Jak to się ma do Wojska Polskiego? Przyznam szczerze, zdumiał mnie ów widok. Izraelskiego samolotu-cysterny podającego paliwo myśliwcowi. Wiem, że dobre wyszkolenie załóg lotniczych mocno redukuje ryzyko kolizji i pożaru, więc sama procedura nie jest niczym nadzwyczajnym. Ale przeprowadzenie jej w przestrzeni powietrznej wroga to przejaw totalnej dominacji. I właśnie z taką sytuacją mamy do czynienia nad Iranem – siły powietrzne Izraela (IAF) poczynają tam sobie do woli, zdusiwszy w zarodku irańskie możliwości obronne. Zostawmy na moment Iran i przenieśmy się na jeden z polskich poligonów. Kilkanaście dni temu przyglądałem się manewrom elitarnej formacji wojsk lądowych. Gdy przemieszczający się pododdział wpadł w zasadzkę, uruchomiona została cała wojskowa maszyneria. Przyleciały śmigłowce, desantowano wsparcie sił szybkiego reagowania; przeciwnik nie miał szans w starciu z taką potęgą.„Sznurek” na krótkim dystansiePo wszystkim, wchodząc w rolę adwokata diabła, zauważyłem:– Kilkanaście dronów i byłoby po herbacie… – miałem na myśli scenariusz, w którym napastnicy wykorzystaliby popularne na ukraińskim froncie, małe, uzbrojone bezpilotowce.– No byłoby – przyznał adresat tych słów, dowódca ćwiczącej jednostki (nie podaję jego nazwiska, bo rozmawialiśmy off the record). – Byłoby, gdybyśmy nie mieli na wozach zagłuszania – oficer uśmiechnął się szelmowsko.– Na nic ono, jeśli wróg użyłby dronów na kablu – chodziło mi o sterowane światłowodem aparaty, odporne na radioelektroniczne zakłócanie.– Zgadza się – przyznał mój rozmówca, lecz zaraz dodał: – Tylko kto by tego przeciwnika tak blisko dopuścił? – wojskowy odniósł się do kwestii ograniczonego zasięgu bezpilotowców „na sznurku”. Konieczność ciągnięcia za sobą kabla sprawia, że sterowane w ten sposób aparaty zwykle nie lecą dalej niż na 10 km. Trudno o dłuższą „czystą drogę”, gdzie dron o nic by nie zawadził, nie zaplątał się. Pochodzące od Ukraińców i Rosjan doniesienia o nawet 30-kilometrowych szpulach światłowodu są prawdziwe, nieprawdziwym jest jednak twierdzenie o wyjątkowej skuteczności takich rozwiązań. „Sznurek” działa na krótkim dystansie, wymaga stosunkowo bliskiego podejścia, ot co.Szara strefa trudna dla żołnierzaPozostańmy jeszcze w kraju. 11 i 12 czerwca w Rzeszowie-Jasionce odbywał się Kongres Bezpieczeństwo Polski. Eksperckie forum, na którym spotkali się przedstawiciele administracji publicznej, służb mundurowych, organizacji pozarządowych oraz firm działających w sektorze obronnym. Pośród panelistów znalazł się gen. Cezary Wiśniewski, pilot, zastępca dowódcy Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych.Czytaj też: Izrael szykuje się na czarny scenariusz. Zamyka placówki i apeluje– Bez wywalczenia przewagi w powietrzu, w ewentualnym konflikcie będziemy mieli do czynienia z sytuacją jak w Ukrainie – przestrzegał generał. – Z kilkukilometrową szarą strefą, zdominowaną przez drony, gdzie toczy się bardzo brutalna i trudna dla żołnierzy walka – mówił. Nabycie przez Polskę samolotów F-35 to jeden z gwarantów uzyskania wspomnianej przewagi. – Superważna decyzja – przekonywał Wiśniewski.Dlaczego cytuję te opinie? Od dłuższego czasu usiłuję zrozumieć, w jakim kierunku podąża Wojsko Polskie, czy implementuje doświadczenia z Ukrainy. Wiem, jak wygląda tamtejsza wojna, wiem, jak w konfliktach asymetrycznych walczyła nasza armia. Znam założenia doktrynalne, operacyjne i taktyczne – rzecz jasna w zarysie; nie mam dostępu do ściśle tajnych danych – nie tylko WP, ale i całego NATO. Zarazem obserwuję publiczny dyskurs dotyczący obronności. A ten już od wielu miesięcy cechuje się zjawiskiem, które na własny użytek określiłem mianem „dronozy”. Chodzi o