Rozmowa TVP.Info. Już niebawem w kosmos poleci Sławosz Uznański-Wiśniewski. Będzie drugim Polakiem w historii, który znajdzie się na orbicie. Naukowo-technologiczna misja IGNIS, w której bierze udział, to efekt współpracy Polskiej Agencji Kosmicznej (POLSA) i Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA). Dlaczego inwestycje w kosmos mają sens? Czy polskie firmy stać na jego eksplorację? O tym wszystkim opowiada TVP Info dr Andrzej Piątkowski, zastępca dyrektora Departamentu Badań i Innowacji POLSA. Małgorzata Kryda: Polska wpłaciła w ubiegłym roku około 400 mln euro do budżetu ESA. Czy rzeczywiście warto inwestować w projekty kosmiczne?Dr Andrzej Piątkowski: Zdecydowanie. Kosmos to przyszłość naszego gatunku, zarówno w kontekście eksploracji kosmosu, jak i szukania bezpiecznego domu poza naszą planetą. Jeżeli Polska nie zainwestuje w sektor kosmiczny, zostanie gospodarczo i technologicznie w tyle. Dotychczas to wojny stymulowały postęp technologiczny, obecnie tę rolę przejmuje właśnie kosmos. Co więcej, wiele technologii zrodzonych z projektów kosmicznych trafia później do codziennego użytku. Na przykład technologia słuchawek bezprzewodowych powstała dlatego, że NASA nie chciała, aby astronauci podczas misji wplątywali się w kable. Dziś ta technologia jest powszechna, młodzi ludzie korzystają z niej na co dzień. Inwestycje w branżę kosmiczną to potężny zastrzyk dla gospodarki. Jeśli nie będziemy zdolni do generowania z tej branży zysków, to wszyscy obywatele na tym stracą. Nawet jeśli nie w bliskiej perspektywie, to w kolejnych latach.Na co przeznaczane są pieniądze wpłacane do ESA? Na misje takie jak IGNIS?IGNIS finansowana jest w ramach umowy pomiędzy Ministerstwem Rozwoju i Technologii, ESA i Axiom Space [amerykańska firma specjalizująca się w organizacji komercyjnych lotów kosmicznych – red.]. Natomiast środki przekazywane do ESA wracają do kraju, z którego pochodzą, w postaci konkretnych projektów i zamówień i dotyczą szerokiego spektrum technologii, nie tylko w zakresie eksploracji, a też obserwacji Ziemi czy łączności satelitarnej. Dzięki temu możemy korzystać z wiedzy i doświadczenia ESA — to właśnie ta agencja wyznacza kierunek projektów europejskich i pilotuje je technicznie. Dlatego im większą składkę włożymy do ESA, tym więcej pieniędzy wpłynie do polskiego przemysłu.To znaczy, że dostaną je polskie firmy?Tak, jest to element tak zwanego zwrotu geograficznego. Sektor kosmiczny jest bardzo specyficzny. Projekty są długotrwałe, ryzykowne i wymagają dużych inwestycji. Dlatego znaczna część firm z tej branży w Polsce i w Europie utrzymuje się z grantów pochodzących z budżetu państwa, organizacji międzynarodowych jak ESA albo od inwestorów, przynajmniej na początkowym etapie rozwoju technologii.I na czym takie firmy zarabiają, kiedy już dostatecznie się rozwiną?To zależy od profilu działalności. Są obszary mocno skomercjalizowane, jak na przykład łączność satelitarna. To potężny rynek, z takiej technologii korzysta transport lotniczy, drogowy i morski. Ostatnio można na przykład zauważyć, że na większości samolotów wyrosły na grzebcie „garby” - to są właśnie moduły łączności satelitarnej. Dzięki nim można zoptymalizować trasę lotu – by była bezpieczna, dostosowana do warunków pogodowych i stosunkowo krótka, a co za tym idzie wymagająca jak najmniejszego zużycia paliwa. To przekłada się na ceny biletów i redukcję kosztów, z czego korzysta każdy pasażer.W takim razie czy nasz rozwój w kosmosie hamuje tylko brak pieniędzy?To raczej kwestia tego, jaki mamy poziom ambicji jako