Jak Cyrankiewicz spotkał się z Pahlawim. Teheran-Warszawa – wspólna sprawa? Ale nie tak, jak chce to wmówić, dodajmy, wyjątkowo brunatny polityk. Tamta wspólnota nie opierała się na nienawiści, lecz na wzajemnym przymykaniu oczu – Iran nie dostrzegał naszych komunistycznych realiów, my nie widzieliśmy ich relacji z USA i tajnej, brutalnej policji. Liczyła się korzyść. Nieoczekiwanie peerelowski romans z Iranem miał namiętną pointę całkiem niedawno. Szach jak gwiazda, Ochab – cóż, miazga13 września 1966 roku. Warszawa przyglądała się wydarzeniu przygotowywanemu od tygodni: pierwszej wizycie szacha Iranu, Mohammada Rezy Pahlawiego i jego małżonki, cesarzowej Farah.Lotnisko Okęcie przybrało się w barwy – biało-czerwone flagi mieszały się z zielono-biało-czerwonymi. Oficjalna delegacja ustawiła się w pobliżu czerwonego dywanu. Stoją i wypatrują samolotu: przewodniczący Rady Państwa Edward Ochab, premier Józef Cyrankiewicz oraz Adam Rapacki, ówczesny szef MSZ, znany z tzw. Planu Rapackiego, postulującego utworzenie strefy bezatomowej w Europie Środkowej. Wszystko gotowe: orkiestra, kompania reprezentacyjna, operatorzy Polskiej Kroniki Filmowej, fotografowie.W samo południe ląduje Boeing 727. Towarzyszą mu myśliwce – honorowa eskorta przejęła maszynę w chwili przekroczenia granicy PRL.Samolot zatrzymuje się na płycie. Orkiestra zaczyna grać. Wychodzi szach: wysoki, elegancki, w perfekcyjnie skrojonym garniturze – oficjalnym, lecz bez przesady. Tuż za nim jego trzecia żona, cesarzowa Farah – w kostiumie podkreślającym smukłą sylwetkę, w rękawiczkach, z obowiązkowym uśmiechem. Kamery uchwyciły moment, gdy z wyraźną rezerwą spojrzała na powitalną delegację.Po ceremonii szach – szachinszach, czyli „król królów” – rusza przez miasto otwartym ZiŁ-em 111D z rejestracją WK 4164. Samochód to kwintesencja sowieckiego luksusu: potężny, o mocy 200 koni mechanicznych, może pędzić 170 km/h. W aucie, poza szachem, Edward Ochab; cesarzowa podróżuje osobno.Szach i Ochab stoją. Monarcha pozdrawia dłonią uniesioną wysoko – układ palców, rozstawionych niczym „uszy zająca”, przywodzi na myśl hollywoodzkie gesty: otwarte, władcze, ale i bezpośrednie. Ochab macha tak, jakby zamierzał krawędzią dłoni przepołowić cegłę.I wreszcie – warszawiacy. Ci nie zawiedli. Wciąż jeszcze ubrani letnio, machają, klaszczą, uśmiechają się. Na archiwalnych zdjęciach dominują kobiety – radosne, zaciekawione, przyjazne.Czytaj też: Zabić posła. Warszawski kryminał z podlaskim sercemSzymanowski, Saadi, Sziraz – dyplomacji kwiat i miraż„Od wielu lat utrzymujemy bardzo przyjazne stosunki z waszym krajem – mówił Reza Pahlawi podczas bankietu – znamy historię Polski, jej epopeję, znamy Polskę jako kraj bogaty zarówno w głębokie uczucia narodowe, jak i w znaczący wkład kulturowy do dziedzictwa świata. Znamy osiągnięcia waszych uczonych, waszych muzyków. Znamy też wszystkie cierpienia, jakich doświadczył wasz naród, szczególnie ze strony sił hitlerowskich” („Trybuna Ludu”, nr 255, 15.09.1966).I nie była to kurtuazja. Szach podkreślił historyczne związki naukowe sięgające XV wieku i przypomniał, że już „w 1475 roku na Uniwersytecie Krakowskim rozpoczęto wykładać dzieło Awicenny” – średniowiecznego uczonego, filozofa i lekarza z Buchary, przez stulecia uznawanego za jeden z filarów kultury persko-arabskiej.Nie mogło też zabraknąć wzmianki o przekładach literatury