„Pierwszy polski miesiąc w PRL”. Protest poznańskich robotników rozpoczął się 28 czerwca 1956 r. dokładnie o godz. 6:30. Pracy nie podjęła załoga W3 Zakładów Cegielskiego, wówczas Zakładów Przemysłu Metalowego im. Józefa Stalina w Poznaniu (ZISPO). Robotnicy rozpoczęli strajk i zorganizowali demonstrację, która została krwawo stłumiona przez wojsko. – Poznański Czerwiec uchodzi dzisiaj za pierwszy „polski miesiąc” w historii PRL. Był konsekwencją narastającego sprzeciwu przeciwko dyktaturze, fatalnej polityce gospodarczej i efektem zawiedzionych nadziei – mówi dr hab. Andrzej Zawistowski, historyk z SGH. Protesty w Poznaniu wybuchły 28 czerwca 1956 roku. To był pierwszy polski tak masowy bunt robotniczy przeciwko niesprawiedliwości systemu komunistycznego.– Poznań’56 nazywany najczęściej Poznańskim Czerwcem 1956 r. to konsekwencja zawiedzionych nadziei, niezrealizowanych obietnic dotyczących radykalnej poprawy warunków życia. To też sprzeciw przeciwko trwającej od dekady komunistyczne dyktaturze. W Poznaniu jedna iskra zapaliła wielki bunt społeczny, eksplodowało niezadowolenie, które tliło się od dłuższego czasu i wreszcie wybuchło – wyjaśnia dr hab. Andrzej Zawistowski, historyk z SGH.Poznań’56. Zawiedzione nadzieje planu sześcioletniegoNapięcie społeczne narastało w wielu krajach po śmierci Józefa Stalina, czyli po marcu 1953 roku. W maju tego roku w czeskim Pilźnie wybuchł strajk w miejscowych zakładach zbrojeniowych. Został on brutalnie stłumiony, ale już kilkanaście dni później w Berlinie Wschodnim doszło do kolejnego powstania robotniczego. Rozlało się ono na wiele miast ówczesnej NRD i również zostało stłumione przez sowieckie czołgi.Wydarzenia w Poznaniu to również wynik narastających od kilku lat frustracji w społeczeństwie. – Źródeł protestu należy szukać przynajmniej od roku 1950. Wówczas zaczęto w Polsce realizować, wzorowany na sowieckich rozwiązaniach, plan sześcioletni, formalnie nazywany planem rozwoju gospodarczego i budowy podstaw socjalizmu w Polsce. Na jego potrzeby przeprowadzono wymianę pieniędzy. Polacy stracili wówczas 2/3 oszczędności. W 1951 roku wprowadzono częściową reglamentację sprzedaży żywności i niektórych ubrań, a w 1953 roku jedną z największych w historii PRL podwyżek cen. Każda z tych decyzji nie spotykała się z szerokim buntem społecznym, większymi protestami czy strajkami. Ludzie nie tyle to akceptowali, co po prostu przyjmowali do wiadomości – mówi Zawistowski.Czytaj też: Cytrusy w PRL. Gomułka ich nienawidził, Polacy kochaliDziało się tak, dlatego, że po pierwsze represje w czasach stalinowskich były tak mocno nasilone, że ludzie bali się konsekwencji protestów. Po drugie obiecywano, że plan sześcioletni, który skończy się wraz z końcem 1955 roku, przyniesie odczuwalne efekty w postaci podniesienia stopy życiowej. – Obywatele byli przekonywani, że na sklepowych półkach pojawi się więcej produktów, dostępnych będzie również więcej mieszkań. Jednym słowem będzie się lepiej i godniej żyło. Ludzie oczekiwali tego i wierzyli, że koniec tego planu to będzie kres wyrzeczeń i ofiar, jakie podejmowali każdego dnia. Tak się jednak nie stało. Nie było żadnej realnie odczuwalnej poprawy. Do tego doszła jeszcze polityczna odwilż, która nastąpiła po śmierci Stalina – ludzie przestawali się bać – tłumaczy dr hab. Zawistowski.Poznański Czerwiec. Pokojowe negocjacje, które przerodziły się w zamieszkiProtesty robotników w Poznaniu również podyktowane były dramatycznymi warunkami życia. Plan sześcioletni zakładał m.in. forsowną industrializację