsze nie może obowiązywać jakieś niesformalizowane prawo, że ten, kto jest silniejszy, ma pierwszeństwo, bo to nieprawda. Jeżeli jedziesz samochodem i czasami ignorujesz prawo pierwszego do bezpiecznego przejścia na drugą stronę ulicy, a za chwilę parkujesz samochód w garażu i sam stajesz się pieszym, jesteś obrażony na cały świat, że nikt ci nie ustępuje pierwszeństwa, to coś jest nie tak. Jesteśmy pokoleniem oswojonym z motoryzacją. Młodzi ludzie, dojrzali ludzie, mieli już styczność z samochodem, z rowerem, są przede wszystkim pieszymi, a więc znają to wszystko z każdej strony. Nie potrafię zrozumieć, jak pieszy może zostać potrącony na przejściu dla pieszych. Dziesiątki tysięcy razy przechodziłem przez wyznaczone przejście dla pieszych. Wystarczy troszeczkę ostrożności, trzeba myśleć, przewidywać, znać przepisy prawa. CZYTAJ TEŻ: Minister chce zmian. Na rowerze i hulajnodze będzie to obowiązekJ. P.: Dokładnie tak, bo pieszy może być bezpieczny na przejściu dla pieszych, jeżeli sam sobie to bezpieczeństwo zapewni. Nawet w przekazach medialnych nie wskazuje się na fakt, że pieszych też obowiązują przepisy, a prawa fizyki są nieubłagane. M. K.: Ależ oczywiście! I druga strona medalu: jeżeli jesteś kierującym – jak Janusz zauważył – dojeżdżasz do wyznaczonego przejścia, to są jasne, w miarę precyzyjne przepisy. Jak w szachach: myślę, przewiduję. Dojeżdżając do przejścia, trzeba zachować szczególną ostrożność. Nie słucham głośno muzyki, nie patrzę w telefon, nie rozmawiam z pasażerami, odwracając głowę, nie wpatruję się w wyświetlacz w samochodzie, trzymam kierownicę oburącz, zmniejszam w razie potrzeby prędkość i myślę! Do tanga trzeba dwojga. Tym, co trzeba poprawić, są właśnie relacje na linii pieszy-kierujący, kierujący-pieszy. Ale wspominaliście panowie, że to już zmienia się na lepsze. Być może powoli, ale jednak jest lepiej niż jeszcze, powiedzmy, kilkanaście lat temu. J. P.: To prawda, te relacje są coraz lepsze – i to przede wszystkim dzięki kierującym, którzy zaczynają dostrzegać, że same przepisy nie uregulują wszystkich sytuacji. Czasem to są rzeczy nieprzewidywalne. Kierowcy niekiedy traktują tego pieszego jak osobę, która może nie znać przepisów. Zwłaszcza po przekazach medialnych, typu: pieszy ledwo wychodzi z domu, to już ma pierwszeństwo na każdym przejściu. Natomiast podkreślam: to jest kwestia kultury, wzajemnego szacunku różnych grup uczestników ruchu drogowego dla siebie. Piesi też powinni się zapoznać z przepisami, oni również mają zachowywać szczególną ostrożność, dla własnego dobra. M.K.: To jest przecież najliczniejsza grupa uczestników ruchu drogowego i od ich zachowania w dużej mierze zależy poprawa statystyk wypadkowości. Nie ma prawa pierwszego, nie ma karty pierwszego, ale to nie zwalnia tej grupy z obowiązku przestrzegania przepisów. Natomiast warto podkreślić, że żyjemy dzisiaj w zdecydowanie innym państwie niż choćby 20-30 lat temu. Dlaczego są lepsze statystyki? To jest to, o czym mówił Janusz: my jesteśmy inni. Od 2004 roku Polska jest pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej, a więc „z kim przystajesz, takim się stajesz”. Bez przeszkód zaczęliśmy podróżować po krajach, w których ta kultura poszanowania przepisów prawa była na zdecydowanie wyższym poziomie. Kiedyś krążyły takie opinie, że Polak przekracza Odrę i nagle jeździ zgodnie z przepisami. My już od lat czerpiemy te dobre wzorce, uczymy się innego podejścia i wprowadzamy je u siebie. CZYTAJ TEŻ: Mandaty zamiast startu. Nie taki był plan nielegalnych wyścigówPo drugie: mamy lepsze drogi. Proszę zobaczyć, jaki jest skok cywilizacyjny, jeżeli chodzi o autostrady, trasy ekspresowe, obwodnice. Jeżeli ktoś mi mówi, że drogi w Polsce są beznadziejne, to przepraszam, ale chyba zatrzymał się w