Jeden zły ruch i czeka cię egzekucja. Oczywiste jest to, że słowo „raj” to ironia. Oczywistym jest także to, że ich historie ciągle się piszą i nie o wszystkim mogą powiedzieć. Są teoretycznie wolni, ale boją się o siebie, boją się o bliskich, bo widmo starego kraju wciąż ich prześladuje. Macki północnokoreańskiego wywiadu sięgają wszędzie. Kto wie, może i w Warszawie — w której rozmawiamy, i gdzie w nieciekawej części Mokotowa mieści się ambasada KRLD. Odwaga, z jaką mówią o koszmarze reżimu, jest ogromna, jednak jeszcze większy jest bagaż doświadczeń i ciężar wyczynu, na który się porwali — ucieczkę z najbardziej odizolowanego kraju świata, gdzie głód, tortury, kula w łeb, łamanie kręgosłupów (dosłownie i w przenośni) to codzienność.Czytaj też: Wystarczyło kilka słów. Kim Dzong Un wyjaśnił, dlaczego pomaga RosjiSharon: dziewczyna z kopalniPochodzi z mieściny przyklejonej do kopalni węgla. To tu zesłano jej dziadka, żołnierza armii Korei Południowej, jeńca po kampanii w 1953 roku. Po wojnie i odsiedzeniu lat w niewoli, reżim Kimów zafundował mu „wyzwolenie”, przymusowe prace właśnie w kopalni i zniewolił na północy. W węglowym pyle kolejne pokolenia jej rodziny żyły i wychowywały się. Ileż można żyć w niewoli? Najpierw uciekła matka. Sharon udało się w 2011 roku. Przez rok podróżowała przez Chiny, Laos i Tajlandię, by osiąść wreszcie w Korei Południowej. Sharon Jang mówi, że tęskni i boi się o młodszego brata, który wciąż żyje w KRLD. Czuje się obywatelką Korei Południowej, ale Północna jest jej domem. I to się nigdy nie zmieni. Kraj, w którym się urodziła, wraca do niej najczęściej nocą — budzą ją koszmary, z którymi za dnia radzi sobie uczęszczając na terapię, by wyzbyć się traumy. Ale podczas krótkiej wizyty w Polsce, gdzie promowała swoją książkę, czuje się dobrze i swobodnie. Nawet zdążyła zrobić sobie zdjęcie przed niesławną ambasadą KRLD. Jako uchodźczyni z kraju Kimów, jednym z najczęstszych pytań, na które musi odpowiadać — i nie inaczej było teraz — jest to, czy wierzy w zjednoczenie obu Korei. Wierzy, musi, choć ostatnio relacje pomiędzy dwoma Koreami się pogorszyły. Mimo upływu lat to wciąż jej życzenie i marzenie — wierzy, że pozwoli jej to w końcu ujrzeć brata.Ken: żołnierz, który zrzucił mundurZnaczenie armii w operetkowej parodii socjalizmu, jaką od lat utrzymuje ród Kimów, jest nie do przecenienia. To ona pilnuje porządku, pochłania większość zasobów biedniutkiej gospodarki, legitymizuje władzę i jest kluczowym narzędziem kontroli i dyplomacji – wszystkie testy rakiet czy wojskowe parady, to sygnały wysyłane zarówno do wewnątrz (zobaczcie, jak pręży się nasze zbrojne ramię!) i w świat (ono może sięgnąć także naszych wrogów!). Po latach służby i indoktrynacji w Koreańskiej Armii Ludowej uciec udaje się niewielu. Jednym z nich jest Ken Eom. Decyzję podjął 13 listopada 2010 roku. Po odsłużeniu dekady w wojsku zjechał do domu, tylko nikogo tam prawie nie było. Członkowie jego rodziny zaginęli, a część uciekła. Mimo że reżimowa propaganda maluje Koreę jako kraj możliwości i równych szans dla każdego, z taką rodzinną historią nie ma mowy o dobrej pracy czy mieszkaniu, nawet po latach służby i pozornym uprzywilejowaniu żołnierzy. Pozostało uciec. Ryzykując życie, najpierw przez Chiny — cudem, bo prawie dwa razy skończyłoby się to wykryciem. To nie jest tak, że wszyscy od razu współczują, pomagają i rozkładają ramiona. Dobry los tym razem zadziałał. Ken, który osiadł w Korei Południowej, czuje się bezpiecznie i ceni sobie warunki, które zapewnili mu sąsiedzi z południa. Udało mu się nawet skończyć Uniwersytet, choć ciągle ma w pamięci koszmar, w którym wraca na Północ, gdzie rozprawia się z nim służba bezpieczeństwa i armia. Życie w demokratycznym kraju nauczyło go wiele – także wiary, że zjednoczenie jest możliwe, i historycznych alegorii — bo skoro udało się w Niemczech, w latach 