Wory w zakonie. Putin chętnie pozuje na twardego gracza. Ale Rosją nie rządzą już złodzieje z zasadami, tylko złodzieje bez skrupułów. Wory w zakonie, niegdyś święci wśród przestępców, upadli – a ich miejsce zajęli gangsterzy w mundurach i oligarchowie na usługach władzy. Państwo mafijne udaje imperium. I to imperium coraz częściej przemawia do nas… po polsku? Odessa i Miszka JapończykZacznijmy od miasta.Odessa na przełomie XIX i XX wieku nie była po prostu kolejnym portem Rosji. Była organizmem szczególnym, zbyt wielokulturowym, by uznać ją za rosyjską, zbyt chaotycznym, by uczynić z niej modelowe miasto handlu, a jednocześnie zbyt wyrafinowanym, by sprowadzić ją do poziomu przemytniczej zatoki. Żyła w nieustannej grze napięć – między światłem i cieniem, sceną i piwnicą, promenadą a podziemiem.Kto rządził Odessą? Założona ukazem Katarzyny II z 1794 roku, rozbudowana przez Francuzów i Włochów, prowadzona przez Greków, zasiedlona przez Żydów i Ukraińców, kontrolowana czasem przez Ormian, czasem przez bandytów – rządziła się sama. I choć każdy mówił własnym językiem, te słowa rozumieli wszyscy: pieniądz, towar, wpływy. Bowiem miasto stało się miejscem oszałamiających biznesów. Było to możliwe za sprawą porto-franko, czyli wolnego portu i handlu – przywileju nadanego miastu przez cara Aleksandra I w 1819 roku. Przetrwał on 40 lat, ale jego duch pozostał dłużej. I to dzięki niemu Odessa stała się również centrum kontrabandy. Przemycane było wszystko – jedwab z Marsylii, tytoń z Anatolii, alkohol z Niemiec, ludzie z Bałkanów. A pod miastem – katakumby. Naturalne jaskinie oraz wyrobiska po kamieniu – gotowy system logistyczny, doskonałe magazyny dla tych, którzy działali poza prawem.Z czasem powstała cała podziemna Odessa, z ukształtowaną strukturą i infrastrukturą przestępczą. Wszystkim tym zarządzał herszt nad hersztami, książę bandytów, sławny Miszka Japończyk.Nie wiemy, gdzie dokładnie się urodził. Być może w samym sercu Mołdawanki, dzielnicy, którą przyszli bolszewicy nazwą „kolebką elementu przestępczego”. A może kilka ulic dalej, w którejś z kamienic przy Bazarnej, gdzie pracowała jego matka, ponoć krawcowa. O ojcu ani słowa. W oficjalnych dokumentach nosił nazwisko Winnicki – Mosze-Jaakow Winnicki – co wskazuje na żydowskie pochodzenie.Dla Miszki – który zaczął karierę w bandach wyrostków – najważniejsze były zasady, m.in. nie ruszaj biednych i nie okradaj artystów. Trudno dziś ustalić, czy był to chwyt propagandowy, czy faktyczna reguła. Faktem jest, że miał reputację „honornego”. Z czasem zyskał też przezwisko – „Japończyk”. Jedni mówią, że to z powodu oczu – lekko skośnych, inni – że jego fascynacji wojną rosyjsko-japońską z 1905 roku, którą studiował z podziwem dla japońskiej dyscypliny. Jeszcze inni – że wzorował się na bandach z Jokohamy, które działały w quasi-wojskowym drylu. I to właśnie tę japońską „kooperatywę” zaproponował swoim ludziom. Zamiast chaotycznych napadów – porządek. Zamiast rywalizacji – podział interesów. Kasa wspólna, zabijanie – ostatecznością. Władza i polityka – szansą na dodatkowe zyski, ale przede wszystkim wielkim zagrożeniem.Frenkel – ojczym, GUŁag – macochaA jednak to sam Miszka poszedł na współpracę z władzą. Wyekwipował oddział bandytów i postanowił wesprzeć bolszewików w walce z Białymi, czyli zwolennikami obalonego cara. 4 sierpnia 1919 roku otrzymał za to podziękowanie. W budce dróżnika w miejscowości Wozniesieńsk czerwony komisarz Nikifor Iwanowicz Ursułow strzelił mu w głowę, za co dostał Order Czerwonego Sztandaru.Wśród ludzi Miszki zapanował chaos i o prymat w odeskim półświatku postanowił zawalczyć Naftali Aronowicz Frenkel. Kim był? Według jednej wersji – urodzony w Hajfie armator, który przybył do Odessy. Według innej – syn furmana spod Doniecka, od dziecka parający się przestępstwem. Faktem jest, że dołączył do bandy Japończyka, a po dwóch latach był już właścicielem