latach 60. i 70. Albo korzysta z samochodu, jadąc tylko na bazar, na działkę, do kościoła, hipermarketu, lekarza – i tyle. Przepraszam, ale tak jest. Mamy lepsze drogi, bezpieczniejsze samochody, bo przecież te „szroty”, które w latach 90. latach były sprowadzane z zagranicy po poważnych wypadkach, powodziach – bo głównie na to było nas stać – już dawno wylądowały na złomowiskach. Jesteśmy coraz bardziej majętni, kupujemy lepszej klasy auta, oczywiście w dużej mierze używane, ale jesteśmy już bardziej wybredni i na przykład nie chcemy pojazdów po zalaniu czy poważnych zderzeniach. W razie wypadku możemy też liczyć na lepszą i szybszą pomoc niż przed laty. M.K.: Oczywiście! Mamy lepszy system ratownictwa medycznego, a więc szybciej przyjeżdża na miejsce i wkracza do akcji straż pożarna, pogotowie ratunkowe, policja. Służby ratunkowe są coraz lepiej wyposażone, podobnie oddziały ratownictwa w szpitalach. Dzięki temu częściej wygrywamy tę batalię o życie i zdrowie osób poszkodowanych. Do tego dołóżmy działania Inspekcji Transportu Drogowego, systemu automatycznego nadzoru nad ruchem drogowym, lepsze prawo. To wszystko sprawia, że ten trójkąt bezpieczeństwa – człowiek, droga, pojazd – jest coraz na lepszym poziomie. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jesteśmy wręcz zalewani informacjami o wypadkach, kolizjach? M.K.: Znakomita większość z nas, zmotoryzowanych rodaków, a także pieszych, to ludzie prawi, kulturalni, uczciwi, uśmiechnięci, których nie musimy obawiać się na drodze, którzy codziennie dokładają swoją malutką cegiełkę na rzecz poprawy statystyk wypadkowości. O nich w mediach mało się mówi, a trzeba tym ludziom podziękować. W gazetach i telewizji dominują ci, którzy po pijaku terroryzują, uciekają przed policją, doprowadzają do katastrof, wypadków drogowych, jednak jest to znakomita mniejszość. Ta grupa będzie się z roku na rok kurczyć, bo tworzy się prawo po to, żeby eliminować z ruchu takich piratów drogowych. Oczywiście częściej mówi się o tych czarnych owcach, które psują wizerunek zmotoryzowanego rodaka, ale policja, prokuratura, depczą po piętach piratom drogowym i nie ma społecznej akceptacji dla tego typu zachowań.Media się zmieniły, mamy serwisy społecznościowe, właściwie każdy posiada telefon i może stać się takim „reporterem”. Sfilmowany wypadek trafia później do sieci i mamy trochę zakrzywiony obraz rzeczywistości, bo wydaje nam się, że jest zatrzęsienie takich zdarzeń, chociaż w rzeczywistości sami na drogach nie spotykamy się z tym tak często. Czy zmieniło się też to, jak reagujemy na łamanie przepisów przez innych? M.K.: Proszę zobaczyć, że my jako społeczeństwo nie tolerujemy dzisiaj bandytyzmu i piratów drogowych. Jeszcze 30 lat temu nikt nie zadzwoniłby na policję i nie poinformowałby o dziwnie zachowującym się kierowcy, który jechał samochodem wężykiem. Było to traktowane jako donoszenie. W tej chwili telefon na policję jest w takiej sytuacji czymś normalnym. Jeżeli widzę jakieś dziwne zachowanie, to uznaję za obywatelski, moralny obowiązek, żeby zadzwonić pod numer 112 z informacją, że ktoś dziwnie się zachowuje – a policja z tego korzysta. Natomiast nie wywoływałbym psychozy strachu. Polskie drogi są coraz bezpieczniejsze, my jesteśmy coraz bardziej odpowiedzialni, kulturalni, życzliwi, stosując się do przepisów prawa. Oczywiście do „wizji zero” droga jest jeszcze długa, kręta i zawiła. Trochę poczekamy na to, żeby można było mówić, iż w wypadkach drogowych nikt nie zginął, chyba że człowiek zostanie zastąpiony w stu procentach przez sztuczną inteligencję i będziemy mówili o w pełni doskonałych, autonomicznych samochodach. To już jednak tym bardziej pieśń przyszłości. CZYTAJ TEŻ: Uciekł z kraju po wypadku na A1. Sebastian M. zostanie dłużej w areszcie