Przygotowania do rosyjskiej inwazji. Eksperci wpadają ze skrajności w skrajność, mówiąc o ryzyku rosyjskiego ataku na Polskę. Jedni wieszczą, że jest przesądzony, że nastąpi w ciągu 3-5 lat, inni – zwracając uwagę na kiepską kondycję rosyjskiej armii i gospodarki – przewidują, że nie dojdzie do niego w dającej się przewidzieć przyszłości, a najpewniej nigdy. Jednak rzetelne wojskowe planowanie musi uwzględniać także scenariusze bazujące na relatywnie niedużym ryzyku – i właśnie dlatego Polska przygotowuje się do wojny z Rosją. Temu, przede wszystkim, służą znaczące zbrojenia, trwające w naszym kraju już od kilku lat. Chodzi o zbudowanie potencjału, który by Rosję odstraszył. Gdyby ów zamiar się nie powiódł, mamy dysponować taką siłą, by w najgorszym razie wytrwać do nadejścia pomocy sojuszników, w najlepszym, samodzielnie uporać się ze złamaniem kręgosłupa najeźdźczej armii.Z przyczyn oczywistych walczyć z Rosjanami będziemy w północno-wschodniej Polsce, na tzw.: przesmyku suwalskim. Gdyby sytuacja w Ukrainie rozwinęła się nie po naszej myśli – doszłoby tam do rosyjskiego zwycięstwa, co jest bardzo mało prawdopodobne – także w południowo-wschodniej części kraju. Oczywiście brać pod uwagę należy również ryzyka desantów powietrznych, w innych rejonach Polski, oraz morskich, wzdłuż całego wybrzeża. Jednak tego rodzaju operacje wymagają wcześniejszego powodzenia na pierwotnych kierunkach uderzeń, co oznacza – patrząc z polskiej perspektywy – konieczność przygotowania do obrony terenów Rzeczypospolitej położonych między Wisłą a Bugiem. Tam musi się rozstrzygnąć „wszystko”.Czytaj też: Putin ma dylemat. Musi rozstrzygnąć, czy warto ryzykować dalszą wojnęPriorytet? Niedopuszczenie do okupacjiW takich okolicznościach na plan pierwszy wychodzi projekt znany jako „Tarcza Wschód”. Przez większość Polaków błędnie rozumiany jako fizyczna zapora, płot oddzielający nasz kraj od Białorusi. Ten obiekt – jakkolwiek częściowo obsługiwany przez wojsko – ma za zadanie powstrzymać nielegalny ruch migracyjny. Jako element wojskowej infrastruktury kompletnie nie zadziała – mówiąc wprost, płot nie stanowi żadnej przeszkody dla czołgu czy transportera. W „Tarczy Wschód” idzie o coś innego. Rozmawiałem na ten temat z gen. Stanisławem Czosnkiem, zastępcą szefa Sztabu Generalnego WP, któremu podlega ów projekt. Ta rozmowa ukazała się na łamach miesięcznika „Polska Zbrojna”, na potrzeby tego tekstu pozwolę sobie wrócić do poruszonych w wywiadzie kwestii, dotyczących naszych przygotowań obronnych. A więc jak zamierzamy się bronić?Już od samej granicy, co stanowi pewien zwrot w myśleniu strategicznym. Dotąd bowiem zakładaliśmy szereg działań opóźniających w strefie międzyrzecza (Bugu i Wisły) i ustanowienie głównej linii obrony wzdłuż królowej polskich rzek. Wedle takiego scenariusza, doszłoby do czasowej okupacji części terytoriów RP, które następnie – po przejściu od defensywy do ofensywy (przy wsparciu sojuszników) – zamierzaliśmy odbić. Teraz naszym priorytetem jest niedopuszczenie do okupacji, wiemy wszak – to lekcja płynąca z Ukrainy – czym jest ta rosyjska. Wystawiamy więc lufy przy samej granicy, od razu z zamiarem zgruchotania przeciwnika, a nie tylko opóźnienia jego marszu.Miny? W magazynie, do szybkiego rozstawienia– Zacznijmy od tego, że przygotowując rozbudowę inżynieryjną, postawiliśmy się w roli najeźdźców. Wytypowaliśmy m.in. możliwe korytarze manewru i drogi podejścia. Wiemy więc, co chcemy w ten czy inny sposób zablokować, także przy użyciu obiektów terenowych. Część tych obiektów już została zbudowana. Kolejne kilkadziesiąt jest przygotowywanych