Rozstrzelał poddającego się żołnierza. W styczniu 2025 roku przed sądem w Zaporożu stanął rosyjski żołnierz oskarżony o egzekucję ukraińskiego jeńca wojennego. To pierwszy taki proces w Ukrainie od początku pełnoskalowej inwazji. Sprawa ta przyciągnęła uwagę ze względu na jej bezprecedensowy charakter – wśród tysięcy zgłoszonych zbrodni wojennych niewiele dotyczy oskarżonych, których udało się pojmać i postawić przed sądem. Dmitrij Kuraszow, znany pod pseudonimem „Stalker”, miał zastrzelić ukraińskiego weterana, który próbował się poddać.Do zdarzenia doszło na froncie w obwodzie zaporoskim, w styczniu 2024 roku. Oddział Kuraszowa, złożony głównie z byłych więźniów, zaatakował pozycje ukraińskie, ale szybko został odparty. Świadkowie – jego koledzy z jednostki – zeznali, że ukraiński żołnierz wyszedł z okopu z rękami w górze i nie był uzbrojony, gdy Kuraszow bez ostrzeżenia oddał w niego serię strzałów. Sam oskarżony twierdzi, że winny był inny rosyjski żołnierz, który później zginął, lecz przed sądem przyznał się do winy, rzekomo po to, by przyspieszyć postępowanie.Trudne śledztwoŚledztwo prowadziła ukraińska Służba Bezpieczeństwa, która mimo trudnych warunków zebrała ponad dwa tysiące stron dowodów. Miejsce zbrodni przez długi czas było niedostępne, dlatego oparto się głównie na zeznaniach świadków – trzech byłych więźniów rosyjskich, którzy służyli z Kuraszowem i zostali wraz z nim pojmani do niewoli. Choć ich zeznania mogą budzić wątpliwości ze względu na to, że są jeńcami, ukraińska prokuratura podkreśla, że ich tożsamość została starannie zweryfikowana.Zobacz także: Bomba w termosie. Tak Rosjanie werbują dzieci do zamachówWedług reportażystów BBC, proces przebiega z zachowaniem zasad uczciwego postępowania. Rosjanin ma prawnika, tłumacza i prawo do zadawania pytań świadkom, z którego jednak do tej pory nie skorzystał. Wspomniani świadkowie mają za sobą brutalne przestępstwa, a ich relacje w wielu miejscach się różnią, co może osłabiać linię oskarżenia. Mimo to ukraińscy śledczy są przekonani, że zgromadzili wystarczające dowody, by postawić Kuraszowa przed sądem.Zbrodniarz i ofiara„Stalker” miał za sobą życie na marginesie społeczeństwa jeszcze długo przed wojną. Urodził się w Gremiaczinsku, podupadłym górniczym miasteczku na skraju Syberii. Był sierotą, wychowywał się w państwowym domu dziecka, gdzie, jak sam mówił „nikt nie nauczył go empatii”. W wieku nastoletnim został aresztowany po bójce z policjantem, która skończyła się jego pierwszym wyrokiem więzienia.Zobacz także: Rosjanie nasilają ataki na systemy GPS. Litewski rząd alarmujePo wyjściu nie miał dokąd wrócić — nie czekała na niego ani rodzina, ani praca, czy choćby dach nad głową. Kolejne lata spędził na kradzieżach i włóczędze. Trafił z powrotem do kolonii karnej, gdzie odsiadywał kolejny już wyrok. Wtedy zaproponowano mu szansę na „nowy start” – kontrakt wojskowy na froncie w Ukrainie w zamian za wolność.Ofiarą był Vitalii Hodniuk, pseudonim "Pingwin". Służył w armii ukraińskiej od 2015 roku, walcząc przeciwko prorosyjskim bojownikom w Donbasie. Wrócił do życia cywila, ale po ataku Rosji znów zgłosił się na front. Miał 41 lat. Na froncie w Zaporożu był jednym z tych, którzy wytrwali najdłużej — od początku aż do dnia, w którym próbował się poddać i został zastrzelony.Czytaj również: Rosjanie ukryli bombowce po słynnym ataku. Byle dalej od Ukrainy