Dziś rocznica Krwawej niedzieli. Rzeź Polaków mieszkających na Wołyniu trwała przez cały okres II wojny światowej. Jakby nie zabrzmiało to tragicznie, to nacjonalistom spod znaku Bandery i Szuchewycza udało się osiągnąć swój cel. Kampania wrześniowa, sowieckie wywózki, zbrodnie ukraińskich nacjonalistów, aż wreszcie zmiana granic i wielka repatriacja sprawiły, że według ostatniego spisu powszechnego w obwodzie wołyńskim polską narodowość zadeklarowało niespełna 800 osób. A było ich tam niemal 350 tysięcy. 11 lipca obchodzimy rocznicę Krwawej Niedzieli, gdy sotnie UPA podczas jednego dnia wymordowały ok. 10 tysięcy polskich obywateli. Wojna odkrywa w człowieku najniższe, krwiożercze instynkty. To fakt znany od tysiącleci. To, co działo się na Wołyniu, przechodzi jednak najśmielsze wyobrażenia. Aleksander Korman z wrocławskiego IPN skatalogował 362 sposoby tortur i mordów dokonywanych przez OUN i UPA na Polakach. Temat rzezi polskich obywateli na Kresach nie jest dokładnie zbadany, nie jest nawet znana liczba osób, które zginęły z rąk ukraińskich katów. Szacunki podają, że w bestialski sposób pozbawiano życia od 60 do 100 tysięcy osób. Zginęli dlatego, bo byli Polakami.Rzeź wołyńska – ilu Polaków zginęło?Zbrodnie zaczęły się już w 1939 roku, tuż po wkroczeniu na polskie ziemie wojsk sowieckich. Ich kulminacyjny moment miał miejsce cztery lata później wraz z rozbudową struktur Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, rozłamowi na banderowską OUN–B i powstaniem zbrojnego ramienia Ukraińskiej Powstańczej Armii. Plany ludobójstwa szykowano od miesięcy, jednak Polskie Państwo Podziemne niewiele zrobiło, aby zapobiec lub chociaż zmniejszyć rozmiary hekatomby. O tym, że skala ukraińskich ataków będzie się nasilać, wiadomo było już znacznie wcześniej. Jednemu z cichociemnych ppor. Lechowi Ładzie ps. „Żagiew” udało się przeniknąć w szeregi ukraińskiej partyzantki. W swoim raporcie przekazał, jak jeden z dowódców UPA ocenił sytuację powstałą na Wołyniu.Pewnym jest, że ten meldunek dotarł do Londynu na początku 1943 roku. Został on jednak zlekceważony.Okupacja sowiecka i niemiecka. Jak wyglądała na Wołyniu?Od września 1939 roku do lata 1941 roku Wołyń był pod okupacją sowiecką. Próby zawiązania tam organizacji podziemnej zakończyło się fiaskiem. NKWD rozbiło w pył zalążek Związku Walki Zbrojnej. Stał za tym Bolesław Zymon, dowódca ZWZ, który okazał się być sowieckim szpiegiem. Efektem jego działalności były masowe aresztowania i praktycznie całkowita likwidacja struktur państwa podziemnego. Sytuacja uległa zmianie pod koniec czerwca 1941 roku, gdy Niemcy rozpoczęli wojnę z ZSRS. Po błyskawicznych postępach Wołyń trafił pod zarząd Komisariatu Rzeszy Ukraina z siedzibą w Równem. Polskie podziemie zaczęło budować swoją administrację dopiero półtora roku później – w grudniu 1942 roku. Dlaczego tak późno? Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Prawdopodobnie, ani w Warszawie, ani w Londynie nikt nie miał czasu i ochoty na zaprzątanie sobie głowy dalekimi rubieżami Rzeczypospolitej.Jasne były za to zadania. Polskie Państwo Podziemne miało ograniczać się do działań dywersyjnych wymierzonych w Niemców i szykować się już do akcji „Burza”. O śmiertelnym zagrożeniu ze strony ukraińskich sąsiadów nikt nie zdawał sobie sprawy.Polskie podziemie było największą tego typu organizacją w dziejach – administracyjną, polityczną i wojskową. Konspiracyjna władza była podzielona na cywilną – delegat rządu i wojskową. Struktury miały sięgać aż powiatów i zapewnić ciągłość okupowanego państwa polskiego. Choć brzmi to absurdalnie, na Wołyń skierowano osoby, które ani myślały ze sobą współpracować, a ich wzajemne animozje opóźniły przygotowania do polskiej samoobrony o kilka miesięcy, pozostawiając ogromną część Polaków bezbronnymi. Początek ukraińskich zbrodni i kłótnie wśród polskich władzWołyńskim dowódcą AK był płk. Kazimierz Bąbiński ps. Luboń. Z kolei funkcję delegata rządu pełnił Kazimierz Banach. Obaj przez długie miesiące nie pomogli się dogadać, kto powinien sprawować faktyczną władzę. Bąbiński przekonywał, że skoro trwa wojna, to rządzić powinna armia, Banach był zdania, że jako przedstawiciel emigracyjnego rządu powinien mieć większą władzę. Chociaż ich stanowisko było zbieżne – należy koniecznie pomagać Polakom na Wołyniu, to już żaden nie miał zamiaru podporządkować się drugiemu. Przez długie tygodnie trwały jałowe rozmowy, wymiana korespondencji i... donosy do przełożonych.Dość powiedzieć, że na początku marca 1943 roku obaj pojechali nawet do Warszawy na spotkanie, w której brał udział komendant główny AK Stefan Grot-Rowecki i pułkownik Jan Rzepecki. Narada zakończyła się… awanturą pomiędzy Bąbińskim a Banachem.Warto dodać, że spotkanie miało miejsce blisko miesiąc po tym, gdy doszło do pierwszej poważniejszej operacji bojowej w historii UPA (Ukraińska Powstańcza Armia – zbrojne ramię Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów). 8 lutego 1943 roku dokonano pacyfikacji Parośli, w której zginęło ok. 150 Polaków. W kolejnych tygodniach akcje się nasilały. Reakcja polskiego państwa podziemnego była… żadna. Bąbiński wprawdzie raportował do Warszawy o ukraińskich pogromach. Chwalił się przy tym, że wydał rozkazy o organizacji samoobrony. Było to jednak kłamstwo, co pokazano w dokumentach opublikowanych przez Ewę i Władysława Siemaszków w książce „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945”. Wcześniej AK uważało, że walka z ukraińskimi bandami to temat marginalny, którym powinna się zająć konspiracyjna policja. Grot-Rowecki raportował do Londynu, że zalecił Banachowi formowanie oddziałów Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa, a szykującą się ukraińską rebelię nazwał „antagonizmami polsko-ukraińskimi”. Pierwszych dwóch oficerów AK trafiło na Wołyń w maju 1943 roku. Weteran AK i badacz konspiracji na Wołyniu Władysław Filar pisał, że większa liczba oficerów w tych cichociemnych została w ten rejon przerzucona dopiero w czerwcu 1943 roku. Stanowczo za późno, żeby koordynować samoobronę polskich obywateli i szkolić żołnierzy. Do tego brakowało pieniędzy i uzbrojenia.Polska delegacja na rozmowach z OUN. „Rozerwać ich końmi”Trzeba dodać także, że na odsiecz Wołyniakom nie było zgody na przerzucenie z Lubelszczyzny silnych oddziałów partyzanckich AK. Pomocy nie udzieliły także dość prężne w tamtym regionie Bataliony Chłopskie. Ich działalności na tym obszarze zaczyna się i kończy na osobie żołnierza i poety Zygmunta Rumla, który w styczniu został komendantem BCh na Wołyń. 