statków. Później wyszło na jaw, że od początku współpracował z policją i donosił na Japończyka. Anne Applebaum, w książce poświęconej GUŁagowi, sugeruje nawet, że mógł być oficerem operacyjnym. Kiedy więc zabrakło dawnego przywódcy, Frenkel chciał zająć jego miejsce. Liczył, że bolszewicy pozwolą mu działać w zamian za jego usługi, ale kalkulacje okazały się błędne. Czerwoni okrzepli i zamknęli go w więzieniu. To był dopiero początek jego kariery. Opisał to Sołżenicyn w „Archipelagu GUŁag”.Najpierw Frenkel zaproponował zarządcom, by osadzeni szyli skórzane kurtki dla NKWD. Pomysł trafił w dziesiątkę. A mimo to w 1927 roku przetransportowano go na Sołowki, jakby się mogło zdawać, okrutna kara za zasługi. Ale od razu oddzielono od transportu, ulokowano w kamiennym baraku, dostał ordynansa i swobodę poruszania się po łagrze. Wkrótce został też naczelnikiem działu gospodarczego – stanowisko przeznaczone dla ludzi wolnych.„Wschodziła czarna gwiazda ideologa tej ery, Naftalego Frenkla” – czytamy w „Archipelagu GUŁag” – bo dawny towarzysz Miszki zaproponował kolejne optymalizacje, które określono potem ekonomizacją śmierci. Zaciekawiły one samego Stalina i wysłał po niego samolot. Istotą koncepcji Frenkla były dwa założenia. Po pierwsze – „z więźnia [trzeba] wycisnąć wszystko w trakcie pierwszych trzech miesięcy – a później nic już nam po nim!”. Działać tak, aby obozy przestały być miejscem odosobnienia, a stały się wydajnym mechanizmem podporządkowanym jednemu celowi: wyzyskowi do granic biologicznej wytrzymałości. Po drugie – wysłać dziesiątki, setki tysięcy więźniów do konkretnych przedsięwzięć i pierwszym testem miał być Biełomorkanał – gigantyczny projekt hydrotechniczny, łączący Morze Białe z Bałtykiem. Czytaj też: Zabić posła. Warszawski kryminał z podlaskim sercemZbudowany – dodajmy – w zaledwie 20 miesięcy, kosztem życia od 25 tys. do nawet 80 tys. więźniów. Istny Frenklowski symbol optymalizacji.Aby to zrealizować Frenkel, którego Stalin mianował de facto zarządcą ekonomicznym wszystkich łagrów, czyli całego GUŁagu, potrzebował władzy nieformalnej. Wiedział, że administracja obozowa to tylko jedna z dwóch realnych sił. Drugą byli więźniowie. Najsilniejszym zaproponował układ: dostaniecie lepsze jedzenie, alkohol, przepustki – w zamian będziecie gnębić słabszych i pilnować dyscypliny.Tak powstała nowa kasta w łagrach – półprzestępców i półnadzorców. Odtąd każdy zarządca łagru czynił ich przedłużeniem swojego systemu. A Stalin patrzył z aprobatą.Jednak w odpowiedzi na tych zaprzedanych administracji więźniów pojawiła się reakcja. Z łagrowych dołów wyłoniła się inna grupa. Ci nie chcieli niczego od władzy ani czerwonej, ani białej. Gardzili „trefną kaszą”, „trefną kobietą”, „trefnym pieniądzem”. Odrzucali każdą formę kolaboracji. Odwołali się do dawnego kodeksu bandyckiego Miszki, ale z ważną poprawką: absolutny zakaz jakiejkolwiek współpracy z administracją. I tak narodziła się elita przestępczego świata – wory w zakonie.Sucza wojnaSłowo „wor” to po rosyjsku złodziej, ale „w zakonie” nie ma nic wspólnego z naszym zakonem czy klasztorem. To „prawo”, a więc wszystko razem określa przestępcę działającego zgodnie z bandyckim prawem, przysięgą, regułami. I kiedy w latach 30. XX wieku w radzieckich łagrach zaczęła krystalizować się nowa grupa – właśnie worów w zakonie – nikt nie przypuszczał, że ich zasady staną się fundamentem podziemnej kultury przestępczej w ZSRR i później Rosji. Wywodzący się z urków – zawodowych bandytów i recydywistów – nowi liderzy więziennej społeczności odrzucali jakiekolwiek kompromisy z władzą. Poza tym wor nie mógł żenić się czy mieć majątku. Również zdobycie narzędzi do walki – noża czy brzytwy – musiało się odbywać w zgodzie z tym kodeksem. Dlatego zostanie kucharzem, sanitariuszem czy fryzjerem – a więc wejście we współpracę z systemem – oznaczało automatyczne wykluczenie ze wspólnoty. I co nie mniej