państwo. Fundusze, którymi dysponujemy, choć zawsze mogłyby być większe, są zasadniczo dostosowane do realnego potencjału naszego przemysłu – czyli do tego, ile projektów jest on w stanie realizować równocześnie. Od dużych podmiotów na rynku kosmicznym słyszę, że pieniędzy wystarczyło akurat na wykorzystanie dostępnych mocy przerobowych i niekoniecznie te firmy, w najbliższym czasie potrzebowałyby więcej. Problemem może być nierównomierny podział środków, gdyż nie wszystkie podmioty są tak samo finansowane, ale tu już dużo zależy od zdolności do aplikowania o środki i wygrywania przetargów Polski sektor kosmiczny jest znacząco rozdrobniony. Na rynku działa dużo firm, ale są to głównie małe i średnie przedsiębiorstwa. To sprawia, że wiele firm konkuruje ze sobą o ograniczone środki.Czytaj też: Test cierpliwości polskiego astronauty. Jego lot znów przesuniętyCzyli łatwiej by było, gdyby sektor był bardziej skonsolidowany i firmy ze sobą współpracowały.Z czasem na pewno tak się stanie, ale na razie sektor jest jeszcze młody i dość mały. Projekty są w większości we wczesnej fazie i nie wiemy, czy odniosą sukces komercyjny. Dlatego stopniowo rozwijamy kompetencje tej branży, a dopiero później nastąpi etap zarabiania na projektach i będziemy się przyglądać, jakie są dalsze potrzeby firm.Kompetencje branży, czyli odpowiednio wykształceni ludzie?Tak. Przychodząc do sektora kosmicznego, nie zdawałem sobie sprawy, że mamy tak świetnych inżynierów. I nie tylko ja tak uważam – zagraniczni partnerzy, w tym ESA, wielokrotnie doceniali nasze unikatowe kompetencje. Niestety brakuje nam rozwiązań systemowych, zwłaszcza w zakresie komercjalizacji rozwijanych technologii, choć i tu mamy już pewne sukcesy. Biznes w Polsce wciąż uczy się tego sektora, prowadzenia projektów, rozmów biznesowych, czy zarządzania ryzykiem, żeby jak najlepiej wykorzystać potencjał, jakim dysponujemy.A mając taki potencjał, jesteśmy w stanie dogonić USA w jej eksploracji kosmosu?Szczerze? Nie sądzę. Ale tylko dlatego, że europejski model zarządzania projektem jest inny niż amerykański. Mamy zdecydowanie mniejszy apetyt na ryzyko, europejskie kraje są bardziej zachowawcze. Poza tym umowy pomiędzy państwami negocjuje się bardzo długo. Natomiast w USA ścieżka negocjacyjna jest dużo szybsza, choć to dotyczy bardziej sektora prywatnego, NASA ma podobne problemy jak europejski sektor kosmiczny. Nie jesteśmy więc wcale tak daleko w tyle — jesteśmy równorzędnym partnerem do rozmów, co stawia nas w komfortowej sytuacji.To może jakaś polska firma powtórzy kiedyś sukces Muska i jego SpaceX?SpaceX faktycznie jest przykładem firmy, która przy pomocy relatywnie niskich funduszy zrobiła coś spektakularnego, czyli udany projekt dużej rakiety orbitalnej wielokrotnego użytku. Jednak jest to ewenement, nawet jak na skalę amerykańską. SpaceX dwa razy w swojej historii był bliski bankructwa, a o tym, że do niego nie doszło, zadecydował tak naprawdę łut szczęścia, gdyby czwarty start prototypu rakiety Falcon się nie udał (a było blisko), SpaceX mogłaby nie przetrwać.Wróćmy do początku naszej rozmowy. Skoro kiedyś wojny napędzały postęp technologiczny, to czy wojna w Ukrainie przyspieszyła rozwój kosmosu?W zeszłym roku byłem w Ukrainie i mogłem zaobserwować, że obecnie nie ma tam właściwie czegoś takiego jak „cywilny kosmos”. Wszystko, co Ukraina posiada i wysyła w przestrzeń kosmiczną, jest wykorzystywane na potrzeby obronności. Już w 2022 roku, wraz z wybuchem wojny, mogliśmy zobaczyć, jak ogromne znaczenie mają dziś technologie kosmiczne dla działań militarnych.Czytaj