Kibice nie mogą doczekać się biegu z jego udziałem. Doktor James Calder, to jeden z najbardziej znanych ortopedów w świecie sportu. Pomagał Neymarowi, Kylianowi Mbappe, Virgilowi Van Dijkowi oraz… Krzysztofowi Różnickiemu. To właśnie dzięki niemu jeden z największych talentów w historii polskich biegów średnich, ma znów szansę powrotu na bieżnię. Czeka na to cztery lata. – Tkwi we mnie dusza sportowca, który ma wielką wiarę w swoje możliwości. Wiem, że one nigdzie nie zniknęły – mówi portalowi TVP.Info biegacz, który jako junior nie miał sobie równych na świecie. W środowisku wyczynowego sportu istnieje takie powiedzenie, że mistrza nie poznaje się po tym, jak wygrywa, ale po tym jak znosi porażki. Krzysztof Różnicki szybko znalazł się na sportowym szczycie. W biegu na 800 metrów pobił rekordy Polski juniorów, jako 17-latek został mistrzem kraju seniorów, a jego najlepszy rezultat dał mu siódme miejsce na krajowej liście wszech czasów. Szybko też z tego szczytu spadł. Zaznał pasma niepowodzeń związanych z kontuzją, ale i ten – być może najważniejszy – egzamin zdał celująco. Dopiero doktor Calder przerwał czarną passę, która trwała blisko trzy lata. Problem dotyczył prawej stopy.– To bardzo szanowana postać w środowisku sportowym. Każdy z kim rozmawiałem na jego temat, podkreślał, że z opiniami tego lekarza nikt nie dyskutuje. Gdyby Krzysiek trafił od razu do niego, to biegałby już od sezonu 2022 – mówi trener Różnickiego Krzysztof Król.James Calder – żołnierz, biznesmen i medyczny geniuszJames Calder to wybitny fachowiec, ale też bardzo barwna postać. Służył w brytyjskiej armii – w Irlandii Północnej, na Bałkanach i na Bliskim Wschodzie. Angażował się w pomoc humanitarną poprzez Leonard Cheshire Centre for Conflict Relief i pracował na Sri Lance po tsunami w 2004 r. Wspierał też pracowników pomocy medycznej podczas trzęsienia ziemi w Pakistanie w 2005 r. Współpracuje z uniwersytetami w USA, Europie i Singapurze. W 2020 roku został oficerem Orderu Imperium Brytyjskiego (OBE) za zasługi dla sportu i rozwoju kultury fizycznej. W Londynie otworzył klinikę Fortius.– To ogromny profesjonalista. Osoba, która roztacza wokół siebie niesamowitą aurę. Widać, że ma dużą pewność siebie i umiejętności. Wiedziałem, że w jego rękach na pewno jestem bezpieczny. Nie mogłem trafić na lepszego człowieka, jeśli chodzi o stronę medyczną – wspomina spotkanie z brytyjskim ortopedą Krzysztof Różnicki.W hallu kiliniki Caldera wiszą koszulki z autografami Neymara i Virgila van Dijka. Jego placówka współpracuje z kilkoma klubami Premier League, ale też z Barceloną, Realem Madryt, AC Milan czy PSG. Zajmuje się on jednak nie tylko sportowcami. Calder może śmiało powiedzieć, że ma duży udział w planowym zakończeniu produkcji jednego z odcinków Jamesa Bonda. Ortopeda „uratował” Daniela Craiga, kiedy złamał on nogę na planie „No time to die”. Operował też Dave’a Grohla z Foo Fighters, aby mógł on wywiązać się ze zobowiązań dotyczących występów.