Konflikt, który zmienił reprezentację. W sporcie wszystko jest proste. Michał Probierz i Robert Lewandowski mogą przeciągać linę, wymieniać się oskarżeniami w mediach, a na końcu i tak zdecyduje boisko. Jeśli Finowie wygrają lub zremisują z Polakami, selekcjoner nie będzie miał w ręku żadnych kart. „Lewy” triumfuje, nawet jeśli nie zabierze już głosu w dyskusji. O co chodzi w sporze, który podzielił nie tylko reprezentację, ale i całą Polskę? I kto ma w nim rację? Trudno sobie wyobrazić lepszy moment na przejęcie kadry narodowej. We wrześniu 2023 roku, po przegranej z Albanią w Tiranie (0:2), kibice reprezentacji gotowi byli przecież wywieźć Fernando Santosa na taczkach. Drużyna grała ohydnie, selekcja piłkarzy była niezrozumiała, a zaangażowanie selekcjonera – co najmniej niepokojące. Kogokolwiek Cezary Kulesza mianowałby jego następcą, miał wchodzić do reprezentacji niczym rycerz na białym koniu. Z dużym kredytem zaufania i wyczuwalnym na trybunach oddechem ulgi. Sytuacja w grupie eliminacyjnej była zła, ale nie tragiczna. Po pięciu meczach mieliśmy na koncie 6 punktów. Czesi – 8, ale jeden mecz rozegrany mniej. Prowadziła Albania z dziesięcioma „oczkami”. Zresztą, nawet gdyby nie udało się znaleźć na pierwszych dwóch miejscach, to przecież trzecie też dawało baraże: większą sztuką jest dziś nie awansować na mistrzostwa Europy niż awansować. Takie czasy.Probierz nie był najlepszym z kandydatów. Mówiło się o powrocie Nawałki, przebąkiwano o Marku Papszunie, nawet Jan Urban – w oczach wielu kibiców i dziennikarzy – miał lepsze notowania niż człowiek, którego chwilę wcześniej chciała zatrudnić tylko… Bruk-Bet Termalica Nieciecza, szorująca po dnie Ekstraklasy. Ale był lepszy niż Santos. Polak. „Nasz”. Na pewno będzie się bardziej starał. No i Kulesza go znał, pracowali przez lata w Jagiellonii. Prezes PZPN nie ryzykowałby, gdyby nie miał pewności, że Probierz odda reprezentacji serce.„Witamy w kadrze, Michał”. ***Krytyków było wielu. Przypominali o tym, jaki luksus nowy selekcjoner miał w Cracovii. Janusz Filipiak dał mu wszystko: fotel trenera, stołek wiceprezesa i niemal nieskończoną władzę. Projekt życia (choć tym, jak się później dowiadujemy, jest jednak reprezentacja), trwający prawie cztery lata, skończył się fiaskiem. W barwach „Pasów” piłkarze nie stawali się lepsi, kadrę przebudowywano bez pomysłu, na boisku widać było coraz mniej pozytywów. No i wszystko to była wina innych. Nigdy Probierza.Przypominano, że nowy selekcjoner nie zdobył w karierze nawet mistrzostwa Polski. Że nic nie osiągnął w europejskich pucharach. Że nawet jeśli był „gorącym nazwiskiem” czy „trenerskim talentem”, to już na pewno nim nie jest. Że się wypalił. Większość kibiców raczej irytował, niż porywał erudycją. Tu nawet na tle Czesława Michniewicza, żegnanego chwilę wcześniej bez żalu, wypadał blado. Został selekcjonerem, bo – przekonywało wielu – jest kolegą Cezarego Kuleszy.Kredyt zaufania, pomimo tego wszystkiego, i tak był spory. Wątpliwości zaczęły się szybko. Nawet jeśli marzyliśmy o bezpośrednim awansie na Euro, to remis u siebie, na Narodowym, z Mołdawią (!) właściwie pozbawił Polaków złudzeń. Piłkarzy żegnały zasłużone gwizdy.Probierz mógł się bronić tylko starą śpiewką o tym, że „miał za mało czasu”, a kadra nie ma jeszcze „jego stempla”. Miesiąc później też nie miała: w meczu, który musieliśmy wygrać, żeby marzyć jeszcze o szybszej drodze na Euro, tylko zremisowaliśmy z Czechami: znów u siebie, znów na Narodowym. I znów „na smutno”. Aż przyszedł marzec. Baraże. Wszystko albo nic. Najpierw wkalkulowana wygrana z Estonią (5:1, choć trzeba wspomnieć, że od 27. minuty rywale grali w dziesiątkę), potem trudny wyjazd do Cardiff. Polacy nie grali porywająco, nie byli lepsi, ale przez 120 minut nie dali sobie strzelić gola, a w rzutach karny mieli Wojciecha Szczęsnego. Awansowaliśmy na Euro, a Probierz