skoncentrowaną na rozwoju przemysłu ciężkiego. Surowe normy pracy były podwyższane, a płace regulowane centralnie. Władze komunistyczne na inwestycje w Poznaniu i Wielkopolsce szczędziły środków w przeciwieństwie do innych rejonów państwa Tłumaczono, że wynika to z konieczności inwestowania w obszary najbardziej zacofane. Niewystarczająco szybko rosła produkcja rolna przez próby kolektywizacji rolnictwa i zakładanie spółdzielni rolnych. Brakowało również węgla, którego część trafiała na rynki poza Polską.Płaca niższa o 8 proc. od średniej krajowej, brak mieszkań, sprawiły, że robotnicy byli coraz bardziej sfrustrowani zaistniałą sytuacją. Ogromny wpływ na ich decyzję miała także tradycja protestów, które odbywały się w tym regionie m.in. w okresie międzywojennym oraz zaborów.– Robotnicy z Poznania, a dokładnie z Zakładów im. Stalina a wcześniej Hipolita Cegielskiego, starali się wynegocjować lepsze warunki pracy, zatrudnienia. Rozmawiali na miejscu, jeździli do Warszawy, aby tam spokojnie o tym rozmawiać – mówi dr hab. Zawistowski.W Zakładach tych zatrudnionych było ok. 13 tys. osób. Załoga domagała się i negocjowała m.in. zwrot niewłaściwie naliczanych podatków od premii, obniżenie zbyt wysokich norm produkcyjnych, poprawę warunków pracy oraz lepszą organizację pracy, która zlikwidowałaby wielogodzinne przestoje. Postulatami były także podwyżki płac oraz obniżenie cen.26 czerwca 1956 roku podczas spotkania w Ministerstwie Przemysłu Metalowego i Zarządzie Głównym Związku Zawodowego Metalowców, ówczesny minister Roman Figielski, zgodził się z wieloma postulatami robotników, którzy przybyli na negocjacje. Gdy dzień później pojawił się w Zakładach, swoich deklaracji jednak nie potwierdził.– To sprawiło, że w robotnikach jeszcze bardziej narastał bunt i gniew. Skutkiem wybuchu protestów w Poznaniu był również fakt, że załoga była przekonana, że przedstawiciele delegacji, która pojechała do Warszawy, została aresztowana. Takie przeświadczenie spowodował brak bezpośredniej komunikacji z delegatami, a jednocześnie doświadczenia wyniesione z ostatniej dekady. Ta plotka jeszcze bardziej podgrzała atmosferę – wspomina dr hab. Zawistowski.Czytaj też: Stacz kolejkowy, kartki, towar spod lady. Tak wyglądał handel w czasach PRLPoznań’56. Władza była przerażona protestem robotnikówOkoło godz. 6:30 w zakładach wybrzmiewa syrena. Robotnicy zaczynają strajkować i wychodzą na ulice miasta, podążając w kierunku Miejskiej Rady Narodowej, która mieściła się przy placu Mickiewicza (wówczas noszącego imię Stalina). Przyłączają się do nich robotnicy z innych zakładów.– Na sztandarach pojawiają się hasła „Jesteśmy głodni”, „Żądamy obniżki cen! Chcemy żyć!” czy wreszcie „My chcemy chleba dla naszych dzieci”. Te i inne hasła we władzę mocno uderzają, bo oto robotnicy, których teoretycznie oni są przedstawicielami, żądają chleba, organizują manifestacje tak, jak w latach 20. i 30. czyli w czasach znienawidzonego kapitalizmu i sanacji – mówi dr hab. Zawistowski.Pierwsze strzały padają przy ul. Kochanowskiego. Biuro Polityczne KC PZPR zatwierdza decyzję o pacyfikacji miasta przy wykorzystaniu wojsk pancernych. Żołnierzy wysyłanych do Poznania dowódcy przekonują, że będą tłumić rozruchy wywołane przez zachodnioniemieckich agentów. W Poznaniu obecnych było ponad 10 tys. żołnierzy, 359 czołgów, 31 dział pancernych i blisko 900 samochodów oraz motocykli. W tłumieniu protestów udział oprócz wojska brali także funkcjonariusze UB, MO i żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W trakcie walk protestujący zniszczyli lub uszkodzili kilkadziesiąt czołgów.