10 lipca 1943 roku – czyli dzień przed Krwawą niedzielą był członkiem delegacji wysłanej przez Banacha na rozmowy z lokalnym przedstawicielem OUN.Wraz z przedstawicielem AK i woźnicą zostali aresztowani i zabici. Prawdopodobnie zginęli rozerwani końmi. Zobacz także: Film Wojciecha Smarzowskiego „Wołyń” w TVP VODSmutną prawdą jest, że zorganizowana jednostka wojska – 27 Wołyńska Dywizja Piechoty Armii Krajowej – powstała podpiera w styczniu 1944 roku, a jej głównym celem nie była ochrona ludności cywilnej, tylko udział w akcji Burza. Antypolskie nastroje podbudzała także ukraińska cerkiew. Przykłady podaje Stanisław Srokowski. Na podstawie jego książek – zwłaszcza opowiadania „Nienawiść” Wojciech Smarzowski nakręcił film „Wołyń”.W „Widmach nocy” Srokowski opisuje, jak wraz z mamą i najbliższą rodziną był na nabożeństwie w cerkwi unickiej w pobliskiej wsi. Była to często spotykana praktyka wśród rzymskich katolików, zamieszkujących tamte tereny. Ukraińska cerkiew wobec rzezi wołyńskiej. Szokujące świadectwa„Pop wygłaszał kazanie o biblijnej pszenicy i kąkolu. Na wstępu nic nie zapowiadało sceny, która nas wyrzuci ze świątyni. Cerkiew pełna Ukraińców, wśród nich także nasi sąsiedzi, a obok mój kolega Sławko. Najpierw pop mówił spokojnym, nawet jakby przyciszonym głosem. Ale kiedy doszedł do wyjaśniania, jak należy rozumieć metaforyczny obraz pszenną i kąkolem, który wyniszcza plony, zaczął grzmieć. Srokowski opisuje, że słysząc te słowa jego rodzina i on uciekli z cerkwi. 8-letni wówczas Staś już nigdy nie bawił się ze Slawkiem, któremu rodzice zabronili kontaktować się z Lachem. Święcenie noży i nawoływanie do mordówW filmie Smarzowskiego pokazane jest także, jak pop święci noże i siekiery, które mają posłużyć do mordowania Polaków. Choć reżysera krytykowano później, że pokazane sceny są fikcją, to w archiwach IPN jest relacja Anny Szumskiej, która była naocznym świadkiem takiej praktyki w cerkwi w Horodnie. „Wieś zameczek, pow. Kółkiem, pop gr.kat. święcił noże i w kazaniu nawoływał do mordów” – czytamy w dokumencie Komendy Głównej Narodowej Organizacji Wojskowej z 21 kwietnia 1944 roku. Najbardziej przejmująca wydaje się być relacja Zdzisława Daraża, którego wspomnienia przytacza Lech Popek, historyk, opiekun polskich miejsc pamięci na Wołyniu.Daraż opisuje działalność szerzącego nienawiść do Polaków ks. Wolanowycza z Oleszyc Starych.Kulminacja terroru ukraińskich nacjonalistów przypadła na 11 lipca 1943 roku, a wydarzenia, które wtedy miały miejsce, zapisały się w historii jako Krwawa niedziela. Krwawa niedziela – tak wyglądała pacyfikacja polskiej wsiOd około godz. 2.30 nad randem oddziały UPA dokonały skoordynowanego ataku na kilkadziesiąt polskich miejscowości w powiatach horochowskim i włodzimierskim. Ich liczba nie jest dokładnie znana. Motyka podaje się, że zaatakowano 99 polskich wsi, Siemaszkowie piszą o zniszczeniu 59 polskich miejscowości.Z kolei znany ukraiński historyk Wołodymyr Wiatrowicz w swojej książce „Druga wojna polsko-ukraińska” twierdzi, że… żadnej krwawej niedzieli nie było, a antypolskie akcje nie miały charakteru przemyślanej czystki etnicznej