90., dlaczego nie da się skleić obu państw na Półwyspie Koreańskim?Pozwoliliśmy sobie na prowokacyjne pytanie — choć to niemożliwe, ale gdyby Ken, choć na chwilę, zamienił się z Kim Dzong Unem rolami, co by zrobił? Odpowiedział — na pewno nie wysyłałby żołnierzy KAL na Ukrainę. Jako były wojskowy wie, z czym prości żołnierze mogą się spotkać, walcząc na nieswojej wojnie, którą wykorzystuje Kim, by zarobić, i porozpychać się geopolitycznie. Każdy przypadek wzięcia koreańskiego żołnierza do niewoli to horror dla rodziny takiego nieszczęśnika. Z pewnością zostaną oni ukarani. Śmierć albo zsyłka. Choć ciężko w to uwierzyć, z pełną powagą, Ken podkreśla, że lepszym rozwiązaniem jest samobójstwo — w końcu karasz tylko siebie. Tego uczy „zawsze zwycięska Koreańska Armia Ludowa”. Songmi: 11 lat w ukryciuNie ma chyba nigdy dobrego momentu, aby zostać opuszczonym przez matkę. A tak się wydarzyło w przypadku Songmi Han. Dokładnie w 2005 roku, dwa dni przed jej 12. urodzinami, mama zakomunikowała jej, że wyjeżdża, ale wróci. Nie wróciła — świat się zawalił — ale znalazła siłę, by uciec, przez niesławną rzekę Jalu, na chińsko-koreańskim pograniczu. Mimo postrzelenia i pobicia podczas ucieczki, tułaczki przez Chiny, Laos i Tajlandię, miesiące poszukiwań i beznadziei skończyły się, gdy w 2011 roku odnalazła mamę i osiadły na południu. Przez 11 lat ukrywała swoją tożsamość, uciekinierki z Północy. To dlatego, kiedy dostała swój dowód osobisty w Korei Południowej, rozpłakała się. W końcu poczuła się, że ktoś traktuje ją jak człowieka. Ale ucieczka nie zamyka wszystkiego, to ciężar, którego nie da się tak łatwo pozbyć. Zespół stresu pourazowego — PTSD, załamanie bliskie próbie samobójczej, ciężka depresja. Wszystkie te doświadczenia nauczyły Songmi twardego stąpania po ziemi — jak podkreśla, nie wierzy w całościowe zmienianie świata, nie zagłębia się w dyskusje zjednoczeniowe, nie przechodzą jej przez gardło nawet imiona i nazwiska dyktatorów z Północy. Skupia się na swoich możliwościach i jak sama mówi: „swoich kawałkach puzzli”. Jednym z takich puzzli, było wyjście do ludzi, jej książka, rozmowy — takie jak tu — dzielenie się swoją historią, przemyśleniami, piętnowaniem zła, które udało się jej zostawić za mroczną rzeką Jalu.Czytaj też: Dyktator szykuje się na wojnę. „Najważniejsze zadanie armii”Zaklęty krąg W Korei Północnej żyje około 26 milionów ludzi. To szacunki ONZ, bo władze nie dzielą się oficjalnymi danymi, a jeśli to robią, naginają je na swoją korzyść. Te trzy osoby — z różnymi drogami życiowymi i wspomnieniami — którym udało się uciec, dostały od nas jedno pytanie — jak pomóc tym, którzy ciągle tam żyją i cierpią?Sharon uważa, że bezcenna jest pomoc uchodźcom, którzy zdecydowali się na ten krok. Songmi wierzy w siłę słowa i dawania świadectw przez tych, którzy wiedzą, co dzieje się za kurtyną reżimu. Ken marzy o tym, by więcej ludzi zaangażowało się w walkę o prawa człowieka w KRLD i bardzo martwi się o pobratymców, wysłanych na front w Ukrainie.Według nich pewne jest jedno. Wszystko, co dzieje się w Korei, jest podporządkowane przedłużeniu władzy. Każda pomoc materialna — czy to jedzenie, leki, pieniądze, trafia w łapska reżimu, który obdziela uprzywilejowanych bądź odsprzedaje z zyskiem dla wtajemniczonych. To szczelny krąg, który czasem tylko uchyla drzwi, by załatwić coś pasującego Kimowi, bądź zapobiec epidemii chorób czy głodu.Bezcenne jest — jak mówią uciekinierzy — samo podnoszenie problemów na agendach międzynarodowych takich jak UE, ONZ czy parlamenty wolnego świata: łamania praw człowieka, totalnej kontroli i indoktrynacji, wszechobecnych barier informacyjnych, braku wolności jednostek, wyniszczającego terroru, obozów pracy.Dziękujemy za pomoc w przeprowadzeniu wywiadów Kołu Naukowemu Socjologii Publicznej Uniwersytetu Warszawskiego oraz organizacji Freedom Speakers International.