– Władza była przerażona, dlatego też zaczęła tak ostro reagować. Niektórzy dziś twierdzą, że ten protest przekształcił się w powstanie. Jestem jednak daleki od tego określenia tej sytuacji. Być może była na to szansa – tak, jak stało się to w grudniu 1918 r., ale tym razem zbyt wcześnie bunt został stłumiony – uważa dr hab. Zawistowski.Cytowany przez portal Dzieje.pl Józef Wielgosz, tak wspominał wydarzenia, które miały miejsce podczas Poznańskiego Czerwca: „Jeszcze dziś w pamięci wielu poznaniaków wyraziście odżywają obrazy z tego niesamowitego pochodu. Oto jeden z nich. W tym czasie wszyscy pracownicy fizyczni nosili obuwie drewniane, zwane wówczas kujonami lub okulakami. Pochód więc z tej racji słychać było z daleka przez głuchy stukot drewniaków o bruk. Scena ta uparcie kojarzyła się z jakimś obozem pracy. Ten przejmujący stukot, zacięte twarze, zaciśnięte pięści i nędzny roboczy strój dopełniał obrazu jakby żywcem wziętego z tragicznych dla Polski lat okupacji. W pierwszych szeregach szły kobiety, które w fabryce wykonywały ciężką, prawie katorżniczą pracę. […] Przechodnie na ulicy, a zwłaszcza kobiety na ich widok płakały. Najprawdziwsza prawda wyszła na ulicę, by pokazać miastu swe prawdziwe oblicze”.Romek Strzałkowski – symboliczny bohater Poznania’56Ostatnie walki podczas protestów w Poznaniu zakończyły się 30 czerwca nad ranem. W trakcie starć życie straciło ok. 50 cywilów, czterech żołnierzy, trzech funkcjonariuszy UB i milicjant. Kilkaset osób zostało rannych. Ofiarą, a także symbolicznym bohaterem tych starć został 13-letni Romek Strzałkowski. Był on uczniem Szkoły Podstawowej nr 40 w Poznaniu. Miał podczas zamieszek przejąć flagę narodową niesioną przez tramwajarki. Kilka godzin później już nie żył.Śmierć poniósł od postrzału w klatkę piersiową. Do tego tragicznego zdarzenia doszło najprawdopodobniej 28 czerwca po południu na terenie garaży UB.W liście skierowanym do prokuratury generalnej we wrześniu 1957 r. jego ojciec napisał: „Mój syn odegrał w wypadkach poznańskich rolę symboliczną. W ogniu walki, wśród gradu kul pochwycił on leżący na ziemi skrwawiony sztandar narodowy i rozwinął go przed ziejącymi ogniem oknami gmachu WUBP. […] Syn nasz nie poległ w walce ani nie padł od zbłąkanej kuli. Dziecko nasze zostało zamordowane – samotne i bezbronne w budynku WUBP. Bezlitośni siepacze wzięli na nim odwet za to, że na oczach zgromadzonych tłumów ono rozwinęło polską chorągiew narodową, ten symbol wolności”.Czytaj też: „Bukiet dla pana z jednym jajem!”, czyli złota era barów mlecznychKontrowersyjne słowa Józefa Cyrankiewicza. „Była to woda plugawa, a nie mowa”Do Poznania poza wojskiem, wysłano również delegację rządową z Warszawy. W jej skład weszli Wiktor Kłosiewicz, Jerzy Morawski i Józef Cyrankiewicz. Ten ostatni 29 czerwca w przemówieniu radiowym wypowiedział słowa, które na stałe wpisały się w historię Polski.„Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie” – powiedział Cyrankiewicz.Ta jego wypowiedź była mocno krytykowana. „Wielką mowę palnął przez radio, z której wszyscy się tylko wyśmiali. Była to woda plugawa, a nie mowa, gdyż do ludu pracującego, walczącego o swoje prawa, nie wygłasza się mowy z pogróżkami odrąbania ręki, która przeciwko nim, moskiewskim pachołkom, się podnosi […]. My, poznaniacy, jesteśmy bohaterami i przejdziemy do historii, a to, co wasze gazety piszą, to wszystko się psu na budę zda” – brzmiała treść listu, który anonimowy nadawca wysłał do Polskiego Radia.Aresztowani w wyniku Poznańskiego Czerwca byli maltretowani fizycznie i psychicznie. Na lotnisku Ławica powstał tzw. punkt filtracyjny. To tam trafiło ponad 700 zatrzymanych osób. Spośród nich ok. 300 zostało zatrzymanych pod zarzutem napadów oraz kradzieży. Obrony sądzonych podjął się jeden z najlepszych adwokatów w Poznaniu – Stanisław Hejmowski. Procesom po Poznaniu’56 przyglądali się korespondenci zagraniczni i przedstawiciele ambasad krajów zachodnich.