na wielką skalę. Po wielu miejscowościach, gdzie dokonano mordów nie ma dzisiaj śladu, ukraińskie władze od lat są niechętne polskim ekshumacjom na terenach Wołynia. Przetrwała jednak ludzka pamięć o niewyobrażalnym banderowskim bestialstwie.Pacyfikacje wsi różniły się od siebie. Najbardziej popularną metodą był podział sotni na dwa pododdziały. Jeden z nich otaczał wieś, uniemożliwiając mieszkańcom ucieczkę. Na teren miejscowości wchodził oddział, który w bestialski sposób mordował wszystkich mieszkańców. Następnie szybko przemieszczali się do kolejnej wsi i powtarzali sposób działania.Po kilkunastu godzinach powracano na miejsce zbrodni. Dobijano wówczas ofiary, które jeszcze żyły, plądrowano wszystko, co się dało – przede wszystkim ubrania i pościele, ciała pozostawiano lub zakopywano w masowych grobach. Zdarzało się także, że wrzucano je do studni, a wszystkie zabudowania podpalano. W literaturze często pojawiają się tezy, że właśnie chęć „wzbogacenia się na Lachach” była główną motywacją uzbrojonych noże i kosy ukraińskich chłopów.W kilku przypadkach mordercy pojawili się we wsiach, gdzie trwało niedzielne nabożeństwo. Wówczas barykadowano drzwi kościoła i podpalano go razem z konającymi w męczarniach wiernymi.Niezwykła obrona kościoła w KisielinieBardzo dobrze udokumentowana jest historia kościoła w Kisielinie, gdzie Polakom udało się odeprzeć ukraińską napaść. Upowcy otoczyli kościół, gdy trwało w nim nabożeństwo. Po zakończeniu mszy Ukraińcy otworzyli ogień do opuszczających świątynię mieszkańców Kisielina. Wybuchła panika, część osób została zastrzelona i zarąbana siekierami w kościele, innych wyprowadzono nieopodal kościelnej dzwonnicy i tam rozstrzelano. Łącznie zginęło około 80 osób. Części Polaków udało się schronić za ołtarzem, a następnie przechodząc wąskim korytarzem, zabarykadować się na będącej na pierwszym piętrze plebanii. Zobacz w TVP VOD: „Było sobie miasteczko”. Niezwykły film o KisielinieRozpoczęło się trwające kilkanaście godzin oblężenie. Z okien Polacy ciskali metalowymi narzędziami, prętami, deskami czy cegłami z rozbieranej w pośpiechu ściany – w kościele akurat trwał remont. Jeden z Ukraińców, który próbował wejść przez okno po drabinie, został zdzielony… maszyną do pisania. Kościół został podpalony, ale ceglasta konstrukcja opierała się płomieniom. Do tego obrońcy gasili nowe ogniska ognia za pomocą… własnego moczu. Gdy zapadł zmrok, Ukraińcy się wycofali. Podczas obrony plebanii zginęło czterech Polaków, a sześciu zostało rannych. Jednym z nich był ks. proboszcz Witold Kowalski, którego postrzelono w głowę. Na szczęście, kula przeszła przez jego policzek na wylot, jednak duchowny do końca życia – zmarł w 1960 roku – nie słyszał na jedno ucho.W obronie kościoła brał udział Włodzimierz Dębski, syn polsko-ukraińskiego małżeństwa, które zostało dwa tygodnie później bestialsko zamordowane. Dębski podczas walki stracił nogę w wyniku wybuchu granatu. W 2006 roku wydał monografię „Było sobie miasteczko”, a trzy lata później na jej podstawie powstał film dokumentalny o tym samym tytule. Muzykę do niego napisał syn Włodzimierza, wybitny kompozytor Krzesimir Dębski. Mieszkańcy Kisielina, którzy przeżyli oblężenie, znaleźli później