perskiej na język polski – szach przywołał „dzieło Saadiego, ‚Ogród Różany’, które zostało przetłumaczone na język polski już w 1601 roku – jako pierwszy przekład literatury perskiej na język europejski”. Ów Saadi w XIII wieku mieszkał w Szirazie na południowym zachodzie dzisiejszego Iranu; był poetą i myślicielem.Szach w swoim wystąpienia wykazał się też znajomością muzyki. „Wasz wielki kompozytor Karol Szymanowski – powiedział – skomponował utwór inspirowany poezją Hafiza, który stanowił dla niego bezpośrednie źródło natchnienia”. I faktycznie, chodziło o Pieśni miłosne Hafiza op. 26 z 1914 roku. Hafiz pisał w XIV wieku, również był mieszkańcem Szirazu i stamtąd przemówił do modernistycznej wyobraźni Szymanowskiego.„Kiedy dwa narody utrzymują stosunki oparte na wzajemnym poszanowaniu i łączy je tak bogata tradycja kulturalna – kontynuował irański gość – to choć geograficznie są od siebie oddalone i różnią się ustrojami, czują potrzebę jeszcze większego zbliżenia i rozwijania współpracy w dziedzinach gospodarczych, kulturalnych, naukowych i technicznych, a także w sztuce, sporcie i innych obszarach”.Te wypowiedzi, na bieżąco relacjonowane przez prasę i telewizję, wywołały szeroki rezonans. „Pożyteczną i owocną należy nazwać […] wizytę szachinszacha Iranu – pisała Trybuna Ludu – Pozwoliła ona na omówienie dwustronnych stosunków polsko-irańskich, które od kilku lat rozwijają się bardzo pomyślnie. Parafowana podczas wizyty umowa kulturalna stwarza również perspektywy dla zacieśnienia współpracy. Warto przypomnieć, że w dziedzinie kultury nasze kontakty mają wielowiekową tradycję, która przyczyniła się do utrzymania trwałego, przyjaznego klimatu między naszymi narodami” („Trybuna Ludu”, nr 261, 21.09.1966).Jakże to mądre, a zarazem nudne i sztuczne – myślała piękna Farah.Czytaj też: Rechrobryzacja – podpowiadamy, jak urozmaicić repolonizacjęSzach ominął Podlasie – ale zasięgi były w prasie„Gazeta Białostocka” na pierwszej stronie – obok „tematu dnia” o „Skutkach pijaństwa kierowców” i relacji „Z Plenum WKZZ w Białymstoku” – rozpisywała się o szachu w Warszawie. Być może Podlasie miało centrali za złe, że tak dostojny gość ich nie zaszczycił. Tak czy inaczej, dzięki dziennikarzom z Białegostoku wiemy, że cesarska para obejrzała w Wilanowie film dokumentalny o zniszczeniu i odbudowie stolicy, a następnie udała się na zwiedzanie miasta. Cesarzowa Farah odwiedziła wystawy w „Zachęcie”, pawilon „Cepelii” przy placu Defilad, ekspozycję prac Teresy Pągowskiej oraz Muzeum Narodowe, gdzie – jak podkreślono – „zapoznała się z zabytkami kultury polskiej”.Równolegle w Belwederze debatowali mężczyźni „w przyjaznej atmosferze” – o aktualnej sytuacji międzynarodowej oraz współpracy gospodarczej i kulturalnej. Podpisano umowę kulturalną – dokument może symboliczny, ale w ówczesnych realiach dyplomatycznych i propagandowych mający swoją wagę.Dzięki podlaskim dziennikarzom wiemy też, co pisała irańska prasa o wizycie szacha w dalekim Lahastanie. Teherański dziennik „Ettela’at” (nazwa oznacza „informacja”) donosił, że „wizyta ta umocniła więzi między Iranem a Polską, sięgające wieków wspólnej historii”. Ile tych wieków i jak wspólnych – tego już nie precyzowano.Po Warszawie przyszła kolej na Gdańsk. Jak donosił „Dziennik Bałtycki” (nr 222, 18-19.09.1966), cesarską parę witali transparentami, przemawiał zaś przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej Piotr Stolarek. Na Westerplatte przypomniano szachowi, że to właśnie tam padły pierwsze strzały II wojny światowej, po czym zaproszono gości do zwiedzania stoczni i portu. W Gdyni – dumie przemysłu okrętowego PRL – wyliczono statki, które powstały w Polsce i pływały po Zatoce Perskiej.Zwieńczeniem wizyty było zwiedzanie polskiej łodzi podwodnej. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie obecność cesarzowej Farah. W eleganckim kostiumie, rękawiczkach i z przypiętym do ramienia bukiecikiem zeszła pod pokład i obejrzała wnętrze jednostki bojowej, w tym marynarskie koje.Na koniec – z pewną nutą zazdrości – „Gazeta Białostocka” (nr 224, 19.09.1966) stwierdza:„Z punktu widzenia turystyki krajowej warto zaznaczyć, że dostojni goście zwiedzili też Kraków […]. Podróż przebiegała w miłej atmosferze.”Dodajmy: później odwiedzili niemiecki obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau. Ale o tym najcelniej napisała sama Farah – już po latach – w swoich wspomnieniach.Teheran-Warszawa, wspólna sprawa?Wspomnienia Farah nie są pamiętnikiem księżniczki z bajki, lecz zapiskami inteligentnego, wykształconego obserwatora. Polska, do której przyjechała z szachinszachem w 1966 roku i której poświęciła ledwie kilka akapitów autobiografii, jawiła się jej jako kraj kontrastów. Z jednej strony widziała ślady perskiej obecności – z łatwością odnajdywała je w odwiedzanych muzeach i instytucjach. Szczególne wrażenie zrobiły na niej kobierce: „Widziałam też perskie dywany, tkane ze złotych i srebrnych nici, zamówione przez polskich królów i nazywane w naszym kraju polskimi dywanami”. Ten drobny detal świadczył o wielowiekowych związkach między dwoma odległymi światami – i o wzajemnym uznaniu, które potrafiło przetrwać zmienne koleje losu.Z drugiej strony PRL była dla niej przestrzenią naznaczoną wojną i późniejszymi absurdami systemu.„Podróż do Polski kojarzy mi się również z uczuciem grozy, która ogarnęła mnie podczas zwiedzania obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu” – wspominała po latach.Auschwitz nie był punktem programu, który łatwo dawał się wpisać w formułę „przyjacielskiej wizyty”. Farah odczuła ten horror nie jako polityczna turystka, lecz jako człowiek wrażliwy i obeznany z historią.Zresztą cała ta podróż – jak sama przyznała – niosła ze sobą więcej dysonansów niż harmonii:„Byliśmy absolutnie świadomi negatywnego stosunku naszych gospodarzy do monarchii. […] Wszyscy przywódcy komunistyczni mówili tym samym pozbawionym emocji, mechanicznym tonem o wielkich sukcesach socjalizmu, a my musieliśmy udawać, że podziwiamy kominy fabryczne i domy wyglądające jak sypialnie, które przynosiły smutek ich lokatorom...”.Cesarzowa była zbyt bystra, by uwierzyć w „braterską przyjaźń narodów”. Słuchała Cyrankiewicza – nieśmiertelnego premiera PRL – z tą samą miną, z jaką patrzyła na monotonne sklepy, choć epoka pustych półek w Polsce miała dopiero nadejść.Czytaj też: W cieniu „dziadka Hitlera”. Lecimy śladami BaumanaA jednak... W tym morzu fasad i frazesów były momenty poruszające. Cesarska para spotkała ludzi, którzy w czasie II wojny światowej znaleźli schronienie w Iranie. Choć kraj nie był bogaty, decyzją szacha – właśnie Rezy Pahlaviego – otwarto granice przed 100 tys. polskich uchodźców. Wśród nich było ponad 13 tys. dzieci, które przetrwały Syberię i znalazły