kupił sobie co najmniej kilka miesięcy spokoju. Trzeba oddać: zasłużonego. ***Dwie porażki, na koniec remis z Francją i szybkie pożegnanie z turniejem – choć trafiliśmy do „grupy śmierci”, to wyjść z niej można było nawet z trzeciego miejsca. Polska zajęła czwarte i z Euro 2024 odpadła jako pierwsza. Wydawało się przesądzone, że Probierz podzieli los bardziej utytułowanych, robiących lepsze wrażenie poprzedników: fuchę w kadrze po wielkim turnieju stracili Engel, Janas, Smuda, Nawałka czy Michniewicz. Probierz też musiał: nie bronił się ani wynikami, ani grą. Nie wydawało się też, że zmierzamy w dobrym kierunku.No ale nie stracił.Od tamtego czasu Polacy rozegrali dziewięć meczów. Wygrali cztery: ze Szkocją, Litwą, Maltą i Mołdawią. Ani razu nie zagrali tak, by uspokoić kibiców. Ani razu, choć rywale – delikatnie rzecz ujmując – dawali ku temu powody.Prawie dwa lata pracy. Bez efektów, bez wizji. Po każdym kolejnym meczu wśród najpopularniejszych haseł w mediach społecznościowych jest „ból oczu”. Reprezentacji nie da się oglądać, nie widać na nią pomysłu i muszą czuć to również piłkarze. Przynajmniej ci najwięksi.***Robert Lewandowski nie jest pewnie wymarzonym kandydatem na kapitana. W reprezentacji Polski czuł się najlepiej wtedy, gdy w ryzach trzymali ją nieco bardziej charyzmatyczni koledzy: z Grzegorzem Krychowiakiem, Sławomirem Peszką czy Wojciechem Szczęsnym bratał się przez lata – również wtedy, gdy na mistrzostwach Europy dochodziliśmy do ćwierćfinału. Nie po drodze było mu z Błaszczykowskim czy Piszczkiem, nie najlepiej układały się stosunki z Glikiem, ale gdy było dobrze, nie miało to większego znaczenia.Teraz „Lewy” w kadrze jest sam. Zgrupowania nie dają mu pewnie już tyle radości, a rola mentora, którą kapitan z krwi i kości powinien przyjmować z szerokim uśmiechem i odpowiedzialnością, pewnie nie jest dla niego stworzona. To wszystko prawda. Lewandowski, który w trakcie spektakularnej kariery pracował z Guardiolą, Heynckesem, Ancelottim, Flickiem czy Kloppem, na pewno wie jednak to i owo o trenerach. Potrafi odróżnić fachowca od amatora. Człowieka, pod którego batutą wszyscy grają jak trzeba, od takiego, u którego uszy bolą od fałszywych nut. Potrafi być kapryśny. Pewnie nie bierze pod uwagę, że w kadrze możemy o Guardioli tylko pomarzyć. Ba, nie stać nas nawet na jego asystentów. Ale – musiał się zastanawiać – czy Brzęczek to wszystko, na co nas stać? Czy to Michał Probierz ma być tym, który poprowadzi go na ostatnim w karierze mundialu? A co jeśli nie awansujemy? W grupie mamy Holandię, z nimi przecież nie wygramy, nic na to nie wskazuje. Zostają baraże, ale tu los może skierować nas na Włochów, Belgię, Chorwację czy Turcję. Czy Probierz – myśli pewnie Lewandowski, a wraz z nim cały sztab ludzi – daje największe szanse na udane zwieńczenie kariery z Orłem na piersi? Nie daje i nie trzeba do tego eksperckiej wiedzy. Niezadowolenie z metod treningowych kapitan miał wyrażać już wcześniej: chodził do członków sztabu, opowiadał co gra, co nie gra, co powinno się zmienić. Zgrupowania zaczął traktować wybiórczo, ale robił to przecież już wcześniej. Czy jest wzorem do naśladowania? Na pewno nie, ale wszystkie ostatnie wydarzenia wyglądają jak krzyk rozpaczy człowieka, który chciałby „coś” jeszcze osiągnąć. ***A działo się wiele. W niedzielny wieczór Michał Probierz ogłosił, że nowym kapitanem reprezentacji został Piotr Zieliński. Niedługo później „Lewy” poinformował, że dopóki Probierz jest selekcjonerem, to on w kadrze nie zagra. „Stracił zaufanie”. O co poszło? Dobrze poinformowani donoszą, że na tę burzę zbierało się od jakiegoś czasu. Probierza miały denerwować prztyczki, które raz na jakiś czas wymierzał pod jego adresem Lewandowski, na czele z… puszczoną w autokarze piosenką. Wszystko jednak akceptował, no bo kim w świecie futbolu jest Probierz, a kim „Lewy”? Nawet