bezpieczne schronienie wśród ukraińskich sąsiadów. Nie mogąc liczyć na pomoc ze strony polskiego państwa podziemnego, Polakom pozostało czekanie na śmierć ze strony ukraińskich siepaczy lub próba organizowania samoobrony. W samym województwie wołyńskich takich punktów powstało 143. Mordercze najazdy przetrwało około 30, a kilka nie zostało zdobytych do końca wojny. Przebraże to duża, licząca około 1000 mieszkańców wieś położona w powiecie łuckim. Tam już w lutym 1943 roku zawiązały się pierwsze oddziały samoobrony. Polska twierdza na Wołyniu– Na początku było nas siedmiu mężczyzn uzbrojonych w karabin, strzelbę, pistolet, siekiery i bagnety umocowane na drążkach – wspominał Zenobiusz Janicki.Największym problemem był brak broni, często oddziały samoobrony były wyposażone w uzbrojenie pamiętające… powstanie styczniowe. Pistoletów i karabinów szukano także po polskich żołnierzach pobitych w 1939 roku i Sowietach w pośpiechu wycofujących się dwa lata później. Henryk Cybulski był podoficerem rezerwy Wojska Polskiego. Nie został zmobilizowany w 1939 roku prawdopodobnie z powodu braku uzbrojenia. Rok później został deportowany przez Sowietów, jednak zdołał zbiec z zesłania. W 1943 roku, gdy był już członkiem Armii Krajowej, wrócił do swojej rodzinnej miejscowości i wybrano go komendantem samoobrony Przebrzaża. Jako oficer zdawał sobie sprawę, że bez broni palnej nie ma najmniejszych szans na skuteczną samoobronę na dłuższą metę. Na początku wraz z cywilnym komendantem Przebraża Ludwikiem Malinowskim udali się do… Niemców i przekonali urzędnika administracji w Kiwiercach, żeby wydał im kilkanaście sztuk karabinów. Jak tłumaczyli, ma ona pomóc w obronie przed „bandami leśnymi, które przeszkadzają pracować na roli i utrudniają z wywiązywania się z kontyngentów zboża dla Niemców”. Przekupiono także dowódcę niemieckiego garnizonu i z wyprawy do Kiwierc delegacja wróciła wyposażona także w trzy furmanki ostrej amunicji. Kupowano także amunicję od stacjonujących nieopodal żołnierzy węgierskich. Dochodziło także do całkiem niespodziewanych transakcji. Tak jedną z nich zapamiętał Adam Kownacki.Niewielkie dostawy udało się zorganizować także od łuckiego inspektoratu Armii Krajowej. We wsi powstała m.in.… rusznikarnia, gdzie produkowano pistolety maszynowe Sten, a także naprawiano broń znalezioną w lasach. Z wraków sowieckich czołgów wymontowano również kilka działek 45 mm i dostosowano je do walki. Brawurowa ewakuacja Polaków. 3 tysiące osób i 250 furmanekRównocześnie trwała reorganizacja samoobrony. Dołączono do niej okoliczne wsie, obejmując ochroną około 2 tysiące osób. Przygotowano zasieki z drutem kolczastym i stanowiska ogniowe. Z początkowych siedmiu „żołnierzy”, stworzono cztery kompanie liczące niemal 200 osób. Zorganizowano je na kształt wojskowy – żołnierze byli skoszarowani i nie wracali do własnych domów. Wieść o polskiej twierdzy szybko rozniosła się po okolicy. Do Przebraża zaczęli trafiać uchodźcy, którym udało się uniknąć śmierci z rąk UPA. Dokonywano także ewakuacji wiosek, które miały zostać spacyfikowane przez Ukraińców. Najbardziej spektakularna było ocalenie Polaków, którzy schronili się w oddalonym o 30 kilometrów zamku Radziwiłłów w Ołyce. Przedarł się tam 