– Może nie są to wyczynowi sportowcy, ale presja, żeby jak najszybciej wrócili do formy, jest ogromna. Mówimy tu o stracie setek milionów dolarów – mówił słynny lekarz w jednym z wywiadów dla brytyjskich mediów.Calder pomógł też wyjść ze zdrowotnych kłopotów Różnickiemu. Dla biegacza pochodzącego z Migów koło Sierakowic Brytyjczyk był ostatnią deską ratunku. Zabieg odbył się 16 października 2023 roku.Zobacz także: Co za bieg Polki! Wielgosz ze złotym medalem mistrzostw Europy– Zobaczył, sprawdził, ocenił. Wyznaczył datę zabiegu. Pojechaliśmy, zabieg został wykonany. Potem powiedział jakie kolejne kroki należy czynić. Pokierował nas dokładnie, na co należy zwracać uwagę, jakie parametry sprawdzać i jakie w związku z tym obciążenia stosować. To co zrobił, to jest majstersztyk. Gdybym wcześniej wiedział, że tak to będzie wyglądać, to człowiek wziąłby kredyt i wiadomo, że ten kredyt by się zwrócił – mówi portalowi TVP.Info trener Krzysztof Król.Błysk lekkoatletycznej gwiazdy na bieżni w ChorzowieZarówno szkoleniowcowi jak i zawodnikowi kamień spadł z serca, bo dwa zabiegi przeprowadzone w Polsce nie przyniosły spodziewanych rezultatów. W ogóle wcześniejsze dwa lata leczenia to była długa droga przez mękę. O tym okresie ani biegacz, ani jego trener nie chcą specjalnie rozmawiać. Na pewno był to jeden z najmroczniejszych okresów w ich życiu. Różnicki przeszedł dwie operacje – najpierw spiłowywano mu kość prawej pięty, bo zdiagnozowano tzw. Piętę Haglunda. Potem zabieg dotyczył zrostów w obrębie ścięgna Achillesa. W obu przypadkach nie zdołano sprawić, aby ból zniknął i zawodnik mógł normalnie trenować.– Patrząc z perspektywy czasu, miałbym dużo zastrzeżeń do przebiegu interwencji związanej z kontuzją Krzyśka, ale z oczywistych względów nie będę o nich mówił. Wyciąganie niektórych rzeczy na wierzch nic już nie zmieni, a byłoby jedynie dolewaniem oliwy do ognia – mówi Krzysztof Król.Problem z prawa piętą pojawił się w 2021 roku – najlepszym w karierze biegacza Cartusi Kartuzy. Już rok wcześniej zachwycił wszystkich, kiedy jako 17-latek na mistrzostwach Polski seniorów we Włocławku zdobył złoty medal, zostawiając za plecami bardziej utytułowanych rywali. W czerwcu 2021 roku, podczas Memoriału Janusza Kusocińskiego, na Stadionie Śląskim w Chorzowie, pobił rekord Polski juniorów wynikiem 1:44.51. 18-latek uzyskał jednocześnie kwalifikację na igrzyska olimpijskie w Tokio. Miesiąc później wywalczył w Tallinnie tytuł mistrza Europy juniorów. W sierpniu w Kenii odbywały się mistrzostwa globu juniorów. Do Nairobi jechał w roli faworyta – miał najlepszy wynik na świecie, jednak już tam nie wystartował.Zobacz także: Mamy kolejny medal. Natalia Kaczmarek nie zawiodła– Tuż przed finałem w Tallinnie poczułem kłucie w pięcie. Z biegiem czasu ból się powiększał, coraz trudniej było trenować. Do Kenii polecieliśmy wcześniej, na zgrupowanie przed mistrzostwami. Był z nami też lekarz. Robił, co mógł, żebym był w stanie powalczyć o medal mistrzostw świata. Jeden bieg może był wytrzymał na pełnych obrotach, ale tam wcześniej trzeba było przejść kwalifikacje. Zostałem wycofany ze startu – wspomina dramatyczne wydarzenia sprzed lat Krzysztof Różnicki.Konkurent Mo Faraha wiedział, gdzie szukać ratunkuDwa późniejsze zabiegi, które nie rozwiązały problemu, prawdopodobnie byłyby ostatnim aktem jego wyczynowej kariery, gdyby do akcji nie wkroczył jego sponsor – firma New Balance. Amerykański koncern szybko poznał się na wielkim talencie biegacza Cartusi i nie odwrócił się też od niego, kiedy ten znalazł się w tarapatach. Przedstawiciele firmy, dzięki swym kontaktom, skierowali go do specjalistycznej placówki w Manchesterze.