też: Chiny o krok od rakiety przyszłości. Udany start Yuanxingzhe-1Może Pan podać jakieś przykłady?Jest ich mnóstwo. Systemy satelitarne są dziś kluczowe dla rozpoznania i śledzenia ruchów wojsk oraz oceny skutków rażenia. Dzięki nim można wskazywać cele ataku, takie jak wyrzutnie rakiet czy magazyny, a także oceniać efekty uderzeń – czy założony cel został faktycznie zniszczony. Równie istotna jest łączność satelitarna. Nowoczesne systemy uzbrojenia to już nie tylko czołgi czy samoloty, ale złożone systemy wymieniające dane w czasie rzeczywistym, głównie przy pomocy łączności satelitarnej.Czy w kosmosie takie systemy są niedostępne dla wroga? Nie można chyba zestrzelić satelity.Kosmos działa trochę inaczej niż Ziemia – to nie jest tak, że musimy uderzyć rakietą, chociaż takie zdolności też istnieją, żeby zniszczyć systemy orbitalne przeciwnika. Do tego służy szereg innych środków – można zagłuszyć sygnał, uszkodzić sensor, czy odciąć panel słoneczny. Fizyczne zniszczenie czegoś na orbicie jest problematyczne, gdyż generuje chmurę szczątków, które mogą uszkodzić nasze własne satelity. Przestrzeń kosmiczna przestała być przestrzenią niekontestowaną, czyli taką, w której nikt nie próbował atakować czyjejś infrastruktury, ani rywalizować militarnie. To się powoli zmienia, a wojna w kosmosie jest prawdopodobnie niezbyt odległa.Nie brzmi to zbyt optymistycznie. W takim razie – dla równowagi – jaka technologia zapowiada się w najbliższej przyszłości obiecująco?Przyszłościowym kierunkiem rozwoju są technologie związane z manewrowaniem satelitami i obsługiwaniem ich na orbicie – tak zwane operacje na orbicie. Życia satelitów zwykle nie skraca usterka techniczna. Problemem jest to, że ich orbita z czasem się obniża, na przykład przez opór atmosfery, i wtedy taki satelita spala się w atmosferze lub nie może realizować swoich zadań. Nazywamy to degradacją orbity. Dziś pracuje się nad rozwiązaniami, które pozwolą satelitom samodzielnie „przeskakiwać” na właściwą orbitę i działać dłużej. Powstają też technologie umożliwiające tankowanie satelitów i ich naprawę bezpośrednio w kosmosie, bez potrzeby kosztownego wystrzeliwania nowych z Ziemi. Technologie te, jak wcześniej wspomniałem, mają też zastosowanie obronne. Jeżeli możemy „podlecieć” do innego satelity, to możemy go naprawić, ale też zepsuć.Czytaj też: Kosmiczne odkrycie. Ukryta za Neptunem, podobna do PlutonaA co z kolonizacją Marsa?Stała baza na Księżycu już jest w planach, ale kolonizacja Marsa to nadal wielki znak zapytania. Teoretycznie możemy to już zrobić, ale nie mamy jeszcze technologii pozwalających zapewnić odpowiedni poziom bezpieczeństwa astronautów w trakcie podróży i pobytu na miejscu. Obecnie taka misja byłaby ogromnym ryzykiem, więc należy się spodziewać, że jeszcze trochę poczekamy na pierwszego człowieka na Marsie.No właśnie, to chyba największe wyzwanie związane z eksploracją kosmosu – ryzyko dla zdrowia i życia człowieka, prawda?Zdecydowanie. Do momentu rozpoczęcia przygotowywań do lotu Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego nasze zainteresowanie medycyną kosmiczną było niewielkie. Przy misjach załogowych zagrożeniem dla załogi są nie tylko awarie statku kosmicznego, ale też promieniowanie kosmiczne, którego 90% generuje Słońce. Problemem jest również brak grawitacji, który ma negatywny wpływ na zdrowie astronautów, sprawność ciała, gęstość kości. Jak to powiedziała Peggy Whitson, która spędziła w kosmosie 665 dni i która będzie dowodziła misją Sławosza: „Gravity sucks”, czyli „Grawitacja potrafi dać w kość”.