300-osobowy oddział członków samoobrony i na 250 furmankach ewakuował blisko półtora tysiąca osób. Patosowi całego wydarzenia dodaje fakt, że ewakuacja miała miejsce przy akompaniamencie Mazurka Dąbrowskiego, który został puszczony z patefonu.Tak w „Czerwonych nocach” pisał Cybulski.W swoich wspomnieniach Cybulski podawał, że w kulminacyjnym momencie w twierdzy przebywało 18 tysięcy osób, Siemaszkowie podają liczbę o około połowę mniejszą. Upowcy próbowali zdobyć twierdzę. Jednak ich jednostki prowadzące ataki przez rozpoznanie walką, nie były w stanie zagrozić samoobronie. Przebraże: Polska samoobrona odparła trzy ataki UPAProblemem dla rosnącej twierdzy zaczęła być aprowizacja. Wraz z nastaniem żniw chłopi chodzili w pole pod eskortą żołnierzy. Do prawdziwej bitwy o zboże doszło 31 lipca 1943 roku, gdy żniwiarzy i kompanię samoobrony zaatakowało około 3 tysiące upowców. Front walki rozciągnął się na kilka kilometrów, a wymiana ognia trwała wieczora, kiedy banderowcy wycofali się do lasów. Największa bitwa rozegrała się w drugiej połowie sierpnia. Władysław Filar szacuje, że UPA zaangażowało w atak 12 tysięcy ludzi, z czego połowa była uzbrojona w pistolety i karabiny. Szturm nie zaskoczył obrońców, a do tego z pomocą przyszły oddziały AK i sowieckiej partyzantki w sile 150 żołnierzy i 60 kawalerzystów. W efekcie banderowcy wycofali się w popłochu, zabito około 400 członków UPA i zdobyto kilkadziesiąt sztuk uzbrojenia. Tak po II wojnie światowej wspominał CybulskiRosnące oddziały Cybulskiego nie ograniczyły się tylko do obrony. Coraz częściej zaczęto organizować akcje zaczepne. Wśród nich był m.in. atak na szkołę podoficerską UPA, a także przejęcie ogromnych zapasów zboża, mąki i bydła. Koniec Polaków na WołyniuUPA nigdy nie zdobyła Przebraża. Walki zakończyły się w styczniu 1944 roku, gdy na Wołyń wkroczyła Armia Czerwona. Bohaterscy obrońcy wkrótce musieli opuścić swoje ziemie. Po II wojnie światowej zostali w większości przesiedleni na Dolny Śląsk. Komunistyczne władze zmieniły także nazwę miejscowości na Hajowe. Na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie znajduje się tablica, gdzie wymieniona jest nazwa polskiej twierdzy. W okresie II RP Wołyń zamieszkiwało niemal 350 tysięcy Polaków. Po kilkudziesięciu latach została ich garstka. Według jedynego spisu powszechnego przeprowadzonego przez Ukrainę w 2001 roku, narodowość polską w tym rejonie zadeklarowało 788 osób. W czerwcu 2025 roku Sejm zdecydował, że 11 lipca będzie Dniem Pamięci o Polakach – ofiarach ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej Polskiej. BibliografiaCybulski Henryk: „Czerwone noce”Janicki Zenobiusz: „W obronie Przebraża i w drodze do Berlina”.Filar Władysław: „Przebraże – bastion polskiej samoobrony na Wołyniu”Koprowski Marek A.: „Wołyń. Epopeja polskich losów”. Motyka Grzegorz: „Zbrodnia wołyńska 1943 roku i mit buntu ludowego” [w:] Dzieje Najnowsze XLVIII – 2016Motyka Grzegorz: „Od rzezi wołyńskiej do akcji Wisła”Popek Lech: „Święcenie noży w cerkwiach na Wołyniu – mit czy prawda”Srokowski Stanisław: „Nienawiść”Srokowski Stanisław: „Widma nocy – dokumentacja zbrodni”Zbrodniawolynska.pl/zw1/swiadkowie/160,Anna-Szumska.htmlZychowicz Piotr: „Wołyń zdradzony”