jeśli musiał zagryzać zęby.W końcu jednak poczuł zew. Lewandowski nie przyjechał na kadrę po trudnym sezonie z Barceloną, co nie spodobało się wielu zawodnikom. Nic dziwnego: za reprezentacją latają starsi i bardziej zmęczeni od „Lewego”, a nie mają przecież opaski kapitańskiej. Zabolało to zwłaszcza… jednego z kolegów ze „starej gwardii”, pewnie ostatniego. Grosicki był z Lewandowskim w najlepszych czasach, nie chodzili może razem na wódkę, ale na pewno nie należał do wrogiego obozu. Czekał na wielkie pożegnanie, na spektakularne zakończenie pięknej przygody z kadrą. „Lewy”, w jego oczach, się na tę uroczystość wypiął.Gdy „Grosik” powiedział o tym publicznie, sztab ludzi, którzy na co dzień doradzają Robertowi Lewandowskiemu, stanął na głowie, by sprawę jakoś uratować. Bajdurzono coś o „niespodziance”, ale nie sposób nie wydedukować, że cała ta sytuacja kapitana dość mocno zaskoczyła. Kolegów z kadry przekonała z kolei, że nie zamierzają za kimś takim skakać w ogień. Skoro już decydował się na urlop, to mógł na nim zostać, a nie – znów – robić wokół siebie niepotrzebny szum.Trudnej decyzji Probierz nie podjął sam. Ugiął się pod presją zawodników, którzy uznali, że nadszedł czas, by rozpocząć nowy etap. Pokazał „kto tu rządzi”, ale czy spodziewał się, że Lewandowski zareaguje, jak zareagował? Pewnie nie. ***Nie ma chyba wątpliwości, że odchodzić z reprezentacji „Lewy” nie chce. Jeszcze nie teraz, na pewno nie w ten sposób. Jego kariera, starannie przecież przemyślana, miała obracać się wokół rzeczonego mundialu w USA: najpierw turniej, potem pożegnanie z futbolem w MLS, w jakimś miłym mieście jak Miami, Los Angeles czy Nowy Jork. Co więc chce osiągnąć? Sposób, w jaki zakomunikował odpoczynek od kadry, nie pozostawia złudzeń, że dopuścił się szantażu. „Albo Probierz, albo ja”. Cezary Kulesza jest w sytuacji beznadziejnej, bo z jednej strony „ogon nie może machać psem”, a z drugiej… trochę może. To przecież „Lewy”: jedyna gwiazda światowego formatu, jaką mamy. Jeden z najlepszych piłkarzy XXI wieku i najlepszy, jaki kiedykolwiek zakładał biało-czerwoną koszulkę.Gdyby postawić przed kibicami Lewandowskiego, a po drugiej stronie Probierza z Kuleszą, prezesa z selekcjonerem pogoniono by równie chętnie, co niegdyś Santosa.Nikt się w tej reprezentacji nie zakochał, decyzje Probierza krytykuje każdy wszędzie, a tego, że Kulesza kurczowo się go trzyma rozumie coraz mniej kibiców. Co robić w takiej sytuacji? Prezes PZPN mówił w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”, że nie wtrąca się w decyzje szkoleniowca, ale – zostawia sobie furtkę – „będzie go oceniał przez pryzmat wyników”.I tu, cała na biało (choć pewnie na niebiesko), wchodzi reprezentacja Finlandii. Jeśli we wtorek Polacy wygrają w Helsinkach, „Lewy” będzie musiał poczekać. Może do września, gdy czeka nas nieuchronna zapewne porażka z Holendrami. Może do listopada, gdy okaże się, że zagramy w barażach, ale na kadrę wciąż nie da się patrzeć – a oczyszczenie atmosfery i odejście kapitana tylko pogorszyło sprawę. Może dłużej: „przeprosi” się z Probierzem, gdy na mundial jednak awansujemy lub na koniec reprezentacyjnej kariery usłyszy głośne „przepraszam”, jeśli się nie uda.Jeśli w Helsinkach zremisujemy lub przegramy, Probierza nie będą bronić nawet najwięksi wyznawcy jego trenerskiego talentu. Argumenty skończą się wszystkim. A młodzi piłkarze, którzy podobno wymusili na nim odebranie „Lewemu” opaski, będą musieli stanąć przed lustrem i przyznać uczciwie, że trochę za wcześnie na odcinanie pępowiny. Za nami kilka fascynujących, choć bardzo smutnych i niepokojących dni z reprezentacją. Mecz z Finlandią przyniesie sporo odpowiedzi. A trzymających kciuki, żeby Polska się potknęła – choć trudno sobie to wyobrazić – może być więcej niż kiedykolwiek.Zobacz także: Ulubieniec trybun pożegnał się z Bernabeu. Legenda Luki Modricia