opiekę wśród palm i bazarów. To nie był temat na kronikę filmową – to była historia, która broniła się sama.Zresztą szach dobrze wiedział, że poza kurtuazją liczy się konkret. Przyjechał z agendą – nie po to, by oglądać „sukcesy socjalizmu”, lecz po technologie, umowy i projekty. Polska była dla niego oknem na inny świat – mniej zależnym od Ameryki, a jeszcze nie całkiem sowieckim. I porozumienia zawarte wówczas – a może już konkretne kontrakty –przyniosły owoce. W latach 70. do Iranu ruszyli inżynierowie, doradcy, budowniczowie Polimexu, Budimexu, Metalexportu, Navimoru.Frends in dik – ajatollah znikPierwsza wizyta pary cesarskiej Iranu w Polsce zakończyła się 19 września 1966 roku. Na zakończenie obie strony wyraziły gotowość wykorzystania wszystkich istniejących możliwości, zwłaszcza w dziedzinie gospodarczej i kulturalnej. I rzeczywiście, działo się.W 1970 roku Jerzy Grotowski przyjechał do Iranu na Festiwal Sztuk w Szirazie z przedstawieniem „Książę Niezłomny”, jednak spotkał się tam z oskarżeniami o zdradę klasy robotniczej ze strony komunistycznych studentów, którzy nie obejrzeli jego spektaklu, a krytykowali go wyłącznie na podstawie gazetki festiwalowej. Studenci uważali festiwal za reakcyjny, a Grotowski był oskarżany za współpracę z „imperialistycznym” krajem. Choć reżyser znał realia irańskiej sceny teatralnej, nie był przypuszczał, że spotka tu lokalnych komunistów. Podczas dyskusji poeta Sa’id Soltanpur zarzucił Grotowskiemu sprzeczność między jego socjalistycznymi przekonaniami a występem w Iranie. Konflikt ten dobrze ilustruje napięcia ideologiczne i polityczne, które towarzyszyły festiwalowi.Rewizytę zorganizowano kilka lat później. Szach sam nie polował, ale jego brat – książę Abdul Reza Pahlawi, pasjonat łowiectwa – uznał, że w jego kolekcji brakuje żubra. Polska zorganizowała dla niego ekskluzywne łowy w Arłamowie. Pierwszy z upolowanych osobników miał zniekształcone rogi, ale drugi nadawał się już do pałacowej kolekcji. Wizyta miała charakter dyskretny – bez fleszy, ale z obecnością operatora filmowego i preparatora.W sierpniu 1977 roku szach i cesarzowa ponownie odwiedzili Polskę. Uniwersytet Warszawski przyznał im doktoraty honoris causa – jak wspominał rektor Zygmunt Rybicki, „poinformowano go z góry o konieczności zgody”. Para cesarska odwiedziła także Poznań, gdzie w zakładach H. Cegielskiego rozmawiano o inwestycjach. Przyjęto ich z pewną rezerwą, ale i z respektem – jako przedstawicieli ważnego eksportera ropy.Czytaj też: Szaszłyki na szampurach, menu Stalina i... rosyjskie zbrodnieBo ropa z Iranu płynęła do Polski już od kilku dobrych lat. Komunistom nie przeszkadzały ani sojusze Teheranu z Zachodem, ani działalność SAWAK-u – tajnej policji powołanej w 1957 roku przy wsparciu CIA. Dopiero rewolucja 1979 roku przerwała tę współpracę.I tu reunion – jeśli można to tak nazwać – po dekadach. W lutym 2016 roku prezydent Andrzej Duda spotkał się w Teheranie z ówczesnym prezydentem Iranu, Hasanem Rouhanim. Nieco później tankowiec Atlantas dostarczył do Gdańska dwa miliony baryłek ropy, a później przypłynął kolejny statek z irańską ropą. Dyplomaci zapewne mówili o „znalezieniu wspólnego języka”. Jaki to język? Odpowiedź jest prosta: ropa, ropa, ropa. A jeśli ktoś myśli o karierze międzynarodowej – by sparafrazować Kazika Staszewskiego z utworu „Muj Wydafca” – niech powtarza: oil, oil, oil.