Renata Przemyk w „Rozmowach (nie)wygodnych” – Byłam skrajnie nieśmiała, ale po pierwszym wejściu na scenę wiedziałam, że będę tam wchodzić. To się odbywało w wielu sytuacjach życiowych. Potrafiłam być bardzo słaba i bardzo silna jednocześnie, nie radząc sobie z obiema sytuacjami wystarczająco dobrze. Mam skłonności depresyjne, ale też mocne poczucie humoru i uwielbiam się śmiać – wyznała Renata Przemyk w programie „Rozmowy (nie)wygodne” Mariusza Szczygła. Renata Przemyk przyznala, że jest introwertyczką. Czy zdecydowala się na karierę sceniczną, żeby walczyć z tym?– To się wszystko wzięło właśnie z introwertyzmu i nadwrażliwości, z którą zupełnie sobie nie radziłam. Jednocześnie była w tym wszystkim, i cały czas, jest olbrzymia dychotomia. Byłam ciekawa świata, imperatyw wyjścia na zewnątrz był bardzo mocny, a jednocześnie bałam się go i stawałam z boku, na obrzeżach. I tu i tutaj nie było mi wystarczająco dobrze – przyznała wokalistka.Dodała, że w czasach młodości wydawało jej się, że „nie ma nic do ofiarowania, jest tak zwyczajna i nieciekawa, że kto by się chciał z nią kolegować”. – Nie miałam potrzeby zaistnienia, szukałam sobie miejsca, przyjmowałam jakieś zaproszenia, na studiach dość wcześnie zaczęłam się mocno malować, żeby poczuć się bardziej atrakcyjną. Znajdowałam sobie miejsce, z którego widać jak najwięcej i z drinkiem sączonym długo, lubiłam obserwować. Lubiłam być wśród ludzi w bezpiecznej odległości, tak żeby wszystkich mieć na oku, a jednocześnie mieć dobry punkt obserwacyjny, uwielbiałam obserwować – powiedziała Przemyk.Kiedy pojawila się na scenie, poczuła, że „tam jest fajna”. – Wchodząc na scenę, dawałam sto pięćdziesiąt procent. To było zawsze w mocnej kumulacji, jak pocisk. Potrzebowałam wszystko z siebie wyrzucić i wiedziałam, że mam tę chwilę. Ta chwila trwała czasem kilka piosenek, czasem cały koncert, zależnie od sytuacji. To był moment, kiedy miałam bliski kontakt. Widziałam ludzi wpatrzonych w siebie, ale też wystarczyło, że wypatrzyłam jedną osobę, której nie podobało się, jak uznałam, i było już stracone. Doszukiwałam się, że coś źle zrobiłam, nie byłam wystarczająco dobra. Byłam maksymalnie krytyczna wobec siebie – wyznała.Silna i słaba jednocześnieDodała, że „scena była jedynym miejscem, gdzie czuła się fajna”. – Schodziłam ze sceny, byłam kompletnie inną osobą (...) Byłam skrajnie nieśmiała, ale po pierwszym wejściu na scenę, wiedziałam, że tam będę wchodzić. To się odbywało w wielu sytuacjach życiowych. Potrafiłam być bardzo słaba i bardzo silna jednocześnie, nie radząc sobie z obiema sytuacjami wystarczająco dobrze. Mam skłonności depresyjne, ale też mocne poczucie humoru i uwielbiam się śmiać. Z jednymi rzeczami sobie bardzo dobrze radzę, żeby zaraz sobie nie poradzić z jakąś kompletną pier**łą – powiedziala piosenkarka. Przyznała, że „przez wiele lat wolała być ofiarą niż katem”. – Nie zniosłabym sytuacji, że komuś robię krzywdę – stwierdziła. Przemyk dodała, że wiele nauczyła się dzięki terapii.– Miałam mocno potłuczoną rękę, trzeba było dwóch operacji i drutowania, żeby najpierw ją zaopatrzyć, jak mówią lekarze, a potem jeszcze długa rehabilitacja. Mówiono, że to jest bardzo trudne złamanie. Mój upór wychodzi w takich sytuacjach. Pytałam lekarza, co mam zrobić, żeby mieć sprawną rękę: „Proszę pani, to jest bardzo skomplikowane złamanie”. „Dobra, co mam zrobić?”. Każda kolejna wizyta uczyła mnie, że lepiej zadać pięćdziesiąt pytań za dużo niż o jedno za mało – stwierdziła. Dodała, że dzięki uporowi doprowadziła rękę do pełnej sprawności.Czytaj także: Mariusz Szczygieł: w „Rozmowach (nie)wygodnych” jestem sobą