przekonanie, że bezpilotowce załatwią „wszystko”. Że to Wunderwaffe XXI wieku. Takie myślenie implikuje szereg wniosków, pośród których na plan pierwszy wybija się nieustająca krytyka WP i całej zachodniej wspólnoty wojskowej. Że są zachowawcze, przestarzałe, nadmiernie skupione na dużych, drogich, „tradycyjnych” systemach broni, których efektywność – w porównaniu z dronami, zwłaszcza w relacji koszt-zysk – jest znacząco niższa.Walimy w splot słonecznyNo więc czytam, słucham, zderzam z własnymi doświadczeniami, i także w oparciu o rozmowy z generalicją usiłuję ustalić „dokąd zmierzamy”. Wnioski?Zachodnia myśl wojskowa, w tym i nasza, nadal opiera się na przekonaniu o konieczności zadania przeciwnikowi „na wejście” potężnego ciosu z powietrza. Ma go wyprowadzić silne lotnictwo załogowe, wsparte dalekonośnymi systemami rakietowymi. To, co z tej młócki wyjdzie, trafi pod ogień precyzyjnej artylerii – a ta zachodnia bije nie tylko celniej, ale i dalej niż ta wschodnia. To, co mimo wszystko się przedrze, poza ścianą luf ma się również natknąć na zaporę radioelektroniczną, która obezwładni małe systemy bezzałogowe. Innymi słowy, nie będziemy „bawić się” w wojny pozycyjne, nie dopuścimy do walki w bliskim kontakcie. Nie pozwolimy przeciwnikowi razić nas przy użyciu broni i technik, które rozwinął w ostatnim czasie, i w których ma przewagi. Walimy w splot słoneczny, nie ryzykujemy długotrwałego „oklepu”, podczas którego mogłoby się okazać, że wróg zniesie więcej. Stąd konieczność utrzymania – patrząc w kategoriach wysiłku sojuszniczego – dużych sił powietrznych; ich liczbowej, taktycznej i technologicznej przewagi. Stąd nie do końca zrozumiała przez część ekspertów potrzeba zbudowania w polskim wojsku potężnej artylerii lufowej i rakietowej. By nie dopuścić „tamtych” ze swoimi dronami w nasze pobliże.Mogliby mieć dzidyNo dobrze, ale jak to się ma do starcia Izrael-Iran? Przecież tam nie dojdzie do wojny lądowej, bo oba kraje oddziela bufor innych państw. To prawda, dlatego przykład z Bliskiego Wschodu ma ograniczone zastosowanie do zrozumienia europejskich i polskich uwarunkowań. Niemniej jest przydatny, oto bowiem widzimy w całej okazałości zachodnią doktrynę przewagi powietrznej w działaniu. Widzimy, czym jest posiadanie silnego lotnictwa załogowego, wyposażonego w pięść wielozadaniowych maszyn bojowych, wspartych latającymi cysternami, samolotami rozpoznawczymi oraz prawdziwymi dronami bojowymi dalekiego zasięgu. Widzimy, czym jest rosyjska technologia w zakresie obrony przeciwlotniczej w konfrontacji z zachodnim sprzętem lotniczym. IAF używają sobie do woli – najpierw zniszczyły irańską OPL, a teraz konsekwentnie „wyłuskują” cele wysokiej wartości, niszcząc krytyczne elementy infrastruktury wroga i, nade wszystko, eliminując jego struktury dowódcze. Liczba zabitych irańskich dowódców rośnie z godziny na godzinę, nie będę więc wymieniał ich z nazwiska. Dość stwierdzić, że po takiej dekapitacji – gdyby nagle zaistniały geograficzne warunki do starcia na lądzie – armia irańska zapewne nie byłaby w stanie podjąć skutecznej walki.Pamiętajmy o tym, sięgając po argument „bo Rosjanie mają drony FPV”. W starciu z zachodnim lotnictwem równie dobrze mogliby mieć dzidy.Czytaj też: Dziesiątki ofiar izraelskiego ataku na Iran. Wśród zabitych są dzieci***PS. Gwoli uczciwości. Izraelska operacja „Wschodzący Lew” miała również odsłonę dywersyjno-wywiadowczą. Część pierwotnych zniszczeń irańskiego systemu obrony przeciwlotniczej to zasługa dywersantów, który przeniknęli do Iranu, i wykorzystanych przez nich dronów. Tyle że to nie tyle świadczy o skuteczności małych aparatów bezzałogowych, co o wysokich możliwościach izraelskich spec-służb.