– Warto pamiętać o dłuższej konsekwencji tych protestów. Kilka miesięcy później powołano do życia ZOMO, by mieć narzędzia do pacyfikowania tego typu protestów. Chodziło też o to, aby na pierwszej linii nie byli żołnierze, którzy są z poboru i niejako z ludu. Funkcjonariusze ZOMO byli za to właściwie formowani ideologicznie i przez to bardziej pewni – wyjaśnia dr hab. Zawistowski.„Żałobna kurtyna milczenia”. Władza zakazała mówi o protestach w PoznaniuRok po protestach w Poznaniu Władysław Gomułka wydał nakaz otoczenia dramatu robotników „żałobną kurtyną milczenia”. Przez kolejne lata wspominanie i czczenie pamięci ofiar tych protestów również było zakazane.– Gomułka nie negował tego, co tam się stało. Jednak każde nawiązanie do Czerwca’56 pokazywało, kto był ofiarą, a kto sprawcą. To dla władzy było bardzo niekorzystne. Najlepsze, co mogła zrobić w tej kwestii, to używać określenia „wydarzenia poznańskie”, a nie „protest” czy „bunt”. To również był element tej „żałobnej kurtyny milczenia”. Poznań’56 był momentem, który pokazał, że władza musi się zmienić, a PZPR przeprowadzić swoisty rebranding. Polegało to m.in. na pozbyciu się Edwarda Ochaba, który nie miał charyzmy i przywróceniu Władysława Gomułki. On, jako więzień czasów stalinowskich, ale także niezaangażowany w relację planu sześcioletniego, wśród Polaków cieszył się wówczas dość dużym zaufaniem – wyjaśnia dr hab. Zawistowski.Dodaje, że za czasów Edwarda Gierka o Poznaniu’56 też się publicznie nie mówiło. – On z kolei miał epizod poznański. W czasie ataku protestujących na Wojewódzką Radę Narodową został zamknięty w szafie. Tam się schował. Na pewno był zaangażowany w proces podejmowania decyzji o strzelaniu do demonstrantów, choć później twierdził, że był przeciwko. Przemawiał też na pogrzebach ofiar pacyfikacji buntu i stał na czele komisji mającej wyjaśnić przyczyny protestu – oczywiście w myśl oficjalnej propagandy. Podobno to te wydarzenia wywarły na niego taki wpływ, że w 1976 roku podczas protestów w Radomiu i Ursusie nie zgodził się na użycie broni – wyjaśnia dr hab. Zawistowski.Pierwszy „polski miesiąc”. Poznań’56 zmienił bieg zdarzeńWarto pamiętać, że tuż po powstaniu „Solidarności” a wręcz niemal natychmiast po zarejestrowaniu związku, robotnicy zaczęli starać się o budowę pomnika, który upamiętnił Poznański Czerwiec. Choć władze początkowo próbowały przyblokować tę inicjatywę, monument stanął na placu Mickiewicza. Uroczystość jego odsłonięcia odbyła się 28 czerwca 1981 r., w 25. rocznicę buntu. Pomnik odsłonił Stanisław Matyja, który był uczestnikiem Czerwca’56. Obecni byli m.in. Lech Wałęsa i Anna Walentynowicz.– Odsłonięcie tego pomnika także pokazało, że władza jest słaba. Czerwiec 1956 r., jak napisał kiedyś profesor Jerzy Eisler, był początkiem swoistego historycznego kalendarza, pierwszym „polskim miesiącem”. Po nim były tak ważne daty jak październik 1956, marzec 1968, grudzień 1970, czerwiec 1976 i wreszcie sierpień 1980 oraz grudzień 1981 – wspomina dr hab. Zawistowski.Czytaj też: Skarby PRL. Wyrzucano je na śmietnik, dziś słono kosztują