ważne, worem w zakonie można było zostać tylko w więzieniu podczas „koronacji” przeprowadzanej przez innego wora.To był bunt i zarazem alternatywa wobec świata, który budował Frenkel. Wory stali się państwem w państwie GUŁagu. Dla Stalina tacy ludzie byli zagrożeniem, bo mu nie podlegali. Ale w łagrowych realiach nie dało się ich usunąć.Wszystko zachwiało się w 1941 roku, kiedy Stalin ogłosił amnestię i wezwał więźniów do udziału w wojnie. Dla wielu była to pokusa nie do odrzucenia – mogli zyskać wolność i odkupienie. Ale płacili za to najwyższą cenę – łamali żelazną zasadę niewspółpracowania z władzą. Po wojnie ci, którzy walczyli, szybko wracali do łagrów i tam nazywano ich sukami. Rozpoczął się brutalny konflikt, sucza wojna, w którym ci, którzy pozostali wierni zasadom, zderzali się z byłymi frontowcami, wspieranymi przez administrację obozową. Walka była nierówna. Wory nie mogli korzystać z żadnych przywilejów, a jednak nie zginęli. Paradoksalnie sucza wojna stała się ich próbą ogniową. Administracja ogłosiła koniec worów, ale niewielka grupa przetrwała poza łagrami i przystąpiła do konsolidacji. W latach 50. i 60. odzyskali część wpływów dzięki haraczom nakładanym na rodzących się cechowików, czyli nielegalnych przedsiębiorców. Wtedy też legenda worów – nieprzekupnych, ostatnich wolnych ludzi w zniewolonym imperium – zaczęła przyciągać naśladowców.Czytaj też: Podlasie i psy Sienkiewicza, czyli o miedzę Rzędziana za dalekoDo lat 90. przetrwali jako niezależna kasta, coraz bardziej mityczna, ale wciąż obecna w świecie rosyjskiej przestępczości. Choć ich kodeks ulegał erozji – zwłaszcza w konfrontacji z klanami z Kaukazu, które opierają się na lojalności rodowej – to idea bandytyzmu, by tak rzec, czystego, wciąż miała swoich wyznawców. I choć współczesny wor mógł mieć telefon i konto bankowe, to jego tatuaże – prawosławne krzyże, kopuły cerkwi, gwiazdy na barkach – nadal mówiły o starych zasadach.Epoka PutinaUpadek ZSRR przesunął linie frontu wewnątrz rosyjskiego świata przestępczego. Wory w zakonie – ci, którzy przez dekady budowali pozycję w kontrze do władzy i systemu – zostali wystawieni na próbę nieznaną dotąd ich kodeksowi: próbę oligarchizacji. Wtedy też pojawiło się pojęcie „prodannyj zakon”, czyli sprzedane prawo. Dla starych worów – tych, którzy siedzieli w łagrach Breżniewa, a wcześniej w stalinowskich obozach – był to czas zdrady. Po raz pierwszy w historii niektórych worów zaczęto wybierać nie w więzieniu, ale na wolności. Część z nich załatwiała sobie tytuł za łapówki lub na podstawie decyzji „sponsora”, np. oligarchy.I wtedy pojawił się on: Władimir Władimirowicz Putin. Człowiek, który rozumiał znaczenie silnych struktur. Jak Frenkel wiedział, że potrzeba mu nie tylko armii, ale też niewidzialnych sieci. Wiedział również, że nie da się zapanować nad krajem, w którym oligarchowie, gubernatorzy i mafie rozdają karty, bez zawarcia paktu z podziemiem. Więc to nie była oficjalna umowa, ale fakty były jednoznaczne. Zamiast walczyć z worami, jak to czyniono za Stalina, Putin tolerował ich obecność – o ile trzymali się „własnych spraw”. W zamian niektórym umożliwiono udział w publicznych przetargach, powierzano zarządzanie handlem, zwłaszcza zagranicznym, a czasem nawet zlecano mediację między służbami a opozycją.Ktoś powie – kolejny „prodannyj zakon”. Ale dziś trzeba zadać inne pytanie: czy to wory zaprzedały się władzy, czy może to władza stała się worem? Bo jeśli spojrzeć na Putina z perspektywy przestępczego kodeksu, to właśnie on – zamknięty, nielojalny wobec państwa, a wierny własnemu kręgowi – wydaje się idealnym kandydatem na głównego wora Rosji. O jego życiu osobistym nie wiadomo prawie nic, jakby i pod tym względem zachowywał worowską regułę. Owszem, w 2019 roku przyjął prawo uderzające w worów w zakonie, co nagłośniły wszystkie media. Ale ci, którzy znają tamtejsze realia, wiedzą, że w Rosji prawo nie unieważnia układu, tylko go kamufluje.Czytaj też: „Źli” Niemcy i Chrobry-buntownik. Komuniści absurdalnie przepisali historięI może dlatego w 2022 roku redaktorka rosyjskiego portalu Prajm Krajm, napisała: „Wory – za Putinem!”