Czarny wtorek. Można przegrywać. To tylko sport. Nawet z Finlandią, choć nikt tego nie zakładał i nikt się nie spodziewał. Gorsze niż to, co działo się na boisku w Helsinkach, było jednak to, co wydarzyło się po zakończeniu spotkania. Wizerunku tej kadry nie da się już uratować. Na pewno nie w tym kształcie. Złymi wydarzeniami z ostatnich dni można by pewnie obdzielić kilka, a pewnie i kilkanaście lat. Odkąd Jerzy Engel awansował z Polską na mundial w Korei i Japonii w 2002 roku, jesteśmy – my, kibice – trochę rozpuszczeni. Albo gramy na mistrzostwach świata, albo na Euro, albo tu i tu. Udaje nam się tam niewiele (choć raz był przecież ćwierćfinał!), no ale gramy. Raz lepiej, raz gorzej. Miliony zasiadają przed telewizorami, trzymają kciuki i czują mniejszą lub większą dumę. Na Narodowy czy Śląski od dobrej dekady nie da się dobić. Bilety wyprzedają się na pniu, ludzie przepłacają, jeżdżą do stolicy z drugiego końca Polski. Już nie będą.Michał Probierz skutecznie obrzydził wszystkim tę reprezentację. To proces. Nie zaczął się dziś, nie wczoraj, nie miesiąc temu. Selekcjoner, który najważniejszą funkcję w polskim futbolu objął – nikt nie ma złudzeń – po znajomości, przez dwa lata cofnął kadrę w rozwoju. I nie ma dość odwagi, dość charakteru, by uderzyć się w pierś i powiedzieć: zepsułem. Nie. To cały świat zepsuł, to wszystko dookoła sprzysięgło się przeciwko Michałowi Probierzowi, ale on nie ma sobie nic do zarzucenia. Zobacz także: O co chodzi „Lewemu” i Probierzowi?***Polacy przegrali z Finlandią, bo… nie było powodu, żeby było inaczej. Nikt, kto przytomnym okiem śledzi poczynania tej reprezentacji, nie miał złudzeń, że wychodząc na boisko w Helsinkach, możemy się ze słabszym rywalem bawić. Męczymy się u siebie z Mołdawią, z Litwą, z Maltą. Czemu mielibyśmy być faworytami z ambitnymi rywalami z północy?To jednak już nieistotne. Punktów nie ma, szanse na mundial wciąż są. Wydarzyła się rzecz smutna, ale nie tragiczna. Po ostatnim gwizdku ludzie, którzy wypinali wcześniej piersi przy Mazurku Dąbrowskiego, mogli pokazać mityczny charakter. Co zrobili? Nawet nie wyszli do dziennikarzy. Coś o „polaryzacji społeczeństwa” poopowiadał Mai Strzelczyk Jan Bednarek. Że jesteśmy podzieleni, że „potrzeba resetu”. Tyle. Reszta uciekła. Wszyscy wyczekiwali konferencji prasowej Michała Probierza. Nikt, nawet wyważony w swoich sądach Dariusz Szpakowski, nie miał wątpliwości, że to koniec selekcjonera. Że nie ma żadnej przyszłości, że ten projekt się, tak zwyczajnie, nie udał.Probierz mógł wyjść do dziennikarzy i zachować się… inaczej niż zwykle. Ktokolwiek pamięta go z Jagiellonii, Widzewa, Wisły czy Cracovii, ktokolwiek śledzi kadrę, ten wie, że selekcjoner nigdy nie popełnia błędów. Nigdy. A jak ktoś mu coś wypomina, jeśli któryś z dziennikarzy ośmieli się zauważyć, że coś jest nie tak, że coś nie wygląda tak, jak powinno, może spodziewać się pyskówki godnej ławeczki z „Rancza”. Niewielu to akceptowało, kibice w mediach społecznościowych wielokrotnie pukali się w czoło, ale takie już to nasze piłkarskie podwórko. Ciasne, ale własne.„Zabrakło szczęścia”No więc Probierz mógł przez chwilę nie być Probierzem. Wyjść i powiedzieć: zepsułem, nie podołałem, poddaję się. Ale nie zrobił tego. Nawet w takiej sytuacji, nawet gdy cały naród sprzysiągł się przeciwko niemu, nawet jeśli najbardziej zagorzali zwolennicy jego talentu mówią: „odpuść, Michał”, on wyszedł i powiedział, że… „nie ma w zwyczaju się poddawać”. I że nie poda się do dymisji. I że w sumie to mogliśmy wygrać, „atakowaliśmy w końcówce”, ale „zabrakło szczęścia”. Nie da się tego obronić. Nie da się obronić ani piłkarzy uciekających przed dziennikarzami – bo nie uciekają przed ludźmi trzymającymi mikrofony, lecz przed milionami kibiców – ani selekcjonera, który ulubiony zespół całej Polski, ukochaną kadrę, skutecznie wszystkim obrzydził.Cezary Kulesza, kolega Probierza, a przy okazji prezes PZPN, zadeklarował, że z selekcjonerem porozmawia. To musi – nikt nie wyobraża sobie, że będzie inaczej – oznaczać dymisję. I pewnie sowitą odprawę.Mógł Probierz zrobić to z klasą. Brakowało jej przez dwa lata, zabrakło również na koniec. Szkoda.