– Trafiłem do lekarza, który sam kiedyś był biegaczem i rywalizował m.in. z czterokrotnym mistrzem olimpijskim, słynnym Mo Farahem. Wprowadził leczenie zachowawcze, bez żadnych zabiegów inwazyjnych. Już na pierwszej wizycie usłyszałem, że jeśli po trzech miesiącach nie będzie znaczącej poprawy, to powinienem się udać do doktora Caldera – wspomina rekordzista Polski juniorów.Wyjazd i zabieg u londyńskiego ortopedy to był koszt około 100 tysięcy złotych. Różnicki ogłosił zbiórkę na jednym z portali charytatywnych. Mógł się wówczas przekonać, że kibice wciąż o nim pamiętają i na niego czekają. Nie chodziło tylko o wpłaty (a najwyższe dochodziły do 1-2 tys. złotych), ale też o wpisy ze słowami otuchy.„Jest Pan bez wątpienia jednym z największych polskich lekkoatletycznych talentów. Czekam na Pana powrót i wszystkie rekordy, jakie Pan jeszcze pobije. Proszę nigdy nie tracić nadziei. Wiem, że będzie Pan po operacji przechodził rehabilitację. Gdyby i tam potrzebna była pomoc, proszę dać znać na swoich social mediach. Jestem w stanie dorzucać się miesięcznie 50 złotych do Pana rehabilitacji. Nie jest to może dużo, ale na pewno znajdzie się więcej osób, które wspomogą Pana jeśli będzie tylko taka potrzeba” – napisał jeden z anonimowych darczyńców.Komentarzy w podobnym tonie było znacznie więcej. Takie wpisy odegrały też niebagatelną rolę w drodze powrotnej Krzysztofa Różnickiego na bieżnię.Zobacz także: "Ból, cierpienie i wpadki". Wygrała z depresją i chce więcej medali– Gdyby nie ci ludzie, którzy dali mi tę szansę powrotu, to leżałbym prawdopodobnie wciąż z tą zepsutą nogą. Mam względem nich dług wdzięczności do spłaty. To oni dają mi tę największą siłę. Zawarłem z nimi swego rodzaju umowę: nie poddam się, a oni oddali mi jakąś część swojego portfela, aby wyszedł z kłopotów. Nie byłbym wobec nich fair, gdybym się teraz poddał. Poza tym tkwi we mnie ta dusza sportowca, który ma wielką wiarę w swoje możliwości. Wiem, że one nigdzie nie zniknęły. Poza tym dobrze byłoby utrzeć nosa także tym, którzy już dawno na mnie postawili krzyżyk – mówi portalowi TVP.Info biegacz Cartusi.Spłata długu się przeciągnie przez… złamanie zmęczenioweSpłata „długu” miała nastąpić w tym sezonie, ale się przeciąga, za sprawą… kolejnej kontuzji. Różnicki trenował w kadrze od października do marca. Był na czterech obozach – w Jakuszycach, Wałczu, portugalskim Monte Gordo i francuskim Font Romeu. W marcu poczuł znów ból w prawej nodze. Po diagnozie okazało się, że to złamanie zmęczeniowe jednej z kości podudzia. Rekordzista Polski juniorów w tym roku na bieżni na pewno się nie pojawi.– Paradoksalnie w wypadku tej kontuzji można doszukiwać się jakichś plusów. Wiem dokładnie, co mi dolega, jak ma wyglądać rehabilitacja i kiedy mogę być zdrowy. Najgorsza jest niewiedza i działanie po omacku, co miało miejsce w przypadku poprzednich urazów – mówi Różnicki.Mistrz Europy juniorów z Tallinna studiuje w Gdańsku psychologię i tam też pracuje w jednej z placówek sieci Sklepu Biegacza. Wszelkie stypendia i dofinansowania się skończyły, a ewentualna nowa umowa z New Balance’em jest w trakcie negocjacji.– Chociaż od mojego zniknięcia z bieżni minęło już trochę czasu, to ludzie wciąż mnie pamiętają. Niektórzy proszą o wspólne zdjęcie – mówi utalentowany biegacz.Trener Krzysztof Król pogodził się już z myślą, że ucieknie im kolejny sezon, ale podkreśla, że teraz przynajmniej wiadomo już, na czym stoją. Pojawiło się światełko w tunelu.Zobacz także: Mamy srebrny medal. Jest też rekord Polski– Chciałbym, żeby ten chłopak zaczął wreszcie biegać. On też chce udowodnić kilku osobom, które go definitywnie skreśliły, że się myliły. Chociaż trochę oddaliło się to w czasie, to wierzę, że to w końcu nastąpi – mówi szkoleniowiec najlepszego polskiego juniora w historii.