. Nie było w tym przesady.W Rosji przestępcy odgrywają dziś nieocenioną rolę w finansowaniu, logistyce oraz realizacji zadań w ramach wojny przeciwko Ukrainie. W centrum tej strategii jeszcze do niedawna stała tzw. Grupa Wagnera – prywatna armia najemników, której geneza sięga post-sowieckiego półświatka oraz struktur powiązanych ze służbami specjalnymi. Jej współzałożyciel, Jewgienij Prigożyn, niegdyś bliski współpracownik Putina, w młodości spędził dziesięć lat w kolonii karnej. Sam nie był worem w zakonie, ale musiał zadzierzgnąć wiele znajomości. Z czasem nauczył się poruszać w tym świecie – balansując między lojalnością a przemocą, między państwem a podziemiem. A zginął, kiedy spróbował zakwestionować układ, który sam współtworzył i z którego przez lata czerpał pełnymi garściami. W systemie opartym na lojalności rozumianej jako bezwarunkowe posłuszeństwo nie ma miejsca na własne żądania. Zwłaszcza gdy kieruje się je pod adresem człowieka, decydującego o wszystkim – również o życiu i śmierci.Prigożyn zapomniał, że „dawaj” mówi tylko ten, kto stoi wyżej. W radzieckich łagrach na takie słowo wypowiedziane w niewłaściwą stronę, odpowiadało się brutalnie: „Dawaj – ch…m się udław”. I dokładnie tak się stało z Prigożynem.Wschodnioeuropejska sztuka przekodowywaniaZasada worów była twarda jak zmarznięta ziemia łagrów – nie kontaktujesz się z władzą. Nie jesteś jej cieniem, echem, narzędziem. Jeśli jesteś – przestajesz być w zakonie. Jesteś suką.Dlatego Stalin ich tępił – nie dało się ich użyć.Ale Putin? Ten zrozumiał, że nie trzeba ich łamać. Wystarczy postępować jak jeden z nich. Nie przemówił – mrugnął. Nie trzeba było więc łamać zasad, wystarczyło się przekodować. Z wroga zrobił sojusznika. Z banity – figurę. Z bandyty – patriotę.I czy nie brzmi to znajomo? Bo i tu, u nas, całkiem niedaleko, ktoś doszedł do podobnych wniosków: że trzeba mieć swoich zbirów. Lojalnych, hałaśliwych, z błyskiem w oku i sztucznym uśmiechem. Takich, co sięgną po „świętość”, wsadzą do bagażnika i zawiozą, gdzie trzeba. Gładko, szybko, bez skrupułów.Wory w zakonie wracają. Może niektórzy właśnie… na wrotkach.Czytaj też: Gorzałka, poślice i... Tego o Konstytucji 3 maja nie uczą w szkole***Siedem głównych zasad worów w zakonie:1. Wierność i wspieranie idei worowskiej.2. Brak kontaktów z organami ochrony i porządku publicznego.3. Bycie uczciwym wobec siebie nawzajem.4. Wciąganie do swojego środowiska nowych członków, zwłaszcza spośród młodzieży.5. Zakaz zajmowania się działalnością polityczną.6. Pilnowanie porządku w IU1 [koloniach karnych] i SIZO2 [aresztach śledczych], ustanawianie tam władzy worów w zakonie.7. Obowiązkowa umiejętność gry w karty.Z tych siedmiu głównych zasad wynikają następujące dodatkowe (lista nie jest wyczerpująca, gdyż okresowo jest aktualizowana):· odmowa współpracy z jakimikolwiek strukturami władzy,· nigdy nie składać zeznań organom śledczym i sądowym,· nigdy nie przyznawać się do popełnionego przestępstwa,· nie posiadać majątku ani oszczędności,· nie mieć rodziny,· okresowo trafiać do miejsc odbywania kary (więzienia),· nie brać do ręki broni,· nie podejmować pracy pod żadnym warunkiem,· utrzymywać porządek w zonie, tj. rozstrzygać konflikty, nie dopuszczać do kłótni, dźgnięć nożem itd.,· „grzać” SzIZO3 i PKT4 (czyli organizować zaopatrzenie dla współwięźniów),· uzupełniać złodziejskie dobro, tj. daninę zbieraną od wszystkich skazanych, osadzonych i innych osób,· czcić rodziców (zwłaszcza matkę),· nie należeć do żadnych partii ani organizacji,· uczyć młodzież „właściwego życia”, wyjaśniać, czym są „właściwe pojęcia”,· nie posiadać meldunku (rejestracji),· być uczciwym w grze karcianej między worami.