do rozbudowy – mówił gen. Stanisław Czosnek. Owe obiekty to klasyczne fortyfikacje, jakie w najnowszej wojennej odsłonie znamy z Donbasu, oraz zapory przeciwczołgowe. Lecz nie tylko – w budowaniu „Tarczy Wschód” chodzi również o odpowiednie spreparowanie całej drożni, choćby tzw. studzienkowanie, czyli przygotowanie do niszczenia mostów czy całych odcinków drogowych.Z ukraińskich doświadczeń jednoznacznie wynika, że miny to istotny element każdych umocnień. W ramach „Tarczy Wschód” wytypowano kilkadziesiąt miejsc przewidzianych jako pola minowe. O ile wykorzystanie min przeciwpancernych nie niesie ze sobą żadnych konsekwencji formalno-prawnych, o tyle ładunki przeciwpiechotne w obowiązującym stanie prawnym byłyby nielegalne. Polska bowiem ratyfikowała konwencję ottawską, zakazującą ich użycia, w 2012 roku. Nasz kraj – obok Litwy, Łotwy, Estonii i Finlandii – zapewne wypowie to porozumienie, ale póki ono obowiązuje, póty nie ma możliwości wykorzystania min przeciwpiechotnych w działaniach bojowych i w ramach przygotowań do nich.– My wiemy, że na wojnę są nam potrzebne miny, ale uwarunkowania czasu pokoju nie pozwalają na ich postawienie. Trzymamy się jednak filozofii działania „przed szkodą”, mamy więc miny zgromadzone w magazynach i, jak będzie trzeba, szybko je rozłożymy – zapewniał gen. Czosnek.Czytaj też: A gdyby Ukraina przegrała? Czarne scenariusze dla Polski...Uprzykrzyć nieprzyjacielowi życieZostawmy na moment wschodnie rubieże Rzeczypospolitej i przenieśmy się do Finlandii. Na przełomie maja i czerwca br. odbyły się tam ćwiczenia Swift Response 25 z udziałem batalionowej grupy bojowej z 6. Brygady Powietrznodesantowej. Już po wszystkim rozmawiałem z dowódcą „Czerwonych Beretów”, gen. Michałem Strzeleckim. Pytany o korzyści z udziału w manewrach, Strzelecki wskazał doświadczenie działania w bardzo trudnym terenie – w gęstym lesie porastającym bagna, mocno usianym głazami narzutowymi.– Lekka piechota jest taka tylko z nazwy, bo przecież wszystko, czym dysponujemy, musimy przenieść na własnych plecach – mówił Strzelecki. – A przecież siłą spadochroniarzy jest manewr. Gdy się zatrzymujemy, tracimy podstawową przewagę, czyli element zaskoczenia. Dzięki Finom sporo dowiedzieliśmy się o tym, jak prawidłowo działać na takim obszarze i że kluczowa dla zachowania przewagi jest obrona węzłów komunikacyjnych. Z uwagi na właściwości terenu, ruch jest tam bardzo skanalizowany. Możliwość wytyczenia alternatywnych tras marszu, obejścia pozycji przeciwnika, jest bliska zeru.Teren to niewątpliwy atut Finów, którzy zresztą również muszą się mierzyć z ryzykiem rosyjskiej inwazji. Po co jednak o ty wspominam? Ano w „Tarczy Wschód” także idzie o wykorzystanie walorów terenowych. Czołg może przejechać przez torfowisko, ale pojedzie tak daleko, jak daleko zdoła podążyć za nim cysterna z paliwem. Rozdzielenie tych dwóch elementów wystarczy, by rosyjski atak się załamał. O co łatwo w północno-wschodniej Polsce – gęsto zalesionej i relatywnie słabo „udrogowionej”.Czytaj też: Największe potrzeby na froncie. Jak Zachód i Polska może pomóc Ukrainie?– Znamy cechy wschodniego sprzętu, wiemy, jakie są jego możliwości trakcyjne i zamierzamy to wykorzystać – deklarował gen. Czosnek. I choć zapewniał, że w „Tarcza Wschód” ma jak najmniej ingerować w środowisko naturalne, dodał zarazem: – Nikomu nie trzeba tłumaczyć charakterystyki geograficznej województwa warmińsko-mazurskiego. A my wiemy, gdzie trzeba odkręcić kurek, żeby rozlać wodę po całym regionie i skutecznie uprzykrzyć nieprzyjacielowi życie.Czy to wystarczy? Obyśmy nigdy nie musieli się przekonywać…